Nie dla smutasów

ks. Rafał Starkowicz

publikacja 05.08.2018 05:45

– To był moment, w którym spełnić się miało moje największe zawodowe marzenie. Tymczasem poczułem ogromną wewnętrzną pustkę. Wiedziałem, dlaczego. Moje dziennikarstwo było ucieczką od kapłaństwa – mówi kl. Wiktor Szponar.

Nie dla smutasów ks. Rafał Starkowicz Klerycy GSD podejmują liczne akcje powołaniowe. W minionym roku wraz z moderatorami przeprowadzili w parafiach cykl spotkań pod hasłem: „Czas na wstanie, rozbudź w sobie powołanie”.

Od kilku lat prasa w Polsce pisze o spadku liczby powołań do kapłaństwa. Jaka jest tego przyczyna? Można przecież oczekiwać, że Pan Bóg, który kocha Kościół, w każdym czasie powołuje odpowiednią liczbę księży, potrzebną dla działania tej wyjątkowej wspólnoty.

– Uważam, że blokada znajduje się po stronie człowieka, który boi się trudnych wyzwań. Dzisiejszy człowiek powołanie traktuje często jako ofiarę, czyli rezygnację z czegoś, a nie widzi w nim drogi do szczęścia – mówi ks. dr Krzysztof Kinowski, rektor Gdańskiego Seminarium Duchownego. – Tymczasem kiedy Bóg daje powołanie do kapłaństwa, robi to, aby nas uszczęśliwić. Nie zmienia to faktu, że gdy pojawiają się pierwsze myśli o pójściu do seminarium, zwykle w pierwszym odruchu człowiek się ich lęka. Ważne jest jednak, żeby pójść za głosem serca, żeby Panu Bogu odważnie powiedzieć „tak”. Choć dla świata decyzja o oddaniu życia Chrystusowi zawsze będzie odbierana jako szaleństwo – dodaje ks. rektor.

– Ludzie zapominają, że życie chrześcijanina nie jest życiem nudziarza. Podobnie jest z drogą do kapłaństwa. Ono nie jest dla smutasów, zrozpaczonych, uciekających przed życiem czy świętoszkowatych. To droga dla normalnych ludzi mających swoje pasje. Seminarium stwarza zresztą warunki do ich realizacji i rozwijania – zaznacza ks. Kinowski.

Ale jak rozpoznać powołanie do kapłaństwa? – Każdy człowiek jest inny. Każdego też Pan Bóg powołuje w inny sposób. W tej różnorodności możemy jednak odnaleźć pewne cechy wspólne – mówi ks. dr Jan Uchwat, ojciec duchowny GSD. – Taką wspólną cechą jest upodobanie w kapłaństwie. Poczucie, że coś mnie w nim pociąga. Coś, co czasem nawet trudno nazwać. To upodobanie powinno być rozciągnięte w czasie i w pewien sposób trwałe. Wiąże się z tym także życie modlitwy oraz ogólna ludzka wrażliwość. To wystarczy do podjęcia decyzji o wstąpieniu do seminarium. Reszta dokona się podczas formacji. Bo seminarium to także czas rozeznawania powołania oraz wzrastania w nim – dodaje ks. Uchwat.

Urzędnik, dziennikarz, kleryk

Wiktor był doskonale zapowiadającym się dziennikarzem. Do dzisiaj jego koledzy z gdańskiej telewizyjnej „Trójki” z uznaniem mówią o jego profesjonalnym warsztacie. Świat stał przed nim otworem. W pewnej chwili przerwał studia, rzucił pracę, zostawił wszystko i poszedł do seminarium. – Kapłaństwo chodziło mi po głowie już od dłuższego czasu. Jednak odczuwałem strach przed tym wyborem. I szukałem różnych ucieczek. Gdy zdałem maturę, wiedziałem, że powinienem być księdzem. Jednak mój niepokój budziły celibat, brak rodziny i w konsekwencji dzieci – wyznaje Wiktor.

Pierwszą ucieczką przed kapłaństwem były studia. – Kierunek, który wybrałem, był zupełnie przypadkowy. Poszedłem na administrację na Uniwersytecie Gdańskim – opowiada. Gdy był na pierwszym roku, wpadła mu w ręce ulotka, z której dowiedział się, że właśnie trwa rekrutacja do działającej na Politechnice Gdańskiej rozgłośni Studenckiej Agencji Radiowej. Skorzystał z propozycji. Poszedł i został przyjęty. Na początku robił „setki” i wywiady. Później prowadził program informacyjny. Wreszcie także „Rozmównicę” – program publicystyczny, łączący przegląd prasy, wiadomości sportowe i wydarzenia z życia kulturalnego.

