Zapalamy iskrę

Katarzyna Matejek

publikacja 12.07.2018 04:50

Młodzież stąd wyemigrowała. Pozostałą garstkę trudno rozpalić starymi metodami. Nowych sposobów próbują ich rówieśnicy z ruchu Pustynia Miast.

Ewangelizacja to także taniec, więc Olimpia  nie szczędzi sił. Katarzyna Matejek /Foto Gość Ewangelizacja to także taniec, więc Olimpia nie szczędzi sił.

Czarne opanowała Pustynia Miast. Ponad 50-osobowa grupa młodzieży wraz z salezjanami po niedzielnej prezentacji w kościele pw. Wniebowzięcia NMP ruszyła na rynek, osiedla, do parku, DPS-u i więzienia. Młodzi śpiewali, odgrywali scenki, modlili się i… leżeli krzyżem.

Czarne liczy 6 tys. mieszkańców, z czego blisko 5 tys. to wierni katolickiej parafii wojskowej. Jednak 1,5 tys. z nich to tzw. martwe dusze – emigranci zarobkowi lub studenci, którzy figurują w parafialnych statystykach, ale żyją poza Czarnem, a nawet poza Polską. To wpływa na życie parafii.

– W naszej miejscowości widać lukę pokoleniową i to jest nie do odbudowania. Czasem żartuję, że młodzież w Czarnem ma powyżej sześćdziesiątki – mówi proboszcz ks. Włodzimierz Skoczeń, który zjawisko emigracji obserwował w Anglii i doświadczył tam porażki jako duszpasterz, widząc odejście od życia wartościami swojego wychowanka, ministranta. Ale nie tylko o emigrację geograficzną chodzi.

– Młodzi przenoszą swoje życie do świata wirtualnego. Żeby ich stamtąd wyciągnąć, nie da się ich podejść starymi metodami, trzeba szukać nowych – twierdzi ks. Skoczeń. Stąd pomysł, by w pierwszych dniach wakacji, od 25 do 28 czerwca, spotykali na swoich osiedlach i w parku rówieśników, którzy zainspirują ich wiarą i radością z bycia Kościołem.

Wjechać na banię

– Nasze działania biorą się z zachęty papieża Jana Pawła II do podjęcia nowej ewangelizacji, o czym powiedział do młodych podczas ŚDM w Częstochowie – wyjaśnia genezę Pustyni Miast jej założyciel ks. Dariusz Presnal. Odtąd, tj. od 25 lat, po rocznej formacji w ośrodkach salezjańskich grupy młodzieży wyruszają latem na rekolekcje wędrowne, licząc na Bożą opatrzność. –

To musiała być iskra Boża, bo znalazła się młodzież, która zdecydowała się realizować to, co obiecuje na bierzmowaniu: mężne wyznawanie wiary. Każda ewangelizacja Pustyni Miast zaczyna się od zaciekawienia działaniem grupy, co ważne – dużej grupy. Krzyż ułożony z 50 osób leżących na rynku w Czarnem (by pokazać, że Bóg ukochał tę ziemię) robi wrażenie, dołączają się nawet niektórzy mieszkańcy. Podobnie – skandowane pod blokami hasła na cześć Chrystusa i św. Jana Pawła II, porwanie w mig do tańca kilkudziesięciu staruszków w DPS-ie, energetyczna muzyka w parku, świadectwo nawrócenia w więzieniu.

– Idziemy z odwagą do każdego, czy to żul, czy nastolatek. Ważne, by o Bogu mówić prosto: słowami, scenkami teatralnymi, katechezą – tłumaczy ks. Bartłomiej Przybylski, moderator ruchu. I używając żargonu, dodaje: – Szukamy form, które wjeżdżają na serce i na banię. Płaczemy, słuchając świadectw, skaczemy, integrując się z ludźmi. To skraca dystans i daje potężną porcję nadziei.

Łamać lody

Pewnie, że łatwiej w DPS-ie, kiedy co prawda zielonowłosa, ale za to uśmiechnięta od ucha do ucha Olimpia łapie za wózek inwalidzki jednej z seniorek i w tłumie kilkudziesięciu par wiruje z nią w radosnym tanie. Trudniej „na cyplu” w parku, gdzie co prawda ewangelizatorzy gromadzą ponad 50 widzów, ale ci młodzi są sceptyczni.

– Najpierw patrzą na nas jak na wariatów, ale ciekawi ich, co się dzieje, dlaczego jest głośno, dlaczego gra muzyka. Wczoraj przyszła tam grupka chłopaków, takich koło dwudziestki – relacjonuje Kacper Gozdera z Debrzna, który już trzecie wakacje z rzędu angażuje się w salezjańskie misje. – Stali i obserwowali nas. Niechętni. Zdziwieni. Ale kiedy padło pytanie: „Czy możemy się dla was pomodlić?”, wszyscy tego chcieli. A za co? Każdy za to samo: za rodzinę.

Ile czasu potrzebuje taki najeżony młodzian, żeby się przełamać? – To może być nawet sekunda. Czasem wystarczy tylko nasz uśmiech, a potem już wchodzi ze swoim działaniem Duch Święty. Kiedy zaczynamy rozmawiać, łamią się lody, bo ten ktoś widzi, że jesteśmy tacy sami, że mamy takie same problemy, marzenia – wyjaśnia Kacper.

Chłopak zauważa, że z każdą kolejną akcją w Czarnem jej odbiorców jest więcej. Ale pocieszające są nie tylko statystyki. Także to, że ci najtwardsi widzowie czują w końcu jakiś niedosyt: trzeciego wieczora prosto „z cypla” 10 z nich idzie za misjonarzami do szkoły na ich wewnętrzne spotkanie. – Zobaczymy, co będzie, ale efekt jest taki, że chcą jechać z nami dalej, na misję do Bornego Sulinowa – uśmiecha się zaskoczony ks. Bartłomiej.

TAGI: