Inny, lecz nigdy obcy

brat Emil z Taizé

publikacja 28.04.2006 20:52

Nikt nie zdoła do końca wyrazić, jak dalece Bóg jest Inny...

  • Święty pośród grzeszników :.

  • Inny a przebaczenie :.

  • Ojciec, który widzi w ukryciu :.

  • I będę z nim w utrapieniu :.

  • Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak ten człowiek :.

  • Inny i inni :.

  • Uwielbiony jest solidarny :.

  • Pokorny i Sługa :.

  • Ja w was trwam :.

  • W nas modli się Duch :.

  • Podsumowanie :.


  • Wprowadzenie

    Nikt nie zdoła do końca wyrazić, jak dalece Bóg jest Inny, tak Całkowicie Inny, że myśli Jego nie są naszymi myślami, a drogi Jego nie są naszymi drogami. Trudno nam ustrzec się przed niebezpieczeństwem projekcji, odwzorowania. Wystarczy wyobrazić sobie Boga na obraz ludzki, zgodnie z ludzkimi doświadczeniami, i oto pojawia się bóstwo strojne w człowiecze pragnienia. Najbardziej istotne dla wiary jest zrozumienie, że Bóg jest Inny, że daje to, „czego serce człowieka nie zdołało pojąć” (1 Kor 2,9).

    Czasami samo nazwanie Boga Innym, Całkowicie Innym, wyzwala w człowieku chęć stawiania pytań i niepokój. Dzieje się tak, gdyż te dwa słowa „Całkowicie Inny” wskazują na odmienność niezrozumiałą, niepojętą, której człowiek nie jest zdolny ogarnąć. Nie mamy tutaj do czynienia z tym wzbogacającym i dobroczynnym uznaniem odmienności, której rolę w ludzkich relacjach w przyjaźni, w miłości, tak silnie podkreślają psychologowie i pedagodzy. Chodzi tutaj o odmienność, której nie możemy zmierzyć wspólną, ludzką miarą. Cóż mogą oznaczać relacje z kimś dogłębnie innym? Skoro jest inny, czy spotkanie z nim w ogóle wchodzi w rachubę? Czy ten Inny może w jakiś sposób być bliski? Bliski temu, czym jesteśmy, bliski dążeniom ludzkiego serca. I te pytania nabierają podstawowego znaczenia, skoro uznajemy, że Ewangelia nie zadowala się tylko zaproszeniem człowieka do dialogu z Bogiem, lecz zachęca go do rozpoznawania we wszystkim woli Boga, do spełniania jej w konkretnym działaniu, do rozwijania się pod Jego spojrzeniem, do odwoływania się do Niego w każdej sprawie. Ale jak to pogodzić z naszą wolnością? Jak zgodzić się na stały wgląd kogoś innego w nasze życie? Czy wówczas jeszcze mogę być sobą? Czy ta relacja nie doprowadzi do wyobcowania?

    Inny niż inny

    Nazywając Boga Innym, chcąc zażegnać niebezpieczeństwo odwzorowywania, możemy łatwo i niepostrzeżenie wpaść w zasadzkę innej projekcji, bardziej subtelnej, trudniejszej do rozróżnienia, lecz równie niebezpiecznej, a jest nią przeniesienie na Boga ludzkiego doświadczenia odmienności, widzenie Jego inności z perspektywy odmienności ludzkiej; Bóg miałby być inny tak, jak ludzie są różni między sobą, tak jak ja jestem różny od mojego bliźniego. Takie przeniesienie okazuje się szczególnie szkodliwe wówczas, gdy tę odmienność postrzega się jako dystans. Między ludźmi istnieją różnice, które wzbogacają więzi, a także i takie, które są ciężarem, prowadzą do niezrozumienia, do bolesnych niepowodzeń. Kiedy odmienność rozumiana jest jako dystans, wówczas relacje z Bogiem ulegają zafałszowaniu: Najwyższy staje się najbardziej oddalonym.

    Więcej na następnej stronie

    Błędne postrzeganie odmienności Boga zniekształca Jego oblicze. Jeżeli Bóg jest dla mnie po prostu innym, który staje naprzeciw mnie jak obcy, to trudno mi zrozumieć, że Jego wola nie jest arbitralna. Trudno bowiem wówczas odmówić słuszności oskarżeniom, które zarzucają wierze chrześcijańskiej, że doprowadza do wyobcowania.

    Niewłaściwie postrzegana inność Boga zaciemnia lekturę Ewangelii. Nierzadko spotyka się ludzi, którzy czytając Ewangelię, czują się silnie związani z jej fragmentami mówiącymi o człowieczeństwie Jezusa. Ci sami ludzie odczuwają skrępowanie, a nawet bunt wobec fragmentów, które objawiają Jezusa jako kogoś Innego. Dochodzi wówczas do głosu lęk, że oto nagle człowiek ujrzy, jak Jezus mu się wymyka, jak się oddala. Syn człowieczy, podobny do ludzi (por. Flp 2,7), jeden z nas, w ciele podobnym do ciała grzesznego (por. Rz 8,3), jest bliski; czy taki zostanie, jeżeli oddamy Mu chwałę Bożą, jeżeli założymy, że jest bez grzechu?

    Nie ma nic bardziej szkodliwego dla wiary niż stawianie bliskości i odmienności Boga z Ewangelii na dwóch biegunach. Każda strona Ewangelii zaprzecza takiej opozycji. Przeczy jej cała tradycja mistyczna. Bóg jest Inny, ale nie tak, jak my jesteśmy różni między sobą, nie tak, jak ja jestem inny od mego brata. Jego odmienność nigdy nie oznacza dystansu. Jest Całkiem Inny, ale tą inną odmiennością. Nie jest jednym z wielu swych stworzeń. Inny, lecz nigdy obcy, taki Inny, który jest bardziej intymny niż moja własna intymność. Inny, który mieszka w nas, a jeszcze bardziej Inny, w którym my mieszkamy, w którym „żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17,28).

    Inny, więc bliski

    Uniknięcie niebezpieczeństwa projekcji nie jest łatwe. Lecz w tej kwestii wiara chrześcijańska nie odznacza się pesymizmem; opiera się na prostej pewności: kiedy Bóg mówi o Bogu, wszystko jest słuszne. Ewangelia to właśnie słowo Boga o Bogu. W słowie tym jest ktoś, czyjeś życie, misja i radość polegają na objawieniu nam Boga i to w języku ludzkim, z podaniem wszystkiego, co jest niezbędne dla zrozumienia. „Słowo stało się ciałem” (J 1,14).

    Więcej na następnej stronie

    „Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna” (Hbr 1,1-2). Chrystus objawia Boga nie tylko w słowach, które wypowiada, lecz także w gestach i czynach, toteż może powiedzieć: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14,9). Ewangelia uzmysławia nam więc jednoczesną odmienność i bliskość Boga. Im wyraźniej postrzegamy Jego inność, tym wyraźniej jawi się Jego bliskość. Ten całkowicie inny - to ten bardzo bliski. Chrystus właśnie dlatego jest tak niezrównanie bliski, że jest inny niż ludzie. Jeżeli to zrozumiemy, wówczas cały ponadludzki wymiar Chrystusa stanie się dla nas zachętą do poznania, nie zaś przeszkodą. Uznamy, że można także pokochać Chrystusową chwałę. Toteż wszystkie fragmenty, które ukazują Go jako Innego, przestają wzbudzać lęk. Chrystusowa odmienność pozwoli odczuć Jego niezrównaną bliskość. Jeżeli zdołamy pojąć, że Bóg nigdy nie jest obcy, że nigdy nie jest obecnością czysto zewnętrzną, lecz że jest bardziej nasz własny niż nasza własna intymność, wtedy stanie się dla nas jasne, że Jego życie w nas to właśnie wypełnienie się naszej wolności.


    * * *




    Dostojewski pisząc „Idiotę” zrozumiał, że nikt nie jest bliższy niż ten Inny. Na tym polega jedna z tajemnic przedziwnej postaci księcia Myszkina. Oto wyraźne odbicie Innego, odbicie Chrystusa, w każdym razie postać, która nam przypomina Chrystusa - on jedyny potrafi zrozumieć cierpiącą Nastazję: „Radziłam się księcia, gdyż książę jest pierwszym człowiekiem w całym moim życiu, w którego prawdziwe dla mnie oddanie uwierzyłam bez wahania. On we mnie wierzył od pierwszego spojrzenia i ja też mu wierzę”.

    Bóg nie byłby nam bardziej bliski, gdyby stał się na nasz obraz i podobieństwo, jak to gotowiśmy sobie wyobrażać. Jest bliski, ponieważ jest Inny: dlatego wszystko rozumie i wszystko przebacza jak nikt inny.

    * * *




    Więcej na następnej stronie
    Przywołując słowa Izajasza: „Bo myśli moje nie są myślami waszymi, ani wasze drogi moimi drogami” (55,8), zbyt często zapominamy, że Izajasz zapowiadał w ten sposób nie Boga obcego i nieprzystępnego, lecz Boga „bogatego w przebaczenie” (por. w. 7), które przewyższa wszystko to, co Jego lud był sobie w stanie wyobrazić. Tego przebaczenia, tego spojrzenia Innego na świat, na każde życie, bardzo potrzebuje człowiek współczesny, chociaż często nie zdaje sobie z tego sprawy. Pozbawiony tego spojrzenia jest niczym osierocone dziecko. Kręci się wokół własnej osi w poszukiwaniu samego siebie. Nie wie, gdzie i jak ugasić pragnienie. Toteż próba zasygnalizowania obecności Innego jest obecnie istotnym zadaniem chrześcijan.

    Uczestniczenie w realizacji tego zadania, spojrzenie na Boga z Ewangelii, rozpatrywanie pewnych scen z Jego życia, kluczowych myśli Jego przesłania, zrozumienie Jego objawienia w bliskości i odmienności równocześnie - w bliskości, kiedy wydaje się jak najbardziej inny, w inności, kiedy wyraża najwyższe człowieczeństwo - oto zamierzenie, które autor niniejszego eseju pragnął spełnić.

    Święty pośród grzeszników

    Nad Jordanem Jan Chrzciciel czeka na Mesjasza. Jak On będzie wyglądał? Jak Go rozpozna? Jan nie wie. Za to wie, że to właśnie on ma przygotować przyjście Mesjasza, że to przyjście zaznaczy się decydującym wkroczeniem Boga w historię. Jan przygotowuje swój lud na ten dzień. Głosi więc chrzest nawrócenia na odpuszczenie grzechów (Łk 3,3). Biegną doń grzesznicy i wszyscy ci, którzy uznali za konieczne odmienić swoje życie.

    Oblicze Jana Chrzciciela jest surowe. Jego życie cechuje się tą samą szorstkością, co jego słowa. To człowiek w pełni konsekwentny: „Sam zaś Jan nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a jego pokarmem była szarańcza i miód leśny” (Mt 3,4). Przesłanie Jana jest jasne: trzeba przygotować się na przyjście Tego, który nadchodzi. Gdyż kiedy On przyjdzie, weźmie ze sobą tych, którzy są już gotowi na Jego przyjęcie. A przyjście Jego doprowadzi do rozdarcia i podziału:

    Już siekiera do korzenia drzew jest przyłożona. Każde więc drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone (Mt 3,10).

    Ma On wiejadło w ręku i oczyści swój omłot: pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym (Mt 3,12).

    Mesjasz, który nadejdzie, będzie jednak całkiem inny. Mimo to Jan ma rację głosząc, że Jego przyjście będzie punktem zwrotnym. Jan otrzymał taką misję od Boga. Lecz nie może wyobrazić sobie, na czym będzie polegało to wkroczenie Boga w historię. Odgadnięcie wyrazu oblicza Tego, który nadchodzi, nie leży w jego mocy. Na widok Chrystusa, zbliżającego się z prośbą o chrzest, Jana Chrzciciela ogarnia zdumienie: „Wtedy przyszedł Jezus z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć chrzest od niego. Lecz Jan powstrzymywał Go, mówiąc: «To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?»” (Mt 3,13-14) U św. Mateusza między stwierdzeniem o ogniu tak gwałtownym, że nigdy nie gaśnie, i o tak skromnym pojawieniu się Jezusa znajduje się jedno tylko słowo, „wtedy”; tak jakby Ewangelista chciał podkreślić przeciwieństwo tych dwóch nastrojów. Przybycie Jezusa nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym. Chrystus przychodzi z Galilei: krainy pozbawionej specjalnego uroku, krainy, która współczesnym Jezusowi wydawała się pozbawiona znaczenia. Przychodzi jako człowiek o określonym obliczu, o popularnym imieniu Jezus. Nie ma w sobie nic z groźnego, niszczącego ognia.

    Chociaż całkiem inny, Jezus jest przecież Tym, którego Jan rozpoznaje. Jest równocześnie Tym oczekiwanym i Innym, wywołującym zmieszanie. I zgodnie z całym Pismem, które przygotowuje Jego przyjście, Jezus spełnia podobną funkcję - wypełnienia, a także przekroczenia oczekiwań.

    Janowi Jezus odpowiada: „Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe” (Mt 3,15). „Pozwól” - to słowo powróci później, jeszcze w tej samej Ewangelii, w przypowieści o dobrym ziarnie i chwastach (Mt 13,24-30), dokładnie po to, by zaznaczyć, że jeszcze nie nadeszła chwila oddzielania sprawiedliwych od grzeszników, wyrwania chwastu spośród dobrego zboża. Jezus nie przyszedł po to, by dzielić, lecz by trwać razem, solidarnie.

    Chrzest Jezusa jest w pełni aktem solidarności z grzesznikami. Nie dlatego, by Jezus był grzeszny. Myśl, że Jezus byłby nam bliższy, gdyby tak jak my był grzesznikiem, może kryć w sobie wiele uroku. Lecz wystarczy chwilę się zastanowić, by dojść do wniosku, że tylko sytuacja odwrotna jest prawdziwa. Chrystus może solidarnie łączyć się z człowiekiem właśnie dlatego, że nie ma grzechu. Bo skoro grzech zawsze polega na przyznawaniu pierwszeństwa sobie, na odsuwaniu innych, a nawet Boga, to w grzechu nie może być solidarności.

    Więcej na następnej stronie
    Grzech to odłączenie się od Boga, lecz także opuszczenie bliźniego, zrzucenie odpowiedzialności na drugą osobę. Już Stary Testament podkreślał to z dużą przenikliwością: Adam, gdy zgrzeszył, zrzucił odpowiedzialność na Ewę, a Ewa na węża. Jezus połączy się z grzesznikami, by nieść ciężar ich winy, ich brzemię, by nieść grzech świata. Jego wejście w nasz świat odradza tkankę ludzkiej rodziny.

    Jako istota bez grzechu, Jezus różni się od nas. My nie rozumiemy, co to znaczy zawsze wypełniać wolę Ojca. Żaden człowiek nie przeszedł przez takie doświadczenie. Taki stan wymyka się naszym zdolnościom pojmowania. Lecz odmienność Jezusa nie stwarza dystansu, przeciwnie, umożliwia większą bliskość. Tak bliski, tak solidarny, Jezus może się stać takim dlatego, że jest inny. Jego odmienność składa się z miłości. Aby wyrazić tę miłość, Ewangelia odwoła się do rzadko używanego słowa: agape. Określa ono postawę tego, kto nie szuka własnej korzyści, lecz kto całym sobą nastawia się na dobro drugiego. „Bóg jest altruizmem wciąż trwającym”, pisał Maurice Zundel.

    Solidaryzując się z grzesznikami, Jezus żyje świętością Boga. Jan nie myli się głosząc, że Chrystus to ten, który chrzci Duchem Świętym (Mt 3,11), lecz świętość Jego nie jest taka, jaką Jan sobie wyobraża. Ta świętość nie osądza, nie dokonuje cięć ostatecznych. Nie ma w niej sztywności. Nie polega ona na odcięciu się od grzeszników, na wytwarzaniu dystansu; świętość ta zawiera się w porywie prowadzącym ku grzesznikom, w dzieleniu ich życia. Przez taką postawę świętość nie jest czymś względnym, lecz staje się rzeczywistością w pełni przeżywaną. Wypracowuje się tu nowa formuła świętości, nowy sposób życia świętością pojawia się w świecie. Sposób życia polegający na „byciu z” drugim człowiekiem, z którym będzie się związanym aż do śmierci, ciągle w tym postępując. Wolny od egoizmu, święty, Jezus wchodzi między grzeszników, by nieść grzech świata.

    W momencie chrztu, u zarania swej misji, Jezus żyje tą świętością, która pragnie „zgromadzić w jedno rozproszone dzieci Boże” (J 11,52). Tak więc nie ma żadnej przeszkody, by Święty przychodzący od Boga wszedł do wody razem z grzesznikami. Zaś Ojciec może tam rozpoznać Syna swego, Tego, który realizuje Jego gorące pragnienie bliskości z ludźmi, pragnienie umiłowania ludzi, zamiar zrobienia wszystkiego, żeby nie zginęło ani jedno z tych małych (Mt 18,14): „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie” (Mk 1,11).

    Więcej na następnej stronie Inny a przebaczenie

    Na jakież niebezpieczeństwa natrafiają słowa, gdy ma się mówić o Bogu, a szczególnie o Jego przebaczeniu. Aby uniknąć postrzegania Go jedynie z perspektywy skromnego ludzkiego doświadczenia, jakie udało nam się zdobyć, doświadczenia ciągle jeszcze ograniczonego, pełnego dwuznaczności, należałoby właściwie mówiąc o Nim dokonywać selekcji słów, tak jak i w przypadku wszystkich słów odnoszących się do Boga. Stwierdzić, że przebacza, zaprzeczyć, że czyni to w wymiarze ludzkiej niedoskonałości, odkryć, że jest samym Przebaczeniem. Dla ludzi naszej epoki nie ma chyba nic ważniejszego nad poczucie, że ten Inny rzeczywiście przebacza, że przebaczenie pochodzi od Tego, który jest samą miłością.

    Chrystus jest wyrazem Bożego przebaczenia. Skierowane nań spojrzenie odkrywa przebaczenie czyste, niczym nieskalane. Jezus to ktoś więcej niż wysłannik. On tworzy jedno z tym, co zwiastuje. Nie jest podobny do proroków, którzy aby przyjąć i wypełnić swą misję, muszą przezwyciężać spontaniczne reakcje strachu, poczucia nieudolności: „Nie umiem przemawiać” (Mojżesz), „Jestem zbyt młody” (Jeremiasz). U Jezusa spontaniczność i misja zbiegają się ze sobą. Osoba Jego istotowo łączy się z tym, co sam głosi. Ukazywać przebaczenie Boga znaczy dla Jezusa tyle, co być sobą. Przebaczenie Boga wyraża się w Jego gestach, w słowie. Lecz Jezus jest kimś więcej niż tłumaczem:

    (...) tłumacz dokonuje przekładu, zaś Jezus nie przekłada, nie odtwarza niebieskiego modelu, lecz sam wypełnia na ziemi czynności właściwe samemu tylko Bogu: odpuszcza grzechy (Mk 2,5-7). Wypełnia je jednak tylko na mocy danej Mu władzy, w imieniu swej misji; istota i jej funkcja, osoba i wysłannik zbiegają się w Nim w sposób doskonały. Nie jest to całkowite złączenie wysłannika z misją, której poświęca on całe życie, jak w przypadku Jana Chrzciciela, przyjaciela Oblubieńca. Jest to łączność bezpośrednia, pierworodna, jedność tego, który jest sobą tylko wówczas, gdy jawi się jako posłany przez kogoś innego (...).

    Ponieważ jest wyrazem doskonałym Bożego przebaczenia na ziemi, ponieważ jest obecnością Innego w naszym świecie, przebaczenie, które przynosi Jezus, budzi zdumienie. Właśnie ta przebaczająca postawa powoduje, że Jan Chrzciciel, w chwili kiedy znalazł się w więzieniu, kieruje do Jezusa pytanie: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?” (Mt 11,3) Innego? Czyli w gruncie rzeczy takiego, który bardziej odpowiadałby naszym wyobrażeniom, który bardziej byłby do nas podobny? Podczas gdy pobożny Żyd powinien stronić od kontaktów z grzesznikami, Jezus do takich kontaktów dąży; odwiedza wszystkich grzeszników, cieszy się ich towarzystwem i zasiada z nimi do stołu (Mk 2,15), uważa za swój obowiązek zatrzymywać się w ich domu (Łk 19,5). Czy jest więc rzeczywiście tym, który miał przyjść?

    Więcej na następnej stronie
    Odpowiedź, którą Jezus daje Janowi, zdaje się potwierdzać jego niepokój: „Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi” (Mt 11,4-6). Zwątpić, oburzać się, ale z jakiego powodu? Na pewno nie z powodu uzdrowień i zmartwychwstań. Powodem jest Dobra Nowina, zwiastowana ubogim. Jezus mówi wprost: „Błogosławiony jesteś, Janie, jeżeli nie zwątpisz z mego powodu, z powodu mego postępowania wobec grzeszników, którzy są ubodzy”.

    Jezus zdaje sobie sprawę, że postępuje inaczej, niż postępowali przed Nim ludzie religijni. Wie, że wzbudza niepokój, ogarnia rozmiary niebezpieczeństwa i trudności, jakich nastręcza Jego zachowanie. Wie, że Jego postawa nie zgadza się z koncepcjami religijnymi, nawet tymi najwyższego rzędu. Na przyjęcie nowego wina potrzebne są nowe stągwie (Mk 2,22).

    Nie znaczy to, by Stary Testament nie poruszał kwestii przebaczenia. Jan Chrzciciel musiał znać teksty traktujące o miłosierdziu zawarte w Starym Testamencie, a nawet sam przyjmował grzeszników, gdy prosili go o chrzest. Lecz w Starym Testamencie, a także dla Żydów współczesnych Jezusowi, Bóg zachowywał swoje przebaczenie dla tego, kto wszedł już na drogę nawrócenia. Całkowita nowość Ewangelii polega na tym, że Jezus idzie ku grzesznikom widząc ich takimi, jakimi są, zanim jeszcze oni wyrażą gotowość pokuty, chęć zmiany życia. To On podejmuje inicjatywę. Zawiera się w tym właściwe Jezusowi odwrócenie porządku rzeczy. „Na takim odwróceniu porządku rzeczy polega całe chrześcijaństwo”. Jezus nie zstępuje z tej drogi, tak dalece niezrozumiałej dla Jana, dąży do towarzystwa grzeszników, znajduje radość w obcowaniu z nimi, a wszystko to robi nie po to, by dodać sobie blasku oryginalności ani nie po to, by dać do zrozumienia, że pochwala ich zachowanie. On po prostu wyraża tu, na ziemi, odczucia Boga. Nie odpowiada ludzkim oczekiwaniom, gdyż jest obecnością Innego w naszym świecie.

    Jezus wyjaśnia odczucia Boga w wielu przypowieściach, a szczególnie w trzech, które zestawił św. Łukasz (Łk 15). Przypowieści te czerpią inspirację ze zdarzeń codziennych, szczególnie z faktu, że człowiek gubi cenną rzecz, a gdy ją znajduje, odczuwa radość. Ludzkie i normalne? I tak, i nie.

    W wielu przypowieściach, mimo że początek wydaje się całkiem prawdopodobny i bliski ludzkiemu życiu, przychodzi moment, kiedy przypowieść nabiera znamion niezwykłości. Ta niezwykłość wskazuje, że opuszczamy dziedzinę ludzkiego doświadczenia, by wejść w świat Innego, w świat Boga. I to, co zostaje wyrażone od tej chwili, jest już wartością wyłącznie Bożą. Postać pasterza, z pewnością znajoma mieszkańcom Palestyny, przywołuje na myśl proroctwa ze Starego Testamentu, kiedy to sam Bóg składa obietnicę, że stanie się pasterzem swego ludu (Ez 34), ale czy jest tam mowa o takim pasterzu, do jakiego odwołuje się Jezus? Ten pasterz opuszcza dziewięćdziesiąt dziewięć owiec, wystawionych na wszelkie możliwe niebezpieczeństwa, i idzie szukać tej jednej, zaginionej, i szuka jej tak długo, aż ją znajdzie. Kobieta, która odnajduje zgubioną monetę, na pewno czuje radość, ale czy rzeczywiście sprasza wszystkie przyjaciółki, by radowały się razem z nią? Są i inne przykłady, często związane z przebaczeniem. Gospodarz i robotnicy — trudno o sytuację lepiej znaną słuchającym Jezusa. Ale który gospodarz wypłaci pełną należność za cały dzień temu, kto pracował tylko godzinę? (Mt 20,1-15) Wierzyciele i dłużnicy - sytuacja znana aż za dobrze. Ale gdzie znaleźć wierzyciela, który darowuje olbrzymie długi? (Mt 18,27)

    Więcej na następnej stronie

    Ten podwójny wymiar ludzkiej zwyczajności i ekstrawagancji nabiera szczególnej mocy w przypowieści o synu marnotrawnym (Łk 15,11-32). Ramy przypowieści na pewno odpowiadają realiom życia ludzkiego. Syn opuszcza dom ojca, trwoni to, co mu ojciec dał, a potem wraca. Niezwykłość pojawia się w chwili, gdy ojciec przyjmuje wracającego syna. Nie dlatego, by nie można sobie wyobrazić kochającego ojca w chwili, gdy przyjmuje syna. Nieprawdopodobne jest jednak to, że powrót syna, który roztrwonił majątek rodzinny, staje się okazją do tak hucznego święta: „Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten syn mój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się” (Łk 15,22-24).

    Co więcej, Jezus włącza do przypowieści szczegół, który musiał zaskoczyć Jego słuchaczy: widząc wracającego syna, ojciec, ogarnięty współczuciem, „wybiegł” naprzeciw niego (w. 20). W Palestynie człowiek starszy nigdy nie zniżał się do tego, by biegać. Ten zaś to robi, a w dodatku, gdy już trzyma syna w ramionach, „obsypuje go pocałunkami”, przerywa jego przeprosiny i cały oddaje się radości powitania.

    Co Bóg odczuwa? Te trzy przypowieści są jasne: wielką radość. „Tak samo w niebie większa będzie radość...” (Łk 15,7) „Radość powstaje u aniołów Bożych...” (w. 10) Zaś radość ojca syna marnotrawnego nie ma granic.

    Czy to jest ludzkie? Tak, ale jest to człowieczeństwo tak pełne, że nie spotyka się takiego na ziemi. Brak jakiegokolwiek urazu, czysta radość, wybieganie ojca naprzeciw idącemu, miłość tak stała mimo braku wzajemności pozwalają przeczuwać, że chodzi tu o coś innego niż przyjęcie na miarę człowieka. Ekstrawagancja, znak transcendencji, wskazują na Boga Całkiem Innego, lecz Jego odmienność przedstawiona jest jako nadmiar człowieczeństwa. Przebaczenie Innego, takie jakie zostało opisane w Ewangelii, pozwala zrozumieć, że „jeden tylko Bóg jest ludzki”.

    Kiedy Ewangelia traktuje o przebaczeniu, wówczas odnajdujemy w niej pewien wymiar lekkości i radości, wskazujący, że to przebaczenie pochodzi skądinąd. To przebaczenie nie ma ludzkiej ociężałości. Ono nie upokarza. Pozwala odkryć każdemu olbrzymią wartość, jaką ma w sobie, a wstyd ginie w niezmierzonej radości, jaką daje powrót grzesznika, pośród wesela z odzyskanej jedności.

    Na kilka wieków przed Chrystusem Izajasz, zwiastując Boga „hojnego w przebaczaniu”, dodawał zaraz: „myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami”. A więc jest to Bóg Inny jakością i niezmierzonością swego przebaczenia.
    Ojciec, który widzi w ukryciu

    A więc Inny, Całkiem Inny - przez Jezusa nazywany „Ojcem”. Już to wydaje się przybliżać Go do znanej nam sytuacji. Lecz gdy przyjrzymy się z bliska, jaki użytek robi Jezus ze słowa „Ojciec”, wówczas sytuacja stanie się mniej oczywista, a wkrótce potem zrozumiemy jedno: odkryć Boga Ojca znaczy wniknąć w poznanie Całkiem Innego.

    Jezus bezustannie odwołuje się do Ojca. Wszystko się do niego odnosi (J 8,28-29). Jezus żyje przez Ojca (J 6,57), by objawić jego Imię (J 17) i spełnić jego wolę (Mt 18,14; J 6,39). Jezus zawsze czyni to, co widzi u czyniącego Ojca (J 5,19); nauczanie Jezusa nie pochodzi od Niego, lecz od Ojca, który Go posłał (J 12,49-50; 14,24). Dzięki Ojcu Jezus nigdy nie jest sam (J 8,29; 16,32). Jezus żyje zwrócony w Jego stronę. Wchodzi w swoją Paschę, by świat się dowiedział, że On miłuje Ojca (J 14,31). Nie tylko św. Jan tak to widzi. Św. Łukasz wyznacza trwanie życia Jezusa między dwoma odwołaniami się do Ojca: na początku życia: „Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” (2,49) i po raz ostatni, na krzyżu: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (23,46).

    Odnajdujemy u Jezusa zdumiewającą pewność znajomości Ojca, i nie tylko to, lecz także przekonanie o wypełnianiu dokładnie tego, czego Bóg oczekuje (J 8,29). Pewność ta wyraża się w każdym słowie Jezusa, w każdym geście, w przebaczeniu, którego udziela, w uzdrowieniach, których dokonuje, a także - bardzo silnie - w modlitwie: zwracając się do Boga, Jezus mówi „Abba”. To więcej niż „Ojcze”. Słowo to wskazuje na pełną poufałość, na doskonałą intymność. Przed Jezusem nikt nie ośmielał się zwracać w ten sposób do Boga.

    Ale nawet jeżeli Jezus bezustannie odwołuje się do Ojca, żeby określić siebie i swoje działanie, to jednak do uczniów nie mówi o Ojcu jako o rzeczywistości, którą oni już zdołali poznać. Ojciec jest Całkiem Inny, jest Nieznanym, którego mają poznać za pośrednictwem Jezusa, idąc za Nim, poznając miejsce Jego przebywania (J 1,38-39). W Ewangelii św. Jana Jezus używa określenia „Ojciec wasz” dopiero po zmartwychwstaniu (20,17).

    W Ewangelii Bóg nie jest porównywany do ojca w taki sposób, jak w Starym Testamencie. Jest Ojcem ostatecznie i jest Ojcem Jezusa. Jezus jako jedyny zna Ojca, tylko On jeden może Go objawić:

    „Wszystko przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić” (Mt 11,27).

    Istoty ludzkie nie znają Ojca; Ojciec nie jest podobny człowiekowi. Nie sposób poznać Go zwracając się do przeszłości - nawet najgłębsze doświadczenie ojcostwa byłoby tutaj niewystarczające - jedynie otwartość na nowy wymiar Królestwa, które nadchodzi, pozwala wniknąć w Jego poznanie: „Ojcze nasz... niech przyjdzie Królestwo Twoje” (Mt 6,9-10). Ojciec, który obejmuje przyszłość - oto, co Go różni od ludzkiego doświadczenia. Lecz nawet jeżeli Ojciec jest Całkiem Inny, kiedy Go Jezus objawia, to jednak sytuacja ta nie wytwarza dystansu między Nim a nami.

    Więcej na następnej stronie

    Całkiem Inny, Ojciec nie jest odległy. Jezus ukazuje Go, jak zajmuje się stworzeniem z troskliwością przerastającą wszystko to, do czego ludzie są zdolni; nawet najdrobniejszy szczegół staje się przedmiotem Jego uwagi. Nic nie jest zbyt małe, zbyt drobne. On liczy nasze włosy, przyodziewa zioła polne, żywi ptaki niebieskie (Łk 12,7.24-28). Całkiem Inny nie jest dla Jezusa niczym niedostępny i skupiony na samym sobie wyniosły władca, lecz jest Ojcem skierowanym ku dobru, jakie może wyświadczyć. Bezustannie troszczy się o tych małych (Mt 18,10). Za każdym razem, kiedy Jezus odwołuje się do Jego odmienności, czyni to po to, by dać przedsmak dobroci i miłości przerastających wszelkie ludzkie wyobrażenie: „Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to co dobre tym, którzy Go proszą” (Mt 7,11). Odmienność Ojca czyni Jego nieskończoną troskliwość możliwą.

    Czytając Kazanie na Górze zbyt często zapominamy, że wiele słów Chrystusa wyjaśnia nam przede wszystkim, kim jest Ojciec:

    Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące! Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie. Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych (Mt 5,40-45).

    Wszystko w tych wersetach wskazuje na niepojętą bezinteresowność. Dawać bez wyrachowania czy odmierzania - to właściwość przede wszystkim Ojca. Uczniowie Jezusa zostali powołani, by stać się Jego odbiciem w świecie.

    Odmienność Ojca czyni możliwą bliskość, której ludzie nie potrafią osiągnąć. Całkiem Inny, więc nie ograniczony do kontaktu zewnętrznego. Całkiem Inny może być jednak Całkiem Bliski i razem z Synem przebywać u ludzi (J 14,23). „Bóg przez swoją transcendencję jest immanentny istocie stworzonej”. Dla św. Pawła tylko „jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, [który jest] i działa ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich” (Ef 4,6).

    Odmienność i bliskość - obie te rzeczywistości łączą się w uderzającym stwierdzeniu Jezusa: „Ojciec twój, który widzi w ukryciu”. „W tym stwierdzeniu (...) nowotestamentowe objawienie osiąga absolutny szczyt. Łączą się w nim zrozumienie spraw ludzkich i Boży osąd, ufna bliskość i najsurowsza niedostępność”. Nawiązanie do spraw sekretnych, które Bóg ma któregoś dnia objawić, przywodzi na myśl Sąd (Rz 2,16; l Kor 4,5; 14,25). Lecz transcendentny Sędzia historii to „twój Ojciec”. On zajmuje się przede wszystkim tym, by zauważyć i dowartościować to wszystko, co człowiek jest w stanie uczynić dobrego nieświadomie.

