Strzał w serce

Agnieszka Otłowska

publikacja 13.06.2018 05:45

Dzięki córce zaczęli chodzić do kościoła, na Mszę. I w końcu znaleźli wiarę, której szukali.

Dziś szczęśliwi, bo wierzą: Karolina i Karol Fordońscy z dziećmi Wiktorią i Jakubem oraz z obrazem Czarnej Madonny, któremu tak wiele zawdzięczają. Agnieszka Otłowska /Foto Gość Dziś szczęśliwi, bo wierzą: Karolina i Karol Fordońscy z dziećmi Wiktorią i Jakubem oraz z obrazem Czarnej Madonny, któremu tak wiele zawdzięczają.

Jako mały chłopak chodziłem do kościoła i byłem ministrantem. To się zmieniło na początku szkoły średniej. Środowisko i ludzie, z którymi przebywałem, odmieniło mnie na tyle, że odszedłem od Kościoła. Doszło do tego, że mogłem nawet obrzucać jajkami procesję. Jako jedyny ze szkoły nie otrzymałem bierzmowania – opowiada Karol Fordoński z Dobrzynia n. Drwęcą. Jeszcze kilka lat temu był człowiekiem na rozdrożu: nadużywał alkoholu i chociaż miał wielu przyjaciół, nie czuł się dobrze, nie był szczęśliwy.

– Ja z kolei wychowałam się w rodzinie mało praktykującej. Nigdy nie wątpiłam, że Bóg jest, ale nie byłam z Nim blisko, bo w domu rodzinnym nie pokazano mi ogniska wiary, tak bym bardzo pragnęła Pana Boga. Byłam gdzieś bardzo daleko od tego wszystkiego – opowiada pani Karolina.

Poznali się całkiem przypadkiem, w drodze do pracy. I można powiedzieć, że to była miłość od pierwszego wejrzenia. Po krótkiej znajomości postanowili wyjechać do Anglii. Nie mieli wiele. Kilka par skarpetek, koszulek na zmianę i parę groszy w kieszeni. Szukali czegoś nowego, jednak wciąż gdzieś z dala od Boga.

W Anglii nie mieli czasu na modlitwę i chodzenie do kościoła. Zafascynowani światem, nie dostrzegali pustki, która była w nich. Myśl o ślubie odkładali na potem. Na świat przyszła ich córka Wiktoria. Cieszyli się szczęściem, jak mówią, „szczęściem, które dostawali od złego”. W ich sercach wzrastało jednak pragnienie, aby poukładać życie na nowo.

– Przez dwa lata wszystko cudownie się układało. Jednak po narodzinach naszego dziecka zacząłem miewać sny, które stawały się uporczywe do tego stopnia, że żona nie mogła mnie dobudzić. To była dla mnie walka. W snach widziałem trzy osoby, które mnie okrążały. Czułem, że zły zniewala mnie do tego stopnia, że sam nie mam siły, aby się od tego uwolnić. Wiedziałem, że sny są dowodem na to, iż diabeł nie chce ze mnie zrezygnować, ale ja dzięki dziecku miałem odwagę, aby się od niego odciąć – wspomina pan Karol.

– Mówi się, że w piekle zapomina się o Bogu, a ja w czasie każdego snu świadomie odmawiałem modlitwę „Ojcze nasz”. Czułem, że te postacie chcą mnie zastraszyć, a nawet zniewolić. Czułem, jak diabeł mówi: „Zostaw to, co masz, a choć za mną, dam ci lekkie życie, nie będzie ci nic brakowało”. Czułem, że toczyła się we mnie walka, walka o moją duszę...

Karolina i Karol w tej sytuacji sami szukali ratunku w modlitwie, ale to było trudne. Po powrocie z Anglii zamieszkali na terenie parafii św. Katarzyny w Dobrzyniu nad Drwęcą.

– Codziennie chodziliśmy z Wiktorią do kościoła. Nie tyle dla nas, co dla niej. 1 maja 2016 r. było nawiedzenie obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w naszej parafii. I to był strzał w nasze serce – wspominają małżonkowie. Od rana wybierali się do kościoła, ale coś im przeszkadzało.

– Czułam lęk. Karol poszedł sam. We mnie toczyła się emocjonalna walka – opowiada Karolina. – Po wyjściu z kościoła poznałem ks. Pawła Soleckiego, rozmowa z nim zachęciła mnie do kupna największego obrazu Maryi. Był ostatni. Nie zastanawiałem się i wziąłem go z myślą o Karolinie – mówi pan Karol. Po powrocie do domu wręczył go żonie, mówiąc: „To dla ciebie!”. Karolina zaczęła płakać.

– Czułam, jakby było to oczyszczenie z czegoś, ale nie wiedziałam, o co chodzi. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Wciąż powtarzałam, że nie chcę tego obrazu w domu! Bałam się, nie potrafiłam na niego spojrzeć. Czułam, że przyszła do mnie prawdziwa mama, ale nie umiałam spojrzeć jej w oczy – dodaje.

– Postanowiliśmy, że obraz będzie stał na biurku u córki w pokoju. Choć przyznam, że nie chciałam go mieć w swoim domu. Myślałam nawet, aby ukryć go w szafie. Upłynęły trzy miesiące. W parafii rozpoczynały się spotkania dla osób przystępujących do bierzmowania. Postanowili na nie pójść również Karolina i Karol.

– Najpierw poszliśmy do naszego proboszcza ks. Jarka Kuleszy. Mieliśmy tylko ślub cywilny, ale teraz już wiedzieliśmy, że pragniemy ślubu kościelnego, również ze względu na zbliżającą się I Komunię naszej córki. Po tylu latach przerwy potrzebowaliśmy też sakramentu pokuty – wspominają.

Mówią, że ten długi powrót do Pana Boga był dla nich oczyszczającą próbą. – Dziś wiemy, że jest zupełnie inny świat, którego tak bardzo potrzebowaliśmy, chociaż wciąż przechodzimy próby – dodają małżonkowie.

TAGI: