Łap Go! Bo się potłucze

Marcin Jakimowicz, zdjęcia Józef Wolny

publikacja 24.08.2009 12:20

Gorące źródła Europy Stąd mała siostra Magdalena ruszała za żelazną kurtynę swą Spadającą Gwiazdą. A choć celnicy niemal rozkładali citroena na części, nigdy nie odkryli jego największego sekretu. W Tre Fontane jak na dłoni widać, że Bóg wybiera to, co słabe i kruche. A budziki pokazują: jest godzina kochania Boga.

Runął miecz. Głowa świętego Pawła potoczyła się na ziemię, odbijając się od niej trzykrotnie. W tych miejscach wytrysnęły trzy źródła: z zimną, letnią i gorącą wodą. To od nich bierze nazwę to miejsce: Tre Fontane. Trzy źródła.



Tre Fontane



Tak pisałem przed rokiem w tekście o ostatnich chwilach świętego Pawła. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że nieopodal legendarnych źródełek znajdę inne źródło. Schowane, niepozorne, ale nawadniające ogromną pustynię. Bardzo gorące. Pizza, kawa, budzik
Zapachniało pizzą. Przy stole kilkadziesiąt uśmiechniętych sióstr w niebieskich habitach. Zajadają włoski specjał na cieniutkim twardym cieście. Za oknem głośno śpiewają ptaki i obłędnie cykają świerszcze. Spoglądam na stojący obok mnie budzik. Przy zegarowej tarczy czytam napis: Jest godzina kochania Boga.



Dziś zgromadzenie ma swe domy w 67 krajach świata. Prawie 300 wspólnot skupia siostry 70 narodowości


To kwintesencja Tre Fontane – domu generalnego Małych Sióstr Jezusa. Schował się wśród drzew za kościołem stojącym w miejscu ścięcia „Bożego szaleńca”. Niewidoczny, ukryty, błogosławiony. Jest ucieczką od gwaru rozpędzonego Wiecznego Miasta, krzykliwych reklam i tysięcy skuterów mknących po antycznych ulicach.

Mieszkające tu Małe Siostry Jezusa obchodzą w tym roku 70-lecie istnienia. Choć są zgromadzeniem kontemplacyjnym, nie żyją za klauzurą. Wybierają miejsca, które „porządni ludzie” omijają szerokim łukiem. Mieszkają m.in. wśród plemion koczowniczych na Saharze i w dzielnicach cygańskich. Żyją wpatrzone w Karola de Foucauld – człowieka, któremu, patrząc po ludzku, nic się nie udało. Marzył o założeniu wspólnoty, a zmarł samotny jak palec, pisząc dramatyczne słowa: „Ziarno umiera, nie przynosząc owocu. Ja, który tylko potrafię marzyć, niczego w życiu nie osiągnąłem”.



Dom generalny Małych Sióstr Jezusa ukrył się za kościołem stojącym w miejscu ścięcia św. Pawła


Tre Fontane odkryłem, jak zwykle, przypadkiem. Gdy zbierałem materiał do tekstu o ostatnich dniach św. Pawła, nagle dostrzegłem mniszkę w niebieskim habicie. Już kiedyś w jakimś tekście żartowałem, że jeśli wybiorę się w zapomniane, odległe miejsce, to bardzo prawdopodobne, że spotkam tam Małe Siostry Jezusa. Tajemnica citroena
Siostra Zosia otwiera garaż. Podchodzimy do steranego, solidnego citroena, słynnej Spadającej Gwiazdy. Skąd ta nazwa? Bo samochód spadł znienacka. Jak z nieba – wybuchają śmiechem mniszki. Mała siostra Magdalena, założycielka zgromadzenia, spędzała w tym samochodzie dłuuuugie miesiące.



Siostra Kathy z fotografią małej siostry Magdaleny


Wielkie, zakurzone auto, z którego wyskakiwały cztery zakonnice, wzbudzało ogromne zainteresowanie. Gdy siostry zatrzymywały się na polskiej drodze, momentalnie otaczały je małe dzieci, ciekawsko zaglądające do środka. A choć citroen był solidnie przetrzepywany na granicach (kiedyś na granicy niemieckiej stał 9 godzin), celnicy nigdy nie odkryli jego sekretu. To… kaplica na kółkach. Nad przednią szybą w tajnym schowku siostry urządziły tabernakulum. Dzięki niemu adorowały nieustannie Jezusa. Kompletne szaleństwo. Jak zwykle, w przypadku małych sióstr.

– Siostrze Magdalenie nie udało się w 1957 roku wyjechać do Związku Radzieckiego – opowiada siostra Zosia. – Myślała, że tam umrze, była gotowa na śmierć męczeńską, często o tym mówiła. W Polsce czekała na wizę. Chciała przede wszystkim pełnić wolę Bożą, a wówczas odczytywała ją w ten sposób. Pisała do sióstr pożegnalne telegramy. Nie dostała jednak wizy i wróciła.



Paweł VI i siostra Magdalena przed Spadającą Gwiazdą


Biskup odpowiedzialny za zgromadzenie rozeznał, że to wyraźne działanie Boże. Magdalena ma być tu, w Tre Fontane. Ale ze względu na jej wielką miłość do krajów za żelazną kurtyną może jeździć na kilka miesięcy na Wschód. Ruszyła samochodem w 1956 roku na Węgry. I jeździła nim praktycznie aż do śmierci w 1989 roku.

Mniszki wyjeżdżały po Wielkanocy. Wracały po kilku miesiącach. Nie, nie jeździły nawracać. Karol de Foucauld nigdy nikogo nie nawracał. Jeździły Spadającą Gwiazdą z Jezusem. Adorowały Go, rozmawiały z Nim. Po prostu. Tu wszystko jest „po prostu”. Na co dzień pracowały z stoczniach, w Zieleni Miejskiej, sprzątały szkoły. Mieszkały w blokach, a na adorację jeździły windami. W maleńkich pokoikach ustawiały figurkę Maryi, której… wypadał z rąk Jezus.



Choć celnicy niemal rozkładali citroena na części, nigdy nie odkryli jego największego sekretu...



To kaplica na kółkach


Lżejsze od mydlanych baniek
W Tre Fontane takie wizerunki spotykam na każdym kroku. – Małe bezradne dziecko przypomina o charyzmacie dziecięctwa Bożego – wyjaśnia jedna z mniszek. – Figurka wygląda tak, jakby Jezus wypadał Matce z rąk. Jeśli Go nie złapiesz, to się biedaczek potłucze – uśmiecha się mniszka. To kwintesencja życia małych sióstr: łapać to, co kruche, małe.

Jeśli nie złapiesz, to się strzaska. – Siostra Magdalena miała doświadczenie, o którym dowiedziałyśmy się bardzo późno – wyjaśnia siostra Zosia. – Doświadczyła mistycznego spotkania z Matką Bożą, która dała jej swe Dzieciątko. Ona żyła z tym Dzieckiem w wielkiej intymności. Spotykała się z Nim, rozmawiała. – To jest bezbronny Bóg, który się daje – zza ekspresu do kawy uśmiecha się siostra Kathy z Kanady.



Siostra Kathy w bramie grobowca małej siostry Magdaleny



Przy zegarowej tarczy czytam napis: Jest godzina kochania Boga


W sąsiednim pokoiku dwadzieścia lat temu umierała siostra Magdalena. Siostra Zosia może opowiadać o niej godzinami. – Magdalena notowała: „Bóg wybrał mnie na narzędzie ponieważ byłam bezsilna. Bez żadnej mocy. On pozwolił mi iść na miarę Jego łaski. Od pierwszego dnia nie robiłam nic innego, jak tylko szłam w długim i bolesnym tunelu z oczyma zamkniętymi, ponieważ od pierwszego dnia Pan dał mi tę szaloną wiarę” – opowiada mniszka z błyskiem w oku. – Gdy Magdalena Hutin (ur. w 1898) w 1936 r. ruszyła śladami Karola de Foucauld na Saharę, nie myślała o życiu zakonnym. Chciała żyć tajemnicą życia ukrytego Nazaretu. Była krucha, chorowita. Nie myślała o zakładaniu zgromadzenia. Czuła wezwanie do intymność życia dla Boga. W Tre Fontane jak na dłoni widać, że wszystko, co widzisz dookoła, jest Jego dziełem – wyjaśniają mniszki.

Magdalena objechała cały świat. Jaka była? – pytam mieszkającego nieopodal Warszawy małego brata Morisa. Słyszał, jak założycielka zgromadzenia mówiła młodym mniszkom: „Nie bójcie się wyruszać na wszystkie kontynenty lekkie, lżejsze od mydlanych baniek”. Jak można, mając taki bagaż doświadczeń, wspomnień, przyjaźni, wyruszyć lekkim jak piórko, bez oglądania się wstecz? – To bardzo łatwe, bo idziesz z Jezusem. Czego masz się bać? Pamiętam taką scenę: Sahara, siedzieliśmy na podłodze (nie mieliśmy krzeseł, żadnych mebli). Byliśmy ubrani jak Arabowie. Nagle przełożony powiedział: ty wyruszysz do Japonii, ty do Wietnamu. Ja trafiłem do Maroka. Nie znałem tam nikogo. Wiedziałem tylko, że mam mieszkać w dzielnicy slumsów, wśród baraków. Musiałem znaleźć pracę, aby przeżyć, nauczyć się mówić po arabsku. Ale: Jezus jest z nami! – opowiada brat Moris. – To szaleństwo… – przerywam. – Zgadza się. Całkowite szaleństwo.