    Więcej na następnej stronie

    Ojciec widzi w ukryciu, lecz nie jako obserwator ludzkiego życia. On nie śledzi człowieka. Aby zrozumieć, w jaki sposób Ojciec widzi, chociaż życie nie jest dla Niego widowiskiem, trzeba uznać, że On jest Całkiem Inny. Bóg jest więc Całkiem Inny, co znaczy, że jest inny niż inny. Nigdy obcy. Ojciec widzi w ukryciu, lecz nie narusza ludzkiej intymności. On ją tworzy i w niej przebywa. Jego spojrzenie na mnie umożliwia mi bycie sobą, pozwala mi odkryć własną, najgłębiej ukrytą tożsamość: „otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: «Abba, Ojcze!» Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi” (Rz 8,15-16).

    Spojrzenie kogoś innego może nieznośnie ciążyć. Przytłaczające, jeżeli ocenia, i sprawia wrażenie, jakby śledziło każdy fałszywy krok; wzbudzające lęk i wywołujące bunt, jeżeli pozbawia wolności. Lecz spojrzenie Ojca nie jest takim spojrzeniem. To spojrzenie miłości - ono pozwala żyć. Stoi wyżej niż spojrzenie człowieka. Gdyż istnieje także spojrzenie, które wyzwala, które odejmuje człowiekowi ciężar spojrzenia, jakim sam siebie obrzuca, ciężar konieczności mierzenia własnego rozwoju i zasług, własnej rozpaczy z powodu ponoszonych klęsk. W powieści Paula-Andre Lesorta jeden z bohaterów odkrywa to inne spojrzenie u swojej żony Izabeli:

    Zwierciadła potrzebowałem długo i o wiele bardziej, niż mi się zdawało. Skąd się brała ta potrzeba, przewyższająca potrzebę zadowolenia lub potrzebę oskarżania siebie, których rola pozostaje mniej lub bardziej oczywista? Zobaczyć siebie takim, jakim się jest — to wydawało mi się istotne. Lecz jeżeli w taki sposób człowiek pozbędzie się iluzji, że sam może sobie wystarczyć, utraci również prawdę subtelniejszą od tej iluzji. Prawdę miłości, która właśnie powoduje, że jesteśmy inni niż nasze własne przekonanie o sobie. Naturalny sposób widzenia siebie w zwierciadle własnych czynów i wspomnień jest pożywką dla beznadziejności, cynizmu czy magii. To dzięki Izabeli dowiedziałem się (choć tak często o tym zapominałem), że jesteśmy nieskończenie więksi niż to, czym jesteśmy .

    Jest spojrzenie, które pozwala nam zrozumieć, „że jesteśmy nieskończenie więksi niż to, czym jesteśmy”. Spojrzenie nieskończenie szlachetne, pod którym można odetchnąć, odzyskać chęć do życia, przezwyciężyć niechęć do siebie. Oto spojrzenie Ojca, który widzi w ukryciu. Jezus prosząc uczniów, by przestali oceniać siebie i wartość swoich działań, wartość dawanej jałmużny i przestrzeganych postów, zachęca ich tym samym, by żyli pod spojrzeniem Ojca (Mt 6,1-6.16-18). Jezus żyje otoczony tym spojrzeniem, które wyraża: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie” (Mk 1,11), i po to przyszedł na ziemię, żeby tę prawdę ludziom uzmysłowić, żeby się z nimi nią podzielić (J 15,11).

    I będę z nim w utrapieniu


    Cierpienie każe wątpić w bliskość Boga. Czyż można jeszcze nazywać Ojcem tego, kto dopuszcza cierpienie? Czyż nie jest to Bóg obojętny? Nie sposób uniknąć takich wątpliwości.

    Jezus nie proponuje żadnych teorii na temat cierpienia. Nie stawia hipotez. Nie wchodzi w kazuistykę przyczyny i skutku, w jaką chcieliby Go wciągnąć ludzie (J 9,2). Zniechęca uczniów do szukania wytłumaczenia dla cierpienia w przeszłości, tłumaczenia, że cierpienie miałoby być karą za grzech. Jezus, kiedy staje przed człowiekiem cierpiącym, nie wdaje się w wyjaśnienia: jest, jak mówi Ewangelia, poruszony do głębi (Łk 7,13). Ewangelia ukazuje Jezusa pragnącego uzdrawiać i nieść ulgę (Łk 13,10-16). Jeżeli prawdziwe są słowa Jezusa: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14,9), to nie sposób wyobrazić sobie Boga obojętnym.

    „I będę z nim w utrapieniu”, mówi Bóg w Psalmie (91,15). „Emmanuel, Bóg z nami”, woła św. Mateusz (1,23), który za pośrednictwem Chrystusa-dziecka odsłania bolesną kartę historii Jego ludu: wygnanie do Egiptu. Bóg z nami, z nami tak dalece, że przez swojego Syna razem z ludźmi wydaje bolesny okrzyk: „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?” Bóg nigdy nie jest biernym obserwatorem ludzkiego cierpienia. Bliskość Jego jest nieskończona.

    Wobec cierpienia i śmierci, kiedy stają przed Nim i zagrażają Jego życiu, Jezus nie zachowuje się jak niewzruszony stoik. Teksty ewangeliczne nie skrywają Jego najwyższej udręki. Dusza jego „doznała lęku” (Łk 12,27). „Począł drżeć i odczuwać trwogę” (Mk 14,33). By przezwyciężyć ten stan, niczym zwyczajny człowiek prosi przyjaciół o obecność: „Zostańcie tu i czuwajcie ze mną” (Mt 26,38).

    Tej nocy na ustach Jezusa pojawia się jedno pełne światłości słowo - „Abba”, „Ojcze” (Mk 14,36). Tak niewiele, tylko dwie sylaby, ale to wystarczy, by przywołać światło, które wszystko przekształca, odbierając złu fałszywe mniemanie, że ono wszystkim rządzi. Niczym wołanie do tego, co jest większe, głębiej ukryte niż zło, lecz wcale nie mniej potężne, nie mniej obecne: do miłości Ojca, do Jego życzliwych zamiarów, które mogą zawierać tylko miłość do Syna i przebaczenie dla ludzi. Słowa istoty kruchej, zawierzającej siebie Ojcu, pewnej, że w Jego ramionach będzie całkiem bezpieczna.

    Słowo pełne ufności pośrodku modlitwy Jezusa rozjaśnia znaczenie następującej po nim prośby: „Nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie”. Podporządkować się woli Ojca nie znaczy zgodzić się na przeznaczenie tragiczne, ze smutkiem przyjąć fatalną konieczność, bezlitosny bieg wydarzeń. Przeciwnie, podporządkować się woli Ojca to wyrazić swoje przywiązanie, swoją zależność od woli, która jest życiem, to iść naprzód z pewnością, że miłość będzie miała do powiedzenia ostatnie słowo, choćby droga do niej prowadząca była nie do pojęcia. Jezus nie żyje tą pewnością tylko dla siebie. W swoją nadzieję włącza całą ludzkość. Przecież to dla niej zgadza się przeżyć tę godzinę.

    A więc „Abba”, „Ojcze” — Jezus wymawiając to słowo nie myśli tylko o beztrosce ptaków niebieskich i pięknie lilii. Jest to wezwanie bardzo konkretne, przeciwstawiające się złu wówczas, gdy uderza ono ze szczególną siłą. „Abba" pośród nocy jako pewność Czyjejś obecności. Zmartwychwstały wciąż modli się „Abba" w sercach kobiet i mężczyzn, którzy wcale nie tracąc przekonania o swej marności uparcie twierdzą, że życie ma sens, że istnieje radość, której nic nie potrafi odebrać.

    Więcej na następnej stronie


    Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak ten człowiek

    W nauczaniu Jezusa tłumy odnajdują inne treści niż te, które zawierały nauki uczonych w Piśmie i faryzeuszy. „Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak ten człowiek” (J 7,46). Od innych odróżnia Go przede wszystkim autorytatywna powaga Jego słowa: „tłumy zdumiewały się Jego nauką. Uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak ich uczeni w Piśmie” (Mt 7,28-29; por. Mk 1,22).

    Autorytet Jezusa opiera się na rozlicznych podstawach. Wynika on z pewnością z zaangażowania całej Jego osoby w wypowiadane treści. On sam w całości przyjmuje to, co proponuje innym, jako pierwszy żyje według formułowanych przez siebie zasad. Nie należy do tych, którzy głoszą, a nie czynią. Autorytet Jezusa bierze się nie tylko stąd, że Jego słowa wywołują efekt, mimo że ten wymiar również jest ważny. Wynika on jeszcze wyraźniej ze sposobu, w jaki Jezus odnosi się do Słowa Bożego: przytacza je i ma śmiałość dorzucać z zaskakującą prostotą: „Ja zaś powiadam wam”. Bezpośrednio przechodzi od Słowa Bożego danego Mojżeszowi: „Słyszeliście, że powiedziano przodkom”, do sformułowań własnych: „A Ja wam powiadam”. Tak jakby Boże „ja” i Jego „ja” można było umieścić na tej samej płaszczyźnie.

    Jego słowo nie eliminuje Słowa Bożego. On nigdy nie przeciwstawia się Bogu. Jezus nigdy nie zamierza niszczyć, niweczyć. On chce wypełnić (Mt 5,17). Ma być w centrum każdego Słowa Bożego, być tym, który powie, czego Bóg oczekuje od ludzi, czego dla nich pragnie. Toteż potrafi odróżnić w Piśmie to, co wynika z zatwardziałości serc ludzkich, od prawdziwej intencji Boga (Mk 10,5-9). Stąd Jego niezależność od nakazów szabatu, któremu przywraca prawdziwy sens (Mt 12,1-4; Mk 2, 23-28).

    Jezus mówi inaczej niż uczeni w Piśmie i tłumy od razu to zauważają. On nie obwarowuje swoich słów cytatami uczonych w Piśmie. Nie odwołuje się do rozumowania ludzkiego. Jego pewność pochodzi skądinąd. Przerasta pewność proroków i tych wszystkich, którzy przyszli przed Nim. Oni także dawali do zrozumienia, że poznali Boga i Jego wolę, lecz za każdym razem skrupulatnie wskazywali, skąd się bierze ich pewność, używając określenia: „wyrocznia Pana”. Uroczysta i podniosła formuła, która ukazuje wyraźnie, że autorem wypowiadanych treści nie jest człowiek, który je wypowiada, lecz Ten, który go posłał. Kiedy Jezus używa podobnej formuły: „Amen, amen powiadam wam”, słowa te, w przeciwieństwie do słów proroków, nie odsyłają do kogoś innego: one wprowadzają własne „ja” autora.

    Gdy Jezus mówi, nie występuje jako pośrednik między Bogiem a człowiekiem. Przez Jego słowa nie przemawia inny Rabbi, bardziej roztropny i pewny siebie. Tłocząc się wokół Jezusa, by słuchać Jego słowa, tłum, jak mówi św. Łukasz: „słuchał słowa Bożego” (5,1). Nie komentarza do słowa. Nie słów człowieka. Lecz oto kieruje się do nich Słowo, które stało się ciałem (J 1,14). Wszyscy słuchający Ojca (J 6,45) dostrzegają różnicę między słowem czysto ludzkim a nauczaniem Jezusowym.

