Pszów: Kto widzi uśmiech Madonny?

Przemysław Kucharczak

publikacja 06.12.2002 11:44

Śpiew i klekot drewnianych pantofli oddalają się. Helenie jeszcze wwierca się w nozdrza pył, który przed chwilą wzbili pielgrzymi z czeskiego Beneszowa. Tak chciała dojść z nimi do Częstochowy! Niestety, jest niewidoma. Dlatego pielgrzymi zostawiają ją dziś w śląskiej wsi Pszów, "gdyż im się przykrzyła".

Pszów: Kto widzi uśmiech Madonny?

Jest majowy poranek przed 272 laty. Helenie chyba jest ciężko. Może czuje się odrzucona, jak uszkodzony, stary sprzęt? Ktoś prowadzi ją pod górkę do pszowskiego kościoła. Helenę ogarnia chłód grubych, kościelnych murów. Spowiada się, przyjmuje Komunię Świętą. I wtedy... zaczyna widzieć! Ze zdumieniem patrzy na wiszący przed nią obraz Matki Bożej. Pszowska Madonna jest podobna do Częstochowskiej. Ale - delikatnie się uśmiecha.

Komisja, która właśnie badała uzdrowienia w Pszowie, zapisała, że nad uzdrowieniem Heleny "cała się procesja z Częstochowy wracająca dziwuje".

Dzisiaj Pszów to senne miasteczko. Leży niedaleko Wodzisławia Śląskiego. Domy i sklepy przycupnęły na stoku wysokiego wzgórza. A z jego szczytu patrzą dwie jasnożółte wieże pszowskiej bazyliki. Widzą dolinę Odry pod Raciborzem i majaczące w oddali Beskidy.

- Jeszcze w 1900 roku za ołtarzem stał cały las drewnianych lasek i kul! - Bogusław Kołodziej z Towarzystwa Przyjaciół Pszowa oprowadza mnie po bazylice. - Kule były jednak zmurszałe, więc je wyrzucono. Chorzy masowo odzyskiwali tu zdrowie. Zostawiali więc kule na pamiątkę i wracali bez nich - mówi.

Mamuliczko, ja widzę!
A wszystko zaczęło się w 1722 roku w Częstochowie. Garść drobnych monet z brzękiem rozsypała się po stole. Sprzedawca sprawnie przeliczył: są 2 reńskie i kilka grajcarów. To pieniądze, które uzbierali pielgrzymi z Pszowa na prezent dla chorego proboszcza. Prezentem tym jest kopia jasnogórskiego obrazu. Pielgrzymi wzięli go na ramiona i ruszyli do domu.

- Po drodze zaskoczyły ich jednak straszne ulewy. Obraz zamókł - mówi ks. Jerzy Szymik, profesor KUL i poeta pochodzący z Pszowa. - Odnowił go malarz Sedlecki z Wodzisławia. Przemalował go tak, że z Czarnej Madonny zrobiła się jasna, a z poważnej uśmiechnięta - dodaje.

Obraz trafił na probostwo, a potem zawisł na filarze w kościele. I wtedy w Pszowie zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Dzisiaj jego mieszkańcy nie pamiętają o poruszeniu, jakie trzy wieki temu wywołała na Śląsku i w Czechach ich miejscowość. Dziesiątki tysięcy mieszkańców Moraw, śląskich Polaków i Niemców padało tu na kolana, spowiadało się i jednało z Bogiem. Ludzie odrzucali kule, prostowali się, odzyskiwali wzrok. To przyciągało kolejne tysiące przygniecionych nieszczęściami ludzi. Trzeba było zbudować większy kościół.

Zdumieni kościelni urzędnicy przysłali z kurii dwie komisje. Stawiło się przed nimi kilkudziesięciu ludzi i w swoich językach opowiedziało pod przysięgą o doznanych uzdrowieniach.

Rozyma Karas z Rydułtów powiedziała o swoim synku Krzysztofku, który nabił sobie guza pod okiem, ledwie skończył roczek. Mijały lata, a guz rósł razem z chłopcem. 11-letni Krzysztof z powodu guza całkiem przestał widzieć. Kiedy ojciec, Jan Karas, wyjechał na kilka dni, na osamotnioną Rozymę rzuciła się depresja. - We dnie i w nocy nad tym moim żebraczkiem płakałam. A tak strapiona padłam na kolana i zmówiłam za niego trzy razy Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo i ofiarowałam go ku obrazu Najświętszej Maryi Panny w Pszowie - zeznawała przed komisją. - Wczas rano poszłam doić krowy, za pół godziny wróciłam do izby, a tu widzę, że mój synek był wstał, że obleczony i siekierkę w ręce ma. A ja zdumiona zawołałam: "Synku, co robisz?". A on odpowiedział: "Mamuliczko, ja widzę! Ja narąbię szczap, bo ich nie mamy, a będziemy sobie świecić". Od tego czasu dobrze widzi.

Synaczek Henryk wpada do studni
Dzisiaj sanktuarium w Pszowie jest mniej głośne niż w dwóch poprzednich wiekach. Przychodzą tu jednak duże pielgrzymki z ziemi rybnicko-wodzisławskiej. Co niedzielę podczas wieczornego "Apelu" bazylika pęka w szwach.

