Nie lękajcie się reagować!

WIARA.PL |

publikacja 18.04.2018 04:45

Kościół jako pierwszy powinien rozliczyć się z przestępstw pedofilskich, nie oglądając się na innych. Ale popełnimy niewybaczalny błąd, jeżeli problem ograniczamy wyłącznie do Kościoła.

Nie lękajcie się reagować! Roman Koszowski /Foto Gość Przed laty obowiązywała, nie tylko zresztą w Kościele, silna, wręcz paraliżująca kultura dyskrecji. O pewnych sprawach nie wypadało mówić publicznie, a nawet w ogóle wspominać. Taka społeczna mentalność przysporzyła ofiarom wiele cierpienia.

Fragment książki "Kościół katoludzki. Rozmowy o życiu z Ewangelią" publikujemy za zgodą wydawnictwa WAM.

Na jakim etapie przeciwdziałania pedofilii i walki z nią jest Kościół w Polsce?

Na początku drogi, którą będziemy iść z żelazną konsekwencją. W 2014 roku przyjęliśmy procedury i wytyczne, które potwierdziła Stolica Apostolska. Mówiąc w skrócie: priorytetem jest ochrona dzieci i młodzieży i zero pobłażania wobec sprawców. Z kolei w 2017 roku, zgodnie ze zmienionym prawem świeckim, wszelkie przypadki zobowiązani jesteśmy zgłaszać do państwowych organów ścigania. Tu nie ma żadnych okoliczności łagodzących: kto nie zgłosi przestępstwa, ponosi odpowiedzialność karną. Warto też pamiętać, że w wielu punktach przepisy kanoniczne są surowsze niż cywilne, np. w Kościele przestępstwa pedofilskie się nie przedawniają, a próg wiekowy ofiar wyznaczono na poziomie nie piętnastu, ale osiemnastu lat.

Tyle kluczowe przepisy, które są precyzyjne. Teraz musimy pracować, nieustannie i cierpliwie, nad głęboką i trwałą zmianą mentalności…

Nie lękajcie się reagować!   wydawnictwowam.pl Abp Wojciech Polak, Marek Zając: "Kościół katoludzki. Rozmowy o życiu z Ewangelią." Wydawnictwo WAM …no właśnie. Bo prasa nadal wyławia przypadki, gdy władze kościelne działały opieszale bądź dopuszczały do sprawowania funkcji duszpasterskich księży, którzy dopuszczali się molestowania.

Nawet jeden taki przypadek to zawsze jeden przypadek za dużo. Przywoływane zaniedbania z reguły pochodzą jednak z lat wcześniejszych. Obecnie procedury przynoszą efekty. Musimy też pamiętać, że diecezje i zakony dysponują daleko idącą niezależnością, podlegają wyłącznie papieżowi. Powinny one stosować się do wytycznych, ale niektóre czynią to z pełnym zaangażowaniem, a inne zatrzymują się na pewnym koniecznym minimum. To trzeba zmienić. Zresztą powiedzmy sobie szczerze: zmiana mentalności musi nastąpić w całym społeczeństwie, nie tylko w Kościele. Jeszcze kilkanaście lat temu świadomość tego, jak dewastująca jest pedofilia, była w Polsce mizerna. Na niepokojące sygnały nie zwracali uwagi krewni, sąsiedzi, nauczyciele, trenerzy… Dlatego nie tylko do ludzi Kościoła chciałbym zaapelować: nie lękajcie się reagować!

Jak zmienić mentalność?

Przez edukację, kampanie społeczne, własny przykład. Podkreślam: Kościół jako pierwszy powinien rozliczyć się z przestępstw pedofilskich, nie oglądając się na innych. Do skruchy, pokuty i zadośćuczynienia wzywa sam Chrystus. Poza tym rozumiem, że przestępstwa seksualne w przypadku Kościoła są obciążone dodatkowym balastem, bo ujawniają bolesny rozziew między nauczaniem płynącym wprost z Ewangelii — a brudem i ohydą konkretnych czynów. Ale popełnimy niewybaczalny błąd, przed którym już przestrzegają eksperci, jeżeli problem ograniczamy wyłącznie do Kościoła. Ze statystyk wynika, że miażdżąca większość przestępstw seksualnych wobec dzieci dokonuje się w rodzinach; sprawcami są bliscy, krewni i znajomi. Koordynujący w naszym Kościele działania na rzecz ochrony nieletnich ojciec Adam Żak, jezuita, podkreśla, że niewiele osiągniemy, jeżeli programem prewencyjnym obejmiemy np. wyłącznie kilkaset szkół katolickich — a poza jego granicami pozostaną tysiące państwowych i prywatnych podstawówek, techników i liceów. Dobrze by się stało, gdyby impuls wyszedł z Kościoła, ale rozprzestrzenić musi się bardzo szeroko. Trzeba zaproponować konkretną strategię społeczną.

Co jeszcze powinien uczynić Kościół w Polsce?

