Zakwitają kwiaty Boga

Agata Puścikowska

publikacja 12.06.2018 04:45

Nie miały łatwego życia. Ale swoim dzieciom chcą przychylić nieba. Napisały o tym książkę…

– Łatwo jest je osądzać, gdy się nie zna czyjegoś życia – mówi dyrektorka domu s. Magdalena Krawczyk. HENRYK PRZONDZIONO /foto gość – Łatwo jest je osądzać, gdy się nie zna czyjegoś życia – mówi dyrektorka domu s. Magdalena Krawczyk.

Mieszkają w największym w Polsce Domu Samotnej Matki im. Stanisławy Leszczyńskiej w Łodzi. Wychowują samotnie dziecko, dzieci, albo oczekują na malucha. Ktoś je wcześniej zawiódł, ktoś nie pokochał, ktoś wyrzucił na bruk. Z otwartymi rękami przyjęły je jednak siostry antonianki, które prowadzą dom. To pod ich wspólnym dachem powstała wyjątkowa książka: dokument i świadectwo walki o godność, dobro, lepsze jutro. I przede wszystkim… o życie. Życie dziecka, którego wielu nie chciało. Samotne matki otwarcie piszą o sobie w książce „Kwiaty Boga”, która właśnie ukazuje się na rynku. Warto poznać ich drogę, często niełatwą i krętą, by je zrozumieć…

Kwiaty Boga. Prawdziwe historie wybór: Małgorzata Kotwica wyd. Dreams 2018, ss. 144   Kwiaty Boga. Prawdziwe historie wybór: Małgorzata Kotwica wyd. Dreams 2018, ss. 144
Pomysł z przyjaźni

Dom w Łodzi to największa i prawdopodobnie najnowocześniejsza taka instytucja w Polsce. Obecnie mieszka tam 25 matek w wieku od 17 do 40 lat i 32 dzieci. Opiekują się nimi siostry antonianki, położna, psycholodzy, ale też wspierają wolontariusze. I to właśnie wolontariuszka Małgorzata Kotwica wpadła na pomysł spisania wspomnień i wydania książki.

Pani Małgorzata od kilku lat przychodzi do domu i pomaga w opiece nad dziećmi. Gdy w domu trwają rekolekcje, mamy szczególnie potrzebują chwili wytchnienia, a maluchy muszą mieć dobrą opiekę. A pomysł książki zrodził się z obserwacji matek, z rozmów, z przemyśleń. I też ze wspólnych łez wylanych podczas zwierzeń. Bo być samotną matką i mieszkać w „ośrodku” nie jest łatwo. Ludzie krzywią się, pokazują palcem, czasem wręcz komentują w stronę matek: „O, idzie pięćset plus”…

– Obserwatorzy, którzy przecież nic o naszych mamach nie wiedzą, zastanawiają się, dlaczego są samotne, czy z własnej winy. I szybko sobie odpowiadają: bo zbyt szybko ufają mężczyznom i łatwo wchodzą w trudne związki. Bo są takie lub siakie – mówi dyrektorka domu s. Magdalena Krawczyk. – Łatwo jest je osądzać, nawet bardzo łatwo. Ale to krzywdzące, bo gdy się nie zna ich życia, dzieciństwa, lepiej milczeć.

Dopiero gdy bliżej pozna się kobiety, dowie się o ich dramatycznych doświadczeniach, wówczas jest szansa, że innym wzrokiem spojrzy się na samotne mamy. – Chciałam, by te historie przeczytali postronni, by poznali samotne matki z prawdziwej strony. To perspektywa, która bardzo odmienia i pozwala popatrzeć na nie z sercem i podziwem – mówi pomysłodawczyni książki pani Małgorzata.

Trudne pisanie

Czy samotne mamy chętnie zgodziły się spisać swoje wspomnienia? Początkowo odzew był mały. Matki były oporne, poza tym większość nie miała doświadczeń z poważnym pisaniem, więc po prostu trudno było im uwierzyć w sukces i… bały się zacząć.

– Sama najpierw nie wierzyłam, że książka powstanie – mówi szczerze s. Magdalena. – Dla mam to było trudne – musiały skonfrontować się ze swoją historią, która nie była łatwa. Myślę, że wiele w sobie pokonały, przezwyciężyły swój opór, lęk.

– W miarę pisania swoich historii zaczynały doświadczać oczyszczenia – mówi pani Małgorzata. – To taki wymiar terapeutyczny tej książki: matki mogły z boku zobaczyć swoje życie, ale też pokazać je innym.

Ale pisanie to działało nie tylko na matki, ale również na dom: zarówno siostry, jak i opiekunów. Kiedy jedna z mam, Malwina, spisała swoją historię, poruszyła wiele osób, wywołała łzy. Dla Malwiny było to… dziwne. Mówiła, że nie rozumie, jak ktoś może przejąć sie jej historią. Przecież „uniosła” swoje życie, przeżyła, dała radę mimo wielkich przeciwności. I sądziła, że nie ma w tym nic wyjątkowego. – Dopiero poruszenie innych osób, ich łzy spowodowały to, że Malwina sama zaczęła płakać i spotkała się ze swoim bólem – opowiada s. Magdalena. – Dotarło do niej, że to, co wydarzyło się w jej życiu, zło, którego doświadczyła od najbliższych, nie było czymś normalnym. Było jej krzywdą i cierpieniem, nie miało prawa się stać. Jednak zdała sobie też sprawę, że mimo dramatycznego życia wychodzi na prostą, jest silna.

Matki pisały w pokojach, często po nocach. Wtedy, kiedy dzieci spały, a w gwarnym za dnia domu panowała cisza. – Trzeba było oczywiście pilnować, ponaglać, by dotrzymały terminów – śmieje się s. Magdalena. – Początkowo szło to bardzo powoli. Spisywały historie na kartkach, odręcznie, potem na sali warsztatowej przepisywały je na komputerze. A my zachęcałyśmy je i wierzyłyśmy coraz mocniej, że się uda.

Krzywdzące stereotypy a rzeczywistość

Mieszkanki domów samotnych matek bywają wyzywane i określane mianem patologii. – Zbyt łatwo się je ocenia, rzuca się w nie kamieniem. Szybko przypina im się łatkę kobiet łatwych do zdobycia, niezaradnych – tłumaczy s. Magdalena. – Taka opinia to często ich codzienność, do której przywykły. Mnie łamie to serce, gdy wracają z płaczem z miasta, bo właśnie ktoś w autobusie zmierzył je wzrokiem, osądził z pogardą, ocenił, że nie potrafią wychowywać swoich dzieci, bo na przykład były głośne w tramwaju. A najsmutniejsze jest to, że te mamy potem same siebie nie szanują. Nie wierzą w siebie.

Tymczasem trzeba przecież maksimum odwagi, by spakować jedną torbę, zabrać dzieci i uciec w nocy przed partnerem, który bije, pije, grozi. – Potrzeba odwagi, by za pieniądze otrzymane na… aborcję od ojca dziecka kupić bilet, wsiąść w samolot i z wielką niepewnością zapukać do drzwi naszego domu, nie mając nic, nie wiedząc o nas nic, ratując w ten sposób swoje nienarodzone dziecko – mówi s. Magdalena. – Zapewniam, że żadna z naszych matek nie marzyła o swoim obecnym życiu. Ale wszystkie walczą o nowe.

Nie tak dawno pod opiekę sióstr antonianek trafiła Sandra. Miała za sobą liczne ucieczki: najpierw z domu dziecka, potem z młodzieżowych ośrodków wychowawczych, nadzór kuratora. Nie poddawała się resocjalizacji. – I dopiero macierzyństwo ją zmieniło. Pamiętam słowa sędzi na rozprawie: „Po co te wszystkie ośrodki? Macierzyństwo cię uratowało, Sandro”. I miała rację – wspomina s. Magdalena.

Dziś mimo koszmarnego dzieciństwa i złych przeżyć Sandra jest wspaniałą mamą, mimo że córeczkę urodziła w wieku 17 lat. Nie miała doświadczenia w wychowywaniu dziecka, ale wiedziała, czego jej zabrakło w życiu i to dała swojej córce – miłość. Ta młoda mama jest kwiatem Pana Boga – tak jak i inne samotne matki…

Podopieczne domu i opiekunowie mają nadzieję, że książka przełamie stereotyp patrzenia na samotne mamy. Jest jeszcze jeden jej wymiar: została zadedykowana śp. Karolinie i jej córkom, Kai i Zosi. – Ostatnia historia „Żyłam najlepiej jak potrafiłam” spisana jest przeze mnie. Opowiada o Karolinie, która zmarła trzy i pół roku temu. To historia o tym, jak Pan Bóg przedziwnie wszystkim kieruje. Tam, gdzie po ludzku życie kończy się dramatycznie, bo młoda matka umiera na raka, zostawiając dwie malutkie córeczki, rodzi się nowe życie i szczęście dla Kai i Zosi, bo Bóg nie zapomina o swoich dzieciach i zawsze się o nie troszczy – mówi s. Magdalena. I zachęca do lektury.