Najważniejsza kobieta

publikacja 09.06.2018 06:00

Z ks. Łukaszem Skołudem MSF o wolności wyboru, półgodzinie na tlen i wierze rozmawia Barbara Gruszka-Zych.

Najważniejsza kobieta roman koszowski /foto gość

Barbara Gruszka-Zych: Skończył Ksiądz technikum mechaniczne. A z czego pisze Ksiądz doktorat?

Ks. Łukasz Skołud: Z teologii duchowości. Tata najpierw był górnikiem, potem założył własną firmę, miałem zamiar z bratem kontynuować rodzinny interes. Chodziłem do męskiej klasy, trudnej pod względem wychowawczym. Z tamtych czasów zostały mi w uchu dwie dziurki po kolczykach. Jeździłem na mecze Górnika Zabrze, bo to była moja drużyna, trenowałem sztuki walki, lubiłem dyskoteki do rana. To było takie młodzieńcze, rozrywkowe życie, ale nie jakieś tam po bandzie.

I skąd się wziął w nim Pan Jezus?

W 2000 r. pojechałem na Światowe Dni Młodzieży do Rzymu. Trafiłem na grupę odpowiadającą moim klimatom, takiej wielkiej oazy tam nie było. Braliśmy udział w spotkaniach z papieżem, ale większość dnia spędzaliśmy nad morzem. Na koniec pobytu mieliśmy wszyscy przejść przez Drzwi Święte w bazylice św. Piotra, żeby uzyskać odpust milenijny. To, co się tam wydarzyło, nadal jest dla mnie tajemnicą, choć dziś już mówię o tym ze swobodą. Chciałem uwiecznić chwilę przejścia przez Drzwi Święte, więc poprosiłem koleżankę o zdjęcie. Umówiliśmy się, że się wtedy odwrócę. Ale nie zrobiłem tego, bo przechodząc przez drzwi, nagle usłyszałem wewnętrzny głos: „Ty będziesz księdzem”. Wiedziałem, że nikt z ludzi mi tego nie powiedział, że to mógł być tylko Pan Bóg. Czułem się jak uderzony obuchem. Koledzy pytali, czy źle się czuję, ale zaprzeczyłem. Dopiero po święceniach podzieliłem się po raz pierwszy tym doświadczeniem. Przez siedem lat formacji zakonnej nie wiedziałam do końca, jaką podejmę decyzję. Pomimo tego głosu z Rzymu doświadczyłem, że Bóg daje każdemu totalną wolność.

Ale przecież już podjął Ksiądz decyzję, wstępując do nowicjatu.

A jednocześnie nie mieściło mi się w głowie, że mam zostać księdzem. Poszedłem, żeby spróbować, dać Panu Bogu szansę. Nawet się nie pożegnałem z kolegami, nie powiedziałem im, że idę do zakonu. Ksiądz proboszcz przez wiele miesięcy nic nigdzie nie ogłaszał. Nie chciałem potem wszystkim tłumaczyć, dlaczego mi nie wyszło.

Kiedy zdobył Ksiądz pewność?

Nazwałbym to raczej pokojem serca. Odnalazłem go pierwszego dnia w nowicjacie, czując, że to moje miejsce. Jakbym wjechał do obcego miasta, w którym szukałem jakiejś ulicy i nagle trafiłem na nią. Dopiero kiedy zostałem wyświęcony, powiedziałem: „Boże, miałeś rację”.

Podobno zna się Ksiądz na kobietach.

(śmiech) Wychowywałem się wśród kobiet: mamy Małgorzaty, starszej siostry Agnieszki i babci Wandy. Od zawsze była też najważniejsza z kobiet – Matka Boża. Chodziłem na nabożeństwa majowe i różańcowe. Pamiętam, jak w dzieciństwie słuchałem w radiu Różańca. Kilka razy tam zadzwoniłem i na antenie ten Różaniec odmawiałem.

Dziś co wieczór odmawia Ksiądz przez internet „Różaniec bez granic”, łącząc się z tysiącami wiernych.

Bo Matka Boża w Fatimie prosiła: „Odmawiajcie codziennie Różaniec”. A najczęstszym grzechem, z którego się dziś spowiadamy, jest właśnie brak czasu na modlitwę. Ludzie narzekają: Różaniec – taki nudny, męczący. Dla mnie to trzydzieści minut, w czasie których Pan Jezus prosi: „Zatrzymaj się, bądź przy mnie z moją Matką”. Odmawianie Różańca nie sprawi, że będziemy mniej zabiegani. Ale te pół godziny, które człowiek da Bogu, dostarczy mu tlenu. Bo modląc się, wprowadzamy Go w życie.

Odmawiając Różaniec, łatwo zacząć myśleć o innych sprawach.

Można to porównać do naszych rodzinnych rozmów. Kiedy przyjeżdża się do mamy, czasem wyłącza się z rozmowy, zagląda do telefonu. To nie znaczy, że takie spotkanie jest bez wartości i lepiej, gdyby go nie było. Rozproszenie jest naszą naturalną przypadłością.

Litanię Loretańską odmawia się jeszcze krócej.

Mądrością Kościoła są nabożeństwa majowe, bo ludzie lubią się spotkać, zaśpiewać. Od dawna ci, którzy mają daleko do kościoła, gromadzą się w maju przy kapliczkach i śpiewają Litanię Loretańską. Tak Pan Bóg przebywa wśród pokornych, o których mówi słowo Boże: „Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych”.

Panuje stereotyp, że na majowe przychodzą same babcie.

I że trzeba z musu powtarzać: „Módl się za nami”. Ale przecież nie idziemy na nie, żeby się dobrze poczuć. Niebezpieczeństwem jest to, że stale czekamy na wielkie znaki. Ktoś mnie pyta, dlaczego nic nie poczuł i nie upadł podczas modlitwy o uzdrowienie. Odpowiadam pytaniem: „Czy pan się modli, chodzi na Mszę św.?”. Przecież to jest największy dar. Ja przez dziesięć lat kapłaństwa tylko raz dostałem od Boga jakiś nadzwyczajny znak. Ale codziennie od Niego otrzymuję największy dar – wiarę! Na nabożeństwo majowe przyjdź z wiary, nie z sentymentu. Tyle różnych zaproszeń przyjmujesz, a teraz Pan Bóg zaprasza cię, żeby ci pokazać, kim On jest i kim jest dla nas Maryja.

Mówi Ksiądz o wierze. Człowiekowi też wierzymy, ale często zawodzi.

A potem przenosimy te relacje na Pana Boga i jesteśmy wobec Niego nieufni. Ale jeśli najpierw uwierzysz, to Pan Jezus pokaże ci, że jest. Jeśli będziemy się upierali, że musimy dotknąć Jego boku, to nieraz może nam się to udać dopiero z perspektywy cierpienia. Kapelani szpitalni mówią, że najwięcej nawróceń jest na łożach boleści.

Księdza wiara robi wrażenie.

Mówię tak dzisiaj, opierając się na Bogu i Matce Najświętszej. Nie wiem, co będzie za rok. Moje życie jest potwierdzeniem biblijnych słów z Jeremiasza: „Uwiodłeś mnie, Panie”. Gdyby mi ktoś dzisiaj przyniósł kilka kuponów totolotka z wygranymi szóstkami i powiedział: „Możesz za te kilkadziesiąt milionów ułożyć sobie życie – jesteś jeszcze ciągle młody, możesz założyć rodzinę, ale zrzuć sutannę”, to ja bym podarł te kupony na jego oczach. Chcę zostać przy tym, co mam, czyli obietnicy Boga: „Jestem z tobą”.

I przekazuje Ksiądz tę obietnicę innym.

A jest komu – w internetowym Różańcu na Facebooku bierze udział bardzo dużo moich uczniów. Znam domy wielu z nich i wiem, że niewielu modli się tam z rodzicami, że czasami jest alkohol i są imprezy. W niektórych nie ma nawet prądu, bo dawno go odcięli. Oni przez komórki uczestniczą w tej transmisji przy darmowym ­wi-fi, bo gdzieś się błąkają. Piszą mi potem, że dziękują, bo nie czuli się sami. Odpowiadam im, że to nie z powodu tego, że zgromadzili się w internecie, ale dlatego, że stanęli przy Kimś, kto ich bardzo kocha. Mówię: „Nawet jeśli nie będziesz miał internetu, to codziennie módl się. Bo z modlitwy wypływa pokój serca, który teraz czujesz”.

Przyjmują te rady?

Nie zawsze. Wielokrotnie im tłumaczyłem: „Nie pchajcie się do tego groźnego psa na smyczy, którym jest Szatan. Może was ugryźć, a wtedy będziecie cierpieć. Nie idźcie tam po to, żeby dopiero z tego miejsca odbić się do Boga. Już teraz chwyćcie się Jezusa i Maryi, a Oni bezpiecznie was poprowadzą”.

Czy Różaniec czyni cuda?

Nieustannie. Największym jest to, że ci, którzy biorą go do ręki, zaczynają inaczej myśleć. Kiedy pracowałem w pierwszej parafii, przyszedł do mnie maturzysta – Tomek – i poprosił, żebym przygotował go do bierzmowania. Znaliśmy się z boiska, bo lubię grać w piłkę. Spytałem, czemu nie zrobił tego, kiedy był odpowiedni czas. Tłumaczył, że od dziecka gra w piłkę, chodzi do szkoły sportowej, gra w Polonii Warszawa. „Księże – treningi, dom, szkoła”. Zgodziłem się na przygotowanie, ale zapytałem: „Tomek, czy ty się modlisz?”. Przyznał, że nie bardzo. Poprosiłem, żeby podczas codziennej jazdy do szkoły z Otwocka do Warszawy słuchał z empetrójki Różańca. Podczas kolejnego spotkania przygotowawczego do bierzmowania zapytałem, czy go słucha. Potwierdził. Po pół roku zadałem to samo pytanie. Odpowiedział: „Już go nie muszę słuchać, sam go odmawiam”.

Nie oszukujmy się, na tych treningach chłopcy są kumplami, ale każdy chce grać w pierwszym składzie. Tam stale ma miejsce rywalizacja, która często jest chamska. Mówił, że po tym Różańcu grał jakoś inaczej, choć o tym nie wiedział. Kumple pytali, co się z nim dzieje. Przyznał, że z powodu Różańca zmieniło mu się myślenie. Zeszłej jesieni przyszedł do zakrystii z narzeczoną poprosić, żebym pobłogosławił ich ślub. Wyciągnął z kieszeni różaniec i powiedział, że dalej go odmawia. Zapewniłem go, że jeżeli z żoną będą to robić nadal, gwarantuję, że szykuje im się świętowanie wielu jubileuszy małżeństwa.

Skąd Ksiądz to wie?

Po sobie. Kiedy modlę się na różańcu, Pan Bóg zapewnia mi pokój serca. Życie Matki Bożej daje pewność, że jeżeli mówisz Bogu: „Niech się stanie Twoja wola”, to Bóg cię nie zostawi i wypełni swoje obietnice. Nie wiem, czy którakolwiek matka wytrzymałaby jak Maryja patrzenie na katowanie syna. Obecność przy Jego śmierci bez słowa gniewu, zemsty, nienawiści. Konsekwencją Jej „fiat” było to, że choć stała pod krzyżem z przebitym sercem, nie zwariowała, ale dalej wierzyła. Dla nas też w każdym cierpieniu doświadczenie obecności Bożej jest jedynym ratunkiem.

Jaka jest Matka Boża?

Najlepiej określa Ją cytat z pieśni ulubionej przez Jana Pawła II: „O, której berła ląd i morze słucha,/ jedyna moja po Bogu otucha”. Jej wielkością jest umiejętność bycia na drugim planie. Nie przytłacza swoją obecnością. Jest z ludzkiego ciała i kości, każdego z nas zna po imieniu. Ma jedyny cel – doprowadzić nas do spotkania z Bogiem. Na ziemi nie ma piękniejszego słowa niż „mama”. Mama kocha naturalnie, ojciec musi się tego uczyć. Ona jest tą formą, w którą, jak mówił św. Ludwik de Montfort, wystarczy się wlać – i wtedy jesteśmy pełni Boga.

Mówił Ksiądz o zmianie myślenia możliwej przez modlitwy do Matki Bożej.

Dzięki nim przestajemy działać w myśl zasady: „oko za oko, ząb za ząb”. Zwykle, kiedy ktoś cię poniża, też go tak traktujesz. Widać to choćby po debatach polityków osiągających w tym mistrzostwo.

Młodzi czerpią z nich wzór.

Sami młodzi mówią mi, jak ich dotyka potworna agresja. Ucząc w szkole nie mogłem uwierzyć, jak można się tak wyzywać. Bo oni atak uważają za swoją jedyną obronę.

Jak im Ksiądz pomaga?

Staram się ich wyrywać z tych środowisk. Dzisiaj nie jest łatwo złapać młodzież na rekolekcje z księdzem, bo mają tysiące innych ofert. Jedziemy jako grupa religijna, a nie obóz piłkarski, narciarski, choć przez połowę dnia jesteśmy na stoku czy gramy w piłkę. W takich rekolekcjach biorą udział dzieci od pierwszych klas podstawówki aż po studentów. Na ten czas ograniczamy im korzystanie z komórek (albo w ogóle je zabieramy), zabraniamy jeść chipsy, pić colę i chodzić do McDonalda. W zamian proponujemy im adorację, Różaniec, brewiarz. Czasami się buntują, ale wiele razy na koniec dnia, kiedy robimy rachunek sumienia, mówią: „Chciałem przeprosić za to czy tamto”. Widzę, że wtedy działa w ich sumieniu Pan Bóg. Fenomenem jest to, że po powrocie pytają, kiedy jedziemy znowu. Oni dokładnie nie wiedzą, że to Bóg ich dotknął, ale czują, że znaleźli pokój. My tylko stworzyliśmy im przestrzeń do spotkania z Bogiem i Maryją. •

Ks. Łukasz Skołud - misjonarz Świętej Rodziny. Należy do wspólnoty zakonnej w Otwocku-­Świdrze. Rekolekcjonista, duszpasterz młodzieży.

TAGI: