Pole do popisu

publikacja 27.06.2018 05:45

O skandalu mycia nóg i lustereczku, które powie prawdę, z o. Mateuszem Kosiorem OP rozmawia Marcin Jakimowicz.

Pole do popisu Marcin Jakimowicz /Foto Gość O. Mateusz Kosior OP wraz z o. Wojciechem Prusem jest duszpasterzem Ruchu Lednickiego, a także bibliotekarzem klasztoru Dominikanów w Poznaniu. XXII Spotkanie Młodych LEDNICA 2000 miało miejsce 2 czerwca na Polach Lednickich w gminie Kiszkowo niedaleko Gniezna.

Marcin Jakimowicz: Byłem na rekolekcjach, na których dwie wspólnoty nawzajem umywały sobie nogi. Okazało się, że ten gest wywoływał wielkie emocje. Ludzie byli spłoszeni, poruszeni, płakali…

O. Mateusz Kosior: O wiele trudniej jest nam przyjąć miłość niż ją dać. Łatwiejsze jest umycie nóg innym niż pozwolenie, by to mnie je umywano. Rodzi to w nas opór. 2 czerwca [wywiad przeprowadzono wcześniej - przyp.] młodzi będą sobie nawzajem umywali nogi. Będą naśladowali gest Jezusa. Reakcje mogą być różne. Niektórzy mogą poczuć się „zamrożeni”, mogą się tego gestu przestraszyć. Może on obudzić ukryte, stłamszone wspomnienia, dotknąć ran.

A w lednickim tłumie ten czy ów zawoła ze świętym oburzeniem: „Nigdy nie będziesz mi nóg umywał!”.

A my... uszanujemy ten krzyk. Nie będziemy nikogo zmuszali, ale proponowali wykonanie tego gestu w duchu ogromnej wolności. Chcemy podpowiedzieć młodym: uczcie się przyjmować miłość. Przygotowujemy odpowiednią liczbę butelek, każdy otrzyma ręczniczek. Sam gest będzie miał miejsce po świadectwie sióstr misjonarek Miłości. Ich obecność jest prawdziwym cudem. (śmiech) Ojciec Jan Góra błagał je wielokrotnie, by przyjechały na Lednicę. Były nieustępliwe. Udało się mu po śmierci. Kto prawdziwiej niż zgromadzenie Matki Teresy opowie o umywaniu nóg?

Podobne gesty są jedynie pozornie łatwe. Co działo się, gdy przed laty rekolekcjoniści z Brazylii zaproponowali krakowskim dominikanom, by w geście ojcowskiego błogosławieństwa przytulali młodych? Pół kościoła płakało jak dzieci!

Mycie nóg to jeden z najpokorniejszych gestów Jezusa, który podpowiada: miarą człowieka jest serce. Wierzę w to, że gdy młodzi będą wykonywali gest Chrystusa, On sam będzie działał i umywał im na lednickim polu nogi.

Dlaczego łatwiej jest nam dawać niż przyjmować?

Nikt nie chce być potraktowany jak żebrak. Dlatego ten gest musi być wykonywany z delikatnością. Trzeba spojrzeć na osobę, której umywamy nogi, z miłością, a nie litością. Nie jak na chodzącą biedę, ale jak na przyjaciela. „Nazwałem was przyjaciółmi” – mówił sam Jezus.

„Ja Jestem” – piękniej nie mógł się przedstawić. Te słowa wystarczają. Człowiek wpada w panikę? „Jestem”. Idzie na mecz, do hipermarketu? „Jestem”. To terapia uspokajająca...

Jan Paweł II zostawił nam genialną podpowiedź, w jaki sposób odkryć głębię człowieczeństwa. Odsyła nas do Księgi Rodzaju: „Jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga”. Jeżeli On przedstawia się jako „Jestem”, to i my „jesteśmy”. Nieustannie się z kimś porównujemy. Mierzymy wzrostem, zdolnościami, zasługami. Nic z tego! To w Nim musimy znaleźć coś, co nas konstytuuje.

Jedna z dziewczyn tworzących lednicki program rzuciła: „W szkole nieustannie czegoś od nas wymagają i mówią, że jesteśmy niewystarczający”. Na Lednicy chcemy powiedzieć: „Jesteś wystarczający. Zakochał się w tobie sam Bóg. To najgłębsza prawda o tobie”. Trudno o tym opowiedzieć, bo słowa są wobec tego bezradne…

A da się opisać to, co wydarzyło się przed laty, gdy młodziutki Mateusz przyjechał na Lednicę? Podobno to tu odkrył Ojciec powołanie?

