Nieustraszony

Edward Kabiesz

publikacja 24.07.2018 00:00

Bohaterem najsłynniejszej ucieczki z owianej ponurą legendą Tower of London był jezuita, o. John Gerard.

Nieustraszony www.artuk.org

Dzisiaj Tower of London to wspaniałe muzeum, lecz kiedyś było twierdzą angielskich królów, w której przetrzymywano ważnych więźniów i wykonywano wyroki śmierci. W czasach prześladowań katolików w wiekach XVI i XVII trafiło tu wielu więźniów oskarżonych o spiskowanie i zdradę.

Prześladowanie

Jeszcze w 1558 r. Anglia była krajem katolickim. Z chwilą śmierci królowej Marii i wstąpienia na tron Elżbiety I sytuacja zaczęła stopniowo się zmieniać. Królowa ogłosiła się zwierzchnikiem Kościoła Anglii. Katolikom odbierano coraz więcej praw, a od 1563 r. kara śmierci groziła księżom, którzy odprawiali Msze św., podobnie jak ich świeckim pomocnikom. Już za samo uczestnictwo w katolickiej Eucharystii groziły wiernym wysokie grzywny. Władze wykluczały katolików z lokalnych urzędów i życia publicznego, a każdy członek parlamentu musiał uznać „Akt supremacji” wprowadzony w życie na nowo przez Elżbietę I. Przysięgę supremacji musiały później składać również wszystkie osoby ubiegające się o stanowiska publiczne bądź kościelne.

Bulla papieża Piusa V z 1570 r. ekskomunikowała Elżbietę i zwalniała jej poddanych z obowiązku posłuszeństwa. Pius V wydał ją wbrew stanowisku Filipa II, króla Hiszpanii, który słusznie uważał, że „tylko pogorszy nastroje w Anglii i skłoni królową i jej przyjaciół do jeszcze większych prześladowań dobrych katolików”. Pod naciskiem jezuitów papież Grzegorz XIII, nie chcąc wywoływać konfliktu sumienia angielskich katolików, złagodził stanowisko Watykanu i wydał instrukcję, w której zalecał, aby katolicy byli posłuszni królowej w sprawach świeckich. Prześladowania nasiliły się jednak z obawy przed hiszpańską inwazją, a władze zaczęły traktować wszystkich katolików jak potencjalnych zdrajców. Księża, którzy nie opuścili Anglii, zmuszeni byli do działania w podziemiu, a odprawienie Mszy św. było uznawane za zdradę stanu.

Zdrada

W tym czasie do Anglii zaczęli przybywać duchowni z kontynentu. Wielu z nich było absolwentami seminarium założonego w Douai, w hiszpańskich Niderlandach. Kształciło się w nim wielu emigrantów z Anglii. Ci, którzy zdecydowali się, mimo grożącej im śmierci, na powrót do kraju, otrzymywali wyraźne instrukcje, by trzymali się z dala od polityki. Mieli podtrzymywać na duchu katolików, odprawiać Msze św. i udzielać sakramentów. W elżbietańskiej Anglii jezuici, na których punkcie władze miały prawdziwą obsesję, z definicji byli uznawani za wrogów.

John Gerard urodził się w zamożnej katolickiej rodzinie w 1564 r. Jego ojciec, oskarżony o udział w spisku mającym na celu uwolnienie Marii Stuart, trafił na kilka lat do Tower of London. John zamierzał studiować na uniwersytecie w Oxfordzie, ale nie chciał złożyć deklaracji lojalności i wyrzec się wiary. Wyjechał więc za granicę i podjął naukę w seminarium w Douai. Przez kilka lat przebywał w Rzymie, gdzie został przyjęty do zakonu jezuitów. Swoją misję w Anglii wraz z trzema innymi duchownymi rozpoczął w 1588 r. W pobliżu Londynu rozdzielili się, by uniknąć szpiegów wypatrujących przybywających z kontynentu księży. Kilka razy został nawet zatrzymany, ale dzięki niezwykłym zdolnościom przekonywania wybrnął z wielu groźnych sytuacji. W Londynie o. Gerard spotkał się z o. Henrym Garnetem, prowincjałem jezuitów w Anglii, straconym wiele lat później w związku z tzw. spiskiem prochowym, w którym zresztą nie brał udziału.

Gerard był człowiekiem niezwykle inteligentnym, wymownym i łatwo nawiązywał kontakty. Przez cały czas swojej misji znajdował się w niebezpieczeństwie, bo rządowi szpiedzy nie próżnowali, wyłapując katolickich księży. Mógł być zdradzony przez ludzi skuszonych nagrodą, poddanych torturom czy takich, którzy robili to ze strachu. Jezuita potrafił jednak doskonale wtopić się w środowisko, w którym się obracał. Ubierał się jak młody arystokrata, nauczył się grać w karty, zdobył nawet solidną wiedzę o polowaniach. Niektórzy z jego nowych znajomych nie mogli uwierzyć, że jest duchownym. Łowcy księży również nie przypuszczali, że może być nim arystokrata o wytwornych manierach. Kapłanów szukali raczej w tajnych pomieszczeniach, w tzw. priest hole w domach katolickich rodzin. Były to znakomicie zamaskowane, budowane przez zawodowych murarzy kryjówki, w których chronili się duchowni w razie rewizji przeprowadzanych przez królewskich śledczych. Niekiedy schowek miał wyjście daleko za domem. Śledczy przykładali się do pracy, rewizja mogła trwać kilka dni, a jej koszty ponosili właściciele domów.

Ojciec Gerard zaprzyjaźnił się z kilkoma arystokratycznymi rodzinami, które odważnie wspierały jego misję. Podróżował po kraju, spowiadał i odprawiał Msze św. Zachęcił też kilku młodych ludzi do wstąpienia do jezuickiego kolegium za granicą i skłonił członków wielu rodzin do powrotu do wiary katolickiej. Zyskał sobie wiernych i oddanych przyjaciół.

Władze wiedziały o jego działalności i przez 6 lat za wszelką cenę usiłowały go dopaść. Wpadł w kwietniu w 1594 r. na skutek zdrady w czasie jednej z wizyt w Londynie. Jakiś czas przesłuchiwano go w więzieniu Clink, a następnie przewieziono do Tower of London.

Wielka ucieczka

Władze za wszelką cenę chciały dopaść Henry’ego Garneta, prowincjała jezuitów. Gerard odmówił wskazania jego kryjówki, nie odpowiadał też na pytania o innych jezuitów ani nie zdradził ludzi, którzy ich ukrywali. Poddano go brutalnym torturom. Swoje przejścia i późniejszą ucieczkę zrelacjonował w wydanej po latach „Autobiografii ściganego księdza”, napisanej na polecenie przełożonych. „Zaprowadzili mnie do pionowego filaru podtrzymującego dach podziemnej izby, z którego zwisały żelazne obręcze. Włożyli w nie moje nadgarstki i kazali wejść na dwa czy trzy wiklinowe schodki… Usuwając krok po kroku wiklinę spod moich stóp, zostawili mnie wiszącego na ramionach przymocowanych nad głową. Ponieważ czubki moich palców dotykały ziemi, musieli ją spod nich wykopać” – relacjonował w książce.

Torturę powtarzano kilkakrotnie. Gerard wisiał tak przez godziny, a potworny ból sprawiał, że mdlał wiele razy. Nie zdradził nikogo. „Oprawcy opowiadali, że musiał być albo wielkim przyjacielem Boga, albo diabła, bo nie mogli z niego wydobyć zeznań. Ciągle powtarzał tylko jedno słowo: „Jezu” – napisał o. Garnet, późniejszy męczennik.

Osłabiony, obolały i w strasznym stanie fizycznym nie poddawał się. Opracowywał plan ucieczki. Cela Gerarda znajdowała się w Salt Tower, natomiast w oddzielonej podwórzem Cradle Tower więziono oskarżonego o udział w spisku innego katolika, Johna Ardena. Dzięki jednemu ze strażników Gerard mógł odwiedzać Ardena w jego celi. Zauważył, że z Cradle Tower przy pomocy z zewnątrz można byłoby opuścić linę na brzeg otaczającej ją fosy. Skąd jednak wziąć linę i łódkę, którą mogliby później uciec? Doszedł do wniosku, że potrzebują sojuszników spoza Tower of London. Udało mu się przemycić napisany przy użyciu soku pomarańczowego list do oddanych przyjaciół na wolności z prośbą o pomoc.

3 października 1597 r. Gerard i Arden otrzymali zezwolenie na wspólną modlitwę w celi. Kiedy odszedł strażnik, poluzowali kamień wokół zamka w drzwiach prowadzących na szczyt wieży, weszli na dach i zauważyli oczekującą na nich łódź. Jednak w tym momencie z pobliskiego domu wyszedł jakiś mężczyzna i biorąc przyjaciół Gerarda za rybaków, wdał się z nimi w rozmowę. Czekali jakiś czas, jednak na ucieczkę było za późno.

Kolejną próbę podjęli następnej nocy. Arden bez problemu zjechał na brzeg, ale Gerard po przeżytych torturach miał poważne problemy. „Zawodziły mnie siły, już przed ucieczką miałem trudności z oddychaniem, a wisząc na linie w połowie drogi, nie mogłem złapać tchu” – napisał w autobiografii. Ostatecznie jednak wylądował na brzegu fosy, a przyjaciele zanieśli go do łodzi. Ucieczka zakończyła się sukcesem. O postawie Gerarda świadczy fakt, że przed tą akcją pozostawił w celi listy, w których zapewniał, że strażnicy więzienni o jego ucieczce nic nie wiedzieli.

Ojciec Gerard mógł potajemnie uciec z Anglii, ale nie chciał opuszczać wiernych w sytuacji, kiedy władze coraz bardziej nasilały prześladowania katolików. Swoją misję kontynuował z sukcesem przez kolejne 8 lat. Wrócił do Rzymu na wezwanie władz zakonu w 1605 roku.

TAGI: