Bóg jest większy niż choroba

Beata Zajączkowska

publikacja 07.06.2018 04:45

Żadnemu z tych dzieci lekarze nie dawali szans na przeżycie. Dziś mówią o cudzie.

Bóg jest większy niż choroba JOZEF WOLNY /foto gość

Dylan wybudził się, kiedy lekarze odłączali go od aparatury podtrzymującej życie. Noah prawie nie posiadał mózgu i miał umrzeć, a nauczył się liczyć i chodzi do szkoły. Julian pokonał ostrą białaczkę – zdarza się to raz na 7 mld chorych.

Jak wygląda niebo?

Mama Juliana patrzy na 8-letniego synka z miłością i niedowierzaniem. – Kiedy lekarze powiedzieli nam, że nastąpiła niespodziewana remisja choroby, nie wierzyliśmy własnym uszom. Jednak po ich minach widzieliśmy, że i oni nie rozumieją tego, co się dzieje – mówi Aneta Malankowsky. Rodzina mieszka w Blackburn w Wielkiej Brytanii. U Juliana 6 lat temu zdiagnozowano ostrą białaczkę limfoblastyczną LLA, jedną z najbardziej agresywnych form raka szpiku kostnego. Chłopiec trafił do szpitala i zaczęła się walka o życie. Kolejne przeszczepy i cykle chemioterapii. Organizm chłopca nie odpowiadał na leczenie. – Był coraz słabszy. Zaczął mnie pytać, jak wygląda niebo – wspomina Aneta. Opowiada, jak w czasie jednego z pobytów w szpitalu tłumaczyła młodszemu synkowi Leonowi, że jego brat wkrótce odejdzie do Jezusa. Trzyletni malec bez końca dopytywał: to z kim ja się teraz będę bawił?

W ubiegłym roku tuż przed Bożym Narodzeniem Julian trafił w stanie krytycznym do Manchester Children’s Hospital. Lekarze bezradnie rozłożyli ręce i powiedzieli, że już nic więcej nie można zrobić. – Powiedzieli mi, że nie dane mu już będzie cieszyć się prezentami pod choinką. Zrozumiałam, że mój syn naprawdę umiera – wspomina matka.

I wtedy nastąpiło coś, czego lekarze nie są w stanie wytłumaczyć. Mimo że odstawiono wszelką terapię, Julian zaczął szybko wracać do zdrowia. Zrobiono mu badania kontrolne i okazało się, że w ciągu kilku dni namnożył tyle czerwonych krwinek i tak spadł mu poziom limfocytów, że onkolodzy byli w szoku. Ostra białaczka przeszła w lżejszą formę, która jest całkowicie wyleczalna. – Lekarz prowadzący synka powiedział mi, że nie jest człowiekiem wierzącym, ale tak rewolucyjnej poprawy zdrowia Juliana nie jest w stanie wytłumaczyć z medycznego punktu widzenia, zatem – jak stwierdził – to musi być działanie siły wyższej – mówi Aneta. Brytyjski onkolog powiedział jej, że takie uzdrowienie zdarza się raz na 7 mld przypadków.

– Nigdy nie można tracić nadziei, Bóg jest większy od naszej biedy i może dokonać cudu – podkreśla kobieta.

Bóg nam dał to dziecko

Na krążącym w internecie filmie Shelly Wall pokazuje zdjęcia mózgu swego dziś 6-letniego synka. Na pierwszym szare komórki widoczne są jedynie tuż przy kościach czaszki, reszta jest pusta. Na kolejnym zdjęciu widać, że mózg wypełnia prawie całą czaszkę. Shelly z uśmiechem mówi, że jej synek wbrew wszelkim diagnozom z każdym dniem zdobywa nowe umiejętności.

– Gdy byłam w 3. miesiącu ciąży, po USG lekarze powiedzieli, że moje dziecko będzie ciężko upośledzone. Zdiagnozowano u niego ciężki rozszczep kręgosłupa i wodogłowie – wspomina kobieta. Kilka razy proponowano jej aborcję. Z mężem Robem cały czas powtarzali: „Bóg nam dał to dziecko i przyjmiemy je, nawet jeśli będzie żyło tylko chwilkę”. W tej decyzji rodziców wspierało starsze rodzeństwo Noaha: 21-letni Steph i 17-letnia Ally. Rodzina mieszka w hrabstwie Kumbria w Wielkiej Brytanii. – Przygotowując się na jego narodziny, myśleliśmy jednocześnie o śmierci – wspomina Shelly. – A kiedy na sali porodowej usłyszałam płacz mego synka, sama zaczęłam płakać. Ktoś mi powiedział, że nie będzie on w stanie nawet wziąć oddechu.

Wyniki badań były dramatyczne. Chłopiec urodził się, mając jedynie 2 proc. mózgu. Niespodziewanie dla rodziców lekarze stwierdzili, że podejmą się operacji rozszczepu kręgosłupa, która przebiegła pomyślnie. – Gdy wypisywali nas do domu, usłyszałam, że Noah będzie roślinką, nigdy nie będzie mówił, chodził, poznawał bliskich – mówi Shelly.

– Wróciliśmy z nim do domu, tak jak z wcześniejszymi dziećmi, i zaczęliśmy go na wszelkie sposoby stymulować – mówi tata chłopca. Była nie tylko systematyczna rehabilitacja czy pobudzające masaże, ale też opowiadanie bajek, śpiewanie piosenek, gry i zabawy. Były i systematyczne powroty do szpitala. Za pomocą specjalnego sączka ściągano chłopcu wodę z głowy.

– Nie twierdzę, że było łatwo, ale kolejne dni zaczęły przynosić kolejne cuda. Synek żył i rozwijał się, zaczął reagować na nasz głos, potem wypowiadać pierwsze słowa, bawić się zabawkami, malować i wygrywać pierwsze dźwięki na pianinie – wspomina Shelly. Dziś jako 6-latek umie liczyć, komunikuje się z otoczeniem, pisze pierwsze literki i zaczął chodzić do szkoły. – Wielu lekarzy wciąż się dziwi, że Noah posługuje się widelcem i łyżką, nie potrzebuje też pomocy, gdy chce się napić z kubeczka – mówi Shelly. Śmieje się z reakcji zaskoczonych lekarzy, gdy zobaczyli ostatnie prześwietlenia głowy chłopca. Pokazało, że Noah ma 80 proc. szarych komórek. Tego nikt się nie spodziewał.

Wielkanocny cud

Najtrudniejszy moment w życiu? 29-letnia Kerry mówi, że była to chwila, kiedy na sali szpitalnej trzymała synka za rękę i patrzyła, jak odłączają go od aparatury podtrzymującej życie. Mimo że rodzice walczyli o dalsze leczenie chłopca, stwierdzono, że 2-latek nie rokuje i należy odłączyć go od respiratora. Ale Pan Bóg miał inny pomysł.

Dylan Askin trafił do szpitala z wysoką gorączką i silnym kaszlem. Okazało się, że organizm Dylana zaatakował bardzo rzadki, agresywny rak. Diagnoza brzmiała: histiocytoza komórek Langerhansa. Cysty rakowe dosłownie zżerały płuca. – Choroba postępowała bardzo szybko, Dylan wkrótce nie mógł samodzielnie oddychać. Potrzebował tlenu. Potem wdało się jeszcze bakteryjne zapalenie płuc i synka zaintubowano. Był w śpiączce, karmiono go przez sondę. To trwało kilka miesięcy – wspomina matka. Lekarze z Queens Medical Hospital w Nottingham bezskutecznie próbowali różnych terapii. Kolejne badania pokazały, że aż 80 proc. płuc chłopca zaatakowanych jest przez raka. Podjęto decyzję o odłączeniu go od respiratora.

– Przeżyliśmy chwile ogromnego buntu, nie mogliśmy zrozumieć, dlaczego Bóg dopuszcza do tak wielkiego cierpienia naszego synka – wyznaje mama chłopca.

25 marca 2016 r. odbył się chrzest Dylana, podłączonego do skomplikowanej aparatury medycznej. – Wzruszającej ceremonii towarzyszył miarowy szum respiratora. Nikt z nas wówczas o tym nie myślał, ale był to Wielki Piątek – mówi mama chłopca. Kolejne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Lekarze wyznaczyli datę odłączenia Dylana od maszynerii pomagającej mu oddychać. Przy łóżku stali rodzice, trzymając synka za ręce. Na korytarzu modlili się dziadkowie chłopca, którzy nie mogli pogodzić się ze śmiercią wnuczka. Pielęgniarka zaczęła powoli podawać leki uśmierzające ból. Lekarz spoglądał na monitor pokazujący pracę serca i poziom saturacji. Zdziwił się, gdy nagle pojawiły się inne, niż „powinny”, parametry. – Zdało mi się, że synek nabrał kolorków i poruszył się, krzyknęłam więc, by zatrzymano procedurę, byśmy chwilę poczekali i się upewnili – wspomina Kerry. Dylan zaczął się budzić, jego serce normalnie pracować, a saturacja wróciła do normy zdrowego człowieka… Była Niedziela Zmartwychwstania.

Niespodziewane polepszenie stanu zdrowia okazało się zaskakujące, ale przede wszystkim trwałe. 16 maja 2016 r. Dylan został wypisany ze szpitala i wrócił do domu. W kolejnych miesiącach przeszedł chemioterapię. Miesiąc temu brytyjscy lekarze stwierdzili, że jest całkowicie zdrowy. Dlatego dopiero teraz świat dowiedział się o tym wielkanocnym cudzie.

– Jezus, po męce i śmierci, powstał z martwych i wrócił do życia. Dla naszego synka Chrystus zrobił coś podobnego – przywrócił go do życia. Dla całej rodziny Askinów Wielkanoc już na zawsze będzie oznaczała podwójne zmartwychwstanie. Babcia Dylana mówi, że wtedy właśnie zaczęło się jego życie.

TAGI: