Miłosierdzie po ludzku

Mirosław Jarosz

publikacja 16.04.2009 10:01

W niedzielę miłosierdzia wiele usłyszymy o Bożym Miłosierdziu. Ale jak dostrzec ludzką twarz miłosierdzia? Chorzy w hospicjach już ją zobaczyli.

Miłosierdzie po ludzku Marek Karolczak pochyla się nad chorymi od początku funkcjonowania wałbrzyskiego hospicjum. Foto: Mirosław Jarosz

– Trzeba mieć w tej pracy, oprócz wielu innych cech, również miłosierdzie i to bezwzględnie – mówi Roman Lasek, pielęgniarz oddziałowy z Hospicjum w Wałbrzychu. – Człowiek, który potrafi kochać kogoś innego, będzie dobry również dla siebie i otoczenia. Najlepiej gdyby tą cechę miał każdy z nas, wtedy wszystkim lepiej by się żyło. Nie patrzylibyśmy na siebie wilkiem, nie „szczekali” byśmy do siebie, nie słyszelibyśmy wielu przykrych słów, które docierają do nas na każdym kroku.

Miejsce z miłością
– Zaczęliśmy w 1992r. wtedy powstawała dopiero idea hospicjum. Spotkaliśmy się z koleżanką, nieżyjącą już Lidią Łukasik, pielęgniarką, która miała chorobę nowotworową – opowiada pielęgniarz Marek Karolczak, związany w wałbrzyskim hospicjum od samego początku. – Oboje doszliśmy do wniosku, że coś trzeba zmienić, że opieka dla ludzi, u których zakończono leczenie onkologiczne jest tak ważna a jednocześnie tak zaniedbana. Po wielu miesiącach starań ruszyliśmy 1 stycznia 1994 r. To była pierwsza taka placówka na Dolnym Śląsku. Hospicjum domowe i poradnia medycyny paliatywnej.

Było to hospicjum domowe, wówczas najbardziej popularna w świecie forma opieki, prowadzona w domu chorego. Zespół hospicyjny współpracując z rodziną roztacza opiekę nad chorym w jego domu. Zwykle w sytuacji, gdy jest on już wypisany ze szpitala po ostatnich zabiegach zwalczających chorobę, jakie można było przeprowadzić z medycznego punktu widzenia.

Idea całościowej opieki medycznej, normalna przez setki lat, w XX w. zaczęła upadać. Postępująca technicyzacja medycyny sprawiła, że zapomniano, że człowiek jest całością. Głównym zadaniem opieki paliatywnej jest likwidowanie wszystkich przykrych dolegliwości, jakie daje choroba nowotworowa. Nie chodzi tylko o ból, nudności wymioty, zaparcia, obrzęki itd., ale również ból egzystencjalny i osamotnienie. Mówi się o poprawie jakości życia.

Godne życie
– Boję się używania sformułowania godna śmierć – kontynuuje Marek Karolczak. – Jednak w naszych realiach pobyt w hospicjum można tak określić. Bo jeżeli się zdarza, że ludzie ci umierają w warunkach urągających wszelkim zasadom. A takich osób, które żyją poniżej jakiegokolwiek minimum socjalno-egzystencjalnego jest naprawdę wiele. Dla nich to hospicjum jest miejscem wspaniałym.

Śmierć jest zawsze straszna. I dla chorego, i dla jego rodziny. Pobyt w hospicjum jest dla nich o tyle dobry, że mają w swym otoczeniu kogoś, kto rozumie czym jest śmierć, kto przełoży z jednego boku na drugi, kto poda lekarstwo uśmierzające ból.

– Nazwałbym to raczej śmiercią spokojną, często bez tego wielkiego ciężaru jaki człowiek nosi – dodaje Marek Karolczak. – W Gdańskim hospicjum wymyślono hasło „Hospicjum to też życie”. Ma ono właśnie zmienić powszechna opinię o opiece paliatywnej kojarzonej głównie ze śmiercią, nie to tez życie. Kilka dni temu przyszły tu dzieci ze szkoły muzycznej i dały koncert. Grały, śpiewały o wiośnie. Wyjechaliśmy z tymi chorymi przed budynek na łąkę, na słońce.

