Rówieśnica Niepodległej

Tomasz Gołąb

publikacja 08.05.2018 06:00

Rodziła się razem z wolną Polską. Ochrzcił ją ks. Ignacy Skorupka, który poległ dwa lata później na polach Cudu nad Wisłą. Ale i ona była gotowa oddać życie za ojczyznę. Bóg jednak przydzielił jej inne zadania.

Siostra Regina Mizgier, której śpiewa się już „Dwieście lat,  dwieście lat”, niedawno wybrała się na Ekstremalną Drogę Krzyżową. tomasz gołąb /foto gość Siostra Regina Mizgier, której śpiewa się już „Dwieście lat, dwieście lat”, niedawno wybrała się na Ekstremalną Drogę Krzyżową.

Na stole rozkłada cudną ażurową bluzeczkę. Udziergana nitką ze sprutej halki, wystruganym drewnianym szydełkiem, powstała w więziennej celi w Nowogródku. O tym etapie życia s. Regina Mizgier opowiada niechętnie, półsłówkami. 

– Może przynajmniej siostra powie, jaki ma stopień? – Nie pamiętam – mówi, chociaż w oku widać błysk. Modliła się, żeby zapomnieć, co widziała. A pamięć wciąż ma świetną. Mimo że 18 kwietnia skończy 100 lat. – Jest porucznikiem – szepczą siostry franciszkanki Rodziny Maryi za plecami.

Królowa się rozpłynęła

W zakonie znają ją jako s. Beatę. Imię zmieniono jej tuż po wojnie, po ślubach w klasztorze w Studzienicznej, gdy Urząd Bezpieczeństwa poszukiwał AK-owców z Wileńszczyzny. Przyjechali po Reginę, a zastali Beatę. Odjechali z kwitkiem. – Rozpłynęłam się im jak woda – śmieje się.

Siostra działała pod rozkazami Stanisława Jerzego Sędziaka, cichociemnego, który na początku grudnia 1942 r. objął w Lidzie funkcję szefa sztabu Okręgu Nowogródzkiego Armii Krajowej. To dzięki niemu Okręg Nowogródzki dysponował dobrze uzbrojonymi oddziałami partyzanckimi, które wykonały wiele akcji zarówno przeciw okupantowi niemieckiemu, jak i radzieckim partyzantom. W 1946 r. ppłk Sędziak poślubił potajemnie młodszą siostrę Reginy, Wandę. 4 miesiące później został aresztowany i po śledztwie mokotowskim skazany na śmierć za przynależność do AK i WiN-u. Ostatecznie kara została zamieniona w 1956 r. na dożywocie, a rok później na 12 lat więzienia.

Regina i Wanda były łączniczkami w AK. Siostry śmieją się, że s. Beata do dziś jeździ wszędzie z teczką. Zawsze pod ręką miała pieczątki, potrafiła wyrobić bezpieczne dokumenty, które niejednemu ocaliły życie. – Ten okres mam już rozliczony z ludźmi i z Panem Bogiem – powtarza s. Regina.

Było, minęło, nie pamiętam!

Przeżyła dwukrotne więzienie. Najpierw w Lidzie, potem w Nowogródku. Raz w paczce dostała buty z grubą zelówką. W podeszwie ukryte były tajne dokumenty. Rosyjscy strażnicy bardzo chcieli jej te wygodne buty zabrać. Powiedziała, że chętnie by oddała, ale ma egzemę na stopach. Przestraszyli się.

Cela była tak ciasna, że 24 więźniarki przewracały się na drugi bok w nocy na komendę. Siostra Beata pamięta, że 10 marca rozstrzelano grupę księży. Ją skazano na 10 lat więzienia. – Było, minęło, nie pamiętam. To ostatnie z wykrzyknikiem – kwituje s. Beata. Na szczęście z innymi więźniami została odbita przez oddział Stanisława Jerzego Sędziaka. To on pierwszy dowiedział się od niej o ślubie, jaki za ocalenie życia złożyła Bogu. Czekając na niechybną śmierć, obiecała, że wstąpi do zakonu.

Jako harcerka włączyła się w działalność podziemia niepodległościowego. Ale gdy ją dziś spytać o cokolwiek z tego czasu, odpowiada: „Nie pamiętam”. Tak nauczono ją w domu, a potem w konspiracji. Ojciec był w AK, ona prowadziła tajne nauczanie. – Dzieci miałam uczyć po białorusku. A jeśli się kaleczy polski i rosyjski, wychodzi bardzo dobrze. Więc uczyłam. W razie wsypy dzieci miały udawać, że przyszły tylko chrustu nazbierać. Ale pod gałązkami ukryte były książki.

Dzięki rosyjskiemu generałowi

Potem, już w zakonie, też pracowała z dziećmi. Wciąż garną się na stuletnie kolana. A ona z radością przytula przedszkolaki i pierwszaki z podstawówki prowadzonej w Markach, gdzie przebywa od 1982 roku. Wielu dzieciom była matką, dla wielu może być babcią. – Jeszcze bym popracowała, gdyby mi dali – zapewnia.

Swoje dzieciństwo, spędzone w Lidzie niedaleko Wilna, wspomina jak piękny sen. Biegała po łące albo po torach kolejowych, na wyścigi z chłopakami. Do szkoły miała 2,5 kilometra. Chciała się nauczyć żąć sierpem. Do dziś ma ślad na palcu.

W Lidzie poznała niezwykłego kapłana, franciszkanina o. Kamila Władysława Wełymańskiego. Był proboszczem, a jednocześnie angażował się w AK. To z nim przyjechała do Warszawy, jak pamięta, ostatnim transportem z repatriantami z Białorusi. Franciszkanką Rodziny Maryi została dzięki niemu i… rosyjskiemu generałowi. – Chciałam wstąpić do zakonu klauzurowego, ale wyszło inaczej. Adiutant rosyjskiego generała, który zgodził się nas podwieźć od rogatek miasta do centrum, pomylił drogę w strasznej ulewie. I zamiast zawieźć na Krakowskie Przedmieście do wizytek, trafiłam na Hożą, do domu prowincjalnego Franciszkanek Rodziny Maryi. I tak już zostało. Ojciec Kamil powiedział, że dobrze, bo „rozwaliłabym” klauzurę. Już nie dyskutowałam ani z nim, ani z Panem Bogiem – wspomina.

Urodzona w pociągu

W lutym 1949 r. o. Kamil Wełymański, którego zawierucha wojenna rzuciła do Wilna, został aresztowany. Przez więzienia w Wilnie i moskiewskiej Łubiance trafił z 25-letnim wyrokiem za „aktywną działalność antyradziecką i nacjonalistyczną” najpierw do obozu w Workucie, do kopalni węgla kamiennego, a później do obozów pracy na terenie dzisiejszego Kazachstanu. A Regina Mizgier pozostała w klasztorze. Jej całe życie w przedziwny sposób splotło się z historią Polski niepodległej. Już od narodzin, bo przyszła na świat... w pociągu, który wiózł rodzinę Mizgierów ze zsyłki z Syberii do upragnionej ojczyzny. Był niespokojny rok 1918. Dla Polski nadchodziła upragniona wolność. 4 lutego Rada Regencyjna powołała Radę Stanu Królestwa Polskiego. 9 marca rząd bolszewicki przeniósł stolicę Rosji z Piotrogrodu do Moskwy. Siostra Regina w dokumentach do dziś, jako miejsce urodzenia, ma wpisane „Żudzidłowo k. Moskwy”. To mała wioska ze stacją kolejową, 50 km za Briańskiem.

10 stacji dalej, w Klińcach, proboszczem był ks. Ignacy Skorupka. Być może ktoś doniósł mu, że w pociągu urodziło się dziecko, może sam, będąc na stacji, usłyszał jego płacz i polską mowę rodziców. – To on mnie ochrzcił, bohater Cudu nad Wisłą – mówi zakonnica, choć nie brzmi to jak przechwałka. Ksiądz Skorupka, który poległ w Ossowie, podczas Bitwy Warszawskiej 1920 r., dał jej imię Regina. Po łacinie: królowa. W zakonie została s. Beatą, to znaczy szczęśliwą, a nawet błogosławioną. – Nie wiem, po co Bóg trzyma taką wiekową zakonnicę. Może po to, żeby odstraszać od zakonu – śmieje się. Siostra Beata mówi, że wzrok jej wysiada, słuch szwankuje. Ale tak nie jest. Pasjami wykonuje robótki ręczne: cudne aniołki z włóczki na szydełku, serwetki, a na Wielkanoc – jajka, które pieczołowicie okręca żółtą włóczką.

– Sama sprząta pokój, a nie daj, Boże, żeby ktoś chciał po niej pozmywać – śmieją się siostry. Chociaż przełożona zabroniła jej wchodzić na drabinę i myć okna, przyznaje, że jeszcze w ubiegłym roku robiła to osobiście. Wierzy, że jej patron – św. Józef już szykuje jej inną drabinę, do nieba.

Siostra ekstremalna

Całkiem niedawno w klasztornej kaplicy wszystkich wystraszyła, upadając na twarz tuż przed ołtarzem. Siostry rzuciły się, by ją podnieść. Kazały się położyć w pokoju, a siostra w śmiech… Bo ona nie przewróciła się, tylko z posadzki Pana Jezusa do ust przyjmowała. Nikt inny nie zauważył, że kapłanowi spadł komunikant. – Najgorsza sprawa to myśleć o sobie. Wtedy od razu coś strzyka, coś boli… – mówi, dziękując Opatrzności Bożej za każdy dzień. 100. rocznicę urodzin już uczciła. 16 marca poszła na Ekstremalną Drogę Krzyżową. Siostry prosiły, tłumaczyły, że to za duży wysiłek.

– Musi być siostra w dobrej formie na urodziny.
– A ja jestem w złej? – dworowała.
– Może być różnie z pogodą.
– Ale ja mam dobrą kurtkę. I mam siłę, bo dużo się modlę – przekomarzała się.

I postawiła na swoim, choć zakonnego posłuszeństwa też dochowała. Przeszła jedną stację, za to w mrożącym krew w żyłach powietrzu i śniegu. „Nie takie rzeczy przeszłam” – mówią jej oczy.