Cudowna rodzina przy kolacji

Barbara Gruszka-Zych

publikacja 17.04.2008 17:59

Na stole stoi świeca. Ale to nie jej płomień rozświetla mrok. Jasność bije od siedzącej po lewej stronie kobiety. W wyciągniętej ręce trzyma gruszkę, ogonkiem do góry. Chce ją podać dziecku, które pije z kielicha podtrzymywanego przez mężczyznę. Święta Rodzina przy kolacji. Tak ją podglądamy w głównym ołtarzu w Studziannie-Poświętnem.

Cudowna rodzina przy kolacji

Nie wiedziałam, że to Święta Rodzina, kiedy zobaczyłam kopię obrazu w refektarzu podczas posiłku. Zwyczajni ludzie siedzą przy stole. Dopiero w kościele odkryłam, że to cudowny wizerunek nazywany „Świętorodzinnym” – opowiada Magda, po IV roku architektury krajobrazu na KUL-u. Przyjechała tu z kolegami na praktyki studenckie. Zazieleniają teren wokół klasztoru.

Pod murem posadzili barwinek charakterystyczny dla takich kompleksów barokowych. – Tu są słabe gleby, tylko on się trzyma. – Ten obraz i bazylika to dar dla tego miejsca i ludzi – mówi Hanna Błaszczyk, która starannie, jak w domu, czyści kościelne podłogi z opoczyńskiej terakoty. – Wystarczy tylko spojrzeć – pośród pól wyrasta taka kopuła. A na odpust św. Michała przychodzi kilkanaście tysięcy pielgrzymów. Oni mają głęboką wiarę i nas podbudowują.

W sukienkach i bez

Tak zwyczajnie wygląda obraz bez sukienek. – Niektórzy mogą się pomylić, sądząc, że to malarstwo rodzajowe, przypominające dzieła mistrzów flamandzkich. Szwedzi podczas potopu nie zorientowali się, jaki jest cenny i go nie zniszczyli – wyjaśnia ks. Jerzy Cedrowski, filipin, proboszcz parafii pw. śś. Filipa Neri i Jana Chrzciciela. Dopiero, gdy na postaci nasuwają się sukienki ze złotych i srebrnych nici, pereł, pierścieni ze starych wotów, wykonane przez siostry westiarki w Warszawie, zmienia się jego klimat. Przestaje być domowy, prawie intymny.

Staje się dostojny, królewski, pełen bizantyjskiego przepychu i blasku. Trudno sobie wyobrazić, żeby siedzący przy stole mogli jeść w tych ogromnych jak kostiumy kosmonautów szatach. Ale to one dodają im majestatu. Na jasnym blacie leżą wisienki, a może czereśnie złączone szypułkami, chleb, kurczę w misce. Zwyczajne produkty. To one przenoszą tajemnicę Świętej Rodziny w nasz świat. – Tylko kielich z winem podawany Jezusowi symbolizuje mękę – tłumaczy ks. Cedrowski.

Matka i Syn noszą korony nałożone przez prymasa Wyszyńskiego i kard. Wojtyłę. W Polsce św. Józef został ukoronowany jedynie na obrazie w Kaliszu. Tu ma na głowie czapkę klementynkę, taką jaką zimą nosił Benedykt XVI. Ciekawe, że studziański obraz czczą też w świątyni w Miedniewicach koło Żyrardowa. Ktoś kupił jego kopię w Poświętnem na odpuście, a kiedy przywiózł do domu, okazało się, że obraz zasłynął łaskami. Koronowano go wcześniej niż tutejszy.

Przy zakonnym stole

Ks. Jacek, rodzony brat ks. Jerzego (też filipin), prowadzi nas na obiad przez „drzwi pokory”. Są niskie, trzeba dobrze się schylić, żeby nie uderzyć w futrynę. W tym klasztorze, zbudowanym w XVII w. w kształcie odwróconej litery „L”, wszystko ma kilkaset lat. Oprócz nas. Modlimy się przed posiłkiem. – Gdzie ma się cementować rodzina jak nie przy stole? – rozpoczyna rozmowę proboszcz. – Ale nawet w niedzielę niektórym trudno się zebrać. Nasz cudowny obraz przypomina, jak ważny jest ten moment spotkania. Ksiądz opowiada, że od końca lat 90 ludzie szukają swoich korzeni w księgach parafialnych, jakby zaczęli doceniać wartość więzów rodzinnych. W przyklasztornym muzeum im. Jana III Sobieskiego na ścianie wisi drzewo genealogiczne filipinów, począwszy od św. Filipa Neri. – Nasz założyciel zajmował się w Rzymie duszpasterstwem świeckich – dzisiejszymi oazami, ruchem pielgrzymkowym, środowiskami twórczymi – wylicza. – Każdy klasztor filipinów jest samodzielny, nie składamy ślubów zakonnych, ale deklarujemy wspólne życie oparte na miłości. Od XVI w. demokratycznie wybieramy władze, wiemy, że demokrację wspiera odpowiedzialność. W 1673 r. filipini zostali sprowadzeni do Studzianny, żeby zaopiekować się sanktuarium. W 1865 r. car skasował zakon za udział w powstaniu styczniowym. Wrócili w 1928 r. Mieszkali kątem, bo podczas wojny był tu posterunek policji granatowej i więzienie. A za władzy ludowej – GS, przedszkole, szkoła. W tym roku mijają 333 lata od ich przybycia.

