Kogut pieje pod ikoną

Marcin Jakimowicz, zdjęcia Henryk Przondziono

publikacja 22.07.2009 09:27

Pachnie kadzidło przywiezione przez mnichów ze świętej góry Athos, jaszczurki wygrzewają się na rozgrzanych murach a Bułgarzy zapalają świece w Baczkowskim Monasterze. I czekają na chwilę, gdy ziemia pod Kristovą Gorą rozstąpi się, a ukryte w niej drzewo krzyża objawi się w pełnej krasie.

Samochód wspina się po serpentynach wąskich dróg. Widoki zapierają dech w piersiach. Rodopy – potężne, postrzępione dzikie góry przypominają nasze Tatry. Jedziemy do skrytych w dolinach monasterów.





Wielu Bułgarów uważa, że to w Baczkowie bije serce tutejszego prawosławia.




Jeden z parafian ocalał w wypadku samochodowym. Przyszedł podziękować Bogu. I przyniósł parafii koguta.


Roślinność rozsadza skały, wodospady z hukiem spadają w rozpadliny gór, a z samochodowych głośników sączy się bałkańska muzyka. Toni Dimitrova śpiewa: „Na krańcu Europy żyjemy sobie jak w raju, mówią o nas, że jesteśmy biedni, ale my wiemy, że i tak jesteśmy »naj«. Jeden pije, drugi płaci. Mamy wirusa, który nazywa się bałkański syndrom”. To wirus nieuleczalny. Nawet w tętniącym życiem Baczkowskim Monasterze.

Miód, kawa i kundel
Pielgrzymi mijają kilkadziesiąt barwnych straganów. Półki uginają się od miodów, rachatłukum – tureckiego przysmaku, na grillach skwierczą podłużne kotleciki – kebapczety. Aromat kawy miesza się z intensywnym zapachem lip. – Jesteśmy narodem przesiadującym z lubością w kawiarniach. A także w najrozmaitszych jadłodajniach, piwiarniach, restauracjach i gospodach.





Stragany Baczkowa uginają się od miodów.




Swe prośby wierni zapisują w zeszytach. Znajdujemy je w każdej kapliczce Kristovej Gory.


Spędzamy tam duży kawał życia. Typowe dla Bułgarii, ale też całych Bałkanów – wyjaśnia w książce „Jak Ślązak z Bułgarem” katolicka dziennikarka, urodzona w Sofii Alina Petrowa-Wasilewicz. Dokoła monasteru gwar. Wystarczy jednak przekroczyć próg klasztoru, by znaleźć się w zupełnie innym świecie.

W cerkwi Świętej Bogurodzicy z 1604 roku przyjemny chłód. Ludzie kupują świece i zapalają je pod cudowną ikoną Maryi. Baczkowo to drugi co do wielkości, po Riłskim, monaster w Bułgarii. Wielu Bułgarów uważa jednak, że to on jest duszą bułgarskiego prawosławia. Otoczony ze wszystkich stron pasmami zielonych Rodopów został założony już w 1083 r. przez dwóch Gruzinów – dowódcę wojsk bizantyjskich Grigorija Bakurjani i jego brata Abbasija. W czasach panowania tureckiego monastyr stał się jednym z głównym ośrodków, dzięki którym przetrwały religia, piśmiennictwo i tożsamość narodowa Bułgarów.





Bram strzegą archanioły namalowane przez Zachariego Zografa.




Na fresku złośliwe demony przestrzegają: „Ogień dotknie tego, kto zajmuje się magią”.


Bułgarska Cerkiew odradza się po latach nieprawdopodobnych represji. Choć w liczącym ponad 7 mln ludności kraju jest ok. 6 mln prawosławnych, tylko kilka procent systematycznie praktykuje, a ok. 30 proc. nawiedza świątynie w czasie wielkich świąt. Do Kościoła katolickiego przyznaje się 0,6 proc. mieszkańców.

Nad wejściem do klasztoru ogromny napis: „Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie”. Bram cerkwi strzegą archanioły namalowane przez Zachariego Zografa w połowie XIX wieku. W monasterze mieszka dziś 9 mnichów. Teraz chowają się przed skwarem w cieniu krużganków. Jeden z nich, staruszek z siwą brodą, rozmawia z nami przy bramie. Podobno robi znakomite wino i rakiję. Ale sekretu jej produkcji nie zdradzi. Kryją go potężne mury monasteru.





Rodopy – dzikie góry przypominają nasze Tatry.




Złodziej chciał wywieźć krzyż za granicę. Jednak, gdy zginęli jego dwaj synowie, skruszony zwrócił krucyfiks – opowiada pani Elena.