Przyjechałem jako zmieszany i zbuntowany nastolatek. Nie bardzo wiedziałem, gdzie jestem i czego wszyscy ode mnie chcą. Byłem przekonany, że jedziemy na spotkanie z papieżem. Wywieźli mnie w pole. Dosłownie! Gdzieś w dali łaził ubrany na biało człowiek. Byłem święcie przekonany, że to Jan Paweł II, bo jego twarz wyświetlana była na telebimach. Okazało się jednak, że to „tylko” Jan Góra. (śmiech) Ktoś mi powiedział: idź do spowiedzi. Posłuchałem. Do dziś uważam, że „pole spowiedzi” to najważniejsze miejsce na Lednicy. To tu dokonują się cuda. Nie wiem, kim był ksiądz, który mnie spowiadał, nie pamiętam nawet jego twarzy. Wiem, że był to święty człowiek. Nikt dotąd tak do mnie i o mnie nie mówił. Wiedziałem, że mówi sam Jezus. Pamiętam jeszcze jedynie ­adorację, nic więcej. Tak „siekło” mnie to słowo. Słowa o bezwarunkowej miłości rezonują we mnie do dziś. Po tylu latach! To najważniejszy komunikat, który chcemy przekazać młodym.

– Do dziś uważam, że „pole spowiedzi” to najważniejsze miejsce na Lednicy. To tu dokonują się cuda – mówi o. Kosior.   józef wolny /foto gość – Do dziś uważam, że „pole spowiedzi” to najważniejsze miejsce na Lednicy. To tu dokonują się cuda – mówi o. Kosior.

Chcecie im przypomnieć, że zapadliśmy na chorobę Koziołka Matołka: bo po szerokim szukamy świecie tego, co jest bardzo blisko? Jesteśmy w mieście, o którym nieprzypadkowo śpiewa się: „ezoteryczny Poznań”.

Szukamy i szukamy, a Bóg jest... w nas. Nasze ciała są świątyniami, jesteśmy na Jego obraz i podobieństwo. Czy można tego doświadczyć? Wierzę, że tak. Co więcej: wierzę, że przestrzenią, w której się to dokona, jest Lednica.

Pokolenie, które nieustannie robi sobie selfie, będzie mogło spojrzeć sobie w twarz?

Rozdamy młodym „zwierciadła prawdziwego spojrzenia”. Będą mieli okazję, by spojrzeć w lustro, na którym naszkicowana jest twarz Jezusa. Po to, by w Jego rysach rozpoznać własne.

I odkryć, że niczego im nie brakuje?

Wszystko już mają. Mają Jego obecność, miłość. W czasie spotkania będziemy śpiewali niezwykłą pieśń, do której słowa napisał pewien mały chłopiec: „Panie Jezu, jesteś. Panie Jezu, jestem”. To wystarczy. To kwintesencja tego spotkania.

Słyszałem głosy, że na Lednicę przyjeżdża „grzeczna” młodzież z duszpasterstw…

Nieprawda. Jestem tego najlepszym dowodem. Przyjeżdża sporo ludzi zbuntowanych, zranionych, szukających. Dla nich to często pierwsze od lat spotkanie z żywym Kościołem.

„Nie sposób wyobrazić sobie Lednicy bez Jana Pawła II” – opowiadał mi o. Jan Góra. Można wyobrazić sobie Lednicę bez Góry?

Janowi Pawłowi chodziło o Chrystusa, Janowi Górze chodziło o Chrystusa, nam też o Niego chodzi. Lednica będzie trwała dopóty, dopóki organizatorom będzie chodziło wyłącznie o Niego. To jest testament Jana Góry. Ten człowiek ma teraz o niebo większe możliwości manewru i więcej roboty do zrobienia niż wcześniej. I jak już mówiłem, wywiązuje się z zadania. (śmiech)

Pierwsza reakcja, gdy dowiedział się Ojciec, że zajmie się gigantycznym logistycznym wydarzeniem?

