Rocznica pewnego aresztowania Skatowani za krzyż

Przemysław Kucharczak

publikacja 28.11.2008 14:06

Ruda Śląska. Chłopcy musieli wracać do swoich cel na kolanach, bo stopy mieli zmasakrowane po uderzeniach grubymi kablami do spawarek. Ich twarze zdawały się dwa razy większe, tak były opuchnięte od ciosów. Mija dokładnie 60 lat od aresztowania grupy nastolatków z Sodalicji Mariańskiej w parafii w Wirku.

Rocznica pewnego aresztowania Skatowani za krzyż

Ci ciężko bici w gmachu Urzędu Bezpieczeństwa chłopcy nie byli żadnymi opozycjonistami. Większość w ogóle nie wiedziała, dlaczego smutni panowie, ubrani po cywilnemu, zabierają ich z domów, często wprost znad talerza z zupą. – Jak mie wyprowadzali, to powiedzieli rodzinie: „On zaraz wróci”. I wróciłech, ale za pół roku – wspomina Teodor Musialski, dzisiaj już starszy pan. Urząd Bezpieczeństwa zatrzymał w ostatnich dniach listopada 60 lat temu aż kilkunastu bliskich kolegów z Wirka. Wszyscy należeli do Sodalicji Mariańskiej Młodzieży Męskiej w parafii św. Wawrzyńca. Większość nie miała jeszcze osiemnastu lat.

Przez następne 40 lat sodalisi z Rudy Śląskiej-Wirka milczeli o tej sprawie jak groby. Podpisali dokument, że będą milczeć, więc bali się o tym opowiadać nawet najbliższym. Zaczęli mówić dopiero 19 lat temu, kiedy w Polsce zdechł komunizm. Nawet jednak ich dzieciom i wnukom trudno było z początku uwierzyć w tę dramatyczną historię. – Tato, to jest niemożliwe – powtarzała z początku zdumiona córka Gerarda Magiery.
Dalsi znajomi uwierzyli, dopiero kiedy zobaczyli dokumenty.

My jak Nepomucen

Był listopad 1948 roku. Heniek, Gerard i Teodor, na którego przyjaciele wołali „Muszka”, należeli wtedy do zgranej paczki kumpli. Działali z prawdziwą pasją w Sodalicji Mariańskiej. Heniek Krawiec był jej sekretarzem, a Gerard Magiera skarbnikiem. Teoś „Muszka” Musialski osobiście malował przykościelną salkę, w której się spotykali. – Grali my z kumplami z Sodalicji w ping-ponga, we fusbal, jak to młode synki – mówi Henryk Krawiec. – No i z koleżankami z Sodalicji żeńskiej wystawiali my sztuki teatralne. Przychodziło je oglądać mnóstwo ludzi, tak że przedstawienia trzeba było powtarzać po pięć razy. Przygotowali my na przykład „Tajemnica spowiedzi świętej” o śmierci św. Jana Nepomucena. O tym, że mimo tortur nie zdradził ludziom króla tego, co na spowiedzi powiedziała królowa – wspomina.

Chłopcy i młodzi mężczyźni wspólnie się też modlili. Sodalicją opiekował się ksiądz Leopold Pietroszek. – Tyn ksiądz mioł jakiś charyzmat. Choć wiedzioł, że może za to iść siedzieć, odczytoł w kościele list pasterski biskupa Adamskiego w obronie religii w szkołach – wspomina Henryk Krawiec. – Pamiyntom, jak na kozaniu kiedyś czytoł nom o księżach i zakonnicach, zamordowanych przez rewolucjonistów w Hiszpanii – dodaje.

Tego młodego niepokornego księdza nienawidzili ubecy. Postanowili się do niego dobrać. Szukali tylko pretekstu. I szybko go znaleźli.

