25 lat konkordatu dobrej woli

ks. Włodzimierz Piętka

publikacja 28.07.2018 22:59

O ważnej umowie międzynarodowej między Stolicą Apostolską i Rzeczpospolitą Polską, w której przygotowaniu i negocjacjach uczestniczył ks. prof. Wojciech Góralski.

Ks. prof. Wojciech Góralski był jednym z negocjatorów Konkordatu między Stolicą Apostolską i Rzeczpospolitą Polską ks. Włodzimierz Piętka /Foto Gość Ks. prof. Wojciech Góralski był jednym z negocjatorów Konkordatu między Stolicą Apostolską i Rzeczpospolitą Polską

Konkordat jest jednym z największych osiągnięć naszej demokracji po 1989 roku, ale po 25 latach od jego podpisania potrzeba wielkiej kampanii edukacyjnej o miejscu religii i wspólnoty kościelnej w polskim społeczeństwie.

Ks. Włodzimierz Piętka: W jaki sposób znalazł się Ksiądz Profesor w składzie delegacji Stolicy Apostolskiej, negocjującej nowy konkordat z rządem polskim?

Ks. prof. Wojciech Góralski: Wydaje mi się, że moją kandydaturę zgłosił do Stolicy Apostolskiej ówczesny nuncjusz, abp Józef Kowalczyk. On stanął na czele tej delegacji jako przewodniczący. W jej składzie znaleźli się również: kard. Józef Glemp, prymas Polski, abp Jerzy Stroba, bp Alojzy Orszulik, bp Tadeusz Pieronek, ks. prof. Tadeusz Pawluk (ATK) i ja - ze środowiska KUL. Delegacji rządowej przewodniczył prof. Krzysztof Skubiszewski. Negocjacje trwały od marca do lipca 1993 roku. To był krótki czas, ale trzeba pamiętać, że już wcześniej, bo w maju 1988 roku opracowywano projekt konwencji między ówczesnym rządem komunistycznym i Stolicą Apostolską, a pierwszy projekt konkordatu Stolica Apostolska przedstawiła rządowi polskiemu już w październiku 1991 roku. Potem jednak zmieniały się rządy, i do tematu powrócono w 1993 roku. Prace nad konkordatem od początku były też priorytetem dla ks. nuncjusza.

Negocjacje rozpoczęły się więc, gdy strona kościelna i rządowa przedstawiły swoje projekty, i wtedy, po ustaleniu składu delegacji, można było usiąść do stołu i rozpocząć prace nad jednolitym tekstem tej umowy międzynarodowej. Dodam tylko, że o konkordacie rozmawiał już Gomułka i Cyrankiewicz z kard. Wyszyńskim. Temat wzajemnych relacji, które wymagały uregulowania, dojrzewał więc od bardzo dawna, ale mógł być uregulowany dopiero w wolnej Polsce.

Jak przebiegały te negocjacje?

Były bardzo intensywne. W stanowiskach obu stron było wiele różnic, dlatego w drodze negocjacji wypracowywaliśmy wspólne stanowisko i wyjaśnialiśmy wątpliwości. Pamiętam, że najdłużej negocjowaliśmy art. 10, dotyczący zawarcia małżeństwa konkordatowego. Nic dziwnego, bo to przecież najbardziej praktyczna strona rozwiązań konkordatowych. Osobiście podziwiałem mądrość, wiedzę i prawnicze doświadczenie prof. Skubiszewskiego. Kiedyś przyjechał na spotkanie prosto z lotniska, bo właśnie wrócił ze Stanów Zjednoczonych, ale mimo zmęczenia, przewodniczył naszym obradom.

Co jest "duszą" konkordatu i jakiej zasady trzymano się w czasie tych negocjacji?

Wyraża ją art. 1, który mówi o zasadzie niezależności i autonomii każdego z podmiotów w swojej dziedzinie. Chodziło o dwustronne uregulowanie kompetencji państwa i Kościoła na powyższej zasadzie, odnosząc ją do różnych dziedzin życia i aktywności Kościoła katolickiego, m.in. katechizacji, udzielania sakramentu małżeństwa czy obsadzania urzędów kościelnych.

W myśl powyższej zasady, państwo gwarantuje Kościołowi swobodę wypełniania swojej misji, a Kościół zobowiązuje się przestrzegać prawa polskiego i nie przekraczać swoich kompetencji. W konkordacie nie ma nawet cienia przywilejów dla Kościoła, o których można było usłyszeć w debacie politycznej. Przypomnę, że umowa ta opiera się na zasadzie separacji przyjaznej między tymi dwoma podmiotami. To dokument dobrej woli, bo mowa jest w nim o woli współdziałania, aby "trwale i harmonijnie uregulować wzajemne stosunki". Gwarantuje więc pokój społeczny, eliminuje napięcia, pozwala też innym Kościołom wprowadzić podobne regulacje z państwem polskim.

Dodajmy, że krytycy konkordatu są nadal obecni, źle interpretując m.in. zasadę niezależności i autonomii. W dyskusje te wkradają się wątki ideologiczne i wciąż potrzeba dobrej woli, aby razem szukać dobra wspólnego.