    Jezus wypełnia obietnicę Nowego Przymierza: „Wszyscy twoi synowie będą uczniami Pana” (por. Iz 54,13; J 6,45). Autorytet Jego, autorytet uznany przez tłumy, to w gruncie rzeczy autorytet Boga, pochodzący od Ducha, który na Nim spoczywa (J 3,34).

    Więcej na następnej stronie

    W naszych czasach słowo autorytet bywa mylone z autorytaryzmem, stając się przedmiotem nienawiści. Słowo Jezusa, Słowo Boże nie jest autorytatywne, nie wywiera na człowieka presji. Jeżeli ma moc, by człowieka poruszyć, dzieje się tak dlatego, że sięga ono istoty człowieczej intymności, że „przemawia do jego serca”, porusza najskrytsze dążenia, jego prawdziwą wolność. Jest odpowiedzią na oczekiwanie. I to jest źródłem jego prawdziwego autorytetu. Rozbudzić wolność, wskazać, na czym może ona polegać, wskazać drogę, na której ta wolność będzie się mogła naprawdę urzeczywistnić - wszystko to nie jest ograniczeniem, lecz pomaga człowiekowi, by mógł stać się sobą.

    Słowo Chrystusa porusza w istocie ludzkiej to, co jest w niej najgłębsze i najprawdziwsze. Pod wpływem kontaktu z nim serca budzą się do życia. Dalekie od tego, by powodować wyobcowanie człowieka, jedynie to słowo pozwala mu żyć naprawdę. Ono wskazuje człowiekowi jego „korzenie”, jego właściwe miejsce, jego przeznaczenie. Starzec Zosima wyjaśnia to w „Braciach Karamazow”.

    „Wiele jest na ziemi tajemnic, ale w zamian darowano nam tajemnicze, drogie wewnętrzne poczucie żywej spójni naszej ze światem innym, ze światem wzniosłym i wyższym, gdyż korzenie naszych myśli i uczuć tkwią nie tu, lecz w innych światach. Oto czemu powiadają mędrcy i filozofowie, że istoty rzeczy nie można poznać na ziemi. Oto wziął Bóg nasiona z innych światów i zasiał na tej ziemi, i wyhodował ogrójec Swój, i wzeszło wszystko, co wzejść mogło, ale żyje tylko poczuciem tajemniczego stykania się z innymi światy...”

    W słowie autorytet odnajdujemy słowo „autor”. Jezus mówi w sposób autorytatywny o „Autorze” człowieka. Między Nim a Jego słuchaczami istnieje żywa więź. On jest Słowem, „Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało”, „w Nim zostało wszystko stworzone... Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone” (J 1,3; Koi 1,16). Jego słowo, wymagające, proste, odnajduje prawdę ludzkiego serca. Miłować - nawet nieprzyjaciół - przebaczać, dzielić się swoimi dobrami i dawać własne życie - nie ma słów bardziej prawdziwych nad te, głębszej prawdy do zaproponowania ludziom. Nie ma prawdy, która by bardziej odpowiadała tajemnicy ich istoty. Dlatego jest ona prawdą wyzwalającą (J 8,32).

    W Jezusie, Słowie Bożym, można odkryć powołanie człowieka. Zostało powiedziane o Jezusie: „Oto Człowiek” (J 19,5). Jakże słowo Jego mogłoby wyobcowywać, skoro tak dalece przyjmuje ludzkie oblicze? W Jego słowach człowiek się odnajduje, jest objawiony:

    Znamy Boga tylko przez Chrystusa, ale i siebie samych poznajemy tylko dzięki Niemu. Jedynie przez Chrystusa poznajemy życie i śmierć. Z daleka od Niego nie wiemy ani czym jest nasze życie, ani nasza śmierć, ani Bóg, ani my są-mi (Blaise Pascal).

    To, co mówimy o Słowie Bożym, winno być także powiedziane w odniesieniu do Jego woli, którą słowo wyraża. Wypełnić wolę Boga, wolę Całkiem Innego, to nie znaczy cierpieć arbitralność woli kogoś obcego: to znaczy połączyć się z najgłębszym ludzkim pragnieniem. Ta, która powiedziała: „Oto ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa” (Łk 1,38), śpiewa także: „Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy” (Łk 1,46-47). Gdyż Całkiem Inny nigdy nie jest obcy; jest według słów św. Augustyna: „bardziej wewnątrz mnie niż to, co we mnie było najbardziej osobiste”.

    Więcej na następnej stronie

    Inny i inni

    Dotarł do nas jeden tylko fragment będący świadectwem radości, której Jezus mógł doświadczyć w komunii ze swoim Ojcem. Zauważmy, że radość ta łączy się z rzeczywistością ludzi ubogich, z nadzieją, jaką odkrywają oni w fakcie zwiastowania Królestwa:

    W tej właśnie chwili Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie” (Łk 10,21).

    W Ewangelii według św. Mateusza po takim samym dziękczynieniu następuje wezwanie: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (11,28). Radość Chrystusa i cały jego stosunek do Ojca są przeciwieństwem ucieczki od świata. Nie mają w sobie cech indywidualizmu wyodrębniającego się, odwracającego się od innych. Trudna rzeczywistość naszego świata nie jest zapomniana. Radość rodzi się wówczas, kiedy tym, którzy cierpią, tym, których Jezus nazywa „maluczkimi”, zostaje objawiona Boża nadzieja. Rodzi się wówczas, kiedy inni ludzie, szczególnie ci przytłoczeni ciężkim brzemieniem, odkrywają wartość swego życia. Radość Jezusa kieruje Go bezpośrednio w stronę ubogich. Nikt nie był silniej zjednoczony z Ojcem niż Jezus, nikt nie był bardziej niż On obecny w ludzkim cierpieniu, nikt nie był głębiej zakorzeniony w ludzkiej rzeczywistości.

    * * *




    W pojęciu chrześcijan pierwszych wieków Chrystus przyszedł na ziemię, by ustanowić nową komunię z Bogiem, a także po to, by wprowadzić nową relację z bliźnim. I po to, by odnowić jedność gatunku ludzkiego. Chrześcijanie ci postrzegali bowiem grzech nie tylko jako zerwanie z Bogiem, lecz także jako zerwanie z bliźnim, rozdarcie gatunku ludzkiego. Czytając w Księdze Rodzaju: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz” (1,27), przywoływali na myśl całą ludzkość, dlatego że „obraz Boży znajduje swe dokończenie w naturze ludzkiej jako całości” (św. Grzegorz z Nyssy). Zerwanie z Bogiem narusza równocześnie jedność ludzkości:

    „A teraz rozszarpujemy się wzajemnie jak dzikie bestie..." (św. Maksym Wyznawca). Dzieło Chrystusa, które odnawia nas w komunii z Bogiem, tworzy także jedność ludzkiej rodziny: „Niczym królowa pszczół, Chrystus na nowo zjednoczył wokół siebie ludzką rodzinę” (św. Hipolit).

    Dzieje Apostolskie ukazują tę nową komunię w działaniu:

    Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących. Żaden nie nazwał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne... Nikt nie cierpiał niedostatku, bo właściciele pól albo domów sprzedawali je i przynosili pieniądze [uzyskane] ze sprzedaży i składali je u stóp Apostołów. Każdemu też rozdzielano według potrzeby (Dz 4,32.34-35).

    Można oczywiście krytykować tę idealną wizję; zresztą sam autor Dziejów stwierdzi, że w rzeczywistości nie wszystko układało się tak harmonijnie, lecz nie sposób zaprzeczyć powstaniu nowej solidarności, której istnienie potwierdzają jeszcze inne teksty. Nowa relacja z Innym tworzy nową komunię między ludźmi, a przez tę komunię Bóg sam wychodzi im naprzeciw: „Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18,20). Tam, gdzie ludzie się spotykają, gdzie dochodzi do pojednania, tam jest obecny Chrystus.

    Więcej na następnej stronie

    Całkiem Inny przebywa w komunii swych braci i sióstr. Ten sam Jan, który pisał: „Boga nikt nigdy nie widział. Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, [o Nim] pouczył” (J 1,18), stwierdza także:

    Nikt nigdy Boga nie oglądał.
    Jeżeli miłujemy się wzajemnie,
    Bóg trwa w nas
    i miłość ku Niemu jest w nas doskonała (l J 4,12).

    Tak jakby każda miłość potrafiła rozjaśnić oblicze Boga, uwypuklić rysy Jego Syna. Źródło miłości, Bóg, jest obecny wszędzie tam, gdzie człowiek kocha: „Ubi caritas et amor, Deus ibi est”.

    * * *




    „Wszystko, co uczyniliście (albo czego nie uczyniliście) jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili (albo nie uczyniliście)” (Mt 25,40.45). Te słowa Jezusa są ukoronowaniem wielu tekstów biblijnych. „Zamieszkuję miejsce wzniesione i święte, lecz jestem z człowiekiem skruszonym i pokornym” powiedział już Bóg Izajasza (Iz 57,15). Cały Stary Testament przypomina o bliskości ubogich, o szczególnej opiece, jaką Bóg ich otacza. Biblijny Bóg jest tym, który słyszy wołanie ubogiego; On chroni obcego, wspiera wdowę i sierotę (Ps 146; Wj 22,20-22). Bóg stoi przy tych najbardziej podatnych na zranienie, toteż oddanie się sprawie poniżonych i biednych jest równoznaczne z poznaniem Jego, tego Całkiem Innego.

    Ostrzeżenie Jezusa: „Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 18,10), stanowi kontynuację tej wytycznej biblijnej. Inne teksty posuwają się jeszcze dalej: „Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje, a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał” (Mk 9,37).

    Lecz dopiero przez wzgląd na Wcielenie i przez wzgląd na Krzyż, źródło pełnej identyfikacji Jezusa z człowiekiem, Jezus może powiedzieć: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnie uczyniliście”:

    Każda istota, która może być uznana za człowieka i nazwana „Ty”, jest tym samym wyniesiona do rzędu istot bliskich Bogu, istot, do których Bóg może powiedzieć „ty”, gdyż Ten, któremu Bóg prawdziwie mówił „Ty”, Jego „wybrany” i „umiłowany”, Jego „jedyny Syn”, poniósł śmierć dla człowieczego „ty”, niosąc jego grzechy, i w ostatecznym sądzie może się zatem z każdym utożsamić .

    Bóg jest obecny we wszystkich, „albowiem On, Syn Boży, przez wcielenie swoje zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem”. Tak więc spotkanie z Całkiem Innym może się zdarzyć w każdym spotkaniu. W ubogim przychodzi do mnie sam Bóg. Bezustannie mam się na niego decydować. Ewangelia kieruje więc ku człowiekowi nieustające wyzwanie. Wyzwanie i olbrzymie wymagania, które jednak mają pomóc istocie ludzkiej w stawaniu się sobą, jeśli bowiem człowiek wyrzeknie się odpowiedzialności za swego brata, nie będzie ani w komunii z Bogiem, ani z człowiekiem. Bez swojego brata nie spełnia siebie: „Bóg, który nie stworzył świata obcego sobie i będącego zupełnie poza Nim, nie stworzył także i duchów, które by pozostawały całkowicie jedne poza drugimi”.

    Więcej na następnej stronie Uwielbiony jest solidarny

    „W jakieś osiem dni po tych mowach...” (Łk 9,28). Tymi słowami zaczyna się opowieść o Przemienieniu Jezusa. W mowach tych była roztrząsana tożsamość Syna Człowieczego. Jezus wyjaśnił swoim uczniom, że jest tym, który „musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie” (Łk 9,22). Między tą zapowiedzią męki a mającym nastąpić Przemienieniem istnieje silny związek.

    Jezus jest przemieniony, „wygląd Jego twarzy się odmienił” (Łk 9,29), a „Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden folusznik na ziemi wybielić nie zdoła” (Mk 9,3). Ogarnęła Go światłość nie pochodząca z tego świata.

    Obok przemienionego Jezusa stoją Mojżesz i Eliasz, dwie bardzo znaczące postacie ze Starego Testamentu. Dla współczesnych Chrystusowi Mojżesz uosabia Prawo, pierwsze księgi biblijne; Eliasz, człowiek, który cierpiał, przedstawia tradycję proroczą. Obaj „mówili o odejściu [Jezusa], którego miał dokonać w Jerozolimie” (Łk 9,31). „Odejście” - słowo użyte przez św. Łukasza, dosłownie znaczy „wyjście”; nie sposób wątpić, że ma on na myśli przejście, którego Jezus dokona odchodząc z tego świata do Ojca, przejście przez śmierć. To przejście, ta śmierć, ten dar z siebie samego wyznaczają punkt centralny Pisma i Jezusowej chwały: wskazuje na to obecność Mojżesza i Eliasza, zaś Zmartwychwstały sam wytłumaczy to uczniom idącym do Emaus: „«Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?» I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego” (Łk 24,26-27).

    Według św. Łukasza Jezus został przemieniony wtedy, kiedy się modlił (9,29). Podczas Przemienienia objawia się w pełnym świetle Jego tożsamość Syna zwróconego ku Ojcu. To, co ma się dokonać w Jerozolimie, nie dzieje się przypadkiem. Czyniąc ofiarę z siebie samego, Jezus pozostaje wierny temu, czemu był wierny zawsze. Jeszcze przed stworzeniem świata (J 17,24) i kiedy „postanowił udać się do Jerozolimy” (Łk 9,51), Jezus jest tym, który składa siebie w ofierze. Istnieje tylko w wymiarze daru. Intensywne piękno promieniujące z Przemienionego, będące znakiem obecności Boga, zaś w Biblii nazwane „chwałą”, jest promieniowaniem miłości, która siebie składa w ofierze. Nie przytłacza w jakiś anonimowy imponujący sposób, lecz promieniuje obliczem, olśniewa miłością.

    Godząc się wejść w rzeczywistość ludzkiej śmierci, Jezus przyjmuje na siebie największą ludzką kruchość. Paradoks chce, by chwała objawiła się w sytuacji z założenia ją wykluczającej, czyli pośród śmierci. Tym sposobem śmierć zostaje przemieniona: staje się wyrazem „największej miłości” (J 15,13). W Jezusowej chwale nie ma nic, co odrzucałoby nasze ubóstwo, co by je przytłaczało swoją świetnością; wszystko w niej przyjmuje nasze ubóstwo. Chwała Jezusa w przedziwny sposób zgadza się z naszą nędzą, z naszą źle użytkowaną wolnością. Jego chwała to niewypowiedziana wprost bliskość, solidarność zamierzona i upragniona. Podczas Przemienienia objawia się chwała „miłości ukrzyżowanej”.

    „(...) Jezus z Nazaretu udał się w góry. Kiedy zatrzymał się i odwrócił, był otoczony światłem i piękną wonią, niczym kwiat. I mówił o naszych dniach pełnych cienia i o swoich dniach pełnych światła tak, jakby to były te same dnie, tak jakby pośród Jego światła kryło się coś z naszej nocy, a w naszej nocy kryło się coś z Jego światła”.

    Więcej na następnej stronie Pokorny i Sługa

    Przywoływanie Chrystusowej pokory, Jego skrajnego ubóstwa i wrażliwości, jakie ujawniają się w Ewangelii, nie oznacza bynajmniej negacji Jego transcendencji: przeciwnie, oznacza zbliżenie się do obszaru, w którym transcendencja ma swoją siedzibę, zbliżenie się do sposobu, w jaki się wyraża, do źródeł jej promieniowania. Ojciec Varillon, nawiązując do miłości ludzkiej, stwierdził, że pokora mieści się w samym sercu atrybutów Bożych, nawet tych, które zdają się nie mieć z nią nic wspólnego. Tak jest też z określeniem „Najwyższy”, które nawiązuje do transcendencji; określenie to nie wyklucza pokory; ona wciąż jest najistotniejsza. Sytuację tę pozwala zrozumieć spojrzenie pełne miłości:

    Spojrzenie miłości nie góruje nad ukochaną istotą. Nie dałoby się pogodzić z okazaniem wyższości, choćby nieznacznym. Jest ono pokorne. Lecz w samej pokorze ujawnia się wielkość. Dlatego szacunek, o jakim świadczy pokora osoby kochającej, budzi w sercu osoby kochanej inny szacunek, będący wynikiem i znakiem innej pokory. Dlatego że najmniejszy cień pychy nie mąci blasku źrenic człowieka kochającego, osobie kochanej wydaje się, że jego spojrzenie przychodzi z bardzo daleka, z bardzo wysoka, ze świata, w którym nie ma nieprzejrzystości ani ociężałości, ani możliwości zacieśnienia się do siebie. Im bardziej pogłębia się intymność, tym rozleglejszy staje się dystans (Francois Carillon, Pokora Boga, tłum. Wanda Sukiennicka, Warszawa 1977).

    Podobnie Chrystus spogląda na człowieka, i to spojrzenie pozwala odkryć Boga, Innego.

    * * *




    Jezus stwarza sytuacje krępujące. Myje nogi uczniom. Dziwne zachowanie, jak na „Mistrza i Pana”. W epoce Jezusa nawet do żydowskiego niewolnika nie można było zwrócić się z poleceniem umycia nóg. Czasami któryś z uczniów oddawał tę przysługę swemu Mistrzowi. Jezus stawia uczniów w kłopotliwej sytuacji: robi to, co mógłby zrobić jeden z nich. Na ikonach i w dziełach sztuki, które tę właśnie scenę obrały za temat, widać, że uczniowie są zdumieni. Piotr nie może wręcz opanować okrzyku: „Panie, Ty chcesz mi umyć nogi? (...) Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał” (J 13,6.8).

    Święty Jan opatrzył ten gest Jezusa uroczystym wstępem:

    Było to przed Świętem Paschy. Jezus wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował (...), wiedząc, że Ojciec dał mu wszystko w ręce oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany (J 13,1.3-5).

    Więcej na następnej stronie

    Zdumiewające połączenie decydującej godziny z pokornym gestem, opisanym w najdrobniejszych szczegółach. Podniosłość wprowadzenia każe rozpatrywać całą złożoność i głębię gestu.

    To zachowanie Jezusa stanie się dla nas w pełni zrozumiałe dopiero wówczas, gdy pozwolimy by On mówił o Bogu, kiedy wspomnimy na słowa Jezusa: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14,9). Gdyż chodzi tutaj przede wszystkim o akt objawiający Boga.

    Myjąc nogi uczniom Jezus postępuje jak sługa. Odwraca role. Objawia Boga takim, jakim człowiek nie ośmieliłby się Go sobie wyobrazić, Bóg jest inny, niż myślimy. Kiedy człowiek próbuje Go sobie wyobrazić, kieruje się ku temu, co potężne. Spontanicznie odwołuje się do relacji opartej na dominacji. Ewangelia burzy ten obraz. Bóg nie przestaje być „Mistrzem i Panem”, lecz równocześnie ujawnia się prawdziwy wymiar Jego mocy. Jest Panem służąc (J 13,14). To przede wszystkim musi zrozumieć Piotr, gdyż inaczej nie dojdzie do wspólnoty z Chrystusem (J 13,8), a wymawiając imię Boże nie będzie mówił o tym Bogu, którego Jezus objawia.

    Jezus objawia Boga pokornego. Określa, na jakiej zasadzie Bóg pragnie być z człowiekiem, na jakiej zasadzie Bóg staje się bliski: otóż Bóg nie zstępuje ze swego piedestału przez pobłażliwość, lecz stawia siebie niżej niż człowieka. Tym sposobem wyraża nieskończony, zdumiewający szacunek Boga dla Jego stworzenia; wyraża wartość, jaką to stworzenie ma w Jego oczach.

    Człowiek wolny służy tylko tym, których kocha. Działa bezinteresownie. Nikt nie otrzymał wolności w większym stopniu niż Jezus. Nikt nie ma wolności większej od Boga. Jeżeli On staje się sługą, nie robi tego pod przymusem - życiem Jego rządzi pełna bezinteresowność - ani, by odegrać jakąś rolę. Jest do końca sobą, nie ucieka się do efektów sztucznych czy wymuszonych. Jeżeli staje się sługą, znaczy to, że szanuje tych, którym chce służyć: mają oni wartość, jakiej się nawet nie domyślają.

    Podczas każdej sprawowanej Eucharystii potrójne Sanctus przypomina, że znajdujemy się wobec świętości Boga. Całkiem Inny jest tutaj. W sercu tajemnicy - Jezus, który ofiarowuje swoje Ciało i swoją Krew, swoje życie, całą swoją istotę. Nikt nie jest bardziej od Niego wyzuty z jakiegokolwiek mienia. On służy do końca, bo „do końca ich umiłował” (J 13,1) i nic doń nie należy. Jezus jest Innym; dlatego może wydać siebie „za nas” - do końca.

    Kohorta z latarniami, pochodniami i bronią zbliża się do Jezusa, żeby Go pojmać (J 18,3-6). On ich pyta: „Kogo szukacie?” Odpowiadają: „Jezusa z Nazaretu”. Mówi do nich: „Ja jestem”. Jan zaś dodaje: „Skoro więc rzekł do nich: «Ja jestem», cofnęli się i upadli na ziemię”. Dziwna zapisana w Biblii reakcja ludzi wobec objawienia Boga, wobec przejawu Jego świętości. Opisując tę reakcję Jan chce powiedzieć: w tym bezbronnym człowieku, całkowicie skazanym na łaskę i niełaskę oprawców, jest Całkiem Inny. Jego boskość rozpłomienia się jakby właśnie w chwili, „kiedy zostaje wydany w ręce grzeszników”, kiedy Jego stworzenie może zadecydować o Jego losie.

    Więcej na następnej stronie

    Ja w was trwam

    Jezus zmartwychwstaje z grobu i przechodzi do całkiem nowego życia, innego niż to, które my poznaliśmy na ziemi. Intelekt nie wystarczy, by je zrozumieć - jest bezsilny; wyobraźnia także się waha. To nowe życie odkrywa nową bliskość, do głębi przenika życie całej ludzkości. Zmartwychwstały, przechodząc do nowego życia, nie oddala się od swoich. Nie zrywa więzów solidarności, jakimi połączył się z ludźmi. Przeciwnie. Z Jego zmartwychwstania rodzą się nowe więzi, nowa intymność, bez porównania silniejsza. Autorzy Nowego Testamentu, każdy w swoim specyficznym stylu, podkreślają to w sposób zdecydowany.

