Boski przepis na życie

Maciej Rajfur

publikacja 03.07.2018 05:45

Bóg ma ogromne poczucie humoru. W 120-kilogramowego faceta, który trenuje brazylijskie jiu-jitsu, wpakował ogromną empatię, wrażliwość i talent do gotowania. Michał to kucharz z pasji.

Michał Zieliński pracował na stażu u Modesta Amaro. Teraz chce rozkręcić własny styl. Z zasadami, etykietą i ze smakiem. Maciej Rajfur /Foto Gość Michał Zieliński pracował na stażu u Modesta Amaro. Teraz chce rozkręcić własny styl. Z zasadami, etykietą i ze smakiem.

Najpierw porządnie cię nakarmię, a potem pogadamy – stwierdził w drzwiach. Kiedy wszedłem do kuchni, jego małego królestwa, mój wzrok przykuła kolekcja patelni, następnie nos skierował moją uwagę na zapach smażonej polędwicy wołowej. – Wiesz, że zwrot „Nie lękajcie się” pojawia się w Piśmie Świętym 365 razy? – zagaił od razu. – Świętość to dla mnie radość z małych rzeczy, naturalność, miłość i dobro okazywane innym w codzienności, otwartość na drugiego, potrzebującego człowieka, a nie liczba „odhaczonych” z obowiązku Mszy św. czy odmówionych modlitw wchodzących w wypracowany rytuał religijny – stwierdził 27-latek, robiąc sałatkę z sosem winegret. Od razu widać, że przy kuchennym blacie czuje się jak ryba w wodzie. Jednak jego gastronomiczna pasja sama w sobie nie miałaby sensu. – Najważniejszy jest w niej drugi człowiek. Nawet mając pod nosem najsmaczniejsze danie na świecie, bez miłości do bliźniego bylibyśmy jak miedź brzęcząca lub cymbał brzmiący.

Gorzkie dzieciństwo

Michał Zieliński mimo młodego wieku przeszedł długą drogę do uśmiechu w kuchni. Pochodzi z religijnej rodziny, ale chodzenie do kościoła było w dzieciństwie po prostu obowiązkiem, pewną praktyką, którą należy wykonać. – Moja wiara budowana była na poczuciu strachu przed Bogiem. Taka sucha i niedojrzała. Jeśli nie pójdziesz na Mszę, będzie źle. A religijność nie pokrywa się z wiarą – mówi mężczyzna. Dzisiaj wie doskonale, czego mu wtedy brakowało – żywej, prawdziwej relacji z Jezusem. – W postkomunistycznych domach nie rozmawia się o naszych lękach, pragnieniach, marzeniach. Moje relacje z bliskimi nieraz były ubogie w prawdziwe rozmowy. Czułem pewną pustkę, choć moi rodzice są cudownymi, pracowitymi ludźmi, których kocham i jestem im wdzięczny za dar życia – dodaje. W wieku około 10 lat stał się ofiarą przemocy, która zabrała bezpowrotnie jego niewinne dzieciństwo i wprowadziła stres pourazowy. Michał potrzebował zauważenia, akceptacji.

Szybko pojawiły się niskie poczucie własnej wartości, tłumione wewnętrznie gniew i frustracja. W szkole miał dobre wyniki w nauce, średnią powyżej 5, ale był przy tym mistrzem kamuflażu. Wpadł w nieciekawe towarzystwo – imprezy, podkradanie pieniędzy… – Gdy skończyłem 20 lat, stałem się zakompleksionym, zaniedbanym człowiekiem z nadwagą. Zaburzenia lękowe i nerwica rozwijały się, przechodziłem regularne napady paniki. Paliłem marihuanę, pojawiły się przygody seksualne. Uczęszczałem przy tym na Msze św., ale bez zrozumienia, o co chodzi Bogu, czym jest Eucharystia – wspomina wrocławianin.

Trafił do psychologa. Zaczął żmudną pracę nad sobą. W końcu terapeutka zaproponowała, by spojrzał na siebie od strony duchowej. – Pomyślałem: „No ładnie, jestem pewnie opętany”. Kompletnie nie wiedziałem, kto może zrobić mi rozeznanie duchowe – opowiada Michał.

Łaska przy myciu naczyń

W jego życiu Bóg przychodził zwyczajnie. Bez efektów specjalnych i fajerwerków. – Pamiętam, że pewnego dnia uklęknąłem i powiedziałem: „Panie Boże, nie ogarniam tego wszystkiego i wiem, że moje życie zmierza ku śmierci. Nie jestem w stanie sobie poradzić. Nie wiem, o co chodzi. Pomóż mi z tego wyjść”. Czułem, że w końcu naprawdę się modlę, tak prawdziwie. W tym momencie w wolności pozwoliłem Jezusowi, by wszedł i działał w moim życiu – stwierdza M. Zieliński. Nie wiedział, co robić, w którą stronę iść, ale zrozumiał, że przyszedł na ten świat z miłości po to, by tę miłość przekazywać. Potem przeżył pierwszą spowiedź z całego życia.

– Trząsłem się jak galareta, wylałem morze łez, na szczęście kapłan pomodlił się za mnie wstawienniczo – mówi. Michał musiał zrozumieć, że miłość Boża jest bezwarunkowa, a dążenie do bycia perfekcyjnym nie daje szczęścia. Uwolnił się od myśli, że należy coś zrobić, by ktoś cię docenił, pokochał, zauważył. – Przeżyłem bardzo wiele inspirujących spotkań, modlitw, ale dzisiaj wiem, że moc łaski Bożej polega na tym, że ona nie dotyka wtedy, kiedy ktoś ci oficjalnie wyznaczy termin, tylko w zwykły szary dzień, na przykład przy myciu naczyń. Tego doświadczam – mówi 27-latek.

Zrobię to tu i teraz!

Kolejnym przełomowym momentem w jego życiu były rekolekcje z Marcinem Zielińskim (jak stwierdza Michał, zbieżność nazwisk przypadkowa). – Pojąłem wtedy, że całe życie próbowałem zasłużyć na miłość. A Bóg wtedy mi powiedział: „Michał, cokolwiek byś zrobił, pamiętaj, że Ja kocham cię bezwarunkowo”. To było mocne i prawdziwe doznanie, dlatego ja nie tylko nie chcę, ale i nie mogę powiedzieć, że Boga nie ma – oświadcza mężczyzna. Zaznacza, że lista głupich rzeczy, które zrobił w życiu, jest bardzo długa, ale Bóg mu wybaczył i stale to robi.

– Moje dotychczasowe życie posłużyłoby za świetny scenariusz filmowy, zawiera dużo nietypowych aspektów, zagmatwanych wątków, zwrotów akcji. Przeszedłem praktycznie wszystko: traumy, tragedie, przemoc psychiczną, fizyczną, seksualną, błądziłem w poczuciu niedowartościowania, niekochania, miałem historie z narkotykami, głupimi relacjami, seksem pozamałżeńskim. A potem stało się coś, co już niewielu reżyserów by wykorzystało – Bóg mnie z tego wyciągnął, bo pozwoliłem Mu działać – opisuje Michał. Dzisiaj jest człowiekiem otwartym na ludzi, żyjącym wiarą na co dzień, nie tylko w murach kościoła.

– Ludzie pytają mnie często, skąd ta radość, werwa, motywacja do życia pasją. Co innego mogę im odpowiedzieć? Tylko prawdę. A prawdą jest Chrystus – konstatuje Michał. Codzienne szczęście odnajduje w tym, że może się za kogoś pomodlić. Dlatego robi to wszędzie, gdzie tylko się da – na przykład w pracy. – Rozmawiam z kolegą, mówi o jakichś problemach. Od razu rzucam: „Mogę się za ciebie pomodlić”. „No dobra, wieczorem wspomnij o mnie” – odpowiada. A ja mu na to: „Nie! Zrobię to tu i teraz!”. Ludzie są tym zszokowani, ale ostatecznie dziękują za ten gest – przyznaje M. Zieliński. Otwarcie na drugiego człowieka, chęć do rozmowy, pomocy, wyjścia do innych z inicjatywą. Dlaczego to budzi zdziwienie? – Bo nie doświadczamy tego na co dzień, a przecież w naszej religii to powinien być chleb powszedni – uważa Michał.

Staż u Modesta Amaro

Świadome chrześcijaństwo wiąże się z podejmowaniem ryzyka, wyjściem ze strefy komfortu, rozwijaniem swoich talentów, które otrzymaliśmy od Boga. – Moja pasja gotowania zaczęła się, kiedy pomyliłem frytki z fasolką szparagową. Zaprowadziłem babcię do piwnicy, bo chciałem zjeść frytki, a to była fasolka – wspomina Michał. Pod koniec lipca 2017 roku postawił wszystko na jedną kartkę, by rozwijać swoje zamiłowanie. Napisał krótki, szczery do bólu mail do Wojciecha Modesta Amaro, jednego z najlepszych polskich kucharzy. Jego restauracja Atelier Amaro została oznaczona jako pierwsza w kraju prestiżową gwiazdką Michelin. Wiadomość brzmiała tak: „Gotowanie jest moją pasja, nie jestem profesjonalistą, ale chcę to robić, bo kocham gotować. Chce się rozwijać i wierzę w to, że Bóg jest Bogiem marzeń i je spełnia, dlatego chciałbym przyjechać do Was na staż. Wiem, że piszę trochę ekstrawagancko, ale musiałem spróbować”. Następnego dnia przyszła odpowiedź. Modest Amaro zaprosił Michała na staż od września.

Nie mając stuprocentowej pewności, bazując tylko na mailowym zaproszeniu, Michał złożył 1 sierpnia wypowiedzenie w swoim dotychczasowym zakładzie pracy. Musiał to zrobić, jeśli za miesiąc chciał stanąć w progu Atelier Amaro w Warszawie. Pewny sygnał o swoim stażu otrzymał z renomowanej restauracji dopiero 25 sierpnia. – Zaryzykowałem. Jechałem do stolicy bez grosza przy duszy. Trzy dni przed wyjazdem nie miałem gdzie mieszkać ani za co żyć. Nagle okazało się, że znajomy załatwił lokum, a ludzie podarowali mi pieniądze poprzez zrzutkę na portalu internetowym – opisuje Zieliński.

Bóg ukryty w sorbecie

W kuchni Modesta Amaro Michał spędził 2 miesiące. Taka praktyka była jak silny wiatr w żagle, który nadał tempo rozwoju kulinarnej pasji. – Zrobiłem bardzo duży postęp, inaczej zacząłem myśleć i podchodzić do kulinariów, stałem się gastronomicznie dojrzalszy, rozwinąłem swoje możliwości – ocenia dzisiaj Michał. Utwierdził się także w przekonaniu, że potrafi dobrze gotować i kocha to. – Dla mnie to coś więcej niż połykanie, niż dostarczanie organizmowi pokarmu. W pewnym momencie przekonałem się o tym, że jeżeli mam talent, powinienem go rozwijać dla dobra ogółu, dla innych. Dlatego dla mnie, jako chrześcijanina, nie ma półśrodka. Kiedy coś robię, to na sto procent i cieszę się z małych rzeczy – podsumowuje Michał. Tłumaczy, że w przemyśle gastronomicznym większość ludzi w centrum stawia pieniądze, potem człowieka. Tak wygląda brutalny biznes. A chodzi o coś więcej niż najedzenie się.

– W kuchni przy posiłkach budujemy relacje, wywołujemy emocje, uśmiech na twarzy. Robię wszystko, żeby doskonalić swoje umiejętności, ale też ukierunkować się na człowieka. Gotować dla kogoś i tym uczęśliwiać innych, pokazać inną kuchnię. Udowodnić, że dobrze zjeść nie oznacza od razu drogo zapłacić. Pokazywać przepisy, ergonomiczną pracę w kuchni – wymienia jednym tchem kucharz pasjonat. Jego marzeniem jest otwarcie niewielkiego bistro dla 15 osób, w którym będzie gotował indywidualnie pod preferencje wcześniej umówionego klienta, bez ustalonej karty dań, bez sztampy i twardych tabelek z proporcjami. – Chcę także uniknąć presji, mobbingu, agresji słownej i psychicznej, które często pojawiają się za drzwiami kuchennymi wielu restauracji. Dla mnie ważny jest człowiek, a gotowanie ma ogromną moc jednoczenia ludzi. Odnajduję w tym ogromny spokój. I widzę działanie Boga, widzę Go nawet na tym talerzu – stwierdza z uśmiechem Michał, dekorując sorbet listkiem mięty.

TAGI: