Uśmiech o. Maksymiliana

O. Roman Aleksander Soczewka OFM Conv

publikacja 23.11.2002 14:49

Jak powszechnie wiadomo, Matka Boża ofiarowała św. Maksymilianowi Kolbemu dwie korony do wyboru: białą i czerwoną. Wybrał obie. Przy białej, oznaczającej życie kapłańskie i zakonne, jest miejsce na taktowny humor i dowcip, które są owocami radości ducha.

Uśmiech o. Maksymiliana Jakub Szymczuk /Foto Gość Fragment rękopisu i pasiak

O. Maksymilian Kolbe nie był humorystą ani dowcipnisiem, ale miał poczucie humoru. Ci, którzy go znali osobiście, wspominają jego miły, dobrotliwy uśmiech. Wyraz jego twarzy był ekranem, na którym odbijała się franciszkańska dusza pełna Boga. Zostało w tradycji franciszkańskiego zakonu uśmiechać się do Boga, ludzi i świata, a jednocześnie zabiegać, aby i oni się uśmiechali. Tę ideę o. Maksymilian wyraził lapidarnie w słowach: "cierpieć, pracować, kochać i radować się".

W dziedzinie humoru miał swoje zasady. Uważał, że: "śmiech u osób zakonnych winien być bardzo umiarkowany. Nadmierna wesołość, czyli tak zwany pusty śmiech, jest dowodem pustki duchowej i przyprowadza duszę do roztrzepania, utrudniając jej z własnej winy skupienie na modlitwie i rozmyślaniu. Stąd też jest dużą przeszkodą do ścisłego złączenia się z Bogiem... Jakkolwiek zakonnika winna cechować ta radość święta, Boża, jednakowoż wszystko musi być w granicach skromności zakonnej... Wszystko, co nie prowadzi do miłości Niepokalanej, jest sprytną sztuczką szatana".

Z dużą dozą humoru o. Kolbe podchodził do stanu swego zdrowia, zresztą bardzo słabego. O swoim zdrowiu pisał dowcipnie współbratu, o. Jackowi Wanatowiczowi: "Oprócz szczytu zajęty jest także drugi płat płucny, jest tam także dziurkowanie, a lekarz chce się bawić w murarza i te dziury wapnem, dobrze, że jeszcze nie cegłami, zatynkować, bo inaczej podobno można by się nigdy nie doczekać ich zabliźnienia".

Słownymi lub graficznymi dowcipami kończył swoje listy. Na przykład korespondencję do ojca prowincjała zakończył: "Tu wielki brak kapłańskich rąk do pracy. I o. Mieczysław, i o. Gracjan są przeciążeni, a ja zanadto stękando współpracuję".

Współbracia nie zawsze akceptowali pomysły i akcje o. Maksymiliana. Kiedyś Święty usłyszał od jednego z ojców: "Maks, dajcie sobie spokój z tym Rycerzem, boście gruźlik, niedługo was, a kto potem będzie się tym zajmował? O. Maksymilian odpowiedział: - Mistrzem jest ten, kto wymaluje obraz pędzlem, a jeżeli miotłą to samo zrobi, to jeszcze większym jest mistrzem. Niepokalana to potrafi. Ona sobie znajdzie odpowiednie narzędzie, jeśli zechce. Przyjdzie czas, że w wydawnictwie będzie pracowało 100 braci i 20 ojców".

Starsi zakonnicy z Niepokalanowa wspominają, że ulubionym dowcipem o. Maksymiliana, który często powtarzał, była absurdalna historia o dwóch psach, które tak się nawzajem gryzły, że zostały po nich tylko dwa ogony.

W tragicznym dniu 17 września 1939 roku, kiedy prawie wszystkich zakonników okupanci załadowali do ciężarowych samochodów i transportowali do obozu w Amtitz, o. Maksymilian z uśmiechem mówił do współbraci: "Ale się nam udało, jak nigdy. Dziwicie się temu, co mówię? Udało się nam, bo za darmo jedziemy na misje. Ile trzeba by zachodu i pieniędzy, aby się dostać tam, dokąd nas wiozą".

