Grupy ojca Pio Szkoła wiary – ognisko miłości

Grzegorz Brożek

publikacja 16.03.2009 11:38

Wielu chciałoby, by religijne praktyki załatwić szybko i by religia nie wtrącała się za bardzo do życia. Duchowe dzieci Stygmatyka modlą się długo, żyją bezkompromisowo i rozwijają się na potęgę.

Grupy ojca Pio Szkoła wiary – ognisko miłości Foto: Grzegorz Brożek

W Bochni, w parafii pw. św. Pawła, 28 lutego odbył się Wielkopostny Dzień Skupienia dla członków Grup Modlitwy św. o. Pio. Przybyło 600 osób. W programie Różaniec, Droga Krzyżowa, adoracja Najświętszego Sakramentu, koronka do Miłosierdzia Bożego, wreszcie Msza święta. Z klęczek ludzie wstają tylko na czas konferencji.

– Ojciec Pio, myślę, ma wiele wspólnego z patronem naszej parafii św. Pawłem. Obaj byli bezkompromisowi, jeśli chodzi o sprawę Bożą i byli ludźmi, którzy dla Bożej sprawy spalali się do końca – mówi ks. prał. Jan Nowakowski, proboszcz bocheńskiej Pawłowej parafii, gospodarz spotkania. Przykład św. o. Pio pociąga ludzi, którzy chcą zatopić się w modlitwie, w Bogu. Na dzisiejszy sposób są bezkompromisowi.

W Kościele, z Kościołem, za Kościół
Ojciec Pio sam określił program i cel działania Grup Modlitwy. – Jest to szkoła wiary, ognisko miłości, w której sam Chrystus przebywa za każdym razem, gdy jej członkowie gromadzą się na modlitwie i braterskiej uczcie miłości, pod kierownictwem duchowych pasterzy – napisał. Pierwszą w diecezji grupę założył w 1999 roku w Nowym Sączu ks. prał. Andrzej Liszka, dziś koordynator diecezjalny Grup Modlitwy. Jego osobista relacja z o. Pio trwa już od 30 lat.

– Na pierwsze spotkanie grupy w Sączu przyszło 50 osób. Po dwóch miesiącach było nas parę setek. Teraz są tysiące – opowiada kapłan. Sądecka wspólnota miała udział przy powstaniu prawie każdej z 43 grup działających w diecezji. Łącznie, jak się szacuje, na spotkaniach gromadzi się około 15 do 20 tys. wiernych. To wielki skarb. – My się modlimy zawsze w Kościele, za Kościół i z Kościołem – podkreśla Magdalena Druszka, animatorka z sądeckiej grupy. – Dla parafii, diecezji i Kościoła to potężne zaplecze modlitewne. Zaś dla ludzi biorących udział w spotkaniach – droga duchowego wzrastania – dodaje ks. Andrzej Rams, proboszcz parafii w Chorzelowie.

„Moher” z dyrektorem
Tysiące, które przychodzą na comiesięczne spotkania modlitewne, to ludzie potrzebujący skupienia i głębokiego rozmodlenia, wręcz zatopienia w Bogu. – No więc to nie tylko „moherowe berety”, ale także kobiety młode, całe małżeństwa i coraz więcej mężczyzn. To jakiś fenomen, zważywszy, że spotkania w całości poświęcone są modlitwie – uważa ks. Rams. Są w grupach o. Pio emeryci, renciści, bezrobotni, ale także przedsiębiorcy, dyrektorzy ważnych instytucji, nauczyciele, ludzie ze stopniami naukowymi.

– Kiedyś policzyliśmy i średnia wieku wyszła nam 47-50 lat. Mężczyzn w grupach jest około 40 proc. A zwykło się uważać, że Kościół to miejsce dla kobiet – mówi Magdalena Druszka. Są też młodzi. Przez wiele lat, staraniem Marii Kurzawy z Obidzy, do Nowego Sącza na spotkanie wyjeżdżały dwa autokary. – W jednym byli dorośli, a w drugim młodzież – opowiada. Rodzice zabierają dzieci. Często jednocześnie modlą się trzy pokolenia. – Wbrew temu, co się uważa, ludzie mają zakorzenioną w sobie głęboką potrzebę modlitwy – mówi ks. Liszka.

Jezus zamiast kawki
Często do grup ludzi sprowadza przypadek lub trudne doświadczenie życiowe zbliżające do Boga. – Koleżanka, która miała mi szyć sukienkę, umówiła się ze mną pod kościołem. Czekałam i czekałam, a ta się nie pokazywała. Kiedy w końcu wyszła z kościoła, była tak radosna, jak nigdy. Coś do mnie mówiła. Pomyślałam, że jest nawiedzona, ale postanowiłam sprawdzić, co się dzieje. Poszłam na następne spotkanie – opowiada Maria Zakrzowska z Nowego Sącza. I tak została już w grupie na stałe. Maria Kurzawa z Obidzy jeździła z bratem. Potem opowiadali o spotkaniach, zachęcając innych: pojedź choć raz, a się przekonasz. Liczba wiernych z Obidzy na spotkaniach w Sączu szybko urosła.

Jan Rząca, animator grupy ze Stróż, jeździł najpierw na spotkania jako szofer swej żony. – Gdy ona się modliła, zachodziłem na kawkę do teściowej. Potem wpadł mi w ręce „Dzienniczek” s. Faustyny. Zrozumiałem, że dziewczyna nie mająca nawet trzech klas nie mogła tego po prostu zmyślić. Zacząłem wiarę traktować na serio – opowiada Jan. Maria Zakrzowska mówi, że jej dotychczasowe życie religijne było zwyczajne, normalne, standardowe: głównie godzina dziennie w niedzielę. – Przez modlitwę i katechezę w grupie zrozumiałam, że wiara nie może polegać na spełnianiu obowiązkowych praktyk, tylko jest życiem w Bogu i z Nim – mówi.

Góry jeszcze na miejscu
Członkowie grup podkreślają wzniosły i skuteczny charakter modlitwy wspólnotowej. Może dlatego, że zgromadzeni modlą się przede wszystkim za innych. – Szczególnym charyzmatem grup, jak powiedział Don Vicenzo d`Arenzo, wicedyrektor Centrum Grup Modlitwy Ojca Pio w San Giovanni Rotondo, jest modlitwa wstawiennicza. To nie tylko modlitwa ustna, ale modlitwa serca, poświęcenie swojego życia za kogoś. Ojciec Pio to przeżył i chciał tego nauczyć swoje duchowe dzieci, czyli także nas – podkreśla Magdalena Druszka. Spotkania modlitewne sądeckiej grupy trwają do 4 godzin, bo każdorazowo czyta się nawet 800 próśb, wyjmowanych z puszek, przychodzących pocztą, mailem czy telefonicznie.

– Proszą dzieci za rodziców, rodzice za dzieci, o zdrowie, o dar rodzicielstwa i w wielu, wielu innych sprawach. Ojciec Pio, który zna ludzkie problemy, jest pośrednikiem. Wiele jednak zależy od wiary człowieka. Chrystus nas uczy, że gdyby była jak ziarno gorczycy, to byśmy góry przenosili – dodaje M. Druszka. W Beskidzie Sądeckim wszystkie szczyty stoją na razie na miejscu. – Bo tu nie chodzi o spektakularne cuda, choć takie też są, i nie o materialne, choć i takie się zdarzają, ale chodzi o te najważniejsze cuda, dziejące się w ludzkim sercu, dotyczące duszy – przekonuje Jan Rząca.

Świat w świetle wiary
***

Jacek Burnat z Gromnika
– Ganiałem za pieniędzmi, żeby się dorobić. Ciągle mnie w domu nie było, nie miałem czasu dla rodziny. Pojawiły się problemy ze zdrowiem, także finansowe. Zacząłem się zastanawiać, co jest nie tak. Znajoma zainteresowała nas Medjugoriem. Wzięliśmy kredyt i pojechaliśmy tam. To najlepiej zainwestowane pieniądze w życiu. Tamto doświadczenie modlitwy nas odmieniło. Jak się ma Boga w sercu, to człowiek chce się nim dzielić, a my wręcz kipieliśmy Bogiem. Trafiliśmy do grupy o. Pio. Problemy dziś bywają te same, co kiedyś, ale łatwiej sobie z nimi radzimy. W moim małżeństwie zaś, po 25 latach, nigdy tak dobrze nie było jak teraz.

Maria Zakrzowska z Nowego Sącza
– Po trzygodzinnym czuwaniu nikt nie wychodzi z kościoła. Ludzie zostają, modlą się dalej. Często jeszcze pod kościołem ludzie dzielą się doświadczeniem modlitwy. Zresztą w grupie powstały przyjaźnie, znajomości i wspólnota, która nikogo nie pozostawia bez pomocy. Katechezy i konferencje uzmysławiają, jak ciągle niedoskonałą istotą jestem. Ale doświadczenie Boga powoduje, że jest lżej żyć, zwłaszcza kiedy przychodzą problemy. Wszystko inaczej wygląda w świetle wiary. Trzeba to zrozumieć i tego doświadczyć.

Urszula i Janusz Maligowie z Krakowa
– Kiedy po raz pierwszy wzięliśmy udział w spotkaniu, o tym, że minęło trzy i pół godziny, dowiedzieliśmy się dopiero, kiedy wyszliśmy z kościoła. Jeździmy do Sącza na spotkania z Krakowa od 6 lat. Urszula: – W 1994 roku byłam na pielgrzymce w San Giovanni Rotondo i doznałam duchowego ukojenia. Do uczestnictwa namówiłam męża. Janusz: – W ciągu minionych 3 lat przeżyłem sporo problemów związanych z pracą. Były duże zawirowania, wiele nie do końca sprawiedliwych decyzji, ludzkiej małostkowości. Gdyby nie spotkania, modlitwa, wiara rozwijana w czasie spotkań, trudno byłoby mi przejść nad tym spokojnie, przebaczyć tym, którzy wyrządzili mi krzywdę. Czujemy olbrzymie wsparcie i siłę. Zawierzamy wszystko Bogu i o nic się nie martwimy.