Żywy nie wyjdziesz

Chłopcy z Sodalicji spotykali się też po domach, w ramach swojej paczki. Na jedno z takich spotkań koledzy, którzy uczyli się w zawodowej szkole wieczorowej w Wirku, przynieśli wiadomość: kierownictwo szkoły przewiesiło krzyże z frontowych ścian klasy na ściany boczne, przy portretach Stalina i polskich komunistów. – Pamiyntom, że my się śmioli, że Pana Jezusa powiesili między łotrami – wspomina Henryk Krawiec. – Nie wiym już, kto z nas rzucił hasło: „Synki, z tym trzeba coś zrobić”. A wtedy jeden z kolegów, którzy się uczyli w tej szkole, zadeklarował się: „Jo tyn krzyż nazot przewiesza” – mówi.
Dlaczego tak zareagowali? – Bo byli my wychowani w duchu poszanowania krzyża. Poza tym w domu się dyskutowało o tym, że komuniści chcą usuwać religio ze szkół. Chcieli my publicznie pokozać, że społeczeństwo sie na to nie zgadzo – wyjaśnia pan Henryk. – Oczywiście zaś tacy święci my nie byli! Ale popierali my życie według Dekalogu – mówi.

W następnych dniach dwóch chłopaków w czasie lekcji, nie kryjąc się, przewiesiło krzyże na frontowe ściany. Byli to Alojzy Witala i Teoś „Muszka” Musialski. Ale wkrótce kierownictwo znowu zawiesiło krzyże z boku.

O tej sprawie pewnie nigdy nie dowiedziałby się Urząd Bezpieczeństwa, gdyby nie fakt, że w nocy z 28 na 29 listopada ktoś inny włamał się do szkoły. Ten ktoś znów przewiesił krzyż na honorowe miejsce, a przy tym stłukł portret Bolesława Bieruta, komunistycznego prezydenta Polski i agenta sowieckiej bezpieki w jednej osobie. Nauczyciele i uczniowie, którzy w poniedziałek weszli do klasy, zastali przy jego zniszczonym portrecie karteczkę adresowaną do kierownika szkoły, z odręcznym napisem: „Knapczyku, wara od krzyży!”.

– Kiedy koledzy przy następnym spotkaniu mi o tym opowiedzieli, wystraszony powiedziołech: Słuchejcie, wy teroz możecie być jako piyrsi podejrzani! I tak sie stało – mówi Henryk Krawiec.
W następnych dniach do akcji wkroczyli tajniacy z Urzędu Bezpieczeństwa. Przewieźli do siedziby UB w Świętochłowicach kilkunastu chłopców z Sodalicji. – Akurat my jedli obiad, kiedy po mie przyszli. Jeden powiedzioł, że mom sie ciepło oblyc – wspomina Gerard Magiera. – Na UB podłożyli mi do podpisanio gotowy protokół, niby z moimi zeznaniami. Jo czytom i widza, że w tych zeznaniach są rzeczy, o kierych jo nigdy nie słyszoł – mówi.

W podłożonych przez ubeków zeznaniach było na przykład stwierdzenie, że to ksiądz Pietroszek namówił sodalisów do włamania, do przeniesienia krzyża i do strzaskania portretu Bieruta. Zeznania były szczegółowe, mówiły nawet o tym, kto z kolegów i którym oknem wchodził do szkoły. Problem w tym, że Gerard w ogóle dotąd o tej sprawie nie słyszał. – A nawet gdyby w tych protokołach była napisana prawda, to jak mogłech to podpisać, skoro nic żech o tym nie wiedzioł? Powiedziołech to szczerze przesłuchującym. A oni do mie, że sie mom namyśleć. Posadzili mie na dwie godziny na korytarzu. Na chwila otwarli pokój obok i pokozali mi jednego z kolegów z Sodalicji, Alojza Witale. I powiedzieli, że jak nie podpisza, to byda wyglądoł tak jak ten kolega. Jo sie wystraszył – dodaje.

Dlaczego? Bo twarz Alojzego była zakrwawiona, opuchnięta i pełna siniaków. Trudno go było nawet rozpoznać. Mimo strachu, jaki wywołał ten widok u Gerarda, chłopak ponownie odmówił podpisania protokołu. – No jak jo mioł wziąć na sumienie tych ludzi? Oskarżyć ich, choć nic żech o tej sprawie nie wiedzioł? – pyta. Ubecy, wbrew jego obawom, nie zaczęli go wtedy bić. Pokazali mu tylko igły i poinformowali, że mogą mu je ewentualnie wbić za paznokcie. „Będziesz tu cierpiał głód, a chcesz bronić księdza, co się teraz kurczakami obżera?” – pytali. To nie była prawda, bo UB zgarnęło też ks. Pietroszka, kiedy wieczorem wracał z kolędy. Na noc Gerard trafił do pojedynczej celi w piwnicy. Było tam okno, ale bez wprawionej szyby. Niestety, ubecy odebrali też Gerardowi ciepły płaszcz i czapkę, które łaskawie doradzali mu zabrać ze sobą w chwili zatrzymania... A na podwórku leżał śnieg i hulał wiatr. Chłopak przesiedział noc skulony na pryczy.

– Kiedy rano po raz kolejny powiedziołech, że nie podpisza, kozali mi położyć bose nogi na krześle. Jeden zatkoł mi usta poduszką. A drugi zaczął mie bić w stopy rubym kablym od spawarki – mówi Gerard. Ubecy dlatego zatkali chłopcu usta, bo działo się to na parterze, a za oknami chodzili ludzie. Widać nie chcieli, żeby krzyk nastolatka był słyszany na ulicy. – Jak mie bili, to jo sie tak szamotoł, że aż poduszka sie obsunyła, a jo ugryz ubeka w palec. Czegoś takigo nie mogli mi darować. Dostołech taki cios w żołądek, żech polecioł pod piec. Nagle obudziłech sie mokry, bo widać straciłech wtedy przytomność i mie pololi wodą. Wrzeszczeli: „Jak nie podpiszesz, to żywy stąd nie wyjdziesz!”. I zaś bicie... Nie wytrzymołech, powiedziołech, że podpisza. A w duchu obiecołech sie, że w sądzie wszystko odwołom – wspomina Gerard. Straszne było też to, że po podpisaniu protokołu znów trafił do swojej celi bez szyby w oknie, a po oblaniu wodą miał przecież na sobie wciąż mokre ubranie. – Poczucie krzywdy, niesprawiedliwości, było dlo mie ciężkie do przeżycio. Myślołech w tej celi: „Za co jo tu siedza? Dyć jo nic nie zrobił i nic nie wiym!”.

Pistolet na biurku

„Muszka” został niesłusznie oskarżony, że to on stłukł portret Bieruta. – Jak mie bili kablami w stopy, to głośno puszczali radio, żeby na ulicy nie było słychać krzyku. A jo długo sie upiyroł jak koza w marasie, żech jest niewinny – wspomina dzisiaj Teofil Musialski.

18-letni Heniek Krawiec miał być świadkiem w sprawie. Ubecy też bili go na różne sposoby. Kazali mu leżeć na krześle, utrzymując poziomo w powietrzu tułów i nogi. Kiedy nogi zaczynały opadać, to w nie kopali, a jeśli opadał tułów, kopali go w żebra. Żeby go złamać, blefowali, że aresztowali też jego mamę i tatę. Chłopak odszczeknął się raz, że tak samo jego rodziców potraktowało wcześniej gestapo... Ubek położył nawet na stole pistolet, mówiąc: „Zastrzel się, bo nie masz innego wyjścia”. A potem wyszedł z pokoju. Heniek pistoletu nie tknął, bo zdawał sobie sprawę, że nie jest nabity. Wytrzymał bicie do chwili, w której ubecy przyprowadzili na konfrontację innego zmaltretowanego kolegę. „Czy to Krawiec ci mówił, że Musialski i Witala potrzaskali te portrety?” – zapytali ubecy. Kolega potwierdził, że wie o tym właśnie od Heńka. – Jo sie wtedy załamoł i podpisołech. Wmówili mi nawet termin i godzina, kiedy to niby powiedziołech koledze – wspomina Henryk Krawiec. Tuż po podpisaniu protokołu rozpłakał się i powiedział, że to wszystko nieprawda.