Na rozgrzanym bruku leży kundel. Leniwie wstaje, przeciąga się i wlecze się do klasztornego źródełka. Chłepce wodę, która, jak wierzą pielgrzymi, ma uzdrawiające właściwości.

Prośby rozrywają dachy
Z Baczkowa jedziemy do innego klasztoru: niedalekiej Kristovej Gory. Mnisi mieszkają tu od XI wieku. Na kilkunastu kapliczkach rozsianych na wzgórzu nowiutkie dachówki. Zmieniono je niedawno, bo pod stare wierni wciskali karteczki z prośbami. Było ich tak dużo, że rozrywały dachy, a woda zalewała piękne freski. Nic dziwnego, że w centralnym miejscu Kristovej Gory mnisi wywiesili tabliczkę: „Kto wkłada kartki pod dachówki, nie szanuje Bożej prawdy. Bóg nas powołał do wewnętrznej modlitwy w sercu. Czy On pomoże bardziej temu, kto rozwala jego kapliczki? Nie ufajcie zabobonom, ale wierzcie w Boże słowa. On wie, czego potrzebujemy, zanim Go o to poprosimy”.





Bajecznie kolorowa Bułgaria zaskakuje gościnnością.




Krzysztof Orzadowicz, kapucyn, przyjechał z Polski dziewięć lat temu i został tu na dobre.


Dziś wierni nie wkładają już próśb pod rdzawoczerwone dachówki. Zapisują je w opasłych zeszytach. Znajdujemy je w każdej kapliczce. Szkolny brulion z okładką z serialu „Friends” leży u stóp ikony świętego Mikołaja, Wertuję go. Ogromna większość to prośby o zdrowie. – Opiekuj się moją córką – notowała w brulionie kobieta z Płowdiw. – Spraw, bym znalazła człowieka, który zostanie dobrym ojcem dla mojego dziecka.

Rozbite rodziny, tykająca bomba demograficzna i wielka ilość aborcji to ogromny problem Bułgarii. Bułgarzy z niepokojem spoglądają na wioski położone w południowo-wschodniej części kraju. Mieszkający w nich Turcy (około 10 proc. obywateli kraju) rosną w silę. Przed zjazdem z autostrady z Sofii do Baczkowa drogowskaz: Istambuł. Setki audi i mercedesów na niemieckich i austriackich „blachach” mkną w stronę pobliskiej granicy.





Kusturica nie przesadza. Tętniące życiem, pełne tupetu barwne Bałkany sprawiają wrażenie, jakby jednocześnie były budowane i przygotowywane do rozbiórki.




Riła. Największy monaster Bułgarii.


Złodziej oddaje krzyż, wąż kąsa chłopaka
– Krzyż, który stoi na szczycie góry, przeniesiono w 1934 z Sofii. Od razu ruszyły do niego pielgrzymki. Zanotowano wiele uzdrowień: niewidoma dziewczynka przejrzała, chorzy na nerki zdrowieli – wylicza na palcach krzątająca się pod krzyżem pani Elena (imię odziedziczyła po samej cesarzowej, która odkryła drzewo krzyża). Ma dłonie brudne od knotów wygasłych świec, które wrzuca do kosza. – W 1996 roku stała się straszna rzecz – załamuje ręce. – Krzyż skradziono, złodziej pociął go na trzy części i chciał wywieźć za granicę. Jednak gdy w katastrofie samochodowej zginęli jego dwaj synowie, skruszony rabuś przyniósł krucyfiks do monasteru.

Ludzie wierzą, że we wnętrzu góry kryją się relikwie krzyża, na którym umarł Jezus. Trafiły tu z Bizancjum. Nikt nie wie, gdzie zostały zakopane. – Pobliskie świerki ciągną soki ze świętego drzewa – przekonuje pani Elena. – Krzyż w swej chwale ma się objawić tego dnia, gdy będzie podpisany jakiś ważny pakt o pokoju. Kiedy? Nie wiadomo. Może to będzie pokój między prawosławnymi a katolikami? A może chrześcijanie się zjednoczą? – zastanawia się staruszka. A może między Turkami a Bułgarami? Stąpamy po ziemi, w którą wsiąknęło wiele bułgarskiej krwi. Z południa nadciąga burza. Nad Rodopami złowieszczo błyskają pioruny. Wielu pielgrzymów na krzyżu wiesza części garderoby. Po to, by „napromieniowały się” od krucyfiksu. Pani Elena podaje nam ręcznik: – Weźcie, wisiał na krzyżu. Jest jeszcze wilgotny – uśmiecha się. Czy to ufna wiara kobiety, która szukając uzdrowienia, chwyta płaszcz Chrystusa, czy gusła? A może charakterystyczna dla bloku wschodniego wiara podszyta lękiem? Granica jest cienka.





– Na krańcu Europy żyjemy sobie jak w raju, mówią o nas, że jesteśmy biedni, ale my wiemy, że i tak jesteśmy „naj”. Mamy wirusa, który nazywa się bałkański syndrom – nucą Bułgarzy.


Na fresku w monumentalnym Riłskim Monasterze rozpalające piec złośliwe demony przestrzegały: „Ogień dotknie tego, kto zajmuje się magią”. W bułgarskich monasterach ogromną czcią otacza się ikony Iwana Rylskiego. – Wielki pustelnik i asceta zmarł w 947 roku. Założył wspólnotę mnichów w górach Riła, która trwa od tego czasu nieprzerwanie mimo klęsk, katastrof, niewoli – wyjaśnia Alina Petrowa-Wasilewicz. – Turcy uszanowali świętość tego miejsca, przyznając mu nawet pewne przywileje. Nie tylko w czasach niewoli tureckiej, ale także za komuny pielgrzymowały tu miliony Bułgarów. O świętym Iwanie zachowała się legenda, że przyszedł do pustelni w Rile jego bratanek, a że nie odnalazł się w życiu zakonnym, wrócił do świata. Święty Iwan zaczął się modlić i Bóg pokazał mu, że chłopiec nie zbawi duszy. Pustelnik padł na kolana i błagał Boga, aby uratował chłopca. Pan wysłuchał modłów świętego, na drogę wypełzł wąż i ukąsił bratanka. Umarł, a jego dusza poszła do nieba. Nie wiem, ilu z nas, mnie nie wyłączając, przeświadczonych jest, że lepiej stracić ciało niż duszę? Naprawdę poważną sprawą jest w nas nieustające wadzenie się z Panem Bogiem, bunt o kształt i treść Jego dzieła. Stara karmelitanka mówiła mi kiedyś: „Przekonaj Bułgara, że krzyż jest potrzebny”.

Bociany i poświęcony drób
Po Baczkowie i Kristovej Gorze spacerujemy z o. Krzysztofem Orzadowiczem. Kapucyn przyjechał z Polski dziewięć lat temu i został tu na dobre. Pokochał ten kraj. Mieszka w Bełozem – wiosce, w której żyje sporo katolików. Po dachu szkoły podstawowej spaceruje… kilkadziesiąt bocianów. To europejska bociania wioska. Przed poranną Mszą kilkanaście staruszek ubranych na czarno i opatulonych w ciemne chusty śpiewa modlitwy. Ich głosy przypominają brzęczenie pszczół. – Kiedyś słucham, a one powtarzają tradycyjną modlitwę: Od niewoli tureckiej wybaw nas, Panie – opowiada o. Krzysztof. – Podchodzę do nich i mówię: – To chyba już nieaktualne? A one: – Zawsze może się przydać… Jedna z kobiet, widząc naszego fotoreportera, drapie się po głowie: A po co te zdjęcia? – Zrobimy przed kościołem galerię najbardziej złośliwych katoliczek w Bełozem – szelmowsko uśmiecha się o. Krzysztof. Bułgarka wybucha śmiechem. Trzy największe bułgarskie monastery Riła, Baczkowo i Trojan tętnią życiem. Co je łączy?





Bułgarska Cerkiew odradza się po latach nieprawdopodobnych represji. W liczącym ok. 7 mln ludności kraju jest ponad 6 mln prawosławnych.


Rozmodlone tłumy zapalające żółte świece pod ikonami, zapach kadzidła przywiezionego przez mnichów ze świętej góry Athos, setki jazgotliwych jaskółek przelatujących nad głowami i głośne cykanie świerszczy. Przed każdym z monasterów wiszą dwie flagi: bułgarska i Unii Europejskiej. Wyjeżdżamy z Baczkowa. Mijamy bezkresne pola słoneczników i osiołki ciągnące cygańskie wozy. Przed odrapanym blokiem pasie się koń. Kusturica nie przesadzał. Tętniące życiem, pełne tupetu barwne Bałkany sprawiają wrażenie, jakby jednocześnie były budowane i przygotowywane do rozbiórki. Żegnamy otoczone winnicami nieotynkowane domki (za skończony trzeba było płacić większe podatki). W cerkwi w pobliskim Asenowgradzie o. Jordan Georgiew szybko recytuje modlitwy. Płyną dostojne greckie psalmy, gdy nagle śpiew przerywa głośne gdakanie. Kogut w cerkwi? Tak. Jeden z parafian ocalał w wypadku samochodowym. Przyszedł podziękować Bogu. I przyniósł parafii koguta. Ojciec Jordan modli się o uświęcenie ptaka. A ludzie kłaniają się nisko i szepczą: „Gospodi pomiłuj”.