Idziemy po dobrych śladach

Agnieszka Gieroba

publikacja 06.08.2018 05:45

To nie jest podróż w ciemno, kiedy człowiek z lękiem stawia każdy krok. Przeciwnie! Ponad 40 lat temu ks. Franciszek Blachnicki przetarł szlak, którym wciąż z zachwytem idą kolejne pokolenia.

Młodzieżowa oaza rekolekcyjna III stopnia w Lublinie. Agnieszka Gieroba /FOTO GOŚĆ Młodzieżowa oaza rekolekcyjna III stopnia w Lublinie.

Ruch Światło–Życie ludzie odkrywają w różnym wieku i różnych okolicznościach. Jedni mają po kilka czy kilkanaście lat, inni wkroczyli w dorosłość, jeszcze inni, żyjąc w małżeństwie, szukali czegoś, co pozwoliłoby im być lepiej ze sobą. – Ja jestem przypadkiem dosyć późnej miłości do Ruchu. Byłem już klerykiem w seminarium, kiedy bliżej zacząłem się przyglądać tej wspólnocie. Dla mnie, młodego wówczas chłopaka, wielkim autorytetem był ks. Marek Urban, diecezjalny moderator Ruchu Światło–Życie. Pomyślałem sobie, że skoro taki ksiądz jest zaangażowany w to dzieło, to musi to być coś cennego. Zacząłem więc chodzić na spotkania oazowe i poznawać, czym to jest – mówi ks. Jerzy Krawczyk, nowy moderator diecezjalny Ruchu Światło–Życie, prowadzący obecnie wakacyjne rekolekcje oazowe III stopnia dla młodzieży. Poznając Ruch, poznawał też jego założyciela ks. Blachnickiego, śląskiego księdza, którego losy zawiodły do Lublina. Miasto stało się jednym z oazowych centrów w Polsce, obok Krościenka.

Stopień po stopniu

– Jako kleryk przeszedłem całą formację – od rekolekcji nazywanych pierwszym stopniem, kiedy odkrywamy, że Bóg ma dla nas wspaniały plan, przez drugi stopień poświęcony „wyprowadzeniu z Egiptu”, czyli wyzwoleniu się z różnych słabości i ograniczeń, po trzeci stopień pokazujący bogactwo Kościoła, jego wspólnot i darów udzielanych przez Ducha Świętego. Kiedy jednak wspominam mój pierwszy wyjazd na rekolekcje, przyznaję, że łatwo nie było. Nawet pojawił się moment, że powiedziałem sobie „nigdy więcej”, ale potem przyszła refleksja, iż znam tylu wspaniałych ludzi zaangażowanych w to dzieło, że może nie warto się poddawać. Tak się stało. Drugi wyjazd na rekolekcje to było całkiem nowe doświadczenie, zachwyt, pokój w sercu, pewność, że jest to propozycja dla Kościoła wciąż aktualna, mimo upływu lat – mówi ks. Jurek.

Dorota do oazy trafiła jako mała dziewczynka dzięki mamie. Najpierw był zachwyt nad możliwością spotykania się z rówieśnikami i wspólnego spędzania czasu, potem przyszło odkrycie, że jeśli zaprosi się do swego życia Pana Boga, jest zwyczajnie łatwiej, spokojniej – nawet jeśli przychodzą trudności. – Miałam 8 lat, kiedy mama zaproponowała, że zaprowadzi mnie na oazowe spotkanie dla dzieci. Nic mi to nie mówiło, ale chciałam robić coś więcej niż chodzić do szkoły i na dodatkowe zajęcia. Nawet nie wiem, dlaczego mama wybrała oazę, bo rodzice nie są w Domowym Kościele – rodzinnej gałęzi Ruchu Światło–Życie, ale musiała słyszeć od innych coś pozytywnego, skoro zdecydowała się mnie tam zaprowadzić – mówi Dorota, która na rekolekcje do Lublina przyjechała ze Słupska. Mówi, że w tym roku obchodzi mały jubileusz swojej obecności w Ruchu, bo od pierwszego spotkania mija 10 lat.

Tego szukaliśmy

– Nigdy nie żałowałam tego czasu. Z dziecięcych zabaw zaczęły rodzić się przyjaźnie, budowała się wspólnota, na którą można było zawsze liczyć. Mam w telefonie taką listę kontaktów, do których mogę zadzwonić o każdej porze. To ważne, ale najważniejsze jednak było doświadczenie Bożego planu w moim życiu. Teraz już wiem, że jak coś nie idzie po mojej myśli, to i tak Pan Bóg wyprowadza z tego jakieś dobro. To daje spokój i człowiek nie miota się niepotrzebnie, ale bierze Pismo Święte do ręki i rozeznaje, jaki jest Boży plan – mówi Dorota.

Zupełnie inną drogą do oazy przyszedł Łukasz. – Pochodzę z Krakowa, gdzie – wiadomo – całkiem niedawno odbywało się spotkanie młodych z papieżem Franciszkiem. Zanim to wszystko jednak się wydarzyło, w naszej parafii szukano wolontariuszy, którzy mogliby pomóc w przygotowaniach. Mój młodszy brat, który był w oazie, namówił mnie, bym się zgłosił. Początkowo miałem opory, bo to ja jako starszy zawsze przecierałem szlaki i zachęcałem go do różnych rzeczy, a tym razem było odwrotnie. Coś mnie jednak ciągnęło do wspólnoty, kiedy widziałem, ile radości czerpią z niej inni. Poszedłem i zostałem. Kiedy papież wyjechał, emocje opadły, mnie brakowało spotkań z ludźmi, radości, jaką dawała wspólna modlitwa, i podejmowania działań, w których szefem był Pan Bóg. A że w naszej parafii prężnie działała oaza, do której dorosłe lub prawie dorosłe osoby mogły dołączyć, poszedłem na spotkania. Im więcej z tymi ludźmi przebywałem, tym czułem się szczęśliwszy. Dzień zaczynałem od modlitwy i zawierzenia wszystkiego Panu Bogu i jakoś wszystko się układało. Potem pojechałem na rekolekcje, gdzie poznałem wiele innych osób, które myślą podobnie i żyją podobnie. Dziś nie wyobrażam sobie życia w samotności bez Pana Boga i wspólnoty ludzi wierzących – mówi Łukasz.

Pan Bóg działa przez konkrety

Kolejne pokolenia, które odkrywają swoje miejsce w Kościele dzięki Ruchowi Światło–Życie, są potwierdzeniem, że to, co w latach 70. XX wieku zaproponował ludziom ks. Franciszek Blachnicki, było Bożym planem. – Wciąż mamy wiele do odkrycia, zarówno jeśli chodzi o postać sługi Bożego ks. Blachnickiego, jak i jego pism, które zostawił dla nas. Kilka lat temu bp Adam Wodarczyk napisał biografię ks. Blachnickiego, którą zatytułował „Prorok”, i to jest bardzo trafny tytuł. Z perspektywy czasu rzeczywiście widać, że to, co zaproponował założyciel, wybiegało w przyszłość i wciąż jest aktualne – mówi ks. Jerzy Krawczyk. Cechą założyciela Ruchu ks. Blachnickiego było bezgraniczne zawierzenie Bogu przez Maryję. Całe dzieło oazowe zostało zawierzone Niepokalanej Matce Kościoła. 

– Nigdy nie był to pusty akt, ale zawsze konkretne czyny miłości względem drugiego człowieka i doświadczanie prowadzenia w różnych sytuacjach. Ks. Blachnicki był zwykłym, biednym księdzem studiującym na KUL, a potem prowadzącym zajęcia i prace naukowe. Nigdy finansowo się nie przelewało, a jednak zawierzając Matce Bożej, zdołał na potrzeby Ruchu kupić w Lublinie kilka domów. Tych historii oazowicze zawsze słuchają z zapartym tchem, ale to nie jest zamknięty rozdział. Wciąż doświadczamy opieki Matki Bożej, zarówno w wielkich, jak i małych sprawach. Kiedy poszedłem do pracy do mojej pierwszej parafii w Chełmie, proboszcz powiedział, bym zajął się młodzieżą, może założył jakąś wspólnotę. Pomyślałem, że znam się na oazie, więc założyliśmy ją. Wkrótce na spotkania zaczęło przychodzić całkiem sporo młodzieży. Jednak oazowa formacja zakłada, oprócz spotkań w ciągu roku, wyjazd na rekolekcje. A to kosztuje. Może niedużo w porównaniu z innym wypoczynkiem, ale jednak. Chełm to miasto, gdzie często ludziom trudno związać koniec z końcem, więc pieniędzy na wakacyjne wyjazdy raczej brakuje. Przychodzili do mnie młodzi i mówili, że chcą jechać na rekolekcje, ale kasy nie ma.

Mówiłem: „Wpłaćcie, ile możecie, resztą zajmie się Pan Bóg”. Tego nauczyłem się od ks. Blachnickiego. Zdarzało się tak, że zbliżał się termin rekolekcji, a mnie w kasie brakowało kilku tysięcy. Zawsze jednak jakimś cudownym sposobem znajdowały się osoby czy instytucje, które uzupełniały brak. Nigdy nie miałem za dużo, zawsze w sam raz. To taki charakterystyczny znak, że zadziałała Boża opatrzność – opowiada ks. Jerzy. Do końca wakacji w różnych miejscach w Polsce odbędzie się jeszcze wiele rekolekcji. Jedne dla dzieci i młodzieży, inne dla rodzin. Jak bardzo potrzeba ludziom takiego czasu, świadczy fakt, że chętnych na taki wyjazd jest więcej niż miejsc.

Moja droga do oazy

Kasia – Najpierw śpiewałam w scholi. Dzięki temu poznałam lepiej księży w naszej parafii i innych młodych ludzi. Któregoś razu jeden z kapłanów zaproponował, bym przyszła na spotkanie oazowe. Pomyślałam: czemu nie? Poszłam i zostałam. Dzięki temu umacnia się moja wiara, mam nowych przyjaciół, którym nie trzeba wyjaśniać różnych spraw, bo odbieramy na tych samych falach. Czuję się w oazie jak w domu. Kuba – Mnie do oazy wciągnęli koledzy. Pewnego razu zaprosili na grilla oazowego, pomyślałem więc, że może być fajna zabawa, ale nie spodziewałem się, że będzie aż tak dobrze. Ku mojemu zaskoczeniu spotkałem tam ludzi, których znałem z widzenia, a oni przyjęli mnie jak kumpla. Nie było dystansu, był za to Duch, który nas łączył, tak że chcieliśmy razem przebywać i dzielić się z innymi tym, czego doświadczamy. Karolina – Byłam namawiana z dwóch stron, przez mamę i przyjaciółkę. Poszłam, ale na początku wydawało mi się to wszystko dziwne. Myślałam: jak można tak mówić o Panu Bogu? Dopiero gdy pojechałam na oazę ewangelizacyjną, odkryłam, że Jezus nie chce być gdzieś na piedestale, ale blisko nas, w naszych codziennych sprawach. To było odkrycie, które dało mi nowe spojrzenie na świat.