Niektórzy chłopcy zostali później przewiezieni do gmachu UB z Katowicach. Było tam im trochę lżej niż w Świętochłowich. Heniek zapamiętał, że siedział w celi z jakimś adwokatem i dwoma studentami rodem z Wileńszczyzny, którzy należeli do niepodległościowej, antykomunistycznej organizacji WiN. Studenci spodziewali się czapy, czyli wyroku śmierci. Pewnego dnia zostali zabrani z celi i już ich więcej nie zobaczył.

W tym czasie w Wirku rodzice sodalisów nie wiedzieli, gdzie są ich dzieci i co się z nimi dzieje. Ubecy wypuścili Heńka i Gerarda dopiero po kilku tygodniach. Święta chłopcy spędzili jeszcze w piwnicach katowickiej siedziby UB przy ulicy Powstańców. A Alojzy Witala, Teoś „Muszka” i ksiądz Leopold Pietroszek odsiedzieli w aresztach pół roku, zanim zasiedli na ławie oskarżonych.

Odwołuję zeznania

Rozprawa nie poszła jednak po myśli UB, bo część chłopców odwołała swoje zeznania. Prokurator o nazwisku Pener żądał, żeby w takim razie ukarać ich za złożenie w śledztwie fałszywych zeznań...

Czterech świadków: Heniek, Gerard, Józek Chwołka i Wacek Remisz mimo to zebrało się na odwagę i oświadczyło, że ich zeznania zostały wymuszone biciem. – UB liczyło, że sie na to w sądzie nie odważymy. Ale my mieli więcej odwagi też dlatego, że przed rozprawą byli my w kurii u biskupa Bieńka. A biskup dokładnie spisoł to, co my przeszli na UB – wspominają dzisiaj starsi panowie.

Sąd wtedy umorzył sprawę. Po pół roku w areszcie ksiądz Pietroszek, „Muszka” i Alojzy Witala wyszli na wolność. Uniewinniony Teodor „Muszka” chciał wrócić do szkoły, w której uczył się dotąd zawodu szewca, jednak kierownik szkoły go nie przyjął. – No czamu mioł przyjąć takigo zbrodniarza? – śmieje się dzisiaj. Poszedł pracować na zgniataczu w walcowni Huty Pokój. Kiedy ktoś w pracy pytał go, za co siedział, odpowiadał wesoło: „Boch w kościele gwizdoł”.

Dzisiaj niektórzy bohaterowie tamtych wydarzeń już zmarli. Dwa miesiące temu był pogrzeb Józka Chwołki, sodalisa, który też mimo bicia długo bronił się przed podpisaniem kłamliwego zeznania na temat księdza Pietroszka, a w sądzie odwołał zeznania. – Tamte chwile w nas siedzą. Kiedy na pogrzebie Józka ksiądz zaczął mówić o tamtym aresztowaniu, to mie sie aż ciepło zrobiło. Żona mi powiedziała: „Tyś sie zmienił na twarzy” – mówi Gerard.

Heniek, Teofil i Gerard mieszkają dzisiaj w innych dzielnicach Rudy Śląskiej. Nadal się ze sobą przyjaźnią i czasem się spotykają. Nikt by nie podejrzewał, że tych trzech sympatycznych starszych panów przeszło za młodu tak dramatyczne chwile. Nasz fotoreporter Romek celuje w nich aparatem. – Panie fotograf, ustow nos pan odpowiednio, co nas jeszcze raz nie zawrzom: za wygląd! – proszą z szelmowskimi uśmiechami.