Prowincjał zadzwonił, gdy byłem z dzieciakami na wycieczce w Kazimierzu Dolnym. Odebrałem telefon i zbladłem. Wychodziłem akurat z kościoła franciszkanów i mój wzrok spoczął na słowach plakatu lednickiego, który tam wisiał: „Idź i kochaj”. Zgodziłem się.

Od lat słyszę narzekania na temat podobnych eventów. Że to niepogłębione, płyciutkie, angażujące emocje. Bronicie się przed taką krytyką?

Po co? Jestem przykładem na to, że takie eventy działają. I pytam: co to znaczy „angażujące emocje”? To źle? Jesteśmy integralni i nie można przecież nagle z modlitwy wyłączyć emocji. Zapewniam, że gdy Jezus karmił pięciotysięczny tłum, panowały emocje…

…większe, niż gdyby Legia odbierała w niedzielę puchar na stadionie „Kolejorza”…

Tak jest! (śmiech) Nie dyskutujemy z krytykami. Robimy swoje. Lednica jest świadomym wyborem Chrystusa. Przepraszam, co tu nie jest „pogłębione? Msza Święta? Spowiedź? Adoracja?

„To najbardziej samotne pokolenie w historii” – słyszę od socjologów. Młodzi muszą od czasu do czasu zobaczyć tłum rówieśników uwielbiających Boga? Poczuć, że nie są dziwakami?

Doświadczenie Kościoła polega na tym, że jesteśmy razem. Nie działamy w pojedynkę. Ileż razy ci młodzi słyszeli: „jesteście słabi”, „nic z was nie będzie”. Najwyższa pora, by usłyszeli: jesteście wspaniali, kreatywni. Zobaczcie, ilu podobnych do was jest tutaj! Jan Paweł II mówił, że przyszłość należy do tych, którzy zdołają przekazać młodemu pokoleniu motywy życia i nadziei. Staramy się to robić…

Aż 89 proc. młodych w USA twierdzi, że jedynym sposobem na poznanie prawdy jest sprawdzenie, czy „to działa” – pisze Josh McDowell. Lednica ma być „instrukcją obsługi Kościoła”?

Nie, nie instrukcją! Instrukcji mają już dosyć! Na katechezie, przed bierzmowaniem. Co chwilę słyszą, jak i co mają robić. Oni pragną doświadczenia.

Ileż razy słyszałem, że w drodze wiary doświadczenie nie jest istotne. Że liczy się krok „w ciemno”… Do dziś pamiętam słowa „Dzikiego”, bohatera książki „Radykalni”: „Podpieram się słowami »błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli«, ale nie mam żadnego innego dowodu prócz własnego doświadczenia. Tylko to”.

Możesz czytać świetną książkę o Prowansji, ale nigdy nie ujrzeć pól lawendowych i wspaniałych krajobrazów. Doświadczenie wiary to coś absolutnie kluczowego: wystarczy zerknąć do Biblii. Weźmy św. Piotra. Chodził przez lata za Jezusem (różnie mu to wychodziło), ale po kryzysie uwolniło go do służby doświadczenie spotkania Zmartwychwstałego, który pytał: „Czy kochasz mnie bardziej aniżeli ci?”. To mu dodało skrzydeł. Do tego stopnia, że mówił w twarz faryzeuszom: „To wy ukrzyżowaliście Jezusa” i był gotów umrzeć za prawdę.

W czasie ewangelizacji Krakowa abp Grzegorz Ryś mówił: „Nie mamy zadawać pytania, czy jesteśmy na tyle mocni, żeby to zrobić, ale czy jesteśmy na tyle słabi, żeby to zrobić”.

Bardzo dobre pytanie. (śmiech) Lednica to gigantyczne wydarzenie, które całkowicie nas przerasta. Słuchamy Ignacego z Loyoli: robimy wszystko, co możemy zrobić, i całkowicie ufamy Jezusowi. Odpowiem biblijnie: chlubimy się z naszych słabości, by w nas zamieszkała moc Chrystusa.

Co spędza sen z powiek organizatorowi tak gigantycznego spotkania?

Bracia widywali św. Dominika, który leżał na posadzce bazyliki św. Sabiny i płakał: „Boże, co się stanie z grzesznikami?”. Rozumiem doskonale ten płacz. Kilka miesięcy temu w czasie medytacji nad Ewangelią zrozumiałem, jakie jest moje jedyne zadanie: mam dać „pole do popisu” Jezusowi. Stworzyć dla Niego przestrzeń. Nic więcej.