Warto być nad Wartą

Marcin Jakimowicz

publikacja 30.10.2009 10:43

Słynna rodzina Borejków zaśpiewa kanony? I to w pękającej w szwach hali Międzynarodowych Targów Poznańskich? Stolica Wielkopolski czeka na kilkadziesiąt tysięcy młodych z całej Europy.

Warto być nad Wartą fot. Henryk Przondziono

Ezoteryczny Poznań, miastem rządzi mafia/ na placu obok Trzech Krzyży pędzą szemrane auta – śpiewał o swoim mieście Krzysztof Grabowski. Rzeczywiście, na słupach mnóstwo plakatów zapraszających na kursy reiki, Silvy czy jogi. Ezoteryczny Poznań przemieni się za kilkadziesiąt dni w ekumeniczny Poznań.

Szwedki łamią języki
Gdy malutki Marek biegał ulicami dzielnicy Wilda, nie przypuszczał, że jako pierwszy Polak trafi do ekumenicznej wspólnoty we Francji. A już zupełnie nie mieściło mu się w głowie to, że do jego miasta zwalą się tłumy młodych z całej Europy. Jest we wspólnocie od 32 lat. W Poznaniu wystartuje 29 grudnia 32. Europejskie Spotkanie Młodych. Rachunek jest prosty. – Gdy wstąpiłem do wspólnoty, organizowaliśmy pierwsze spotkanie w Paryżu – opowiada kapłan.

Do stolicy Wielkopolski z samego tylko Taizé przyjechało już 20 osób, w tym 8 braci (we wspólnocie na całym świecie modli się ok. 100 mężczyzn). Jeden z nich, brat Xavier, przerobił już na własnej skórze poznańską lekcję zaufania. Przyjechał do stolicy Wielkopolski i chciał dotrzeć do braci. Wsiadł wprawdzie do właściwego tramwaju, ale pojechał w złym kierunku. Wylądował na krańcu miasta. Szukam seminarium – zaczepił jakąś poznaniankę. A ta zaprosiła go do samochodu i podwiozła na miejsce. To dopiero pielgrzymka zaufania! – śmieje się dzisiaj.

W budynku na Mielżyńskiego wrze jak w ulu. Ogromne sztabowe mapy, wolontariusze z całej Europy łamiący sobie języki nad nazwami parafii (wyobraźmy sobie Szwedkę, która sylabizuje: „Podwyższenie Krzyża Świętego”). Centrum dowodzenia. Serce budynku bije w małej kaplicy. Modlitwa kanonami rozpoczyna każdy dzień. Piękno zbawi świat – wołał Dostojewski. Wiedzą o tym świetnie bracia z burgundzkiej wioski. Przyjeżdżający na spotkania młodzi nie zdają sobie sprawy z tego, jak ogromny sztab ludzi przygotowuje tę imprezę.

Tysiące wolontariuszy na całym świecie spędza wiele godzin przed monitorami laptopów i na kolanach przed otoczonym pomarańczowymi świeczkami krzyżem. W Poznaniu w ostatni weekend odbyły się spotkania i modlitwy w 35 parafiach. Do czerwca poznańska młodzież odwiedziła wszystkie parafie miasta i okolic, zapowiadając wydarzenie. Ile osób przyjedzie? Trzydzieści tysięcy? Nie wiadomo. – Jedną z cech przygotowania pielgrzymki zaufania przez ziemię jest to, że nie wiemy, dla ilu młodych przygotowujemy to spotkanie. To element zawierzenia – opowiada brat Marek.

Sałata z kanonami
Cisza. Jemy obiad wraz z braćmi i wolontariuszami z różnych krajów Europy. Bardzo prawdziwie brzmią słowa kanonu, którym rozpoczynamy posiłek: „Laudate omnes gentes, laudate Dominum”. A potem zapada cisza. Jak makiem zasiał. Młodzi nakładają sobie w milczeniu zieloną sałatę i polewają ją oliwą z oliwek. Słychać jedynie słowa lektora: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie”. Prostota.

Cecha charakterystyczna wspólnoty. Przy najsłynniejszej poznańskiej kamienicy przy Roosevelta 5 kilka dziewczyn robi sobie pamiątkowe fotki. Czy słynna poznańska rodzina Borejków (bohaterowie popularnej serii książek Małgorzaty Musierowicz), która biegała przecież na Msze do dominikanów, śpiewałaby kanony z Taizé? Niezwykłym charyzmatem spotkań jest uświęcanie miejsc, które z modlitwą mają niewiele wspólnego. Wielkie hale produkcyjne i sale targowe zamieniają się w świątynie. Pracujący w nich na co dzień ludzie przecierają oczy ze zdumienia.

Kto pierwszy rzucił hasło: róbmy spotkanie w Poznaniu? Młodzi do dziś spierają się o to z arcybiskupem – śmieje się brat Marek. – Historia spotkania jest niezwykła: dwoje młodych ludzi Ania i Andrzej trafiło do Taizé. Wrócili oczarowani. – Porwał mnie ten międzynarodowy tłum śpiewający kanony, spotkania z młodymi – zapala się Andrzej Grupa.

– Po wieczornej modlitwie można było zostać i podejść do brata Rogera. Już nie na rozmowę, bo był bardzo schorowany, ale po błogosławieństwo. Poszedłem. Ale jakoś bez przekonania. Bardziej po to, by mieć o czym opowiadać w domu. Brat Roger błogosławił mnie i błogosławił. Kurcze, czemu to tak długo trwa? – zastanawiałem się. Podniosłem głowę, a on zaczął coś do mnie mówić. Byłem tak przejęty, że nie rozumiałem ani słowa. „Je ne comprends pas” – wydukałem.

A on uśmiechnął się szeroko i rzucił: „I don’t understand you”. Po chwili zorientowałem się, że przez cały czas mówił po angielsku. Okazało się że zaprosił mnie do braci na obiad. Każdego dnia tego zaszczytu mogło dostąpić kilku chłopaków. Wróciłem do namiotu, ale nikt nie chciał mi uwierzyć. Poszedłem na obiad. Czułem się na początku nieswojo, ale gdy zacząłem gadać z bratem Markiem, który okazał się poznaniakiem, lody puściły…

Po powrocie do kraju poszliśmy z Anią do naszej parafii z pytaniem: Czy możemy się modlić kanonami? Jasne – powiedział proboszcz – żeby wam się tylko nie znudziło po dwóch tygodniach. O dziwo, nie znudziło im się. Zapał nie ostygł. Stopniowo przybywało młodych. Dziś Andrzej pracuje na pełnych obrotach w biurze przygotowań. I bardzo często rusza w Polskę, by zachęcić młodych do przyjazdu do Poznania.

Czkawka brata Aloisa
Gdy kilka lat temu poznaniacy organizowali spotkanie dla osób odpowiedzialnych za punkty przygotowań kolejnej pielgrzymki, przyszedł na nie arcybiskup Stanisław Gądecki – wspomina brat Marek. – „Jeździcie na koniec świata. A dlaczego nie zorganizować takiego spotkania u nas?” – rzucił. Młodzi chwycili go za słowo. Zaczęli organizować wyjazdy z Poznania do Taizé. Co tydzień jechała inna ekipa (nad Wartą mówią „wiara”).

Uknuli chytry plan: codziennie po wieczornej modlitwie dwójka poznaniaków zostawała w kościele, podchodziła do brata Aloisa i zagajała: „Jesteśmy z Poznania. Zapraszamy do naszego miasta”. – Na słowo „Poznań” wasz przełożony dostawał chyba czkawki? – pytam brata Marka. – Tak – wybucha śmiechem. – Potem młodzi przyjechali z konkretem: pisemnym zaproszeniem arcybiskupa. Zaproszenie od prezydenta miasta przywieźli na rowerach, bo chcieli być zauważeni. Czy można się oprzeć sile takich argumentów? Zwłaszcza że sam założyciel wspólnoty brat Roger dotarł do burgundzkiej wioski na rowerze.

Spodnie wpuszczone w relaksy
Dwa razy Wrocław, Praga, Wiedeń i Budapeszt. To mój bilans zimowych spotkań. Wspomnienia? Przenikliwe zimno, nocne jazdy metrem, długie godziny spędzone na adoracji. W czasie „pierwszego Wrocławia” Polacy, których na kilometr rozpoznać można było po szaroburych kurtkach i nieśmiertelnych relaksach, w które obowiązkowo wpuszczali swe dekatyzowane dżinsy, stali z boku. Z zazdrością patrzyli na bawiących się na ulicach Hiszpanów, Francuzów i Włochów. Byli niemi. Na szczęście wszystkich jednoczyły śpiewane w wielu językach kanony. „Bless the Lord my soul” – śpiewał tłum. Nie było w nim już „Żyda ani Greka”.

Dziś zmieniły się motywacje. Kiedyś wyjazd do Pragi czy Budapesztu był jedyną szansą wyrwania się z blokowiska. Dziś taki wyjazd jest dla wielu młodych na wyciągnięcie ręki. Dlatego przyjeżdżają przede wszystkim ci, którzy naprawdę szukają ciszy, modlitwy i oddechu. – Zdumiewa nas polska gościnność – opowiada brat Marek. – Nigdy nie zdarzyło się, by pielgrzymi spali stłoczeni w salach gimnastycznych (jak np. w Brukseli czy Wiedniu). Zawsze trafiali do rodzin. Ludzi, którzy byli skłonni przyjąć ich pod swój dach, było zawsze więcej niż samych przyjeżdżających. To fenomen. Jasne, zdarzali się wybredni: „Ukrainiec? Rumun? A my zamawialiśmy Włocha”, ale okazywało się, że spotkania rozwiewały mnóstwo stereotypów – opowiada brat Marek. Poznaniacy, zachęceni krótkim matematycznym równaniem: „Tylko 2 m2, by przyjąć w domu 1 młodego”, tłumnie zgłaszają się do braci w białych habitach.

Poznań, nie Poznam
Od kilku lat malutka wioska w Burgundii przeżywa prawdziwy potop szwedzki. Jeden z moich znajomych mieszkał w namiocie wojskowym z dwudziestką Skandynawów. Skąd się oni biorą? Przecież Szwecja jest jednym z najbardziej laickich krajów świata. Nie wypada w niej mówić o Bogu. A jednak prostota Taizé przyciąga ich jak magnes. Latem przyjeżdża tu też kilkadziesiąt tysięcy Niemców. Za naszą zachodnią granicą odbywają się właśnie setki czuwań przygotowujących młodych do spotkania w Poznaniu. – Pojawił się problem – uśmiecha się brat Marek. – Wielu młodych przyjeżdżających do Taizé drapało się po głowie. Poznań? A gdzie to jest? Może chodzi o Poznam (czyli Poczdam niedaleko Berlina) – podpowiadali inni. Chyba na czas spotkania wyślemy do Poczdamu grupę, która będzie przekierowywała zabłąkanych na wschód.

Do Poznania przyjedzie około 2 tysięcy Ukraińców i sporo Białorusinów. By dotrzeć nad Wartę, muszą pokonać wiele formalnych przeszkód. Wciąż mogą zapisywać się młodzi Polacy. Przez całe lato trwała akcja promocyjna w samym Taizé. W oczy rzucały się koszulki: „See you in Poznan”. Brat Marek, przytulając się do sporej ikony krzyża, opowiada: „Bardzo często słyszę od tych, którzy przyjeżdżają do Taizé: „Czujemy się tu jak w domu”. Doświadczają tu widocznie jakiegoś ciepła, poczucia bezpieczeństwa”. Czy tak samo poczują się nad Wartą? W sztabie dowodzenia słyszę nieustannie jedno słowo: Czekamy!