Charakter
Pewnych dobrych zachowań można się nauczyć, jednak większość ludzi, którzy tu pracują ma wrodzoną potrzebę pomagania innym. To pewien sposób życia. Chodzi również o to, by na ulicy, w autobusie uśmiechnąć się, powiedzieć dzień dobry.

Osoby pracujące w opiece paliatywnej potrafią dzielić się sercem. Tu nie można zostawić chorego samego. On musi mieć poczucie, że zawsze jest ktoś przy nim, kto w każdej chwili pomoże. Trudno jest znaleźć personel do opieki paliatywnej. Przez te lata przewinęło się przez to miejsce wiele osób. Niektórzy nie wytrzymywali ze względu na ciągłe obcowanie ze śmiercią.

– Pracuję tu od 10 lat. Kiedy miało powstać hospicjum stacjonarne od razu podjęłam decyzje, że chcę tu pracować, choć praca jest dużo cięższa, bo i stany tych chorych są poważniejsze – mówi Marlena Prusik, fizjoterapeutka. – Widzimy rozpacz i smutek rodzin, często sami również to przeżywamy, bo sami też związujemy się z tymi chorymi, kiedy leżą u na przez dłuższy czas. Nieraz zdarzało mi się uronić łzy. Pierwszy raz zetknęłam się tu ze śmiercią. Jednak mimo tego wszystkiego nie zmieniłabym tej pracy na inną. To szkoła życia. To daje wiele do myślenia, również na temat życia osobistego.

– Na pewno ciężko się tu pracuje, bo jest to zajęcie obciążające fizycznie i psychicznie – mówi Roman Lasek, pielęgniarz. – Na pewno, żeby tu pracować trzeba mieć dobre serce, jednak to nie wystarczy. Dobre serce jest dobre do kochania, a głowa jest od tego, żeby dobrze wykonywać to, co trzeba. Każdego z nas czeka śmierć. Normalnie o tym zapominamy, a uważam że do śmierci trzeba się przygotować. Tu jest najlepsze do tego miejsce.

– Do śmierci nie można się przyzwyczaić – dodaje Marek Karolczak. – Jeżeli ktoś się do tego przyzwyczai i traktuje to jak rzecz powszednią, to raczej nie powinien pracować w hospicjum. Dla mnie każda śmierć jest bardzo trudna. Nie spływa to po mnie błyskawicznie. Ale nie jest też tak, żebym się z tym bardzo długo gnębił, bo to również byłoby chore. Często powtarzam swoim współpracownikom, że mamy wielkie szczęście być przy tej śmierci. Niewielu ludziom jest dane być przy śmierci kogoś kto się z nami zaprzyjaźnił, kto opowiedział nam rzeczy, których często nie opowiedziałby nawet najbliższej osobie. Czują że jest tu ktoś kto potrafi ich wysłuchać. Być może w domu mówili to wiele razy, ale nikt tego nie pamięta. Jezus kiedyś mówił „słuchacie, ale nie słyszycie”. I tak z nami niestety jest.

Wolontariusz
Do hospicjum przychodzi cudowna młodzież. To wspaniali ludzie. 15, 17-letni, chłopcy i dziewczęta uczestniczą w przeróżnych czynnościach przy chorych. Czasami bardzo przykrych ze względu na widok i zapach. Jak sami mówią ich wizja świata przez pobyt tutaj zmieniła się. Już osobiście poznali, że nie można kogoś krzywdzić, że trzeba być dobrym, bo czas na ziemi dany każdemu z nas jest bardzo krótki. Nie jest też tak, że w hospicjum jest tylko płacz i smutek. Kiedy przychodzi młodzież jest tu także radość. Zazwyczaj są tu po zajęciach w szkole. Codziennie po 3 -4 osoby.

Niektóre hospicja jak Gdańskie, prowadzone przez ks. Krakowiaka mają wolontariuszy z zakładów karnych. To znakomity pomysł, bo skazani mogą zobaczyć człowieka w innym wymiarze. Jeżeli zobaczą to cierpienie i później przynajmniej jeden z nich nie napadnie kogoś na ulicy to już jest sukces. Co jakiś czas hospicjum w Wałbrzychu organizuje nabory na wolontariuszy, organizując szkolenia. Bieżące informacje na ten temat można przeczytać w Internecie, na stronie: www.opiekapaliatywna.hb.pl.

Pomnik
Po śmierci Jana Pawła II, zastanawiano się w Wałbrzychu, jak godnie uczcić Jego osobę. Prezydent Wałbrzycha zaproponował wówczas, że mógłby to być pomnik niekonwencjonalny, żywy. Hospicjum stacjonarne, o które od wielu lat usilnie się starano.

Tą inicjatywę gorąco poparł bp Ignacy Dec i dwa lata temu, 2 kwietnia w kolejną rocznicę śmierci papieża, obok poradni paliatywnej i hospicjum domowego otwarto hospicjum stacjonarne im. Jana Pawła II.
– Ta idea znakomicie tu zadziałała – mówi Bronisław Krzan, dyrektor wałbrzyskiego hospicjum. – Również dzięki osobie naszego patrona, który szczególnie w ostatnich latach swej posługi wiele razy wspominało cierpieniu. Dało to bodziec również wszystkim mieszkańcom Wałbrzycha, którzy poczuli się za to miejsce w jakiś sposób odpowiedzialni i zaczęli nas wspierać przekazując swój jeden procent podatku. Swoją hojność okazują też podczas dorocznych mszy papieskich na stadionie.

Obecnie wałbrzyskie hospicjum ma pod opieką 12 osób na miejscu i 40 do 60 w domach na terenie całego byłego województwa wałbrzyskiego.

Hospicjum
To pojęcie wyrosło z nazwy miejsca przyjmującego i otaczającego opieką podróżnych. Wywodzi się od łacińskiego słowa „hospes” oznaczającego gościa (stąd polska nazwa „gościniec”). Pierwsze instytucjonalne regulacje dotyczące przytułków dla ubogich znajdują się wśród uchwał soboru nicejskiego z 325 roku. Postanawiał on, że każde miasto powinno stworzyć pozostające pod nadzorem diakona, położone poza granicami miasta miejsce, w którym znajdowaliby schronienie wszyscy ludzie znajdujący się w potrzebie. Od tego czasu rozpoczyna się powstawanie przytułków, zakładanych zarówno przez świeckich jak i duchownych. Dużą rolę odgrywały zwłaszcza te tworzone przez zgromadzenia duchowne, których charyzmat obejmował służbę ludziom chorym i potrzebującym.

Współczesny model opieki hospicyjnej stworzyła angielka Cicely Saunders. W 1944 roku pracując jako pielęgniarka w londyńskim szpitalu Świętego Łazarza opiekowała się nieuleczalnie chorym polskim lotnikiem Dawidem Taśmą. Z rozmów, jakie z nim przeprowadziła, zrodziła się idea miejsca przeznaczonego dla ludzi umierających. Miejsca, w którym będą mogli, otoczeni opieką, wolni od bólu, uporządkować swoje sprawy oraz przygotować się do odejścia. Ideę tą udało się zrealizować w 1967 r., kiedy to otwarto w Londynie specjalistyczny ośrodek opieki nad chorymi umierającymi – Hospicjum Świętego Krzysztofa. Stało się ono modelem tego typu instytucji, znanym na całym świecie, obecnie prowadzącym także szeroką działalność edukacyjną.

Opieka hospicyjna, określana również mianem paliatywnej (od łacińskiego słowa „palium” oznaczającego płaszcz), oznacza aktywną i wszechstronną opiekę nad osobami cierpiącymi na postępujące, przewlekłe choroby o niekorzystnym rokowaniu.