Opowieść z Indonezji

Josef Glinka SVD

publikacja 07.03.2003 10:04

Pak Edhy

Przedwczoraj był u mnie Pak Edhy. Jest to po prostu zamiatacz ulic. Prosty chłopina z ledwo podstawowym wykształceniem. Przyszedł mi pokazać świadectwa swoich dwojga dzieci, które chodzą do szkoły podstawowej. Chłopak, Mateusz, jest w 5., a dziewczynka, Kharizim, w drugiej. Chłopak ma bardzo dobre świadectwo, dziewczynka trochę słabsze.



Mapa Indonezji

Edhy przyszedł kiedyś do mnie na uniwersytet. Widział mnie, jak często czekałem na taksówkę, więc odważył się raz wybrać się do mnie. Oczywiście po pomoc finansową. Byłem trochę zaskoczony, a nauczony doświadczeniem, również ostrożny, bo już nieraz mnie nabrali. Pomogłem mu raz i drugi. Na książki dla dzieci, na mundurek szkolny. Ale na dłuższą metę nie było mnie stać, tym bardziej, że petentów proszących o pomoc i oszustów jest niemało. Kiedyś zapytałem go, ile miesięcznie zarabia. Pensja bardziej niż głodowa, a tu jest i żona i czworo dzieci.

Jego historię jednak opowiedziałem kiedyś Markowi, który kiedyś sam biedował, ale wreszcie się jakoś dorobił. Spontanicznie zareagował: „Na szkołę to ja pomogę. Sam mogłem ukończyć studia dzieci pomocy dobrych ludzi.” Tak więc raz w roku Marek przekazuje pieniądze mnie, a ja wypłacam Edhy, zgodnie z potrzebami. Na szkołę dla dzieci!

Przy okazji Edhy opowiedział mi swoją historię życia. Matka wdowa wyszła ponownie za mąż i miała dzieci z nowym mężem. Edhy, jako pasierb, zawsze był ostatni w kolejce. Ledwo ukończył szkołę, musiał pracować, by zarobić parę groszy. Wreszcie ożenił się i ruszył do Surabayi w nadziei, że znajdzie pracę. Pracował, gdzie się dało. Wreszcie dostał stałą pracę. Został zamiataczem ulic i jest na etacie miasta.

„Ojcze, całe życie biedowałem i nadal bieduję. Dzięki pomocy ojca chciałbym, by dzieci zdobyły jakieś wykształcenie, by nie musiały tak biedować jak ja.” Edhy i jego żona są muzułmanami, ale dzieci posyła na naukę religii katolickiej. „Ja to narazie nie mam czasu, ale, jak odchowamy dzieci, to z żoną chcemy też zostać katolikami. Bo to, według mnie, jest najlepsza wiara.”

Misjonarze inwestują w różne projekty – w kościoły, plebanie, szkoły itp. Na ogół dostają na to pieniądze. Ja od początku postanowiłem inwestować w człowieka, „żeby - jak czytamy w „Nędznikach” - wyrwać choć jednego człowieka nędzy swego czasu”. żeby biednemu dać szansę, by wyszedł na człowieka. Jest to najpewniejsza i najlepsza inwestycja.

Nigdy nie miałem wiele pieniędzy, a projektów na ucznia czy studenta nie mogłem zrobić. Ale zawsze znaleźli się dobrze ludzie, którzy chcieli pomóc. I już niejeden „wyszedł na człowieka”. Teraz oni mi pomagają, bym pomagał następnym.

Jest to niezapomniane wrażenie, kiedy ten ktoś, komu się pomogło, został księdzem, nauczycielem akademickim, naukowcem albo wojewodą. Tak daleko niektórzy moi niegdyś podopieczni doszli.

Obym mógł jak najwięcej młodych ludzi mógł „wyrwać nędzy jego czasu”!




Pan Marek niestety od ponad roku pan Marek mi więcej nie pomaga. Dużo pomaga w parafii. Ale pan Edhy nadal przychodzi po pomoc, bywa, że aż dwa razy w miesiącu.

Na rozpoczęcie roku dzieci potrzebują książki. Kosztują niemało. Innym razem Mateuszowi na ulicy zrabowali rower (na ulicach często panuje rozbój). To znowu rower mu się spalił, gdy wybuchnął pożar w budynku targowiska. I tak szczęście, że Mateusz uszedł z życiem. Wybuchła panika, malec nie mógł docisnąć do wyjścia. „Tato, wiesz, kiedy już nie wiedziałem, co zrobić, zacząłem się modlić i jakoś wyszedłem. Mama i siostra też się, dzięki Bogu, uratowały.”

Okopceni, osmoleni, cuchnący dymem poszli prosto do kościoła, bo to była niedziela.

Gdy mi to opowiadał ojciec, pan Edhy, pomyślałem: Biednemu zawsze wiatr w oczy wieje.

Nie wiadomo, jaka będzie ich następna przygoda. Będę dalej pomagał, bo zawsze znajdują się dobrzy ludzie, którzy pomogą. A w biedzie św. Józef i św. Antoni mnie nie zawodzą.