Bez terapii szokowej

publikacja 24.05.2018 06:00

O tym, jak połączyć w parafii stare z nowym, nie wylewając przy tym dziecka z kąpielą, z o. Bogdanem Kocańdą OFM Conv rozmawia Marcin Jakimowicz.

Bez terapii szokowej Henryk Przondziono /Foto Gość Przyjeżdżają na wieś młodzi ewangelizatorzy i zaczynają: „Nie znacie czterech prawd duchowego życia? Nie czytacie codziennie Biblii? Pokażemy wam, jak żyć Ewangelią! …i popełniają ogromny błąd. Przekreślając tradycyjne formy pobożności, wylewają dziecko z kąpielą.

Marcin Jakimowicz: Ewangelizacja na blokowiskach to obrazek, który stał się już duszpasterską „klasyką gatunku”. A na wsi, gdzie wszyscy spotkają się jutro pod sklepem?

O. Bogdan Kocańda: Te granice się zacierają. Wieś bardzo się zmienia. Mieszkańcy wiosek należących do naszej parafii coraz rzadziej zajmują się uprawą ziemi. Pracują w mieście. Zmienia się ich mentalność i podejście do Kościoła, kapłanów. Coraz częściej powtarzają w domach to, co usłyszeli w pracy czy wyczytali w internecie. Gdy trafiłem do Rychwałdu, nie zacząłem z „grubej rury” prowadzić duszpasterstwa w duchu nowej ewangelizacji.

Spłoszyłby Ojciec wiernych, którzy nie lubią terapii szokowej?

Bardzo nie lubią. Pamiętajmy, że mówimy o góralach.  (śmiech) Zacząłem pracę w domu rekolekcyjnym. Na kursy, rekolekcje przyjeżdżali ludzie z całej diecezji. Po latach wytworzyło się środowisko i to ono zaczęło ewangelizować.

Jak górale patrzyli na takie nowinki?

Dziwili się. Zadawali wiele pytań. A ponieważ początkowo nie mieli odwagi zapytać osobiście proboszcza, czasami rozmawiali za moimi plecami…

Żywiecczyzna szemrała jak górski potok...

Tak. (śmiech) Potem ludzie zaczęli się oswajać. Przychodzili na Msze z modlitwą o uzdrowienie. Z czasem kościół wypełnił się po brzegi.

Jak opowiedzieć mieszkańcom wsi w sposób nowoczesny Dobrą Nowinę, by nie podeptać niezwykle cennej formy ludowej pobożności?

Choć w Rychwałdzie pracuję już czternaście lat, proboszczem jestem dopiero od sześciu. Bardzo cenię ludową pobożność. Mamy dwa rodzaje wspólnot: tradycyjne (działające przy parafii) i ewangelizujące (związane z domem rekolekcyjnym).

Wyczuwa się między nimi wysokie napięcie?

Nie! Współpracują, prowadzą wspólne dzieła. Pamiętajmy, że Kościół oddycha dwoma płucami: Tradycji i tego, co dziś mówi do niego Duch Święty. Te światy absolutnie się nie wykluczają.

Czy metody, które sprawdzają się w ramach akcji „Bóg w wielkim mieście” wśród ludzi pędzących na stację metra, zdają egzamin w scenerii rodem z programu „Rolnik szuka żony”?

Nie. I powiem więcej: nie muszą. Potrzebujemy dwóch płuc. Tradycji i nowej ewangelizacji. Dzięki nim Kościół wzrasta, nie grzęźnie w stagnacji, ale zmierza krok po kroku do królestwa niebieskiego.

Co spaja te światy?

Maryja. Z właściwą sobie delikatnością łączy nowe i stare. Na nabożeństwie fatimskim nie da się wcisnąć szpilki: przy ołtarzu modli się czterdziestu kapłanów, przyjeżdża pięć tysięcy ludzi (sama parafia liczy dwa). Widzę mnóstwo młodych. Trudno zaparkować samochód, więc pozwalamy, by wierni ustawiali auta w niezagospodarowanej części cmentarza. Uczę się łączyć stare i nowe. Mamy przy kościele wielki namiot, w którym latem prowadzimy akcje ewangelizacji w Beskidach, od nas wyszła propozycja spotykania się na górskich szczytach.

Byłem u Was na Mszy z oprawą góralską. Mnóstwo ludzi w strojach regionalnych. Ma Ojciec ciarki na plecach, słysząc trombity rozpoczynające Mszę? Brzmią donośniej niż szofar…

Ciarek nie czuję, bo sam jestem synem górali z Beskidu Makowskiego. Jako chłopak wiele czasu spędzałem u dziadków na roli. To moje środowisko naturalne. Na wsi wszystko kręci się wokół rodziny. To fundament, który trzeba pielęgnować. Jeśli nawróci się ktoś w domu, przyciąga często do wspólnoty całą rodzinę. Jeśli są jakieś urodziny czy imieniny, to nie licz na to, że ludzie przyjdą na spotkanie modlitewne. (śmiech)

Jeden ze znajomych wiejskich proboszczów gorzko żartował: „To wiara, której nie da się wykorzenić, ale… nie da się też pogłębić”.

Mam inne doświadczenie. Trzeba jedynie pracy. Członkowie parafialnego oddziału Akcji Katolickiej zaczęli w małych grupkach dzielić się słowem Bożym. W trzeci piątek miesiąca mamy całonocną adorację Najświętszego Sakramentu. W kompletnym milczeniu. I przez całą noc modlą się ludzie. Trzeba wszystko robić spokojnie. Wspólnoty działające przy domu rekolekcyjnym od wielu lat prowadziły ewangelizacje od domu do domu po ościennych wioskach czy miasteczkach. W parafii zdecydowaliśmy się na to dopiero po sześciu latach mojego proboszczowania. Dałem czas parafianom, by przyzwyczaili się do tego, że są nowe formy opowiadania o Bożej miłości. W tym roku 27 zespołów ewangelizacyjnych ruszyło od domu do domu…

Słyszeli odgłos zatrzaskujących się drzwi i krótkie: „Dziękujemy. Jesteśmy katolikami”?

Nie – przynosili list od proboszcza. Zawarłem w nim i pokorną prośbę o przebaczenie, jeśli kogoś zraniłem, uraziłem, i wezwanie do odpowiedzialności za Kościół. Parafianie żartowali: „Po co proboszcz pisze list, skoro jest tak blisko i zawsze możemy pogadać?”.(śmiech) A poważnie: wielu mi za niego dziękowało. Przychodzili, by przeprosić za to, że źle mnie ocenili, źle myśleli, źle mówili. Bardzo poruszające doświadczenie.

Sercanin ks. Michał Olszewski opowiada: „Na wsi nie możesz głosić wedle klucza wspólnotowego. Ludzie zazwyczaj nie mają takiego doświadczenia”.

Ale mają doświadczenie wspólnoty rodzinnej! I to trzeba pielęgnować. W mieście nie zobaczy się już takich relacji, powiązań. Dajmy ludziom czas. Gdy na kolędzie zapytaliśmy, ile par mogłoby zaangażować się w duszpasterstwo rodzin, zgłosiło się ponad 90. Na spotkanie przyszło 25. Ostatecznie powstał jeden krąg Domowego Kościoła. Droga od „jestem zaproszony” do „jestem zaangażowany” jest długa. To proces i nie można się na to obrażać.

Przyjeżdżają na wieś młodzi ewangelizatorzy i zaczynają: „Nie znacie czterech prawd duchowego życia? Nie czytacie codziennie Biblii? Pokażemy wam, jak żyć Ewangelią!”…

…i popełniają ogromny błąd. Przekreślając tradycyjne formy pobożności, wylewają dziecko z kąpielą. Opowiem o konkretnej sytuacji. Oddaliśmy obraz Maryi Rychwałdzkiej do renowacji w Krakowie. Pojechałem z grupką parafian, by sami ocenili stan prac. Weszli do pracowni i… padli na kolana przed sztalugą z odrapanym obrazem. Zaczęli się modlić. Kobieta, która zajmowała się renowacją, zaniemówiła. Zobaczyła, że to nie jest kolejne „zlecenie”, ale wizerunek, któremu ludzie oddają cześć.

Papież Franciszek w „Evangelii gaudium” prosił o docenienie pobożności ludowej.

Oddychajmy dwoma płucami! Zwornikiem łączącym stare i nowe jest Maryja – znak naszej katolickiej tożsamości. Angażujemy Ją i w tradycyjne formy pobożności, i w nowe kursy ewangelizacyjne. Modlimy się do Niej na kursach Alpha.

Ile osób skorzystało z tej ewangelizacyjnej formy?

Około 4 tysięcy.

Nie słyszał Ojciec złośliwych zarzutów: Alpha to duszpasterska nowinka, jakiś „quasi-Kościół”, zabawa, która niewiele ma wspólnego z chorałem gregoriańskim czy Różańcem?

Nie przejmuję się takimi opiniami. Przecież po Alphie ludzie angażują się w Kościół, wracają do sakramentów. Po kursie powstały u nas wspólnoty Talitha Kum (sto osób posługujących modlitwą wstawienniczą), stanica Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, Francesco Team (ewangelizują przez nowoczesne środki, np. pantomimę, happeningi) czy Wspólnota Trudnych Małżeństw Sychar, czyli pięćdziesiąt osób walczących o utrzymanie sakramentu małżeństwa, wierzących, że każde sakramentalne małżeństwo jest do uratowania…

Naprawdę Ojciec w to wierzy?

Tak. Mamy przypadki, gdy małżonkowie wracali do siebie po sześciu latach. Nowe formy duszpasterskie nie są żadną zabawą w Kościół, bo angażują ludzi, którzy poważnie traktują swą wiarę. Nie ma miłości bez ofiary! Miłość i cierpienie to dwie strony tego samego medalu.

Słyszałem, jak wierni modlili się w Waszym kościele za kapłanów…

Od 13 lat przy sanktuarium działa Ruch „Corda Pia” (Pobożne Serca). To aż 750 wstawienników, którzy modlą się za kapłanów.Dziękuję Bogu, że mam 25 margaretek, które modlą się za mnie codziennie. W każdym miesiącu przynajmniej dwie Msze odprawiane są w mojej intencji. Zamawiają je ludzie ze wspólnot. Bez kapłana nie ma Kościoła. Nie ma Eucharystii, a bez chleba z nieba nie ma życia. Czy możemy się dziwić, że diabeł chce zniszczyć kapłanów za wszelką cenę?

O. Bogdan Kocańda OFM Conv - proboszcz parafii pw. św. Mikołaja i kustosz sanktuarium Matki Bożej Rychwałdzkiej, doktor teologii.