Desperaci

publikacja 15.06.2018 05:30

O leku na lęk i Bogu, który ma oczy jeszcze czulsze niż krewetka, mówi o. Maciej Szczęsny SJ.

Jezuita Maciej Szczęsny  od lat prowadzi rekolekcje ignacjańskie. Właśnie wydał książkę „Jezus. Sztuka walki bez walki”. Mieszka  „na Górce” w Zakopanem. Marcin Jakimowicz /foto gość Jezuita Maciej Szczęsny od lat prowadzi rekolekcje ignacjańskie. Właśnie wydał książkę „Jezus. Sztuka walki bez walki”. Mieszka „na Górce” w Zakopanem.

Marcin Jakimowicz: Kiedy Ojciec ostatnio nudził się na modlitwie?

Ojciec Maciej Szczęsny: Nie nudzę się. To raczej kwestia wyczekiwania. Nie oczekuję od modlitwy, by coś się na niej wydarzyło. Nie, nie nudzę się. Trwam. Uczę się tego. Kiedyś mówiłem, że modlitwa jest tęsknotą, oczekiwaniem, dziś czuję, że to bardziej rezonans z Panem Bogiem. Modlitwa nie jest recytowaniem wierszyków, otwieraniem w panice Pisma Świętego, bo przecież Bóg musi coś do mnie powiedzieć! Jest wsłuchiwaniem się w Tego, który słyszy ultradźwięki delfinów i basy wielorybów. Dał nam ucho, które nie słyszy ultradźwięków, oczy, które nie widzą nadfioletu i podczerwieni, a to wszystko jest w Jego zasięgu. Człowiek wszelkie kolory składa z trzech barw podstawowych, motyl z pięciu, a krewetka z szesnastu. A Pan Bóg ma oczy jeszcze czulsze niż krewetka!

Czy nasze modlitwy nie są jak rozmawianie ze ślepym o kolorach? Przecież On nadaje na innych falach…

Ale doskonale potrafi zniżyć się do naszego poziomu. Gdy się wcielił, mówił po aramejsku, a dla Faustyny nauczył się wcale nie łatwego języka polskiego…

…i mówił poprawniej niż ona sama.

Skoro On nauczył się polskiej gramatyki, warto uczyć się Jego języka: zdarzeń, uczuć, historii, lęków, marzeń. Jego mową jest wszechświat.

W swej pachnącej jeszcze drukiem książce „Jezus. Sztuka walki bez walki” przywołuje Ojciec opowieść św. Bernarda: „Niczego nie widzę, nie słyszę żadnych głosów, nagle czuję ciepło i żar w sercu i wiem, że jest tam Oblubieniec. Są chwile, kiedy czuję, że odszedł, a wtedy zaczynam wołać: »Wracaj!«, i tak długo wołam, aż wróci”. Czy dla Jana Kowalskiego, który żyje w świecie pełnym bodźców, to nie jest pułapka? Nie skupi się zbytnio na odczuciach? Na „cieple i żarze”?

Bernard nie mówi o fajerwerkach. Mówi o tęsknocie. Jeśli są fajerwerki (żar i ciepło), jest to znak obecności Boga, ale jeśli ich nie ma, modlitwa staje się równie gorącym wołaniem: „Wracaj!”. Pana Boga bardzo interesują nasze pragnienia. Jest świetna opowieść o uczniu, który codziennie zamęczał mistrza pytaniem: „Jak znaleźć Boga?”. „Przez pragnienie” – słyszał odpowiedź. Trwało to długo, uczeń tłumaczył, że naprawdę pragnie, bo przecież rzucił dom, wstaje na nocne czuwania, pości, i do mistrza dotarło, że ten chłopak naprawdę szuka Boga, a nie jedynie rozpoczyna konwersację jak porządny katolik, który od czasu do czasu powinien porozmawiać o pobożnych rzeczach. „Przyjdź nad rzekę” – zaproponował. Położył mu rękę na głowę, uczeń wyczuł, co się święci, i nabrał powietrza. Został zanurzony. Zaczęło brakować mu tchu, więc dał znak głową: „Koniec!”. Mistrz jednak uparcie zanurzał mu głowę. Na szczęście uczniowie są młodsi i silniejsi od mistrzów, więc chłopakowi udało się odepchnąć nauczyciela. Wreszcie mógł odetchnąć! Kątem oka kontrolował, czy mistrz nie będzie go dobijał kamieniami. „Dlaczego tak się szarpałeś?” – usłyszał. „Rozpaczliwie brakowało mi powietrza!”. „Jeśli tak będziesz pragnął Boga, to znaczy, że Go znalazłeś”…

Często Ojciec rozpaczliwie szarpie się pod wodą?

Pragnienie mam nieustannie, to jest nienasycalne…

Czym w takim razie jest letniość, która powoduje, że Bóg, jak zapowiada w Apokalipsie, „wypluje nas ze swych ust”? Kojarzymy ją z nudą w czasie modlitwy. „Nic nie czuję. Nic się nie dzieje” – słyszę często.

Letniość jest nieświadomością Bożej obecności, niezdawaniem sobie sprawy z tego, kim On jest. Niedawno zaczepił mnie jeden człowiek: „Po co mam ciągle o coś prosić Boga?” – zapytał. „Nie chcesz, to nie proś – odpowiedziałem. – Sam zorganizuj sobie wszystko: życie, zdrowie, pracę, rodzinę, przyjaciół, wodę pitną”…

Na drugim biegunie tej postawy jest robiąca furorę modlitwa: „Jezu, Ty się tym zajmij”…

Mam z nią mały problem. (śmiech) Bo dlaczego ja, mały człowieczek, mam podpowiadać Jezusowi, czym ma się zająć? Sam tego nie wie? Nie zajmie się, jeśli Go nie poproszę? Wolę się Go pytać o to, czym ja mam się zająć. Myślę, że lepszą modlitwą jest: „Panie, Ty wiesz. Jesteś mądrzejszy, rozsądniejszy, większy. Niech będzie tak, jak chcesz”. Jest takie porzekadło: „Nie tłumacz się: twój przyjaciel tego nie potrzebuje, a wróg i tak cię nie zrozumie, bo powie: »tłumaczy się tylko winny«”. Przestańmy usprawiedliwiać Pana Boga. Przyjaciel tego nie musi robić, bo ufa. Musimy przejść z poziomu „rozumiem” do poziomu „ufam”.

Maryja podeszła do Jezusa z krótkim komunikatem: „Nie mają już wina”. Nie tłumaczyła, co ma zrobić i czy ludzie na sali wolą białe, czy czerwone.

I nie zniechęca Jej brutalna odpowiedź Syna: „To nie Twoja sprawa”. Wierzy, że cokolwiek zrobi Jezus, będzie dobre. A Ten każe ekipie napełniać… wanny i umywalki. To nie były przecież dzbany do przechowywania wody pitnej. I chłopcy targają te umywalki, czując, że za chwilę wyjdą na idiotów i solidnie się wygłupią. Ależ będzie cyrk! Przecież dopiero gdy wody skosztował starosta, okazało się, że jest wybornym winem. Cuda, których dokonywał Jezus, wymagały naprawdę wielkiej wiary. (śmiech) Weźmy takiego Bartymeusza. Stał w tłumie. Gdy Ewangelia pisze o tłumie, szacuje się, że było 6 tys. ludzi. Nawet jeśli stał w ekipie o połowę mniejszej, i tak był ścisk. Tumult.

Emocje jak na derbach Śląska.

Każdy coś krzyczał, piszczał, a ten wrzeszczał tak, że irytowało to ludzi. Jak ten facet musiał się drzeć! „Nastawali na niego, żeby umilkł”. Jak się nastaje na żebraka, żeby umilkł? „Szanowny panie, czy zechciałby pan obniżyć głos o pół tonu?”? Ten niewidomy nawet nie wie, z której strony i od kogo obrywa, i wrzeszczy jeszcze bardziej. Przechodził Jezus, a w tłumie, jak to w tłumie na pogrzebach – pierwsze szeregi jeszcze chlipią, a ostanie gadają już o oponach w Biedronce. Bartymeusz usłyszał, że idzie Jezus, zrozumiał, że ma swoje pięć minut. I nagle sprawdza się powiedzenie, że porażka jest sierotą, a sukces ma wielu ojców, bo gdy jego krzyk słyszy sam Jezus, wszyscy naraz zaczynają Bartymeuszowi pomagać. Nagle stają się kumplami. „Wstań. Woła cię”. Ślepiec rzuca płaszcz, przedziera się przez tabuny ludzi, rozpycha się. Jezus mówi: „Przywołajcie go”. Przepraszam bardzo, komu jest łatwiej do kogo podejść? Bartymeusz mógł pomyśleć: „Już się dość wyeksploatowałem, pokazałem, że mi zależy. Jestem w połowie Pompejanki!”. Daje się jednak poprowadzić. Staje przed Jezusem i słyszy: „Co chcesz, żebym ci uczynił?”. Normalnie ręce opadają… „Nie widać, że jestem ślepy? Za słabo się darłem?”. Trzeba było mieć naprawdę solidną wiarę…

Przyprowadzają Jezusowi głuchoniemego, a Ten wkłada mu w uszy palce i trzymając je w tych uszach, śliną dotyka języka. Nie dałoby się inaczej? I nie jest napisane, że Jezus wyszorował zęby i zażył dwa tik-taki.

Mój ulubiony przykład. „Jezus wszedł do pewnego domu i chciał, żeby nikt o tym nie wiedział. Nie mógł jednak pozostać w ukryciu, wnet bowiem dowiedziała się o Nim pewna Syrofenicjanka”. Przyszła i mówi: „Nie wyjdę, dopóki moja córeczka nie zostanie uwolniona od złego ducha”.

I nie słyszy słowa pochwały czy zachęty. Jezus mówi: „To nie jest dla was. To nie jest dla psów”. Rodzaj żeński psa? Mam dalej mówić? Ta desperatka nie daje za wygraną i w końcu dopina swego.

Dlaczego Jezus zachowuje się w tak szorstki sposób?

Bo zależy Mu na naszej wierze i bada nasze najgłębsze pragnienia. Szukacie uzdrowienia czy relacji? On sam oddał nam się cały i nie uznaje tego, gdy wchodzimy w relacje na pół gwizdka. Nie możemy wejść w relację z Nim, gdy nie jesteśmy tak szaleni z miłości jak On. On stracił dla nas nie tylko głowę, ale i życie.

To widząc nasz zapał i kondycję, jest nami nieustannie rozczarowany?

Nie! Jest w nas ciągle zakochany. Porusza mnie opis tego, jak Żydzi zarzynali paschalnego baranka. Wybierano go dziesiątego dnia, a zabijano czternastego. Przez cztery dni był oswajany, karmiony, głaskany. My się przyzwyczajamy do karpia w wannie, a co dopiero do baranka! Dlaczego baranek idzie na śmierć niemy, dlaczego się nie szarpie? Bo nam ufa, jest oswojony. Można z nim zrobić wszystko. Miłość nie ocenia, ale zawsze usprawiedliwia. Zawsze jest pierwsza.

Pytam ludzi, jaka była pierwsza reakcja Boga na grzech Adama i Ewy. „Wygnał ich z raju” – odpowiadają.

A On własnoręcznie uszył im ze skór ubrania! Kluczem jest miłość. Zawsze. Tak często oburzamy się, że Pan Bóg kocha grzeszników, ale jeśli mamy pięcioro dzieci, którym każdego dnia tłumaczymy, by uważały przy szosie, po której pędzą tiry, a jedno z nich nie posłucha i leży poranione, to nad którym pochylimy się z największą troską? Nad czwórką, która się grzecznie bawi? Nad zmasakrowanym grzesznikiem! A inne, zdrowe dzieci nie będą miały o to żalu.

Jezus nie mówi do Samarytanki: „Napiję się, jeśli przestaniesz żyć na kocią łapę”. On prosi: „Daj mi pić”. Wchodzi w relację, mówi: „Znam twoje pragnienia”. Co wcale nie znaczy, że usprawiedliwia życie na kocią łapę! Już św. Augustyn pytał, czy dochodzimy do miłości przez prawo, czy przez miłość do prawa, i odpowiadał: przez ten drugi kierunek. Najpierw miłość, potem prawo. Jezus był przyjacielem celników i grzeszników, mawiano o Nim złośliwie: „To żarłok i pijak”, ale nie wyobrażam sobie, by przychodził do nich, zrzucał im ze stołu wino, mięsiwa i krzyczał: „A teraz, panowie, to się pomodlimy!”. Siadał z nimi i rozmawiał. Ale przecież nie opowiadał im bezsensownych dowcipów! Oni pod wpływem tych spotkań nawracali się. Przez fascynację Jego osobą. Jan pisze w swym liście: „Kto poznał Boga, nie grzeszy”.

Trzeba przeżyć jakąś formę zranienia śmiercią, by mówić wiarygodnie o zmartwychwstaniu?

A znasz kogoś, kto takiego zranienia nie przeżył? Upadku, grzechu, cierpienia, śmierci… Ja nie znam. „Nie potrzebują lekarza zdrowi”. Wystarczy mieć świadomość choroby.

Ile lat prowadzi Ojciec rekolekcje ignacjańskie?

Na samej „Górce” w Zakopanem już osiem lat.

I nie zdarzają się ludzie, którzy udają zdrowych?

To po co przyjeżdżają?

Nie spotyka Ojciec w marketach ludzi, którzy na pytanie „Jak leci?” szczerzą ząbki: „Super!”?

Ale to w marketach na Zachodzie, bo nasi odpowiadają: „Stara bieda”, „Jakoś ciągnie się ten wózek”, a najbardziej optymistycznie: „Mogło być gorzej”. Nie znam ludzi, którzy nie byliby zranieni. Przecież przyjeżdżają na rekolekcje, ponieważ szukają uzdrowienia, pocieszenia. Uwielbiamy się porównywać, ale nie ma najmniejszego sensu robienie rankingu, kto z nas bardziej cierpi. Spróbuj powiedzieć dzieciom w Afryce, że w toalecie spuszczasz pitną wodę. Szczytem marzeń tych dzieciaków jest to, by przeżyć choć jeden dzień tak jak my. Ale my też mamy swoje straszliwe problemy, zranienia i nie można ich porównywać. Człowiek jest tak skonstruowany, że nieustannie ma jakieś problemy. Problemem byłoby to, gdyby ich nie miał, bo to oznaczałoby, że nie ma kontaktu sam ze sobą, ze swymi uczuciami, lękami.

Uczniowie po Zmartwychwstaniu zamknęli się w skorupie lęku…

Nie zebrali się w Wieczerniku, by roztrząsać teologiczne zagadnienie, czym jest Zmartwychwstanie. Zabarykadowali się, bo byli przerażeni.

Czego się bali?

Straty tego, co mają. Śmierci. Jak każdy z nas. Przeżywali lęk graniczący z rozpaczą. Jak genialnie na ich lęk reaguje Jezus! Wchodzi mimo zamkniętych drzwi, woła: „Pokój wam!” i pokazuje im ciało. „Chcecie dotknąć? Ciepłe? Miłe w dotyku? Tak wygląda ciało po śmierci. Podoba się wam? By je posiadać, musicie umrzeć. Śmierć można przeżyć”. Wyprowadza ich z potwornego lęku.

Jeremiasz czy Piotr słyszą: „Przestań się lękać”. Brzmi świetnie, ale jak to zrobić?

Lęk jest uczuciem, nie masz władzy nad tym, czy się pojawi. Możesz jedynie nie pozwolić, by ono tobą rządziło, decydowało za ciebie. „Przestań się lękać” to znaczy „zaufaj bardziej Bogu niż temu, co odczuwasz”. Skoro On sam zapowiedział, że wszystkie włosy na naszych głowach są policzone, to znaczy, że nawet jak je zetną, „nie będzie nam łyso”. On doskonale wie, co robi. Jest miłością, a w niej nie ma żadnego lęku. O ile wzrośniemy w miłości, o tyle uwolnimy się od lęku. Zobacz, jak znakomicie zachował się Jezus w czasie burzy na jeziorze…

Znakomicie? Smacznie spał, gdy uczniowie umierali ze strachu…

A dlaczego spał? Bo dla Niego naprawdę nie miało znaczenia, czy obudzi się na tym, czy na tamtym świecie. Co za różnica?

Maciej Szczęsny SJ też zasypia spokojnie, nie bojąc się, na którym ze światów się obudzi?

Jeszcze nie. Ale pragnę. A mówimy przecież o pragnieniach.