    Chrystus zmartwychwstały w dalszym ciągu jest „razem" z ludźmi. U św. Łukasza jest Pielgrzymem, który idzie drogą wraz z uczniami, który leczy z poczucia beznadziejności, dodaje zapału sercom, sam wyjaśnia Pisma. „Razem z nimi” - św. Łukasz wielokrotnie używa tego określenia w odniesieniu do Zmartwychwstałego: „Zostań z nami... Wszedł więc aby zostać z nimi... Zajął z nimi miejsce u stołu...” (24,29-30). Zmartwychwstały to ten, który jest wraz z nimi. A św. Mateusz dodaje, że będzie tak przez „wszystkie dni, aż do skończenia świata” (28,20). Jest to realizacja obietnicy zawartej w początku jego Ewangelii, „Emmanuel, Bóg z nami” (1,23).

    Dla Jana Chrystus zmartwychwstały staje się jeszcze bardziej bliski. Zacieśniają się nowe więzi, nawiązuje się nowy kontakt, z którym nie można porównać żadnego kontaktu w wymiarze ludzkim. Jezus nie jest już tylko z uczniami. Jest teraz „w nich” (J 17,26); w nich przebywa razem z Ojcem (J 14,23). Nową więź, jaka między nimi powstaje, można porównać tylko do więzi Jezusa z Ojcem: „Jak ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno... I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie! Oby się tak zespolili w jedno” (J 17,21-23).

    Ta nowa bliskość nadejdzie wraz ze zmartwychwstaniem, zaś św. Jan odwołuje się do obrazu krzewu winnego, żeby ją zilustrować (J 15), obrazu dobrze znanego ze Starego Testamentu. Winnica u Proroków to naród wybrany, winnica zasadzona przez Boga, którą On chroni, otacza swoją troskliwością. Ale w końcu winorośl wydaje tylko cierpki owoc (Iz 5,2). Zauważmy, jak wielki smutek, jakie rozczarowanie wiąże się z tematem winorośli w Starym Testamencie, żeby zaraz potem wychwycić nutę radości w głosie Jezusa, kiedy mówi: „Ja jestem krzewem winnym... Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity” (J 15,5).

    Więcej na następnej stronie

    Bóg zrobił wszystko, żeby Jego lud przynosił owoc - nadaremnie. Toteż Bóg sam musiał stać się krzewem winnym, zjednoczyć się z ludzkością, żeby móc ją podźwignąć. W Chrystusie Bóg tak jednorodnie złączył się z ludzkością, że nie sposób Go od niej oddzielić: będąc krzewem winnym jest obecny w drewnie krzewu, w soku, w owocach. W Nim dokonuje się „cudowna wymiana” zapoczątkowana w Boże Narodzenie, która dzięki przejściu Chrystusa przez śmierć wzbogaciła się nową głębią. „Bóg stał się człowiekiem, abyśmy stali się Bogiem”, lubili powtarzać chrześcijanie pierwszych wieków, zachwyceni, że oto uczestniczą w pełnym dzieleniu się ustanowionym między Bogiem a człowiekiem w Chrystusie.

    Chcąc prowadzić dalej to, co rozpoczął, Jezus przekazuje uczniom swoje własne Tchnienie (J 20,22). Obiecuje, że będzie obecny w ich przedsięwzięciach: „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idźcie więc...” (Mt 28,18-19)

    Zmartwychwstanie, a jeszcze bardziej Wniebowstąpienie mogą być czasami rozumiane jako wyobcowanie czy oddalenie; przyczyną takiego pojmowania jest zapewne zbyt powierzchowna lektura św. Jana oraz pewien specyficzny sposób, w jaki ludzie wyobrażają sobie Wniebowstąpienie. Nawet jeżeli Jan używa określenia „odejście”, nie należy z tego wnosić, że Zmartwychwstały opuszcza świat ludzi, gdyż Jego odejście jest przyjściem: „Odchodzi, lecz nie oznacza to, by opuścił uczniów. Jezus przychodzi do nich z powodu swego odejścia...” „Odchodzę i przyjdę znów do was”. „Nie zostawię was sierotami: Przyjdę do was” (J 14,28.18).

    Jezus wstępuje w niebiosa nie po to, by się oddalić czy zniknąć. Św. Łukasz odnotowuje, że kiedy uczniowie zobaczyli, jak się uniósł, „z wielką radością wrócili do Jerozolimy, gdzie stale przebywali w świątyni wielbiąc i błogosławiąc Boga” (24,52--53). Nie noszą żałoby po Jego odejściu. Zrozumieli, że odtąd Jezus będzie im jeszcze bliższy, a Jego obecność - bardziej czynna i uniwersalna. „Będąc w swym Ojcu Jezus staje się jeszcze bardziej widoczny”, ośmiela się pisać chrześcijanin żyjący w II wieku. Zaś św. Jan i św. Paweł stwierdzają to samo, gdyż Ojciec, do którego unosi się Jezus, nie jest daleko: „On jest we wszystkich” (Ef 4,6; J 14,23).

    Aby wyrazić tę nową bliskość, wynikającą ze zmartwychwstania Jezusa, Ewangelia przyznaje uczniom nowe imię: zostają nazwani Jego „braćmi”: „Idźcie i oznajmijcie moim braciom: niech idą do Galilei, tam Mnie zobaczą” (Mt 28,10). „Udaj się do moich braci i powiedz im: «Wstępuję do Ojca mojego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego»” (J 20,17). Autor Listu do Hebrajczyków wiele miejsca poświęca temu nowemu imieniu, i nic w tym dziwnego, gdyż bardziej niż jakiekolwiek inne podkreśla ono solidarność Chrystusa z ludźmi, jego bliskość.

    Więcej na następnej stronie

    „Oznajmię imię Twoje braciom moim, pośrodku zgromadzenia będę Cię wychwalał” (Hbr 2,12), śpiewa Chrystus zmartwychwstały z Listu do Hebrajczyków „. Jego pieśń to werset z Psalmu 22, tego samego, który Jezus zaczął wypowiadać na krzyżu: „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił”, i który bardziej niż jakikolwiek inny tekst stał się inspiracją opisów męki. Jezus podejmuje ten psalm już jako Zmartwychwstały, gdyż ten tekst ze Starego Testamentu kończy się wyzwoleniem cierpiącego. Właśnie ten psalm był najprawdopodobniej natchnieniem dla samych Ewangelistów, gdy decydowali się na użycie określenia „brat”.

    Psalm 22 opowiada o ciężkim doświadczeniu człowieka sprawiedliwego, który cierpi pośród bolesnej samotności. Nie ma nikogo, kto by mu pomógł. Wszędzie dookoła tylko wrogość i szyderstwo. Bóg spieszy mu na ratunek i wyzwala go; w takiej sytuacji odrzucenie wszystkich, którzy go krzywdzili, którzy go opuścili, byłoby jak najbardziej uzasadnione. A jednak w psalmie nie ma o tym mowy. Uzdrowiony, przywrócony do życia, psalmista wyraża swoją solidarność z całą ludzką rodziną, a wypowiedzi jego mają charakter zdumiewająco uniwersalny, tak jakby życie, które Bóg mu przywrócił, miało ogarnąć cały wszechświat, tak jakby wszyscy mieli z niego skorzystać. Do hymnu uwielbienia mają się dołączyć: „całe potomstwo Izraela”, „ubodzy”, wszyscy ci, „którzy szukają Boga”, „wszystkie krańce ziemi”, „wszystkie szczepy ze wszystkich narodów”, a nawet ci, „którzy w proch zstępują” (w. 30), „przyszłe pokolenia” i „lud, który się narodzi”.

    Psalm solidarności - największej możliwej solidarności - to ten, który śpiewa Chrystus zmartwychwstały z Listu do Hebrajczyków. Ten psalm, którego początek zwiastuje Jezus, i jeszcze dwa inne cytaty ze Starego Testamentu przedstawione są w Liście do Hebrajczyków jako obraz Kościoła. Pośrodku Chrystus zmartwychwstały, który wobec „całego zgromadzenia” oznajmia swoim braciom imię Boga. Uwolniony od śmierci, od wszelkiego zagrożenia, wypowiada swoją ufność w Boga: „Ufność w Nim pokładać będę”. Lecz by pokazać, że Chrystus pozostaje nam bliski, że daje nam uczestniczyć w tej ufności, pierwszy cytat, który mógłby wydawać się zbyt osobisty, zostaje wsparty innym: „Oto Ja i dzieci moje, które Mi dał Bóg” (Hbr 2,12-13). Zaufanie, jakie rodzi się w człowieku wobec faktu zmartwychwstania Jezusa, nie jest zaufaniem wyłącznie ludzkim; jest czymś więcej niż nastawieniem psychicznym: wynika ono z obecności samego Chrystusa w nas, Jego, który przyjął na siebie niskość ludzkiego stanu i zachował pewność co do wierności Boga.

    Kotwica duszy, która przenika poza zasłonę (Hbr 6,19), kotwica silnie przytwierdzona do statku, którym jesteśmy, przytwierdzona wiekuistymi więzami, Chrystus zmartwychwstały, jest obietnicą naszego zmartwychwstania (1 Kor 15,20). On jest Pierworodnym spośród umarłych (Koi 1,18). Nasze zmartwychwstanie - trudno to sobie wyobrazić! Nie zachęca nas do tego Jezus z Ewangelii, gdyż tak samo jak saduceusze nie znamy „mocy Bożej” (Mt 22,23-33). Rzeczywistość zmartwychwstania przerasta nasze wyobrażenie, ona nie jest z tego świata. Lecz Ewangelia uczy, że Zmartwychwstanie to Ktoś (J 11,25); toteż dokładniej nawet niż Hiob wiemy, że „To właśnie ja Go zobaczę, moje oczy ujrzą, nie kto inny” (19,27).

    Więcej na następnej stronie

    W nas modli się Duch

    Jezus obiecuje swoim uczniom Ducha Świętego. Innego Pocieszyciela, który zajmie się nimi tak, jak On się zajmował, który ochroni ich, będzie czuwał nad ich życiem, zapewni im wszystko, czego będą potrzebowali, zawsze będzie u ich boku, zatroszczy się o nich, o ich potrzeby, będzie ich bronił.

    Pocieszyciel (Parakletos) będzie tak dalece obecny, że uczniowie nie powinni o nic się troszczyć. On im wszystko przypomni (J 14,26). On będzie w nich, by świadczyć. On wszystko im przekaże, a nie będą to sprawy nowe, lecz wzięte od Chrystusa: „z mojego weźmie i wam objawi” (J 16,14).

    Każdemu wiekowi i każdej osobie Duch przekazuje życie Chrystusa, Duch je w każdym urzeczywistnia. Chrystus nigdy nie jest odległy w czasie; toteż nie poznajemy Go „z drugiej ręki” ani przez wysiłek przezwyciężenia czasu, który nas oddziela od dalekiej epoki; poznanie Chrystusa jest nam dane przez Ducha. Dzięki Duchowi słowa Jezusa stają się aktualne, odnoszą się do każdego. Duch nawiązuje bezpośredni kontakt między Chrystusem a człowiekiem wierzącym. Co więcej, Duch powoduje, że Chrystus staje się naszym własnym życiem, toteż możemy powiedzieć: „już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20). Lecz ten, kto przyjmuje życie Chrystusa, nie zostaje pozbawiony własnego „ja”, swojej osobowości. Prowadzeni przez Ducha, nie stajemy się automatami. Przeciwnie. Duch sprawia, „że odwołanie się do Chrystusa i samo życie Chrystusa w nas stają się dla każdego najbardziej osobistym bodźcem. Z nieskończoną dyskrecją wprowadza we mnie Chrystusa, nie wypędzając mojego «ja»: przeciwnie, staję się dzięki temu jeszcze bardziej sobą, jeszcze bardziej wolny”.

    Refleksja nad inspiracją Ewangelii może ułatwić zrozumienie tej pracy Ducha w człowieku. Cztery Ewangelie pozwalają poznać Chrystusa. Uważamy je za napisane pod natchnieniem jednego Ducha. Wobec tej odmienności punktów widzenia i odmienności zamierzeń, które przepełniają Ewangelie, Kościół nigdy nie odczuwał skrępowania. Taka różnorodność nie podważa w niczym natchnionego charakteru każdej Ewangelii. Daje ona raczej wyraz prawdzie, że Duch, wyrażając się za pośrednictwem ludzi, nie niszczy ich osobowości.

    Więcej na następnej stronie
    Duch nigdy z nas, ludzi, nie czyni zwyczajnych narzędzi. Stając się natchnieniem dla Ewangelistów, Duch nie ogołaca ich z tego, czym są: powoduje, że każdy z nich staje się bardziej sobą, rozwija talenty, prowadzi ich ku spełnieniu siebie. Duch jest obecny w wysiłku intelektualnym każdego Ewangelisty, w odczuwanej przez każdego z nich trosce o to, by być zrozumianym przez czytelników. Natchniony przez Ducha, Jan staje się bardziej Janem, Mateusz bardziej Mateuszem, itd. Duch posługuje się czterema osobowościami Ewangelistów, czterema ich spojrzeniami, by zgodnie ze swoją wolą przekazać bogactwo tajemnicy Chrystusa.

    Możliwe, że na Zachodzie Bóg często jawi się jako obecność wyobcowująca właśnie dlatego, że Zachód zbyt małą wagę przywiązywał do roli Ducha Świętego. Bóg nie jest oddalony od naszych pragnień. Duch Święty jest Autorem każdego dążenia do pełni. W jęku stworzenia i w jęku każdej ludzkiej istoty właśnie Duch pobudza dążenie do wolności. Równocześnie wskazuje, gdzie to pragnienie może się zrealizować; Duch szepce: „Przyjdź do Ojca!”

    Odkryć tożsamość Ducha Świętego znaczy odkryć, że Bóg to nie tylko Inny, który stoi przed każdym z nas twarzą w twarz. Bóg-Duch jest obecny w człowieku już przez samo pragnienie spotkania z Ojcem i Synem, i Duch przeżywa to spotkanie razem z człowiekiem jakby od ludzkiej strony. Duch modli się w każdym z nas (Rz 8,26-27). Duch mówi wraz z Oblubienicą: „Przyjdź!” (Ap 22,17) Pośród komunii miłości, jaka istnieje między Ojcem a Synem, Duch objawia nam jej piękno i wskazuje miejsce, które tam dla nas jest przygotowane.

    Dla wielu chrześcijan odwołanie się do Ducha stanowi problem. Duch jest tak bardzo niewyobrażalny! Jeżeli chodzi o wyobrażenie Ojca, niektórym pomaga obraz, jaki wywołuje słowo „ojciec” (a innym znów przeszkadza); Jezusowi Ewangelia zaznaczyła twarz, określiła rysy - lecz Duch pozostaje nieuchwytny niczym powiew. Jakie oblicze nadać ogniowi, wiatrowi? Duch naprawdę jest Inny. Nie jest z tej ziemi. A jednak, chociaż wszystko każe nam uznać, że nie ma nic „mniej ziemskiego od Ducha”, odkrywamy w Nim „całkowitą wierność tym realiom ziemskim, które On wybrał: wierność wobec eucharystycznego chleba i wina, wierność życiu chrześcijanina i tym zgromadzeniom ludzi, w których kształtuje się Kościół”, wierność miłości ludzkiej i naszym śmiertelnym ciałom, które z martwych powoła do życia (Rz 8,11). Duch nie gardzi niczym, co jest ludzkie.

    Trwa w ułomności naszej modlitwy, w naszym pragnieniu, jest obecny w ubogich słowach mężczyzn i kobiet, którzy starają się świadczyć o Chrystusie. Całkiem Inny - i przez to najbliższy.

    Więcej na następnej stronie Podsumowanie

    ZADZIWIENIE I UWIELBIENIE

    Jego sztuka bycia innym, czyli zadziwiania.


    France Quere




    Ponieważ wymyka się bezustannie naszym klasyfikacjom, ponieważ przerasta każde oczekiwanie, ponieważ „przynosząc siebie samego przynosi wszelką nowość” (św. Ireneusz), Bóg z Ewangelii daje się poznać tylko pośród zadziwienia: „Kim właściwie On jest?” (Mk 4,41) „Jeszcze się nigdy nic podobnego nie pojawiło w Izraelu!” (Mt 9,33) „Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak ten człowiek przemawia” (J 7,46).

    A przecież przyjście Chrystusa poprzedza długie, żarliwe oczekiwanie. Prorocy zwiastują Go i przygotowują Mu drogę, ukazują plan, który przyjdzie wypełnić. Mimo to, kiedy się pojawia, zdumiewa nawet najbardziej gorliwych w oczekiwaniu:

    Zaskoczenie spowodowane oczekiwanym przyjściem Chrystusa jest istotnym elementem. Można jednak zarzucić, że wypełnienie założonego programu (w terminologii biblijnej - planu) lub upodobnienie do wzoru nie zaskakuje nowością: jest raczej powtórką, stagnacją w końcu nudną. Niezależnie od tego, czy chodzi o wypełnienie programu, czy o zgodność z naszkicowanym portretem, odkrycie świadków Ewangelii jest raczej niesłychane. Należy więc mówić o nieoczekiwanym podobieństwie. Jest ono bowiem ukryte, zrazu niezauważalne. Stanowi to paradoks tym silniejszy, że nie daje się wnet zauważyć. Paradoks bardziej paradoksalny. Tak zatem Ewangelia przyniosła i przynosi dobrą nowinę: nieznany, którego oczekiwałem, przybył.

    Zdumienie bierze się stąd, że Chrystus zjawia się tam, gdzie nikt nie ośmielał się go oczekiwać, że oto jednoczy się z naszą nędzą, zajmuje miejsce sługi. Skoro jawi się jako Inny, to nie dlatego, by miał być odległy i wyniosły, lecz dlatego że staje się nieporównywalnie bliski: „Ty przychodzisz do mnie!” - wykrzykuje Jan Chrzciciel. „Ty Panie chcesz mi umyć nogi?” - pyta Piotr. „Ten człowiek przyjmuje grzeszników i siada z nimi do stołu” - oburzają się faryzeusze.

    Lecz zadziwienie bierze się także stąd, że Bóg jest obecny w jakimś człowieku, w kimś jeszcze bardziej ludzkim od nas, w życiu Jezusa, wydanego w ręce grzeszników, Jezusa tak bardzo bezbronnego. Bierze się stąd, że przebaczenie i wola Innego wyrażają się w Jego gestach i słowach, w Jego najbardziej osobistym „ja”. W tym, który jest tak bardzo bliski, który jest jednym z nas, w Jego wrażliwości i spontaniczności uobecnia się Całkiem Inny.

    Zrozumienie tego, co pochodzi od Boga z Ewangelii, staje się możliwe tylko pośród wielkiego zadziwienia. Inaczej nie sposób byłoby wyznawać prawdy wiary: Pan stał się Sługą; Słowo stało się Ciałem; Bóg jest obecny w skromnym chlebie i winie, które my do Niego przynosimy; Chrystus zmartwychwstał!

    Więcej na następnej stronie
    Zadziwienie, ale także ten inny ślad, który Bóg pozostawia - uwielbienie. Gdyż zdumieniu wierzącego towarzyszy odkrycie bliskości. Zdumiony widzi. Na jego oczach rodzi się olbrzymia, aktywna troskliwość i czynna miłość. Wiedząc, że jest włączony w plan, który jest mu przychylny, chrześcijanin, chcąc odpowiedzieć na bezinteresowność, wyraża wdzięczność;

    Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego
    Jezusa Chrystusa;
    On napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym
    na wyżynach niebieskich - w Chrystusie.
    W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata,
    abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem.
    Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych
    synów przez Jezusa Chrystusa,
    według postanowienia swej woli,
    ku chwale majestatu swej łaski,
    którą obdarzył nas w Umiłowanym (Ef 1,3-6).

    Zadziwienie i uwielbienie pojawiają się złączone w sposób szczególny w opisach dotyczących narodzenia Jezusa i zapowiedzi tego, co spowodowało Jego życie na ziemi. Niepokój Maryi przy zwiastowaniu anielskim (Łk 1,29), któremu odpowiada radosne brzmienie Magnificat. Pytanie Elżbiety, wyrażające zarówno zdumienie, jak i wdzięczność: „A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?” (Łk 1,43), co oznacza: czy to możliwe, aby Bóg był aż tak dobry? „Wielka trwoga” pasterzy (Łk 2,9) na wiadomość o narodzeniu Jezusa, odwiedziny u nowo narodzonego i powrót ze słowami uwielbienia: „pasterze wrócili wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli, jak im to było powiedziane” (Łk 2,20).

    Zdumienie i uwielbienie, oto co wyzwala nowość Chrystusa, lecz także, według dawnego tekstu, zdumienie i pokój, zdumienie i odpoczynek: „Kto szuka, będzie prowadził poszukiwania tak długo, aż znajdzie. A kto znajdzie, ten się dziwi. A kto się dziwi, ten będzie królował, a kto króluje, zazna odpoczynku”. Zadziwienie i pokój - czy w ogóle można je połączyć? Otóż można. Oczywiście, wstrząs, jaki powoduje Ewangelia, jest prawdziwy i trudno o silniejszy - wymaga bowiem, by człowiek narodził się powtórnie (J 3,3); lecz ten wstrząs i te nowe narodziny uświadamiają mu jego właściwą głębię; rodząc się dla Boga, rodzi się dla siebie, staje się żywy. Jego sekretne oczekiwanie znajdzie odpowiedź. Nawet jeżeli Ewangelia dezorientuje człowieka, robi to po to, by go skierować ku jego prawdziwej pełni i jego prawdziwemu życiu. Żeby zrodziło się spokojne rozradowanie.

    Takim przedstawia Boga Ewangelii Pismo, które przygotowuje Jego przyjście, taka jest, w pewnym sensie, wiara chrześcijańska w widzeniu człowieka: w jego sercu znajduje ona „punkt zaczepienia i przyzwolenia”, ona odpowiada na jego prawdziwe oczekiwania, na jego dążenia i jest tym, „czego serce człowieka nie zdoła pojąć” (por. l Kor 2,9).

    Powodem zadziwienia, które wzbudza Całkiem Inny, jest jego nowość. Pokój, gdyż ten Inny to przeciwieństwo obcego, jest bliższy niż moja własna bliskość.

    „Istnieje tylko jedna postać absolutnie piękna - postać Chrystusa, a pojawienie się tej postaci, bezgranicznie, niezrównanie pięknej, to cud nieskończony”.