Przeglądam karty "Kroniki Pszowa" ze świadectwami uzdrowionych z XVIII i XIX wieku. Nazwiska Czechów, Niemców, Polaków. Większość to prości ludzie - Wawrzyn Szymek, Bartek Utrata, Maria Goworek, Zofia Blaszka... Każdy ma opowieść o swoim bólu, o uzdrowieniu umierającego synka czy cudownym wyleczeniu ran odniesionych przy pracy na polu.

Szlachcic Gabriel Bogusław Osiecki spod Toszka na północy Górnego Śląska, mówił po polsku: - 7 sierpnia 1728 roku w czasie żniwa mój trzy lata stary synaczek Henryk do studnie wpadł na głowę. (...) Widząc go całego zimnego, już stwardniałego padłem krzyżem na ziemię i tak leżąc o pomoc do Boga i o ratunek do Panny Przenajświętszej głosem bolesnymech wołał. Teda małżonka moja Anna Małgorzata rzekła ku mnie: kandyż go albo do którego obrazu Panny Maryi go ofiarujesz, żebych ja też wiedziała, ażebyśmy jednaką ofiarę Pannie Maryi uczynili! - wspominał. Oddali dziecko Pszowskiej Madonnie. Wieczorem wyglądający na zmarłego chłopczyk jednak otworzył oczy.

Brat tego szlachcica, wielmożny Rudolf de Osiecki z Orzesza, też otrzymał w Pszowie jakieś wielkie łaski. Jakie? Rudolf dotarł do Pszowa już po odjeździe komisji. Ruszył więc za nią w pościg i dogonił we Frysztacie na Morawach. Komisja zapisała jednak o nim w aktach tylko: "3 mile za nami pędził, pragnąc niektóre cuda, które się z jego dziećmi przez ślub ku obrazowi NMP w Pszowie zdarzyły, opowiedzieć. Natrafiwszy na nas w Frystocie, opowiedział moc bardzo rozmaitych, osobliwych i spisania godnych łask zjednanych, lecz go już pod przysięgą nie przesłuchano, bo Doktora nie było, a już się ćmiło".

Doktor był członkiem komisji. Podobnie jak w przypadku dzieci wielmożnego Rudolfa, większość uzdrowień nie została opisana, więc nic o nich dzisiaj nie wiemy.

Smutek jak jasny pieron
Wnętrze kościoła jest dzisiaj ciemne, tylko w głównym ołtarzu widać rzęsiście oświetloną Pszowską Madonnę. - Z Jej uśmiechem jest ciekawa sprawa, bo... nie każdy go widzi! - zdradza ksiądz Szymik. - Ona się do Ciebie nie uśmiechnie, jeśli Ją tylko przypadkowo odwiedzisz, czysto "turystycznie". Ona się nie śmieje na zawołanie - twierdzi.

Podobno uśmiech Madonny dobrze widzą ci, którzy chodzą do kościoła i modlą się. - Ten uśmiech nie jest dla jakiejś grupy sztucznie wybranych ludzi. Dostrzegają go ci, którzy próbują żyć tak jak Ona. To znaczy, że im ten uśmiech widzisz wyraźniej, tym z Tobą duchowo jest lepiej! - mówi ks. Szymik. - Ale po tym, co powiedziałem, nikt się nie przyzna, że tego uśmiechu nie widzi! - śmieje się.

Według księdza Szymika uśmiech Pszowskiej Madonny nie ma nic wspólnego z chichotem nastolatki. - To jest głęboki uśmiech kobiety, która wiele w życiu przeszła, a mimo to potrafi się uśmiechać. Czy też uśmiecha się dlatego, ponieważ to, co przeszła, przeszła z Bogiem - mówi.

Ks. Szymik dostał kiedyś list, w którym ktoś napisał: "Jeżeli Pszowska Maryja się uśmiecha, to może jednak życie ma sens?". - Zauważ, jakie są w większości polskie Madonny: jedna ma szramy na twarzy, druga siedem powstańczych kul jako naszyjnik, kolejna płacze... A ta się delikatnie uśmiecha. To coś znaczy! To jest wielki dar dla Pszowa, a to święte miejsce dla Polski! - przekonuje ks. Szymik. - Jakie to aktualne! Dzisiaj przecież nie dziesiątkują nas epidemie, nie musimy kryć się po lasach, nie rozstrzeliwują nas, jak naszych dziadków. A mimo to smutek wisi jak jasny pieron nad współczesnym światem. Jakieś poczucie braku perspektyw, przyszłości, nadziei. Wyraźnie widzę, że ludzie rzadziej się śmieją, niż choćby jeszcze w latach 80. - mówi.

Skąd ten nasz smutek? - Może to ideologia konsumpcjonizmu i postmodernistyczne poczucie "wyczerpania możliwości wszystkiego" rodzi taki pesymizm? Nie wiem, przyczyny leżą bardzo głęboko, ale beznadzieja nie jest nigdy od Boga - sądzi ks. Szymik. - Ale można leczyć chorobę smutku u Tej, za przyczyną której już tyle razy ludziom na pszowskim wzgórzu wracała radość życia: odzyskiwali wzrok, słuch, zdolność chodzenia. Można ją leczyć w Sanktuarium Nadziei. Może Pszów znów nim się stanie?

grudzień 2002