Na szlaku żółtej strzałki

Ilona Lorenz

publikacja 21.11.2006 20:19

Na szlakach św. Jakuba wiodących do Santiago de Compostela coraz tłoczniej. Coraz więcej osób przez miesiąc, z plecakiem i kijem w ręku, podąża śladami muszli i żółtej strzałki. Dla jednych jest to przygoda, innych prowadzi pragnienie zyskania odpustu. Jeszcze inni chcą sprawdzić, jak rodził się „Pielgrzym” Paula Coelho.

Trzeba przejść sto ostatnich kilometrów, by uzyskać compostelkę. Rowerzyści muszą pokonać dwukrotnie dłuższy dystans. Jednak wielu współczesnych pielgrzymów rozpoczyna Camino u stóp Pirenejów – we francuskim Saint Jean Pied de Port lub hiszpańskim Roncesvalles, odległym od Santiago o 737 km. Nieliczni pielgrzymi, wierni średniowiecznej tradycji, wędrują od progu swojego domu. Wtedy pielgrzymka trwa kilka miesięcy. Wychodzą samotnie lub w małych grupkach, zawsze w towarzystwie legendy.

Grób na polu gwiazdy
W Santiago de Compostela znajduje się grób jednego z dwunastu apostołów – św. Jakuba Starszego, ściętego w 44 r. z rozkazu króla Heroda Agryp-py I. Tradycja podaje, że św. Jakub ucałował przed egzekucją swojego kata. Oprawca nawrócił się na chrześcijaństwo i także poniósł męczeńską śmierć.

Według legendy łódź, w której umieszczono ciało Apostoła, została przeniesiona na skrzydłach anielskich do północnych wybrzeży Hiszpanii, skąd zabrała je i pochowała królowa Lupa.

Kilkaset lat później, około 813 r., pustelnik Pelagiusz ujrzał deszcz gwiazd spadających na pobliskie wzgórze. Opowie-dział o swojej wizji miejscowemu biskupowi Teodomiro- wi, który odkrył kamienny grobowiec ze szczątkami męczennika.

W 896 r. król Alfons II Wielki wybudował nad grobem bazylikę, a św. Jakuba ogłosił patronem Hiszpanii. Nazwa miasta powstała z połączenia dwóch słów: Compostela (pole gwiazdy ) i Santiago (święty Jakub). Przypomina o cudzie, jaki tu się wydarzył. I choć dzisiaj Drogę wskazują muszle i strzałki, często pielgrzym idzie przy świetle gwiazd, unikając odbierającego siły słońca. O 4.30 rano bywa już +25 stopni...

Boża ekonomia
Roncesvalles – początek naszego Camino i koniec naszych wyobrażeń o Drodze. Zamiast zabranych trzech plecaków mamy dwa, bo jeden został skradziony w czasie podróży. Iść, czy wracać? Idziemy.
Mój podręczny plecak staje się głównym bagażem okradzionej. Dzielimy się rzeczami. Nie ma już zapasowych bluzek i spodni, za to plecaki „chudną”. Podobno wszystko, co nas spotyka na Drodze, ma jakiś sens. Czemu ukradziono nam rzeczy? – „Może po to, żebyśmy wszystkie doszły” – zastanawia się pani Marysia. Lekcję dzielenia się i poprzestawania na małym będziemy powtarzać wielokrotnie w ciągu Drogi.

Wieczorem uczestniczymy we Mszy dla pielgrzymów. Księża zapraszają wszystkich bliżej oł- tarza, błogosławią i proszą: „Idźcie do Santiago i módlcie się za nas”. Droga ma dwa wymiary – osobisty i wspólnotowy. My pamiętamy o powierzonych intencjach, ktoś powierza Bogu nasze kroki. Buen Camino! – obowiązkowe słowa na Drodze, do których zrozumienia znajomość hiszpańskiego nie jest niezbędna.
Zaufać...

To nie jest łatwe. Gdy chce się pić i nigdzie nie ma wody, w schronisku brakuje miejsc, kiedy wyczerpiesz cały suchy prowiant, a na otwarcie sklepu trzeba czekać kilka godzin do końca sjesty, zaufanie wydaje się gładkim frazesem. A jednak na Drodze wciąż zostają ślady Bożej troski – odciśnięte w przyrodzie i w życzliwości ludzi. Dojrzałe jeżyny pozwalają ugasić pragnienie, jakiś nieznajomy daje mi jabłko z życzeniami Dobrej Drogi, ktoś inny prowadzi na przełaj, by zaoszczędzić 20 minut, osoba idąca za nami podnosi zgubioną muszlę. I tylko naleśniki, które wkładane do rąk pielgrzymom przyjmowane są jak poczęstunek, a za które kazano zapłacić już po ich zjedzeniu, niemile zgrzytają między zębami.

Pytanie o jedzenie natrętnie powraca po kilku godzinach jednostajnego marszu przez rzadki eukaliptusowy las. Zwisające bezwładnie liście drzew zdają się dzielić naszą troskę. Za nami 39 km i dylemat – zostać w tutejszym schronisku o głodzie, czy iść kolejne 10 km z nadzieją, że oprócz auberge (noclegu) będzie też mercado (jedzenie)? Kiedy się zastanawiamy, na drogę wychodzi kobieta sprzedająca domowe wyroby. Mamy świeży wiejski chleb i ser. Zostajemy. Na łące obok schroniska odpoczywają owieczki.

Przekraczanie granic
Człowiek może wiele. Może wstać o 4 rano, chociaż zazwyczaj otwiera oczy około 9. Może wytrzymać pół dnia o suchym chlebie i duszną noc na 100-osobowej sali. Potrafi iść mimo bólu, choć czasem trudno ukryć łzy. Po kilku dniach pojawiają się odparzenia na ramionach. Nie da się nie urazić ran – a iść trzeba dalej... Moja via dolorosa. Ktoś mi pomaga, podkładając miękkie szmatki pod szelki plecaka. Uczę się składać ofiarę z cierpienia. Stratę części ubrań zaczynam postrzegać jako zysk.

Sami planujemy etapy. Początkowo zakładamy przejście 30 km dziennie. Szybko się okazuje, że przy tym upale zazwyczaj starcza sił na 20... Schronisko powinno być niedaleko, ale od pewnego czasu nikt za nami nie idzie. Przypomina mi się rada usłyszana niegdyś na kursie przewodnickim: „W przypadku zabłądzenia w dzikich i odludnych górach, należy spytać przechodnia o drogę”. Napotkany Hiszpan płynną francuszczyzną wyjaśnia, że zboczyłyśmy z Camino. Do zaplanowanego na dzis dystansu trzeba dołożyć sześć kilometrów... Razem prawie 40 km. Marzę tylko o łóżku i prysznicu. Wieczorami zamieniamy się w lekarzy. Każdy pielgrzym umie opatrywać pęcherze na stopach, a igła z nitką niekoniecznie służy do cerowania ubrań. Mocny zapach ziołowego spirytusu i balsamów wolno przegryza się przez gęstą woń potu, wypełniając salę szpitalną świeżością. Na Camino nic nie zużywa się tak szybko jak alkohol.

Każdemu jego kamień
Jest na Camino miejsce szczególne. Krzyż, pod którym pielgrzymi zostawiają dźwigane od początku podróży kamienie. Drobne kamyki i całkiem spore okruchy skał symbolizują grzechy – im cięższy grzech, tym większy powinien być kamień.

Mój jest niewielki, lecz bardzo do mnie przywiązany. Mimo usilnych starań nie udaje mi się go znaleźć po ciemku w kieszeni plecaka i dołożyć do kopca. Cruz de Ferro zostaje z tyłu, a mój balast wciąż przypomina o swojej obecności, podskakując w plecaku w rytm zupełnie niesymbolicznych wyrzutów sumienia.
Decyduję się na spowiedź w języku francuskim. W krótkim czasie opracowuję nową regułkę: „Żałuję za grzechy, których nie pamiętam i za te, które pamiętam, ale nie umiem ich nazwać po francusku”. Nie muszę z niej korzystać. Tuż przed wejściem do Santiago znajduję polskiego księdza. Bóg ma poczucie humoru. I tylko kamień przywiozę do domu.

Trzech pielgrzymów z Polski
Sennymi uliczkami szlak prowadzi do serca Santiago de Compostela. Każdy pielgrzym wchodzi do katedry, oddaje pokłon św. Jakubowi i obejmuje figurę Apostoła na znak przyjęcia wiary przez niego przekazywanej. Wypełniający świątynię radosny gwar cichnie tylko pod- czas Eucha- rystii, dopóki nie zostanie rozkoły- sana olbrzymia kadzielnica – Botafu-meiro.

„Trzech pielgrzy- mów z Polski” – ksiądz przed Mszą informuje, ile osób zakończyło Camino. Dziś te słowa dotyczą także mnie. W jednej ręce compostelka, w drugiej – dłoń innego pielgrzyma. I tylko serce nieśmiało tęskni za ciszą w Drodze. Trzymane przez spowiednika dziecko penitentki wyciąga rączki do przechodzących.

Koniec ziemi
Fisterra – koniec ziemi. Niewielka miejscowość nad Atlantykiem, dawniej uważana za koniec lądu, dziś wyznacza koniec Camino de Santiago. Według legendy, tutaj do skalistych brzegów przybiła łódź z ciałem Apostoła. Tutaj też znajduje się słupek z cyfrą „0”, a ocean wyrzuca na brzeg słynne muszle.
„Pielgrzym zaczyna Drogę, nie wiedząc, co robi, i kończy ją, poznając siebie i Jezusa”. Czy ja Go poznałam? Zobaczę, gdy opadną mgły.


artykuł z numeru 40/2006 Gościa Niedzielnego