Aby wiara zmartwychwstała

ks. Włodzimierz Piętka

publikacja 16.04.2009 07:07

W Pułtusku jest pewna liczba uczniów, która przestała chodzić na katechezę. Dla nich powstaje grupa, w której spotkają się ci, którzy wątpią i szukają. W spotkaniach będzie uczestniczył ksiądz.

Aby wiara zmartwychwstała Foto: ks. Włodzimierz Piętka

Spotykamy Izę, studentkę 4. roku historii w Poznaniu i Anetę, przyszłoroczną maturzystkę. Pierwsza ma za sobą długie doświadczenie formacji oazowej, druga z kolei – długie pasmo kryzysów osobistych i rodzinnych. Iza będzie pomagała w spotkaniach. Chce przede wszystkim słuchać. Aneta opowie o sobie, bo takie otwarcie, spotkanie, rozmowa, jak mówi, chyba ma sens. W naszym spotkaniu uczestniczy też ks. Jacek Gołębiowski, pracujący z młodzieżą w Pułtusku.

– Czy jestem młodą, gniewną, zbuntowaną? – zastanawia się Aneta. – Chyba nie. To nie jest bunt, ale raczej utrata wiary, nie tyle w Boga, ile w siebie i w to, że może być lepiej.

Szukanie siebie
– Jeszcze w gimnazjum zaczęłam pytać o siebie, o moje dzieciństwo.– wyjaśnia Aneta. – I wciąż jeszcze pytam rodziców, dlaczego nie rozumieją, że ludzie się zmieniają, że trzeba dać im szansę. Kiedy tych pytań było tak wiele, a odpowiedzi czy zrozumienia prawie wcale, upadła we mnie wiara, gdzieś przepadła nadzieja.

Rozmawiamy o grupach młodzieży, które chcą zaznaczyć swoją oryginalność przez strój, zachowanie, czy wybierane towarzystwo. Wtedy odrzucają świat i rodziny, zwłaszcza jeśli w ich domach ten kryzys jest obecny. Wciąga ich świat, emocje i przeżycie.
– To z tego powodu wiara dla wielu się nie sprawdza, bo nie wiąże się z przeżyciem. Dla wielu to obciach. Podobnie modlitwa. Pytają się: po co chodzić do kościoła, co tu dostanę? – mówi Aneta.

– Kiedyś z grupą młodzieży grającej w parafii pojechaliśmy na koncert ewangelizacyjny do Mławy – wspomina Iza. – Wtedy obok śpiewania i muzyki były głoszone podstawowe prawdy Ewangelii. Kolega z naszego zespołu podszedł do mnie i powiedział, że po raz pierwszy nie słuchał tego co gra, ale treści słów i modlitw. To było dla niego odkryciem, że nie tylko muzyka jest ważna.

Gdzie jest nadzieja?
Na spotkania będzie przychodziła Ania, dziś już studentka. Nazywa siebie „nadłamanym kwiatem Pana”, bo jej doświadczenia też nie były łatwe. Podzieli się nimi z młodszymi rówieśnikami.

– Przez większą część mojego życia nie potrzebowałam Jego pomocy, obecności, pociechy, zresztą w nią nie wierzyłam i nawet nie chciało mi się w nią wierzyć. Po co? Żebym w każdą niedziele musiała latać do kościoła i to na całą godzinę!? Dla kogo? Dla siebie? Znałam „lepsze” metody spędzania wolnego czasu...

– Już w dzieciństwie zamykałam się przed całym światem – tłumaczy Iza. – Nie miałam zbyt wielu przyjaciół, byłam raczej średnio lubiana w szkole. Rodzice też wiecznie pochłonięci pracą, nie znajdowali dla mnie czasu, więc wszystko SAMA, wszędzie SAMA. Szkoda, że wtedy nie mogłam Go poznać. Że On tu jest, że nie jestem „najgorsza z najgorszych”, że nie jestem „byle jaka”, że stworzył mnie przecież na swój obraz i podobieństwo, i że jestem „piękna”. Dzieciństwo to dla mnie samotność.

– Później przeprowadzka, zmieniam środowisko, w którym się wychowałam. Zostawiam moje ukochane Bory Tucholskie, żeby znaleźć się w Pułtusku. Było ciężko. Nikogo nie znałam, rodzice jak zwykle, w ciągłym pośpiechu. Coraz bardziej interesowałam się grupką szkolnych „odszczepieńców” ubranych zawsze na czarno, słuchających innej muzyki. „Oryginalnych” jak ja, bo przecież ja też jestem inna, bo mną nikt się nie zajmował. Myślałam (bardzo naiwnie zresztą), że ci ludzie wypełnią pustkę, dadzą mi poczucie bezpieczeństwa, zrozumieją mnie, pocieszą, że będziemy taką zgraną paczką i...bardzo się zawiodłam. Robiłam wszystko, żeby się im przypodobać, żeby pokazać całemu światu, że przecież jestem! Niech ktoś na mnie wreszcie spojrzy! Jestem i mam tyle do zaoferowania. Nikogo to nie obchodziło. Tak minęło kilka lat. Skończyłam z muzyką metalową, z całą tą mroczną otoczką i tylko jedno miejsce wciąż wypełniała ciemność, moje serce.

– Wiele się jeszcze później działo w moim życiu, zanim uwierzyłam – mówi Iza. – Wiele wycierpiałam na własne życzenie. Wiele stacji drogi krzyżowej przeszłam i wiele razy upadałam. Aż przyszło takie doświadczenie, kiedy po raz pierwszy, z całego serca pragnęłam pomocy i litości. Nie miałam sił, aby dalej iść, po prostu. I wtedy przyszedł Bóg, po cichu, bez szarpania, bez wyrzutów, przyszedł do mnie. Przyszedł!

Szukać razem
O powołaniu grupy młodych i poszukujących myśli ks. Jacek Gołębiowski z Pułtuska. Jest katechetą w Liceum im. Ks. Piotra Skargi. O swoich uczniach mówi, że są ludźmi wrażliwymi i pytającymi. Mają swoje pasje, którym poświęcają wiele czasu.
– Można z nimi rozmawiać o muzyce, filmie, historii. To ich pociąga. Ale na katechezę nie przychodzą, a jeśli już są, to nie modlą się i nie uczestniczą w zajęciach. Na naszych spotkaniach chciałbym rozmawiać o ich zainteresowaniach, traktując te tematy szeroko, aby w ten sposób nie poznawać tylko wiele prawd, lecz kierować się ku Prawdzie. Naszym hasłem wywoławczym będzie otwartość. Będą to dyskusje, do których chcę zaprosić innych młodych ludzi, jak Izę, Anetę, Anię. Po prostu, chciałbym z nimi postawić te pytania. Takie wspólne szukanie może pomóc w wyrwaniu młodych z poczucia wstydu, czy słabości. Będzie to więc grupa wzajemnego wsparcia, szukania i stawiania pytań.

***

Katarzyna Szkopek
Zmartwychwstanie oznacza nadzieję. Dla mnie nie musi jednak ono dotyczyć tylko poważnych spraw, bolesnych upadków. Dotyka nas w naszej codzienności – należy je tylko dostrzec. Ostatnio miałam bardzo ważny sprawdzian z matematyki. Już dzień przed klasówką wszyscy w klasie bardzo przeżywali i się stresowali. Mnie również udzielał się ten nastrój. Wieczorem chciałam się jeszcze uczyć, jednak nie byłam w stanie się już skupić – za bardzo się stresowałam. Myślałam, że moja sytuacja jest beznadziejna, że w takim stanie nie mam szans na napisanie dobrze tego sprawdzianu. Przed snem w modlitwie nie prosiłam Boga, tak jak kiedyś, o to, żebym dostała dobrą ocenę. Prosiłam o pomoc Ducha Świętego, o spokój duszy i jasność umysłu. Rano na klasówkę przyszłam opanowana, nie udzielał mi się już nastrój zestresowanych znajomych z klasy. Czułam, że Pan ma mnie w swej opiece, a po napisaniu sprawdzianu wyszłam z uśmiechem z klasy. Nie dostanę najwyższej oceny – to pewne, nigdy nie byłam rewelacyjna z matematyki – jednak to, że byłam w stanie ze spokojem napisać tą klasówkę, to, że Bóg wysłuchał mej prośby, mimo że dotyczyła tak błahej sprawy, napawa nadzieją, że wysłucha również, jeśli będzie dotyczyło to czegoś ważniejszego.

Katarzyna Rzeplińska
Chyba każdy z nas pragnie czuć się potrzebnym. Staramy otaczać się ludźmi, przez których jesteśmy akceptowani, gdyż daje to poczucie bezpieczeństwa. Myślę, że w tej kwestii nie jestem jedyną osobą, która tak uważa. Gdy kilka lat temu rozpoczynałam naukę w gimnazjum usilnie szukałam zajęcia, które pomogłoby mi w odnalezieniu się wśród otaczających mnie rówieśników. Byłam bardzo nieśmiałą osobą, której bardzo trudno przychodziło nawiązywanie tego typu relacji.

Pewnego dnia na zajęciach w-f poszłam na siłownię, gdzie niemal natychmiast zauważył mnie nowy nauczyciel wychowania fizycznego, który był jednocześnie trenerem dziewcząt w podnoszeniu ciężarów. Sport stał się moją pasją. Brałam udział w zawodach sportowych, wyjeżdżałam na obozy i zgrupowania. Po roku jednak zaczęło się dziać coś niepokojącego. Moja „kariera sportowa” rozwijała się w bardzo szybkim tempie, ale i rywalizacja między zawodniczkami była coraz większa. Na przemian głodziłam się i objadałam, aby wystartować w odpowiedniej kategorii wagowej, gdzie miałam największe szanse na medal. Jednocześnie bardzo opuściłam się w nauce, pojawiły się problemy zdrowotne i pogorszyły się moje relacje z najbliższymi, którzy od samego początku byli przeciwni treningom. Nic jednak nie było w stanie zmusić mnie do rezygnacji ze wszystkiego, co do tej pory udało mi się osiągnąć.

I nagle całe moje życie musiało się zmienić, ponieważ uległam bardzo poważnemu wypadkowi na jednym ze sprawdzianów sprawnościowych. Lekarze zabronili mi dalszego uprawiania wyczynowego sportu. I tak skończyła się moja przygoda ze sportem, a na szczęście zaczęła się przygoda z Jezusem. Zrozumiałam, że jest Ktoś dla kogo jestem bardzo ważna i bardzo potrzebna, bez względu na to, ile medali mam w szufladzie lub ile kilogramów potrafię udźwignąć.