Jeszcze Francja nie umarła

Jacek Dziedzina

publikacja 11.05.2018 06:00

O wiarę nad Sekwaną upominał się Jan Paweł II, pytając Francję, co zrobiła ze swoim chrztem. Dziś coraz głośniej upomina się o nią krew współczesnych francuskich męczenników. Najstarsza córa Kościoła, na której wielu postawiło już krzyżyk, nie jest skazana na zbiorową apostazję.

Pogrzeb Arnauda Beltrame’a, który oddał życie za zakładniczkę.  Czy krew męczenników ocali Francję? CHRISTOPHE PETIT TESSON /epa/pap Pogrzeb Arnauda Beltrame’a, który oddał życie za zakładniczkę. Czy krew męczenników ocali Francję?

Żaden europejski naród w ciągu ostatnich dekad nie doczekał się tylu męczenników co Francuzi. Siedmiu trapistów, zamordowanych w Algierii w 1996 roku. Ksiądz Jacques Hamel zamordowany w 2016 roku w miasteczku w Normandii. I najświeższa historia Arnauda Beltrame’a, podpułkownika żandarmerii, który w marcu oddał życie za zakładniczkę. Dziewięciu męczenników w ciągu zaledwie 22 lat pochodzących z kraju, który – według powszechnej opinii – już dawno dokonał radosnej i nieodwołalnej apostazji. Przypadek?

Pęknięcie

Ppłk Arnaud Beltrame zamordowany w 2018 r.   Richard Gosselin /Panoramic/pap Ppłk Arnaud Beltrame zamordowany w 2018 r.
W maju 2010 roku na festiwalu filmowym w Cannes miał miejsce przedpremierowy pokaz obrazu „Ludzie Boga”. Opowiadał właśnie historię francuskich trapistów. Nikt nie spodziewał się, że ten jednoznacznie chrześcijański w wymowie film otrzyma prestiżowe wyróżnienie jury, po jego projekcji płaczący widzowie zgotują mu kilkuminutową owację na stojąco, a później stanie się jednym z najpopularniejszych filmów we francuskich kinach. Tylko w ciągu pierwszego półrocza obejrzało go ponad 3 mln widzów, a w pierwszych tygodniach wyświetlania znajdował się na pierwszym miejscu wśród najchętniej wybieranych obrazów.

Kiedy w styczniu br. papież Franciszek podpisał dekret, w którym uznał męczeństwo m.in. siedmiu francuskich trapistów, Francja była już w innym miejscu niż 22 lata temu, gdy ich śmierć po raz pierwszy wstrząsnęła opinią publiczną. Francja znajdowała się w nieustannym stanie wyjątkowym wywołanym serią zamachów terrorystycznych. Miała też za sobą doświadczenie poruszenia po zamordowaniu ks. Hamela i – jak się okazało – była w przededniu kolejnej ofiary męczennika, ppłk. Beltrame’a.

Ks. Jacques Hamel zamordowany w 2016 r.   IAN LANGSDON /epa/PAP Ks. Jacques Hamel zamordowany w 2016 r.
Dziś trudno pewnie znaleźć we Francji kogoś, kto nie zna nazwisk obu mężczyzn. Postać kapłana do 26 lipca 2016 roku była znana głównie mieszkańcom Saint-Étienne-du-Rouvray. Nie spodziewał się nigdy, jak przełomowa dla całej Francji może okazać się jego śmierć. Zostaje zabity przez islamistów w czasie odprawiania Mszy św. (pisaliśmy obszernie o całej historii w GN 32/2016).

I postać żandarma, który dobrowolnie oddał życie za zakładniczkę islamskiego terrorysty. Początkowo wydawało się, że wynikało to wyłącznie z jego obowiązków służbowych. W świadomość Francuzów zapadło jednak świadectwo, jakie o wierze Arnauda Beltrame’a złożył jego duszpasterz, który towarzyszył mu w ostatnich chwilach życia. Ks. Jean-Baptiste od dwóch lat przygotowywał go do sakramentu małżeństwa, który miał zawrzeć w tym roku 9 czerwca. Przeżył nawrócenie 10 lat temu, regularnie uczestniczył w Eucharystii. Nie krył się ze swoją wiarą i chętnie opowiadał o swym nawróceniu. Pochodził z rodziny niepraktykującej, a I Komunię św. i bierzmowanie przyjął dopiero w 2010 roku, po dwuletnim katechumenacie. W 2015 roku – jak relacjonowały francuskie media – pojechał na pielgrzymkę do sanktuarium w Sainte-Anne-d’Auray, gdzie modlił się o dobrą żonę. Rok później zaręczył się z Marielle. Ks. Jean-Baptiste jest przekonany, że „tylko wiara może wyjaśnić szaleństwo tej ofiary, za którą wszyscy go dziś podziwiają”. Ten sam ksiądz udzielił mu ostatnich sakramentów. W jednym z wywiadów powiedział: „Arnaud nie będzie miał dzieci. Wierzę jednak, że jego heroizm wzbudzi wielu naśladowców, gotowych poświęcić samych siebie dla Francji i jej chrześcijańskiej radości”.

Dlaczego Francuzi?

Wszystkie te przypadki łączy jedno: dotyczą one ofiar islamskich radykałów. I można by skwitować to tylko komentarzem, że jak ktoś mieszka na tykającej bombie, to i prawdopodobieństwo śmierci jest znacząco wyższe. Tyle tylko, że po pierwsze to nie we Francji mieszka dziś najwięcej rozpoznanych przez służby dżihadystów – według danych UE z września 2017 roku to Wielka Brytania „gości” na swoim terytorium największą grupę islamskich radykałów (35 tys.), podczas gdy we Francji jest ich o połowę mniej. Gdyby więc wytłumaczeniem było wyłącznie statystycznie większe prawdopodobieństwo stania się ofiarą zamachu, najwięcej męczenników powinny mieć Wyspy Brytyjskie. Po drugie zaś to nie sam fakt bycia ofiarą zamachu, a więc nie sama liczba ofiar jest tym, co pozwala mówić o męczeństwie w sensie chrześcijańskim. Każdy z wymienionych wyżej francuskich przypadków, poza motywacją samych zamachowców, łączy również albo oddanie życia za wiarę, za wierność swojemu powołaniu, albo świadome oddanie życia za innych, motywowane właśnie wiarą chrześcijańską. Z natury sceptyczni wobec tzw. znaków czasu, najczęściej bronimy się przed doszukiwaniem się w podobnych zdarzeniach czegoś więcej niż zwykłych, choć tragicznych, przypadków. Trudno jednak, znając historię najnowszą Francji, a zarazem starając się myśleć o rzeczywistości w kategoriach biblijnych i duchowych, jako nieustannej walce o człowieka, nie dostrzec w tych wydarzeniach i reakcji na nie bardzo mocnych sygnałów, które sprawiają wrażenie rozpaczliwego wołania o wiarę oraz wypchnięty ze świadomości i tożsamości Francuzów chrzest. Tym bardziej że nie brak znaków, które zdają się potwierdzać taką interpretację.

Prezydent łamie tabu

Jest 26 lipca 2017 roku. W kościele w Saint-Étienne-du-Rouvray w Normandii trwa Msza św. z okazji pierwszej rocznicy zamordowania ks. Jacques’a Hamela. W liturgii uczestniczy prezydent Francji Emmanuel Macron. Po Mszy św. zabiera głos. Dziękuje Kościołowi katolickiemu, biskupom, siostrom zakonnym, księżom i świeckim katolikom „za to, że wasza wiara i wasze modlitwy dały wam siłę do przebaczenia”. Padają też odważne, jak na Francję, deklaracje: „Republika nie istnieje po to, żeby zwalczać religię, a tym bardziej po to, żeby religię zastąpić”. Aż wreszcie na końcu: „Męczeństwo ks. Hamela nie pójdzie na marne” – mówi Macron ku zdumieniu zgromadzonych.

