Budowanie arki

ks. Tomasz Jaklewicz

publikacja 14.12.2009 12:10

Podstawowe i średnie szkoły katolickie są wizytówką Kościoła w USA. Niestety, ich liczba od lat się zmniejsza. Biskupi apelują o ich ratowanie.

Budowanie arki W 2008 roku otwarto pod Waszyngtonem nową szkołę średnią im. Jana Pawła Wielkiego fot. Ks. T. Jaklewicz

Różnica między szkołami publicznymi a katolickimi to nie tylko kwestia mundurka, ale nade wszystko pewnej filozofii wychowania. Szkoły publiczne w USA są dziś pozbawione jakiegokolwiek elementu religijnego, klimat obowiązkowej poprawności politycznej i tolerancji dla każdego dziwactwa paraliżuje działania nauczycieli, którzy muszą skoncentrować się na samej wiedzy i trosce o elementarne bezpieczeństwo uczniów. Widziałem z bliska dwie szkoły katolickie. W obu przypadkach byłem pod wrażeniem, przede wszystkim religijnej i wręcz rodzinnej atmosfery.

Podstawówka przy parafii św. Joanny de Chantal w Bethesda na przedmieściach Waszyngtonu kształci ponad 500 dzieci od przedszkola do klasy ósmej (reportaż w „Małym Gościu Niedzielnym 12/2009). W informatorze szkoła zamieściła swoje credo: „Religia jest nicią przewodnią naszej szkoły… chcemy zaszczepić i rozwijać w naszych uczniach głęboki religijny fundament, który będzie wzmacniał ich wysiłek w zdobywaniu wiedzy i przyczyni się do ich duchowego wzrostu w ciągu całego życia”. – Nie mam wątpliwości, że tutaj decyduje się przyszłość Kościoła w USA. To jest nasza nadzieja – przekonywała dyrektorka Elizabeth Hamilton.

Jezus w centrum szkoły
Po drugiej stronie amerykańskiej stolicy, w diecezji Arlington otwarto w 2008 roku nowiutką szkołę średnią zaprojektowaną na 1000 uczniów. Jej patronem został Jana Paweł Wielki . W centralnym miejscu nowoczesnego budynku, pachnącego jeszcze świeżością, znajduje się kaplica. Jej ściany są przeszklone. – To niesamowite, Jezus jest tu rzeczywiście w centrum, tabernakulum widać z prawie każdego punktu szkoły – mówi z przejęciem Eileen Werner, której córka tutaj się uczy. Szkoła posiada osiem laboratoriów, gigantyczne boisko, dwie ogromne sale gimnastyczne.

Sport jest nieodzownym elementem amerykańskiej edukacji. Szkoły prywatne w USA mogą swobodnie formować swoje programy nauczania. Prócz religii są tu zajęcia z bioetyki – to znak rozpoznawczy tej szkoły. Siostra Teresa Auer, dominikanka, napisała już dwa podręczniki, kończy trzeci. Szkołą kieruje siostra Mary Jordan Hoover z tego samego zgromadzenia dominikanek z Nashville. Te siostry są ewidentnym znakiem działania Ducha Świętego w amerykańskim Kościele. Średnia wieku zakonnic wynosi w USA 70 lat, a u dominikanek 38(!). Siostry prowadzą w Stanach 32 szkoły. Skąd taki sukces? – Prostota, miłość do Kościoła, zapał do apostolstwa, modlitwa. To cała tajemnica – śmieje się siostra Mary Jordan.

Szkoła w każdej parafii
Rozwój amerykańskich szkół katolickich rozpoczął się w XIX wieku. Wiązało się to z falą emigracji z tradycyjnie katolickich krajów. – Szkoły państwowe były wtedy przeniknięte pobożnością protestancką. Było sporo przypadków zmuszania katolików do protestanckich praktyk – tłumaczy Marie Powell, odpowiedzialna za edukację katolicką w Konferencji Episkopatu USA. – To dało początek szkołom parafialnym. Biskupi początkowo próbowali uzyskać od rządu dofinansowanie tych szkół. Ale te próby spełzły na niczym. Nie zrażając się tym, biskupi starali się, by w każdej parafii była szkoła katolicka, utrzymywana głównie przez parafię. Szkoły były traktowane jako podstawowy sposób zapewnienia wychowania katolickiego w kraju zdominowanym przez protestantów. Oczywiście przedtem istniały już szkoły średnie prowadzone przez zakony, ale miały one charakter elitarny. A te parafialne podstawówki były tanie, były częścią Kościoła biednych emigrantów.

Momentem największego rozkwitu szkół katolickich był rok 1965. Kształciło się wtedy w nich 6 milionów uczniów (od przedszkola do matury). Potem liczebność uczniów i liczba samych szkół katolickich zaczęły lecieć w dół. Tak jest do dziś. W latach 2000–2009 liczba uczniów szkół katolickich spadła z 2,65 mln do 2,19 mln. Od 1970 roku zamknięto ponad 4000 szkół katolickich. Największy spadek ilości szkół odnotowano w dużych aglomeracjach miejskich.

Dlaczego ilość szkół maleje?
„Opanować kryzys” – to tytuł broszury wydanej przez Narodowe Towarzystwo Edukacji Katolickiej w tym roku. Autorzy porównują troskę o katolickie szkoły do budowania arki. Wyliczają powody zamykania szkół katolickich: spadek ilości dzieci w wieku szkolnym, brak wsparcia ze strony proboszczów lub biskupów, osłabienie tożsamości katolickiej szkół, trudności finansowe rodziny, silna konkurencja (zwłaszcza pojawienie się nowego typu szkół, tzw. charter schools, które są finansowane przez państwo, ale realizują autorski program), rodzice niewidzący potrzeby edukacji katolickiej. W ostatnich latach napłynęło do USA sporo katolickich emigrantów z Ameryki Południowej, którzy nie wyrośli w tradycji szkół katolickich, a poza tym często po prostu ich na nie nie stać. Tradycyjne wspólnoty narodowe, które utrzymywały świątynie i szkoły, przeniosły się często w inne miejsca. Placówki edukacyjne trzeba było zamknąć. Odszkodowania za molestowanie duchownych kosztowały Kościół amerykański 2 mld dolarów, co odbiło się na kondycji finansowej diecezji, ale także na pewnym spadku zaufania do instytucji kościelnych. Do tych problemów dochodzi jeszcze aktualny kryzys ekonomiczny.

– Są także powody głębsze, wynikające z pewnej filozofii – wyjaśnia Marie Powell. – Sobór Watykański II położył nacisk na obecność katolików w świecie, co niektórzy odczytali jako zachętę do tego, by dzieci chodziły do szkoły publicznej. Zapanował taki klimat, w którym szkoły katolickie uznano za symbol przeszłości i jedynym pytaniem było to, kiedy one całkiem padną. Uważano, że należy położyć nacisk na religijną edukację w parafii. Uznano, że już nie potrzebujemy szkół jako sposobu przekazu wiary. Tak myślało wielu duchownych i świeckich. Uważam, że to błąd. Edukacja religijna przy parafii kuleje. Dzieci mają tyle przeróżnych zajęć, że trudno znaleźć dogodny czas, choć raz w tygodniu. Jakość edukacji religijnej otrzymywanej w szkole jest nieporównywalnie wyższa. Wszystkie badania pokazują, że absolwenci szkół katolickich są bardziej praktykujący niż katolicy uczęszczający do innych szkół. Częściej wracają do wiary po okresie odejścia od Kościoła.

Państwo nie daje ani centa
Szkoły finansowane są dziś w większej części z czesnego i w pewnym stopniu przez parafie lub diecezje. Od 1990 otwarto ponad 400 nowych szkół podstawowych, zwłaszcza w stanach południowych i zachodnich, w których rośnie ilość katolików. W 2500 szkołach wciąż więcej jest chętnych niż wolnych miejsc. 96 proc. nauczycieli to ludzie świeccy. W szkołach katolickich 15 proc. uczniów to niekatolicy. W takich przypadkach religia bywa opcjonalna, ale w wielu szkołach rodzice, decydując się posłać dziecko do takiej szkoły, godzą się na to, że będzie ono uczestniczyło w wychowaniu religijnym.

„My, katoliccy biskupi USA, wzywamy usilnie duchowieństwo i świeckich do reklamowania i wspierania tych szkół jako jednej z najważniejszych misji Kościoła. (…) Przed nami wiele wyzwań, ale nasz duch i wola, by zwyciężyć, są silne” – czytamy w specjalnym dokumencie episkopatu USA z roku 2005.

– Naszym stałym wyzwaniem są finanse. Państwo nie daje prawie nic. Gdzieniegdzie są programy stypendialne dla biednych rodzin lub dla określonych grup uczniów. Różne stany mają różne przepisy. Niektóre mają zapisane wprost w konstytucji, że nie mogą wspierać „sekciarskich szkół”. Czasem są możliwe jakieś dotacje od różnych instytucji. Ale zawsze ktoś może podać nas do sądu za naruszenie rozdziału państwa od Kościoła. To jest nieustanna walka – podkreśla Marie Powell. Budżet wciąż jeszcze bogatego państwa, jakim są Stany Zjednoczone, dzięki szkołom katolickim oszczędza rocznie 20 mld dolarów. Tyle bowiem kosztowałaby edukacja w państwowych szkołach. Gdzie tu sprawiedliwość? Przyglądając się z bliska amerykańskim doświadczeniom, zastanawiałem się, czy Kościół w Polsce nie powinien bardziej zaangażować się w tworzenie szkół katolickich. Czy nie przesypiamy najlepszego czasu?