Jakbym wchodziła w inną przestrzeń

publikacja 08.06.2018 04:45

Siostra Dolores Nowak PDDM mówi o powołaniu dziecka, chorale gregoriańskim i śpiewach niedozwolonych w liturgii.

W ogrodzie Diecezjalnego Instytutu Muzyki Kościelnej w Opolu. Zdjęcia Andrzej Kerner /Foto Gość W ogrodzie Diecezjalnego Instytutu Muzyki Kościelnej w Opolu.

S. Dolores Nowak PDDM: Mamy dwa kolory habitów, częściej nosimy niebieski, ale biały też. Dzisiaj wyjątkowo założyłam biały. Zaskoczeni uczniowie śmiali się, pytając, czy do ślubu się wybieram.

A to złośliwcy! Skoro jesteśmy w tym temacie: jak Siostra trafiła do klasztoru?

Siostrą zakonną chciałam być od dziecka. I byłam pewna, że nią będę.

Pewna jako dziecko?!

Tak. Kiedy wróciłam po wakacjach – w roku mojej I Komunii Świętej – i po raz pierwszy zobaczyłam w kościele jedną z sióstr, które wtedy przyszły do naszej parafii, to już wiedziałam, że będę taką właśnie siostrą. Takie olśnienie. I tak się stało. Jestem w tym właśnie zgromadzeniu – Sióstr Uczennic Boskiego Mistrza. Pamiętam tamten moment ze wszystkimi szczegółami: gdzie stała siostra, gdzie ja etc. To było na chórze naszego budującego się kościoła MB Fatimskiej w dzielnicy Warszawy – Ursusie-Niedźwiadku. Kiedy zdałam sobie sprawę, że mam być tą siostrą zakonną, to w ogóle straciłam głowę. Bardzo dużo w kościele robiłam: śpiewałyśmy, układałyśmy kwiaty, pomagałyśmy siostrom.

Ależ naturalnie: musiało się to stać na chórze! Rozmawiam przecież z siostrą doktorem muzykologii… Po co człowiekowi muzyka?

Najtrudniejsze są pytania najprostsze.

Może najgłupsze…

Najprostsze. Rzadko sobie takie zadajemy. A przecież muzyka towarzyszy nam od urodzenia. Dzisiaj panuje bardziej kultura słuchania niż wykonywania. A szkoda. Muzyka jest dla mnie bardzo specyficznym językiem wyrażania się człowieka. I jest to język, który próbuje wyrazić to, co w człowieku najgłębsze. Muzyka przemawia do mnie mocniej niż inne formy sztuki. Muzyka to najczulsza struna duszy. Na przykład miłość najczęściej próbujemy wyrazić za pomocą muzyki. Również dramatyczne przeżycia najlepiej wyraża muzyka.

Specjalizuje się Siostra w chorale gregoriańskim. Skąd się ta pasja wzięła?

Od dziecka dużo śpiewałam w kościele. Repertuar był oczywiście szeroki. Dopiero na studiach zdałam sobie sprawę, że te najbardziej ulubione pieśni to były kompozycje ks. Zdzisława Bernata, który tworzył w stylistyce śpiewu gregoriańskiego, lub wprost śpiewy chorałowe albo postchorałowe przetłumaczone na język polski. To było dla mnie przedziwne odkrycie. Smak chorału towarzyszył mi od dzieciństwa.

„Kościół uznaje śpiew gregoriański za własny śpiew liturgii rzymskiej. Dlatego w liturgii powinien zajmować on pierwsze miejsce…”, mówi Sobór Watykański II. Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że w tym punkcie chyba mamy w Polsce spore braki…

Kiedy na placu św. Piotra w Watykanie wierni z całego świata śpiewają po łacinie Pater noster czy odmawiają Angelus albo Regina Coeli i stoi grupa, która się nie odzywa, to mogę się założyć o wszystko, że to są Polacy. W Kościele w Niemczech czy – w mniejszym stopniu – we Włoszech jest podstawowy kanon śpiewów gregoriańskich, które ludzie w każdej parafii umieją wykonać. U nas – nie wiem, dlaczego tak się stało – jest inaczej. Wprawdzie po soborze został wydany śpiewnik „Jubilate Deo”, w którym były proste śpiewy chorałowe, m.in. łatwiejsze części stałe Mszy św., Pater noster, Ave Maria czy pieśni na Komunię, na wystawienie Najświętszego Sakramentu etc., ale to się jakoś nie przebiło do praktyki…

A zatem: jak powinno być?

Zauważmy najpierw, że na całym świecie – a widoczne jest to najlepiej w Ziemi Świętej, gdzie spotyka się wiele wyznań chrześcijańskich – nasz Kościół rzymskokatolicki jest rozpoznawalny po łacińskim śpiewie i łacińskim języku liturgii. Nawet nazywają nas tam „łacinnikami”. A u nas trudno znaleźć kościół, w którym śpiewa się chorał… Jednak myślę, że nie chodzi o to, by chorał był obecny wszędzie i żeby wszyscy go śpiewali. Bo chyba nigdy nie było tak, że chorał śpiewali wszyscy zebrani w kościele. To jest śpiew, który nie ma metrum, określonego rytmu, nie jest możliwy do wykonania wspólnego, przez setki czy tysiące osób. Chorał zawsze był powierzony albo wspólnotom zakonnym, albo kanonikom czy też chórom i scholom chłopięco-męskim. Więc nie chodzi o to, żeby w kościele był śpiewany tylko chorał. W Kościele jest miejsce na każdy rodzaj muzyki liturgicznej. Po soborze jej wachlarz jest znacznie szerszy. Natomiast należy wyeliminować z liturgii śpiew, który jest muzycznym kiczem oraz nie spełnia kryteriów śpiewu i muzyki liturgicznej.

