Recydywiści Pana Boga

ks. Marek Łuczak

publikacja 02.03.2009 12:46

Przeszłość nie zawsze była dla nich sielanką. Są poranieni i wiedzą, że grzech im w życiu ciąży, ale nie chcą, by ciągle im o tym przypominać.

Recydywiści Pana Boga

Różna była ich droga do Koniakowa, gdzie odbywają się rekolekcje dla małżeństw niesakramentalnych.

Czegoś musiało im brakować w zwyczajnym duszpasterstwie, skoro zdecydowali się jeździć na rekolekcje. – Jeśli zostaliśmy wychowani w wierze, prędzej czy później musimy wrócić do Pana Boga – przekonuje Adolf. – Bóg się upomni o każdego.

Tęsknota nie pozwala zasnąć
Zaczęło się od Franciszka i Ireny Lukoszków. Od lat byli związani z ruchem oazowym, jeździli na rekolekcje, tam też poznali ks. Jarosława Ogrodniczaka. – Jako małżeństwo sakramentalne z czwórką dzieci staraliśmy się żyć zgodnie z wiarą – mówi Irena. – Gdy obserwowaliśmy sytuację związków niesakramentalnych, było nam przykro. – Ta myśl dojrzewała w nas kilka lat – dodaje Franek. – To się nie stało automatycznie. Próbowaliśmy najpierw znaleźć miejsce, gdzie takie duszpasterstwo jest prowadzone. Dotarliśmy do Poznania, potem w naszej parafii stworzyliśmy grupę, w której przez kilka lat trwały spotkania. Proboszcz dał nam listę mieszkań, do których powinniśmy pójść z zaproszeniem. Niektórzy odmawiali, ale na spotkania przychodzili także ci, którzy wcześniej doznali w Kościele przykrości. Owocem są białe małżeństwa. Ludzie, żyjąc pod jednym dachem, decydują się na czystość, by móc przyjmować Komunię św.

– Tęsknota za Panem Bogiem przyprowadziła nas do duszpasterstwa – mówi Adolf. – Długo szukałem takiej formy w różnych miejscach. – Ja szukałam w Internecie – dodaje Sylwia. – Na jednej ze stron trafiłam na dom rekolekcyjny w Koniakowie. Konfrontacja naszych oczekiwań z rzeczywistością rekolekcyjną nie wypadła najlepiej. Sądziliśmy, że zostaną nam podpowiedziane jakieś rozwiązania, a wszystko miało polegać na zawierzeniu Bogu. To nie było łatwe. Pojechałam tam z mężem, ale dziś wiem, że pozostaniemy recydywistami, łatwo nie odczepimy się od księdza.

Szerokie ramiona
Krystyna i Franek pochodzą z Żor. – W związku niesakramentalnym jesteśmy 20 lat, a od półtora roku żyjemy w białym małżeństwie. Przed laty w audycji radiowej usłyszałam o jakiejś formie duszpasterstwa dla par takich jak my, ale nie zdążyłam zanotować numeru telefonu. W jednej z parafii usłyszeliśmy ogłoszenie, że będzie spotkanie dla małżeństw niesakramentalnych. Od razu było dla nas jasne, że chcemy tam być.

Spotykaliśmy się przez ponad dwa lata z ks. Damianem Jarnotem. Baliśmy się, że kiedy ksiądz odejdzie z parafii, nasza przygoda z Panem Bogiem się skończy. Było nam przykro, że musimy trwać w takiej sytuacji. Poprosiliśmy o możliwość przystępowania do Komunii św. Udało się – opowiada Krystyna. Dla Franka najtrudniejszy podczas rekolekcji był temat przebaczenia osobie, z którą się rozstał. – To było dla mnie najmocniejsze przeżycie – mówi. – Świadectwo ludzi gotowych do przebaczenia zrobiło na mnie niesamowite wrażenie.

Ludzie żyjący w związkach niesakramentalnych mają poczucie winy i potrzebują przebaczenia. Z jednej strony muszą się otworzyć na drugiego człowieka, z drugiej przebaczyć także sobie. Tu nie do przecenienia jest rola kapłana. – Zaangażowanie kapłana jest nieodzowne. On musi czuć ten temat, to musi wyjść z niego. Musi czuć potrzebę, że nam trzeba jakoś pomóc. Jeśli nasze spotkania odbywały się częściej niż to było przewidziane, to dlatego, że my ich potrzebowaliśmy. Na początku mieliśmy się spotykać dwa razy w roku, przed świętami wielkanocnymi i Bożego Narodzenia. Ale potrzebowaliśmy częstszych spotkań, a ksiądz to doskonale wyczuł. Czuliśmy się kochani i potrzebni.

Większość z nas to ludzie głęboko poranieni. Na naszym życiu odcisnął się grzech, dlatego potrzebujemy przytulenia. Może nie trzeba nam mówić na samym początku, że zgrzeszyliśmy, bo przecież jeśli przychodzimy na rekolekcje, to zdajemy sobie z tego sprawę. Ale jeśli na ten grzech i nasze rany nałoży się miłość duszpasterza, chęć niesienia pomocy, nigdy nie zapomnimy, że jednak nie zostaliśmy odrzuceni i potępieni – przekonuje Krystyna.

Uczestnicy koniakowskich rekolekcji ze łzami w oczach wspominają błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem. Nie mogą przyjmować Komunii, ale dzięki temu odczuwają wielką bliskość Pana Boga. – On zdaje się wtedy mówić każdemu z nas – od grzechu, który popełniliście, ważniejsza jest moja miłość. Kocham cię taką, jaka jesteś. To chyba wystarczyło, by Bóg działał w nas – mówi Krystyna.

Recydywa czy awangarda?
Dla Sylwii jest naturalne, że nie może przystępować do Komunii św. – Dlatego naturalne jest też, że szukamy innych okazji do pogłębienia swej relacji z Panem Bogiem – mówi. – Można przestać chodzić do kościoła. Po jakimś czasie człowiek się nawet uodporni i to mu przestanie przeszkadzać. Ale ja bym tak nie potrafiła. Sylwia zawsze była związana z Kościołem. Kiedy w jej życiu zdarzył się rozwód, wiele się pokomplikowało. – Córka poszła do Wczesnej Komunii św. Wtedy żyłam jeszcze w związku sakramentalnym. Kiedy przyszedł moment Pierwszej Komunii syna, musiałam to okupić łzami. W parafii był taki zwyczaj, że jeśli małżonkowie nie żyją w związku sakramentalnym, wówczas, w przeciwieństwie do rodziców żyjących w związkach sakramentalnych, podchodzą do ołtarza z dziećmi i nie klękają.

Muszą tak stać, kiedy dziecko klęczy i przyjmuje Pana Jezusa. Przecież wtedy wszyscy ludzie w kościele mogą się dokładnie zorientować w naszej sytuacji. Ksiądz nas zna, mogliśmy przynajmniej klęknąć z dziećmi, by kapłan zrobił nam na czole znak krzyża. Ks. Ogrodniczak: – To są ludzie, którym nie wystarcza przychodzenie do kościoła co niedzielę. Oni chcą czegoś więcej. Mówią o sobie recydywiści, a bardzo wielu z nich jest awangardą Pana Boga. Modlą się, czytają Słowo Boże. – Kiedy widzę w jakimś kapłanie opór wobec duszpasterstwa ludzi żyjących w związkach niesakramentalnych – mówi Irena Luboszek – biorę do ręki Familiaris consortio i czytam. Jan Paweł II wyraźnie tam powiedział „pomóżcie tym ludziom, przygarnijcie ich do Kościoła”.

Ks. Olejniczak: – Jako młody ksiądz odczuwałem, że takie związki należy traktować inaczej. Miałem przekonanie, że trzeba stawiać im większe wymagania. Traktować ich surowiej, z dystansem, bo przecież żyją w grzechu. A grzechem był mój brak miłości. Należy inaczej spojrzeć na sytuację par, które mają przeszkodę, by zawrzeć sakramentalny związek. One są jakby bezradne. Ale nawet jeśli ktoś nie ma przeszkody, czy nie lepiej najpierw zapytać, dlaczego nie chcą wziąć ślubu kościelnego niż z góry tych ludzi potępiać? A częściej rodzi się pokusa, by „doprowadzić tych ludzi do porządku”. Nie można się ograniczyć tylko do przedstawienia nauki Kościoła, zawsze trzeba rozmawiać, zrozumieć.

Jesteśmy sobą
Na rekolekcjach dla małżeństw niesakramentalnych część uczestników pojawia się regularnie. Jednym z głównych tematów jest sakramentalność małżeństwa. – Idziemy jakby pod prąd – mówi ks. Ogrodniczak. – Przypominamy sobie także, jakie są oczekiwania Kościoła wobec związków niesakramentalnych. Jeśli pojawiły się w ich życiu dzieci, trzeba je przecież wychować po chrześcijańsku. Ich wspólnota, bo po latach tak mogą o sobie mówić, ma nawet charakter ekumeniczny. Magda nie miała żadnego związku z Kościołem katolickim. Wychowała się w rodzinie protestanckiej. Dziś z powodu związku z katolikiem nie jest akceptowana przez rodzinę, a podczas nabożeństwa w zborze musi się pojawić sama, nie wolno jej przyprowadzić Piotra, z którym żyje pod jednym dachem. – Z mężem chodziłam na Msze, ale dopiero w Koniakowie poczułam jedność z Bogiem. Zaczęliśmy wspólnie czytać Słowo Boże i razem się modlić – mówi Magda.