 – Szło mi nieźle i czułem, że dziennikarstwo podoba mi się znacznie bardziej niż wybrany przeze mnie kierunek. Zrobiłem licencjat z administracji. Tematem była naprotechnologia w świetle polskiego prawa. A ponieważ łyknąłem bakcyla, przeniosłem się na dziennikarstwo. Nadal też nie opuszczała mnie myśl o kapłaństwie. I nadal odczuwałem strach przed powołaniem – opowiada Wiktor.

Chciał się rozwijać. Wysłał więc swoje CV do kilku poważniejszych redakcji. Odpowiedź przyszła z TVP. Miał już wówczas spory dorobek. Wśród osób, z którymi przeprowadził wywiady, byli m.in. Krzysztof Zanussi, Bogdan Rymanowski, Jarosław Gowin, Katarzyna Hall, Dawid Podsiadło, ks. Piotr Pawlukiewicz, a także Robert Biedroń i Anna Grodzka. O podpisaniu umowy z TVP zadecydowało zapewne nie tylko szerokie spektrum osób, z którymi rozmawiał, ale także wspomniany wcześniej warsztat dziennikarski.

Przełom przyszedł niespodziewanie. – Kiedy oglądałem swoją pierwszą relację, stało się coś niezwykłego. Siedziałem w reżyserce i patrzyłem w ekrany. To miał być moment, w którym spełnić się miało moje największe zawodowe marzenie. Włożyłem w to wiele pracy. Nie tylko w tym dniu. To było ukoronowanie całej mojej nauki, całych studiów. Tymczasem poczułem ogromną wewnętrzną pustkę. Czekałem na satysfakcję i radość. Zacząłem się pytać siebie, co takiego się stało. Ale właściwie to nie musiałem pytać. Wiedziałem. Dziennikarstwo było ucieczką od powołania – wspomina. – Wieczorem wróciłem do kawalerki, w której mieszkałem z bratem. Byli koledzy. Oglądali „Panoramę”. Świętowali. Przyłączyłem się i udawałem. A serce mi pękało. Czułem, że uciekam przed Bogiem – opowiada Wiktor.

Walka trwała jednak jeszcze przez kilka miesięcy. Kiedy skończył pierwszy rok dziennikarstwa, pragnienie kapłaństwa stało się zbyt silne, by mógł się dalej oszukiwać. – Dopiero wtedy, kiedy zostawiłem mieszkanie, samochód, studia i niezłe zarobki, poczułem się prawdziwie wolny, szczęśliwy i spełniony. Wcześniej to było jedynie muskanie rzeczywistości. A ja chciałem czegoś więcej. I doskonale wiedziałem, dlaczego nie doświadczałem satysfakcji. Teraz jestem naprawdę szczęśliwy – wyznaje kleryk. – Choć życie w seminarium nie jest bajką, jednak dopiero teraz, gdy wieczorem kładę się wykończony spać, myślę o tym, jaki fajny dzień przeżyłem i jaki wspaniały czeka mnie jutro – dodaje.

Zaznacza także, że nie bez znaczenia w jego drodze ku kapłaństwu były przynależność do wspólnoty Młodzi i Miłość oraz fakt, że od 17. roku życia był animatorem oazowym. I mimo że, pracując w telewizji, nie miał czasu, aby się nudzić, przez cały wtorek myślał zawsze o tym, iż wieczorem spotka się z młodymi, których będzie formował.

Pragmatyczny leśnik

Beniamin Kirschling pochodzi z Wejherowa. W tamtejszej parafii Królowej Polski był długie lata lektorem, później także ceremoniarzem. Pierwsze myśli o kapłaństwie pojawiły się w jego głowie, gdy był w III klasie gimnazjum. Dość szybko je jednak odrzucił. – Miałem wyidealizowany obraz kapłana. Uważałem, że ksiądz musi być doskonały, a ja taki zupełnie się nie czułem. Do tego miałem pewne problemy z nauką. Uważałem, że jest dużo ludzi mądrzejszych i pobożniejszych, którzy do tego nadają się bardziej niż ja – uśmiecha się. Myśl jednak wciąż powracała. Kiedy jego tata stracił pracę w upadającej stoczni gdyńskiej, Beniamin postanowił zdobyć porządny zawód, który zapewni mu byt. Za radą taty zdecydował się poznać Technikum Leśne w Warcinie. Pojechał na dni otwarte. A że zawsze lubił obcować z przyrodą, szkoła od razu mu się spodobała.