Nie wiem, kto pisał mu to przemówienie, nie wiem, na ile sam w nie wierzy i zdaje sobie sprawę z wymowy i mocy tych słów, ale jest w tym zdaniu i w całym zresztą mocnym przemówieniu coś, czego nad Sekwaną nie słyszano od przywódcy państwowego od czasów sprzed rewolucji francuskiej. Owszem, to z jednej strony ciągle pochwała Republiki, która – jak twierdzi Macron – gwarantuje równość wszystkim, niezależnie od wiary czy niewiary. Jednak zauważalne jest to, że w przemówieniu nie tylko nie pojawia się ani razu wspomnienie o największej świętości tejże Republiki, czyli zasady laïcité, ale, „co gorsza”, pojawiają się słowa, które dotąd przez ideologię radykalnej świeckości były uznawane za uderzenie w jej podstawy: modlitwa, przebaczenie, wiara, męczeństwo… Wypowiadane przez prezydenta Francji, nie dość, że obecnego na oficjalnej kościelnej uroczystości, to jeszcze przemawiającego w katolickiej świątyni, brzmią jak prawdziwa herezja dla wyznawców laïcité. O dziwo jednak prezydent nie zostaje za to skrytykowany przez żadną z największych francuskich gazet. To o tyle wymowne, że kiedy przed laty prezydent Nicolas Sarkozy, witając Benedykta XVI, pozwolił sobie na o wiele „bezpieczniejsze” przemówienie, wzywając tylko do tzw. laickości pozytywnej i większego otwarcia na wartości duchowe w życiu publicznym, większość mediów nie zostawiła na nim suchej nitki, a Wielki Wschód Francji, najbardziej wpływowa organizacja wolnomularska w tym kraju, wydała specjalne oświadczenie potępiające „wybryk” prezydenta.

Oczywiście to nie przemówienia polityków są wystarczającym dowodem na to, że w całej Francji dokonuje się jakaś zasadnicza przemiana i powrót do chrześcijaństwa. Tak się jednak składa, że te rewolucyjne słowa Macrona nie tylko same w sobie świadczą o przełamaniu pewnego tabu we francuskiej polityce, ale też idą w parze z tym, co rzeczywiście dzieje się w tzw. terenie. A tam każdego roku rośnie liczba dorosłych, którzy Chrystusa wybierają świadomie, przyjmując sakramenty inicjacji chrześcijańskiej. Nie ma w pełni precyzyjnych narzędzi, by z całą pewnością stwierdzić, że to francuski „efekt męczenników”. Trudno jednak nie pamiętać w tym kontekście o słowach Tertuliana z III wieku: „Krew męczenników jest zasiewem nowych wyznawców”. Działało w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, nie może działać w (być może) ostatnich?

Czyszczenie pamięci

W 2016 roku, po zamordowaniu ks. Hamela, wielkie poruszenie we Francji (widać to było po czołówkach gazet, na co dzień spychających tematy religijne na dalsze strony) wywołało świadectwo Sohraba Ahmariego. To wprawdzie nie Francuz, tylko mieszkający w Londynie Irańczyk pracujący dla wydawanej w Nowym Jorku opiniotwórczej gazety „The Wall Street Journal”, który ogłosił publicznie, że porzuca islam i przechodzi na katolicyzm. Znany publicysta podkreślał jednak bardzo wyraźnie, że ostateczną decyzję podjął pod wpływem męczeńskiej śmierci francuskiego księdza. Media nad Sekwaną przez parę dni nie do końca wiedziały, jak to skomentować, ale sam fakt, że wałkowały go z różnych stron, był niezwykły sam w sobie. Francuzi przecierali oczy ze zdumienia, bo w telewizji publicznej co drugi rozmówca w programach publicystycznych był duchownym katolickim. W setkach kościołów trwały modlitwy, a rada muzułmanów prosiła współwyznawców w całym kraju, by w niedzielę po zabójstwie ks. Hamela poszli do kościołów i uczestniczyli we Mszy św. w geście solidarności z katolikami...

Możliwe, że wymierne efekty tego poruszenia i przełamania tabu w mówieniu o religii będą widoczne szybciej, niż „średnia francuska” przewiduje. Ale może będzie i tak, jak dzieje się z widocznymi już od lat objawami nowego przebudzenia wiary nad Sekwaną. Wiele osób zastanawiało się nad tym fenomenem: jak to się dzieje, że w tak mocno przeżartym radykalnym laicyzmem kraju powstają i trwają wspólnoty życia chrześcijańskiego, które swoim charakterem i siłą oddziaływania przypominają nierzadko pierwsze wspólnoty chrześcijańskie? Jedną z ciągle mało popularnych odpowiedzi jest przekonanie, że to… krew męczenników z okresu rewolucji francuskiej wydaje w końcu swoje owoce. To nie tylko tysiące anonimowych ofiar rzezi w Wandei, ale też uznani oficjalnie przez Kościół męczennicy paryscy czy męczennicy z Angers, którzy stracili życie za odmowę wyrzeczenia się wiary. Dlaczego owoce zaczęły być widoczne dopiero w II połowie XX wieku? Filozof Dariusz Karłowicz, którego pytałem kiedyś o to, dlaczego w jednych rejonach krew męczenników „działa” niemal od razu, a w innych przez kolejne setki lat wygląda to raczej marnie, trafnie zauważył, że warunkiem tego, żeby męczeństwo „działało”, jest pamięć o męczennikach. A ta bywa najczęściej zacierana: z wyrachowania lub wygody. I to by się zgadzało: ogromne prześladowanie Kościoła w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej było tematem zakazanym we Francji niemal do XXI wieku. Historycy, którzy próbowali przełamać zmowę milczenia, jak m.in. prof. Reynald Sécher z Sorbony, byli usuwani ze środowiska i z uczelni.

Ostatni chrześcijanie?

Można odnieść wrażenie, że o ile dotąd zacieranie pamięci o męczennikach było jedną ze specjalności francuskiej ideologii skrajnej laickości (wrogiej wersji rozdziału państwa i Kościoła), o tyle wydarzenia ostatnich dwóch dekad są jedną wielką celebracją pamięci o współczesnych męczennikach. A to może przełożyć się na wzmocnienie i przyspieszenie trendu obserwowanego od dłuższego czasu. Już w 2009 roku francuski episkopat odnotował, że tylko w ciągu czterech lat aż o połowę wzrosła liczba dorosłych Francuzów, którzy przystępują do sakramentu bierzmowania. Większość z nich to ludzie w wieku 25–45 lat. Znaczna część to chrześcijanie, którzy w czasie Wielkanocy przyjęli chrzest, jednak wiele osób to wierni, którzy po okresie odejścia od Kościoła znów do niego wracają. W 2004 roku w całej Francji chrzest przyjęło 2539 dorosłych. W 2009 roku było to już 2931 osób i na takim mniej więcej poziomie, z małymi wahaniami, utrzymywało się to przez 4 lata. W 2015 roku nastąpił wyraźny skok do 3220 osób, by w 2016 roku osiągnąć liczbę 3631 pełnoletnich katechumenów. A w czasie tegorocznej Wigilii Paschalnej chrzest przyjęła rekordowa liczba 4200 dorosłych. Co ciekawe, dane francuskiego episkopatu pokazują, z jakich kategorii „rekrutują się” nowi członkowie Kościoła. Z danych wynika, że wprawdzie 45 proc. katechumenów pochodzi z rodzin, w których przynajmniej jeden z rodziców był ochrzczony, to jednak odsetek osób z rodzin bez żadnych tradycji religijnych także jest bardzo wysoki (w tym roku 22 proc.). Mniejszość, ale też coraz liczniejszą, stanowią muzułmanie, którzy chcą przejść na katolicyzm (w tym roku 7 proc.), a także przedstawiciele tzw. religii Wschodu. Ciekawa jest również lista motywów, jakimi kierują się sami zainteresowani. Ważne jest m.in. to, że na pierwszym miejscu wcale nie znajdują się tzw. sytuacje okolicznościowe, jak prośba o bycie chrzestnym. Przeciwnie, dominują takie motywy jak spotkanie świadka wiary, często pojawia się na przykład świadectwo kolegi z pracy. Przyczyną jest również jakieś wydarzenie z życia, poczucie, że jest się akceptowanym we wspólnocie, a także pragnienie przystępowania do Komunii św. (wszystkie dane za francuskim episkopatem).

Pamiętam taką scenę sprzed lat: niedzielne przedpołudnie, centrum Paryża, kościół Saint Gervais. W pełnej jak zawsze świątyni Wspólnot Jerozolimskich dzieci, młodzież i dorośli, mnisi i mniszki śpiewają bizantyjskie pieśni. Całą Mszę rejestruje 2 program francuskiej telewizji. – Chcemy zrobić reportaż o ostatnich chrześcijanach – tłumaczy mi z nieukrywaną ironią dziennikarz. Pocieszające jest to, że reporter raczej nie stracił pracy – zapewne jeździ dziś po całej Francji i kręci reportaże o dokładnie odwrotnym zjawisku.