Zabawna historia przydarzyła się o. Maksymilianowi, bo za życia mógł przeczytać swój nekrolog. W czerwcu 1921 roku, nie wiadomo jakim sposobem, dotarła do Rzymu wiadomość o śmierci o. Maksymiliana Kolbego. Nikt nie podejrzewał, że może być nieprawdziwa, bo powszechnie wiedziano o jego słabym zdrowiu. Rektor kolegium, w którym o. Maksymilian studiował, zgodnie ze zwyczajem postarał się, by odprawiono Mszę św. pogrzebową za świętej pamięci ojca Maksymiliana Kolbego i zapisano to w Księdze Zmarłych. Kiedy okazało się, że o. Maksymilian żyje, w Księdze Zmarłych sprostowano fałszywą pogłoskę. Po wielu latach goszczącemu w kolegium o. Maksymilianowi pokazano ten zapis. Święty szczerze się uśmiał, nie wiadomo tylko, czy z własnego pogrzebu, czy z przeczytanej opinii. Zanim jednak opuścił kolegium, wezwał wszystkich alumnów do wielkiej auli i rzekł całkiem poważnie: "Ja jestem słaby, a nawet już się starzeję, dlatego mogę wkrótce umrzeć. Ponieważ każdemu wolno napisać testament, dlatego sądzę, że i ja nie jestem pozbawiony tego prawa. Przeto, bracia, gdy dojdzie do was wiadomość o mojej śmierci, wiedzcie, że na mocy testamentu wy jesteście dziedzicami moimi. Dotąd wszyscy pracowaliśmy dla Niepokalanej, gdy zaś umrę, wtedy wy powinniście pracować bez ograniczeń, aż do przelania krwi, jeśli zajdzie potrzeba, i powinniście szerzyć Rycerstwo Niepokalanej aż po krańce ziemi. Albowiem jest to zadanie święte, jest to wola Matki Bożej, abyśmy my, Bracia Mniejsi Konwentualni, którzy niegdyś obroniliśmy Jej Niepokalane Poczęcie, teraz także szerzyli Jej kult. Oto testament, który wam zostawiam".

Święty maksymalista

ks. Tomasz Jaklewicz

Jego imię dobrze go opisuje: maksymalne życie, maksymalna śmierć...

Najbardziej znanym epizodem jego życia jest śmierć. W fabryce śmierci, w Auschwitz, ojcu Kolbemu udało się uczynić ze swojej śmierci gest dający życie. Po ucieczce jednego z więźniów hitlerowcy skazali 10 innych na śmierć głodową. Był wśród nich Franciszek Gajowniczek, który osierociłby żonę i dzieci. O. Maksymilian poprosił o zamianę miejsca ze współwięźniem. Konał 2 tygodnie bez pokarmu i wody. Wreszcie 14 sierpnia 1941 roku oprawcy dobili go trucizną.

Ojciec Kolbe zasługuje na to, by pamiętać także o jego życiu. Pochodził z prostej i pobożnej rodziny. Urodził się w Zduńskiej Woli w 1894 r. Na chrzcie otrzymał imię Rajmund. Pod wpływem misji prowadzonych w jego parafii wstępuje do niższego seminarium franciszkańskiego we Lwowie. W 1910 r. rozpoczyna nowicjat u franciszkanów konwentualnych (tych w czarnych habitach). Studiuje w Krakowie i w Rzymie. W wolnych chwilach projektuje pojazd kosmiczny, który nazwał eteroplanem. Robi doktoraty z filozofii i teologii. W Rzymie zakłada Rycerstwo Niepokalanej – stowarzyszenie, które miało przeciwdziałać akcji antykatolickiej oraz nawracać wrogów Kościoła. Przyjmuje święcenia kapłańskie, potem wraca do kraju. Zaczyna wydawać miesięcznik „Rycerz Niepokalanej”.

Przełożeni mają z nim problem – jest zbyt aktywny. Maksymilianowi wszędzie jest za ciasno. Wtedy książę Jan Drucki-Lubecki podarowuje mu ziemię pod Warszawą. Tam o. Kolbe buduje Niepokalanów, który stanie się wkrótce największym klasztorem świata. Ale Maksymilianowi i tego mało. W 1930 r. wyrusza do Japonii. W trzy miesiące po przyjeździe ma już własną drukarnię i dom. Wydaje „Rycerza” po japońsku, zakłada japoński Niepokalanów. W 1936 r. wraca do Polski, zostaje przełożonym Niepokalanowa. W 1939 r. mieszka tam 700 zakonników i nowicjuszy.

„Rycerz” osiąga nakład, o którym współczesne pisma mogą tylko pomarzyć: 750 tys. Maksymilian zakłada radiostację, buduje elektrownię, myśli o lotnisku, planuje uruchomić produkcję filmów chrześcijańskich, marzy mu się telewizja. Wojna kładzie kres tym planom. Maksymilian może imponować. Zadziwia rozmachem, energią, pomysłami. Chciał głosić Ewangelię na wszelkie sposoby, wszędzie. Pewnie nie przypuszczał, że przyjdzie mu ją głosić także w piekle obozu. Maksymalne życie, maksymalna śmierć.