– Wielu uczniów tej szkoły to ludzie nastawieni refleksyjnie do życia. Stwierdziłem, że bardzo tam pasuję. Uważam, że to był bardzo dobry wybór. Jeżeli miałbym jeszcze raz wybierać, wybrałbym tak samo. Zawód bardzo mi się podobał. I choć myśl o kapłaństwie powracała, po raz kolejny odłożyłem ją na bok – opowiada. – Wszystko zdawało się spełnieniem marzeń. Miałem wspaniałą dziewczynę i dobrze się nam układało. Zamierzałem założyć rodzinę. Miałem upragniony zawód, pewną pracę i świetną relację. Ale wówczas musiałem stoczyć mocną duchową walkę, bo myśl o kapłaństwie wciąż powracała. Okazało się, że była silniejsza. Powołanie zmieniło wszystkie moje plany – mówi. – Dziś widzę, że wcześniejsze decyzje były dobre. Przydają mi się zarówno wyniesiona ze szkoły wiedza, jak i doświadczenia zdobyte w internacie, gdy przez 4 lata mieszkałem daleko od rodzinnego domu. Myślę, że zwłaszcza to ostatnie doświadczenie mocno mnie ukształtowało – ocenia.

Jak odczytał swoje powołanie? – Mając wszystko, czego po ludzku oczekiwałem, poczułem jednocześnie, że nie tego Pan Bóg ode mnie chce. Zaczęło mi brakować tego, co wiąże się z głoszeniem Boga. Decyzja nie była łatwa. Kiedy myślę o tym, zawsze przypomina mi się doktor Judym siedzący pod rozdartą sosną. W jego życiu także pojawiła się kobieta, a on bardzo chciał pomagać ludziom. Czasem trzeba wybrać. Ważne, aby był to wybór właściwy – zaznacza. – W lesie dziś czuję się gospodarzem. Mam poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Czuję, że rozumiem las, że w jakiś sposób panuję nad naturą. Wybór kapłaństwa to trochę droga w nieznane. To wejście na pole walki, które pełne jest interakcji i zaskoczeń. A źródłem bezpieczeństwa nie jest tu już moje panowanie nad swoim życiem, ale sam Pan Bóg, który człowieka prowadzi – tłumaczy Beniamin.

Tu trzeba odwagi

Ks. prał. Stanisław Majkowski święcenia przyjął 44 lata temu. Od wielu lat jest proboszczem w sanktuarium MB Królowej Polskiego Morza w Swarzewie. – Podczas mojego kapłaństwa w Polsce zaszły ogromne zmiany. Katecheza trafiła do szkół, zmienił się odbiór społeczny kapłana. Zmienił się także w pewnym zakresie model kapłaństwa – mówi nieco zamyślony. – Ja ani przez chwilę nie żałowałem, że wybrałem kapłaństwo. Ale dzisiaj taka decyzja wymaga dużo większej odwagi. Pojawiają się naturalne lęki, bo kapłan w zsekularyzowanym świecie wydaje się kimś kompletnie zbytecznym. Czytałem takie opracowanie, że około 10 proc. licealistów rozważa wybór drogi kapłańskiej. Większość jednak jej nie podejmuje.

Trudności w podjęciu ważnej decyzji o kapłańskiej drodze upatruje nie tylko w odbiorze społecznym kapłana. – Dzisiejszy świat jest rozerotyzowany, a doświadczenie seksualne przedstawiane jest jako najważniejsze, jako coś, co jest sensem życia. To sprawia, że wybór kapłaństwa, które łączy się z celibatem, jest dużo trudniejszy – dodaje. Ocenia, że niezwykle ważny jest także klimat panujący na plebaniach. – Kapłan ma być dla wiernych ojcem. Tego nie da się udawać. Trzeba mieć dla nich czas. A ludzie nas obserwują i podświadomie rozpoznają, czy tak właśnie jest. Jeżeli kapłan jest naprawdę obecny w życiu wiernych, niezwykle ułatwia to młodym podjęcie decyzji o pójściu za głosem powołania – ocenia ks. Majkowski.

Nabór do seminariów, w tym do Gdańskiego Seminarium Duchownego, trwa.

TAGI: