Oddech nieprzytłoczony

Krzysztof Błażyca

publikacja 06.05.2018 06:00

Wiara pchnęła ich w tę drogę. Trudności pojawiły się już na początku, a jednak przejechali w 56 dni przez 14 krajów, pokonując 11 256 km z Fatimy przez Nordkapp i Moskwę do Gdańska.

Na krańcu Europy. Zbigniew Czajka (od lewej) i Jan Kostuch zdobyli Nordkapp. archiwum zbigniewa czajki Na krańcu Europy. Zbigniew Czajka (od lewej) i Jan Kostuch zdobyli Nordkapp.

To był projekt duchowo-historyczno-rowerowy z mocnym akcentem na duchowy – podkreślają Zbyszek Czajka (58 l.) i Janek Kostuch (64 l.). Ich wyprawa trwała od 13 maja do 21 lipca 2017 r. W marcu br. została nominowana do nagrody Kolosa w kategorii „Wyczyn roku”. Inspiracją do wyruszenia w drogę była 100. rocznica objawień fatimskich. – Za motto obraliśmy słowa Maryi wypowiedziane w Fatimie: „Niech łaska Boża będzie waszą siłą”. Pamięć o tym, ile łaski doświadczyliśmy na trasie, pozostanie w nas na zawsze – przyznają. I choć ostatecznie Kolosa nie otrzymali, przyznają, że wyczyn fizyczny, jakim było pokonanie długiego dystansu w stosunkowo krótkim czasie, to „blade tło” tego, co udało się osiągnąć. – Ważne jest to, że przez tę drogę uświadomiliśmy sobie, jak wielkie znaczenie miało orędzie fatimskie dla losów Europy i świata. Droga była dwumiesięczną modlitwą na rowerach. Nam nie chodzi o to, aby zaistnieć, ale aby dzielić się świadectwem – twierdzą.

Mała góra, wielka góra

Zbyszek pochodzi z Sopotu, gdzie prowadzi własny biznes. Janek jest emerytem z Garcza na Kaszubach. Na rowerach wyczynowo jeżdżą od kilku lat. Janek też biega w maratonach. Ostatnio zajął pierwsze miejsce w zawodach na Cyprze. – Nawet mi Mazurka Dąbrowskiego chcieli grać – śmieje się. Z przyjaciółmi zawiązali grupę pielgrzymkową o nazwie „Homoviator” (człowiek w drodze, pielgrzym). Organizują wspólne wyjazdy rowerowe o charakterze pielgrzymkowym. Mówią o nich „podróże z wiarą”. Cały dystans na rowerach pokonali we dwóch. – Do Berlina towarzyszył nam Adaś Korwel, a wcześniej, do Barcelony, Ania, Ula i Ela, które były na spotkaniu z papieżem. Wsparciem logistycznym (samochód-sypialnia, posiłki, części zapasowe do rowerów) aż do Sankt Petersburga był Tobiasz Żuchewicz.

Gdy startowali z Fatimy, Janek nabawił się zapalenia płuc. – Chcieliśmy dotrzeć do Berlina i Moskwy w pierwsze soboty miesiąca. A tu napatoczyła się choroba Janka. Nie byłem pewny, czy powinniśmy ruszać na trasę – mówi Zbyszek.

Janek nie dawał za wygraną. Naciskał, aby jechać. Zanim dotarli do sanktuarium La Salette, Janek już pluł krwią. – Miałem wiarę – mówi Janek. – Różaniec pomagał pokonywać góry. Cały Różaniec to podjazd pod dużą górę, kilka dziesiątek to mała góra. Jedynie zawierzenie pchało nas w drogę. A płuca jeszcze do Nordkapp męczyły.

Dzień zaczynali o świcie. Jechali przez 3, 4 godziny, krótka przerwa ok. 10.00 na śniadanie, potem ok. 14.00 obiad i dalej w trasę. – Zaopatrzenie stanowiły banany, ryż i musli, jogurt. Dużo warzyw i sałatek. Jak się dało, jechaliśmy nawet do 23.00, robiąc 270 km w ciągu dnia. Na spanie i odpoczynek pozostawało 4–5 godz. na dobę – opowiada Zbyszek. Są wprawieni w długich dystansach. Ich rekord, zrobiony rok wcześniej, to 390 km w ciągu jednego dnia. – To było z Suchowoli do Sopotu. Wtedy podjęliśmy wyzwanie dla uczczenia pamięci ks. Jerzego Popiełuszki. Jechaliśmy z Moskwy.

Podczas trasy fatimskiej warunki pogodowe im sprzyjały. – Czasem się zagalopowaliśmy. Wiatr jest najlepszym sprzymierzeńcem, a największym wrogiem jest lęk. My, jak złapiemy wiatr w plecy, to nie ma zmiłuj się, jedziemy maksymalnie.

Podkreślają, że najważniejsze jest przygotowanie. – Przed wyjazdem w lutym i marcu przejechaliśmy 2 tys. km. To dużo. Do tego codziennie bieganie. Jest ważne, aby oddech był nieprzytłoczony. Nawet w naszym wieku przystosujesz organizm do takiego wysiłku. Wytrzymałość można wypracować. Ona jest potrzebna.

Jakub, alkohol i cuda

Realizacja projektu była trudnym wyzwaniem. Plan był taki, aby do ważnych miejsc dotrzeć w określonym czasie. – Nasze zmagania śledziło wielu ludzi. Wiemy, że kilkaset osób modliło się za nas. To dla nas zastrzyk energii – podkreślają. – Nieraz trudne doświadczenia pokazywały, co jest naprawdę ważne – przyznaje Zbyszek. – Wiele zdarzeń na trasie trudno sobie wymyślić.

W Kilonii poznali „przypadkiem” trzy osoby z grupy różańcowej. Przyjęli rowerzystów na nocleg i dali kontakt do mieszkającego w Arhus w Danii polskiego kapłana, ks. Herberta. – Ale to, czego doświadczyliśmy rano, graniczyło już z cudem. Dzwoni do nas jakiś Jakub, którego nie znamy, i pyta, kiedy dostarczymy do naprawy nasze rowery. Potem okazało się, że jest przyjacielem przyjaciela tych osób z Kilonii... Rowery naprawił nam tak, że już do samego końca (6000 km) nie mieliśmy z nimi żadnych problemów. A za swoją usługę i kosztowne części nie chciał zapłaty – poprosił tylko o modlitwę i kartkę z Moskwy – opowiada Zbyszek. Dodaje, że od czasu ich wcześniejszej pielgrzymki do Santiago de Compostela (sanktuarium św. Jakuba) różni „Jakubowie” pojawiali się na ich trasie w różnych okolicznościach.

Inna historia wydarzyła się w Sankt Petersburgu, gdzie po Mszy św. zostali zaproszeni na nocleg przez Rosjankę. W mieszkaniu okazało się, że jej mąż jest od ponad 20 lat uzależniony od alkoholu. – To nie było miłe przywitanie, ale byliśmy zbyt zmęczeni, by stamtąd wyjść. Poszliśmy spać, a Tobiasz przez całą noc opowiadał gospodarzowi o naszej wyprawie. Nazajutrz mężczyzna, zupełnie trzeźwy, pojechał z nami do kościoła. Żona była w szoku, bo on kościoła unikał. A teraz on siedział z nami w pierwszej ławce, a ksiądz, opowiadając historię tamtejszego cudownego obrazu Maryi, dodał, że obraz jest „patronem” uzależnionych od alkoholu. Wtedy zrozumieliśmy sens tego spotkania.

– Wiele było takich sytuacji. Gościna u ojca Ptolemeusza w Smoleńsku, niesamowite spotkanie w kościele podczas ślubu, gdzie matka pana młodego zaprosiła nas na wesele w Kijowie – wymienia Zbyszek. – Potem bez słów rozumieliśmy te sytuacje. Łaska Boża jest po prostu nieogarnięta – dodaje. Wszystkie te wydarzenia odbierali jak drogowskazy.

Zawsze na czas

Oficjalnie ich pielgrzymka rozpoczęła się w Fatimie podczas wizyty papieża Franciszka. Trasa wiodła z Portugalii przez Hiszpanię, Francję, Szwajcarię, Austrię, Niemcy, Danię, Szwecję, Norwegię, Finlandię, Rosję, Ukrainę i Białoruś do Polski. Po pokonaniu 11 256 km rowerzyści zakończyli pielgrzymkę w sanktuarium Matki Bożej na gdańskiej Żabiance. – Bo – parafrazując słowa Jana Pawła II – tutaj dla nas wszystko się zaczęło – i nasza wiara, i rowerowe pielgrzymowanie. W wierze chodzi o osobistą relację z Panem Bogiem. Ja tego wcześniej nie rozumiałem – przyznaje Zbyszek.

Odwiedzili miejsca, które wpisały się w historię Europy i świata na przestrzeni ostatnich 100 lat. – Zaczynając od Fatimy, przejechaliśmy przez m.in. Dachau, Berlin, Miednoje, Moskwę, Katyń, Bykownię, Kijów, Mińsk. Oczywiście nie byłoby rozczarowania, gdyby się nie udało. A jednak wierzyliśmy. I docieraliśmy wszędzie w zaplanowanym czasie – opowiada Zbyszek. – Droga coraz bardziej zbliżała do Pana Boga. I wierzymy, że dlatego się udało tego dokonać. A i tak najwięcej człowiek korzysta, gdy już nie są potrzebne te cuda. Bo to Eucharystia jest największym cudem, którego możemy doświadczać codziennie. I wtedy wszystkie rzeczy układają się pomyślnie – mówią rowerowi wyczynowcy.

– Taka wyprawa to forma relaksu, modlitwy, kontemplacji i bycia samemu ze sobą. Aby zastanowić się nad życiem, spotkać ludzi – mówi Janek. – Wydaje ci się, że sobie nie poradzisz, i wtedy właśnie potrzebne jest zawierzenie, walka. Bo w codziennym życiu musisz walczyć – dodaje Zbyszek.

Humoru zakończeniu ich historii dodaje fakt, że gdy dotarli z powrotem do Polski, po ponad 11 tys. km różnymi drogami, zostali zatrzymani za to, że nie jechali poboczem dla rowerów. – A jednak zakończyliśmy szczęśliwie, a cały ten trud i wysiłek połączony z codzienną modlitwą ofiarowaliśmy Maryi, do czego zachęcała w Fatimie.

Przed nimi kolejne projekty „z wiarą”. Tym razem dla uczczenia 100 lat niepodległości Polski.