Czyli jakich?

Dokumenty kościelne mówią jasno: nie może to być nic, co ma jakiekolwiek odniesienia do muzyki świeckiej we wszystkich elementach muzycznych: rytmie, melodyce czy tekście. To są sztywno wyrażone normy.

A co na przykład z bardzo popularnymi pieśniami chwały wykonywanymi podczas różnego rodzaju nabożeństw?

Powinniśmy mieć w głowie ważne rozróżnienie – między muzyką liturgii (głównie eucharystycznej) a nabożeństwami. W nabożeństwach można śpiewać wszystko, co jest godne Kościoła, Pana Boga i co nas wyraża. Natomiast w liturgii już nie wszystko jest dozwolone. Długoletnie już doświadczenie i przemyślenia doprowadzają mnie do wniosku, że obok tych norm kryterium ostatecznym jest jakość wykonania muzyki. Jeżeli dopuszczamy do liturgii człowieka, który umie cztery chwyty na gitarze, w kółko je powtarza i jeszcze gubi rytm, to nie nazywajmy tego muzyką, a tym bardziej – muzyką liturgiczną.

Rośnie mi adrenalina na wspomnienie niektórych liturgii – lepiej wróćmy do chorału. Co w nim jest takiego fascynującego?

Jego istotą jest to, że powstawał wyłącznie dla potrzeb liturgii. Kiedy przez rok śpiewałam i koncertowałam w jednej z najlepszych scholi gregoriańskich w Polsce „Clamaverunt Iusti”, zrozumiałam, że ta muzyka zaczyna żyć naprawdę dopiero w celebracji liturgicznej, a nie w czasie koncertu. Chorał jest językiem duchowym. To język pozawerbalny, który przemawia w innej warstwie niż intelektualna. Jednak o duchu bardzo trudno się mówi. Tego trzeba doświadczać. Dlatego o chorale trudno mówić – trzeba po prostu dać ludziom szansę, żeby go doświadczyli. Sama się zastanawiam, co w tym śpiewie jest takiego, że śpiewając go lub uczestnicząc w liturgii z chorałem, mam wrażenie, jakbym wchodziła w inną przestrzeń: duchową, emocjonalną. Nawet gdy ludzie nie znają treści śpiewu gregoriańskiego, to sam świat jego dźwięków przenosi ich w rzeczywistość ducha. Może to się bierze stąd, że ludzie, którzy go tworzyli, byli bardzo uduchowieni? W każdym razie – chorał ma w sobie coś ekstatycznego.

Czy w zwykłej parafii można wprowadzić śpiew chorałowy?

Nie wierzę, że jakieś rzeczy są niemożliwe. Chorał stał się dla nas egzotyczny, obcy. Ale gdybyśmy go ludziom w jakikolwiek sposób podali, to – mimo początkowego oporu czy nawet agresji – lody się przełamują. Ludzie zaczynają się w to wciągać, zaczyna im się podobać i wręcz są dumni, że potrafią śpiewać chorał. I najważniejsze: zaczynają doświadczać, co chorał z nimi robi na liturgii. Wprowadzałam chorał nawet w zespołach młodzieżowych. Wszystko jest możliwe. Spotkałam parafie, w których śpiewa się chorał. Twierdzenie, że „lud tego nie wykona” jest mitem.

Krótko mówiąc: śpiew gregoriański nie jest zarezerwowany tylko do Mszy „trydenckich” i dla środowisk tradycjonalistów?

Oczywiście, że nie. Niestety do liturgii po soborze włączono wręcz kiczowate śpiewy w językach narodowych. Natomiast liturgia „przedsoborowa” kojarzy się nam dzisiaj z aurą sacrum – dostojeństwem, powagą, śpiewem gregoriańskim. Tu jest problem. Myślę, że cały ruch tradycjonalistów jest reakcją na fakt, że liturgię posoborową sprowadziliśmy do kiczu. I to głównie przez muzykę! A przecież Kościół także po soborze mówi, że język łaciński ma być obecny w liturgii. Często powtarzam: dajmy ludziom zasmakować wszystkiego! Także śpiewu gregoriańskiego w ramach Mszy „posoborowej”, żeby ludzie chcący doświadczyć muzycznej tradycji Kościoła nie musieli uciekać do rytu „przedsoborowego”, „trydenckiego”. To są niebezpieczne antagonizmy. Duch Święty nie jest przecież przywiązany do żadnego rytu ani do stylu muzycznego. Z drugiej strony gdybyśmy w czasie liturgii wykonywali tylko jeden rodzaj muzyki, byłoby to po prostu nudne. Mamy do dyspozycji tak wielką różnorodność form – chorał, muzykę polifoniczną czy śpiewy charakterystyczne dla pobożności ludowej.

Muzykolog z doktoratem

Siostra Dolores pochodzi z Warszawy, należy do Zgromadzenia Sióstr Uczennic Boskiego Mistrza (PDDM). W latach 2003–2008 studiowała w Instytucie Muzykologii KUL, gdzie uzyskała stopień doktora. Specjalizuje się w muzyce gregoriańskiej. Obecnie jest pracownikiem i wykładowcą Diecezjalnego Instytutu Muzyki Kościelnej w Opolu. Jest sekretarzem Stowarzyszenia Polskich Muzyków Kościelnych. W Opolu kieruje Międzyzakonną Scholą Sióstr przy DIMK.