Od mularza do Karoliny

Z jednej strony Studziannę otaczają lasy spalskie, gdzie walczył słynny mjr Hubal (niedaleko wznosi się szaniec, gdzie zginął). Z drugiej – szeroka, ciepła tego lata Pilica. To ważny przystanek na trasie Pielgrzymki Warszawskiej. Ks. Jerzy Cedrowski trafił tu na czas służby wojskowej. Od 1983 r. pracuje jako ksiądz. – I Zostanę do końca, bo filipini są przywiązani do jednego miejsca – wyjaśnia. Miejscowość powstała przy sanktuarium. Studzianna – to nazwa wioski, gdzie znajdował się obraz. Od kiedy zaczęły się dziać cuda, ludzie dodali do niej określenie „sanktuarium”. Potem je spolszczono i powstała zbitka „Studzianna-Poświętne”. Są dwie wersje powstania obrazu. Pierwsza – że został wykonany dla austriackiego domu Habsburgów. Stamtąd przywieziono go do Polski w prezencie dla Cecylii Renaty, żony Władysława IV Wazy. Po jej śmierci trafił przez jej damę dworu do Studzianny. Druga głosi, że mistrz Stanisław z Piotrkowa namalował go, kiedy kasztelan Albrycht Starołęski obejmował starostwo piotrkowskie. Jego żona przywiozła go do odległych o 18 km Nieznamierowic. Cuda zaczęły się od „mularza Wojciecha”, sprowadzonego do naprawy pieca we dworze w Studziannie. – Przez cały dzień pracował, wieczorem zachorował – opowiada Karolina Błaszczyk z I klasy gimnazjum (pomaga mamie przy sprzątaniu bazyliki). – Kiedy już miał umierać, zobaczył w nocy światło, bijące od obrazu Świętej Rodziny. Matka Boża powiedziała, że go wyleczy, ale musi wybudować dla niej kościół. „Wstawaj mularzu, nie choruj, mój głos cię uzdrawia/Bom ja uprosiła u Syna mojego/Żebyś jeszcze nie umarł roku tego” – śpiewają o tym w XVII-wiecznej pieśni.

Róża za rok

Mularz wyzdrowiał, a w pobliżu majątku wzniesiono kościółek św. Józefa, do którego zaczęli przybywać po łaski. Obok niego do dziś znajduje się studnia z wodą uznawaną za cudowną. Karolina nieraz przychodzi tu z butelką, żeby nabrać jej dla babci czy cioć. Tu spotyka się też młodzież, widać po wyżłobionych w murze imionach. – W zeszłym roku jedna z pątniczek Pielgrzymki Warszawskiej obmyła nogi pod tą studnią i już nie musiała odwiedzać punktu sanitarnego, a miała tak chore stopy, że odradzali jej dalszą drogę. Uznała to za cud – opowiada ks. Jerzy. Z Karoliną idziemy na Dziewiczą Górę, gdzie dziś wznosi się kaplica św. Anny, a dawniej – sanktuaryjna, drewniana świątynia, z której po pożarze został tylko próg. Cuda działy się cały czas. – Sama się tu modlę o zgodę w rodzinie, mam czwórkę rodzeństwa – zwierza się Karolina. – Dawniej ludzie za wszystko dziękowali – mówi jej mama. – Za to, że np. znaleźli zagubioną krowę dzięki Matce Bożej. Raz przyjechała tu pani z prośbą o wyzdrowienie syna. Ksiądz powiedział: „Jemu potrzebny lekarz”, a ona „Tu go znalazłam”. Co roku jeden pan przyjeżdża z różami w podzięce za przeżycie wojny. Każdego roku dodaje jedną. Jak ktoś się potrafi skupić, to wiele wyprosi. Miejscowi, stojący przy tutejszej restauracji, też pamiętają cuda: – W czasie okupacji Ewa Sobczyk z Małoszyc uciekała stąd z córką Ewą i mężem. Trzymała w ręku pasyjkę i różaniec. Niemcy kazali im się ustawić w żywy mur i strzelali. Urwało nóżki Jezusowi, poszarpało różaniec, ona przeżyła. I jak się pomodliła do Matki Studzińskiej, znalazł się lekarz dla męża i córki. Ta pasyjka wisi w kościele jako wotum. Jej córka żyje – Józefa Stanik. – Pielgrzymował tu Michał Korybut Wiśniowiecki. Dwa razy przyjechał Jan III Sobieski. Po Wiedniu przywiózł dywan perski i ołtarzyk polowy – chwali się właściciel Władysław Kwaśniak. Do dziś pielgrzymki nie ustają. Właśnie widać, jak z autokaru przed bazyliką wysypują się kolejni przybysze.

sierpień 2006