Siostra Zosia z figurką, której… wypada z rąk Jezus



Tu jak na dłoni widać, że Bóg wybiera to, co słabe i kruche


Jak w domu
Jezus jest z nami. To zdanie słyszę w Tre Fontane nieustannie. I czuję, że tak jest. Okazuje się, że to nie tylko moje odczucie. – Dom Małych Sióstr Jezusa jest niczym cicha oaza dyskretnie ukryta w codziennym zgiełku Wiecznego Miasta. Pewnie dlatego tak bardzo lubię tu wracać – opowiada ks. Szymon Kiera, który w stolicy Włoch przygotowuje doktorat. – Rzym pod wieloma względami przypomina ogromny tętniący życiem ul. Wystarczy spojrzeć na zatłoczone place, wsłuchać się w wielojęzyczny gwar ulic, wejść do wypełnionej pielgrzymami Bazyliki Świętego Piotra. W tym bogactwie doznań niewielu z odwiedzających Wieczne Miasto potrafi się wyciszyć czy skupić na dłuższej modlitwie. Ja, na szczęście, znalazłem swoje miejsce duchowego odpoczynku w Tre Fontane na obrzeżach Rzymu.

Dociera tu niewielu pielgrzymów. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy przyjechałem do małych sióstr, zachwyciła mnie panująca tu cisza. Potem, gdy wstąpiłem do przestronnej kaplicy na adorację Najświętszego Sakramentu, od razu poczułem, że to miejsce jest przesiąknięte modlitwą. Powiedziałem o tym siostrze Zosi, a ona odparła: „Przyjeżdżaj, kiedy tylko zechcesz, przecież gdzie jest Jezus, tam też jest nasz wspólny dom”. Wracam tu zatem co jakiś czas. Wpadam na kilka godzin, by w skupieniu przemodlić to wszystko, czym żyję. Czasem przyjeżdżam z którymś z moich kolegów, księży. Zaszywam się w kaplicy, rozmawiam z siostrami, przyglądam się pamiątkom po bracie Karolu de Foucauld. Prosta gościnność tego miejsca sprawia, że naprawdę czuję się tu jak w domu – mówi.



Tre Fontane. Schowane, niepozorne, ale nawadniające ogromną pustynię


Nie widziałam Magdaleny, ale Jezusa
– Gdy byłam we Francji, przychodziły do nas wiadomości, że siostra Magdalena balansuje między życiem i śmiercią – opowiada siostra Zosia. – Gdy jedna z sióstr spytała: „Jedziesz do Rzymu?”, zawołałam: „Tak!”. Trafiłam na audiencję Jana Pawła II. Był 4 listopada – dzień jego imienin. Gdy Papież podszedł do nas, powiedziałam: „Siostra Magdalena jest umierająca”. Zatrzymał się skupiony. Nazajutrz siostra Magdalena wzruszona słuchała radia, w którym Jan Paweł II mówił: „Jeśli człowiek żyje w Chrystusie, nie może inaczej jak tylko w Chrystusie umierać”. Byłyśmy pewne, że mówił te słowa wprost do niej. Pamiętam jej ostatnią noc. Nie chciałam spać. „Idę do kaplicy, będę się modlić” – powiedziałam siostrom. Siedziałam w kaplicy przed Jezusem, gdy nagle weszła jedna z sióstr: „Chodź, mała siostra umiera”. To było niesamowite doświadczenie. Ja, szara myszka, znalazłam się przy siostrze Magdalenie.

Deszcz bębnił o parapety. Za oknami ciemna noc. Dochodziła północ. Nie widziałam Magdaleny, widziałam Jezusa na krzyżu. Leżała bezbronna na łóżku, nie chciała wziąć przeciwbólowych leków. „Nie chcę mniej cierpieć”, wyszeptała – siostrze Zosi łamie się glos. – Miałam w sercu ogromny pokój, paschalną radość. Nagle spotkałam się z jej spojrzeniem. Spojrzała na mnie tak przenikliwie, że się przestraszyłam. Zaśpiewałyśmy „Maryjo, Królowo Polski”. Magdalena szepnęła: – Jeszcze bramy raju są przede mną zamknięte. Idźcie spać. Poszłyśmy. To była jej ostatnia noc. Następnego dnia
zmarła, przepraszam: urodziła się do nieba – poprawia się mała siostra.



W pełnej światła kaplicy trwa nieustanna adoracja


Ziarno obumarło. Po to, by wydać potężny owoc. Gdy umierała Magdalena, padał mur berliński, a na moskiewskim placu Czerwonym po 50 latach odezwały się dzwony. Dziś założone przez nią zgromadzenie ma swe domy w 67 krajach świata. Prawie 300 wspólnot skupiających siostry 70 narodowości modli się na wszystkich kontynentach. – Możemy o sobie powiedzieć, że dopiero wtedy naprawdę kochamy Kościół, gdy cierpiałyśmy dla Niego – przypominała mniszkom Magdalena. – Betlejem leży obok Jerozolimy. Krzyż obok żłóbka. Krwawa męka obok cudu narodzin. To naczynia połączone. W pełnej światła kaplicy trwa nieustanna adoracja. Znów spoglądam dyskretnie na stojący obok mnie budzik. Jak długo się tu zasiedziałem? Czas zatrzymał się w miejscu. Która może być godzina? – zastanawiam się. Na zegarowej tarczy czytam napis: Jest godzina kochania Boga.