Przed laty obowiązywała, nie tylko zresztą w Kościele, silna, wręcz paraliżująca kultura dyskrecji. O pewnych sprawach nie wypadało mówić publicznie, a nawet w ogóle wspominać. Taka społeczna mentalność przysporzyła ofiarom wiele cierpienia. Dopiero od niedawna zaczynamy cenić sobie przejrzystość i jasność, także w komunikowaniu się ze społeczeństwem na temat tych problemów. Niekiedy pojawia się zarzut, że nie publikujemy całościowych statystyk, bo chcemy zatuszować porażające rozmiary zjawiska. To nieprawda. Po prostu brak wymiany informacji między różnymi ośrodkami. Jednak, niezależnie od samych danych, ważne jest zdecydowane zaangażowanie na rzecz tworzenia bezpiecznych środowisk dla dzieci i młodzieży. A także działania prewencyjne oraz troska o dojrzałych do posługi kapłanów.

A co z wypłatą odszkodowań dla ofiar?

Musimy postępować zgodnie z przepisami, które obowiązują w naszym kraju. Polski system prawny nie przewiduje odpowiedzialności kościelnych instytucji za czyny konkretnych duchownych. Nie chcemy jednak umywać rąk. Ofiarom powinniśmy zapewnić nie tylko opiekę duchową i psychologiczną, ale też pokrycie kosztów, związanych np. z procesem przeciwko sprawcy czy terapią.

Rozumiem, że nierzadko, ze względu na bolesne przeżycia, pokrzywdzeni nie chcą psychologicznego wsparcia ze strony Kościoła. Rozumiem i szanuję ich decyzję. Ale musimy też dostrzec, że molestowanie z reguły nie dotykało niewierzących, ludzi spoza Kościoła. Przeciwnie, często byli to wychowankowie szkół katolickich, ministranci, mali parafianie. Nasze siostry i bracia w Chrystusie. Dlatego mądra i delikatna pomoc duszpasterska, umożliwiająca poradzenie sobie z traumą, która dotknęła przecież również relacji z Bogiem, jest naszym obowiązkiem jako Kościoła. Człowiek tak straszliwie zraniony często paradoksalnie przypisuje winę samemu sobie. Na to nie wolno pozwolić. Trzeba pomagać w pojednaniu człowieka z Bogiem i samym sobą.

Niestety zdarza się, że automatyczną reakcją ludzi Kościoła na doniesienia o pedofili jest zaprzeczanie, a wręcz sugerowanie, że to ofiara zachowywała się prowokacyjnie. Bądź powtarzanie, że znowu mamy do czynienia z perfidnym atakiem na Kościół, co w efekcie tylko pogłębia ból pokrzywdzonych. To zresztą szerszy problem. W ilu homiliach słyszałem, w ilu artykułach czytałem, że Kościół ma tylu wrogów, bo jest znakiem sprzeciwu.

Na ogół nie rozumiemy, o co chodzi z tym znakiem sprzeciwu. Dlatego trzeba sięgnąć do źródła, czyli do Ewangelii według świętego Łukasza. Kiedy Maryja z Józefem ofiarowują Niemowlę w świątyni, starzec Symeon zwraca się wprost do Matki: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby wyszły na jaw zamysły serc wielu”. Zauważmy: znakiem sprzeciwu jest Jezus. I to właśnie z Jego powodu cierpienie spada na innych, począwszy od Maryi.

Natomiast dziś często słyszę, że to my mamy być znakiem sprzeciwu. To znaczące i brzemienne w skutki przeniesienie akcentu. Są katolicy, którzy wręcz tak usiłują definiować swoją tożsamość: jeżeli nie prowokujesz sprzeciwu, krytyki czy niechęci — znaczy, że z twoją wiarą coś nie tak. Musi być płytka, letnia, skażona duchem tego świata i polityczną poprawnością, skoro nie doświadczasz nieprzyjemności, obelg i opluwania. Taka logika często prowadzi do obsesyjnego cierpiętnictwa, które z prawdziwym chrześcijaństwem nic nie ma wspólnego. Karmi podejrzliwą mentalność zaszczutego przez wszystkich nieszczęśnika, jedynego sprawiedliwego, którego otaczają zepsuci grzesznicy. No właśnie - mówiąc o samych sobie jako o znaku sprzeciwu, często tak naprawdę usiłujemy się wywyższyć albo usprawiedliwić własne błędy, słabości i niedociągnięcia. Na zasadzie: inni mnie krytykują tylko dlatego, że należę do wiernych synów Kościoła. Tak zagłusza się sumienie, zabija pokorę i uniemożliwia nawrócenie.

Katolik powinien w ramach szczerego rachunku sumienia zadać samemu sobie pytanie: czy krytyka ze strony innych, także spoza Kościoła, wynika z odrzucenia i sprzeciwu wobec Jezusa i Jego nauki, czy może wiąże się wyłącznie z moim działaniem i stylem postępowania? Parafrazując słowa Mistrza skierowane do apostołów - jako chrześcijanin mam rozeznać, czy ludzie mają mnie w nienawiści ze względu na Jezusa, czy sam się przyczyniam do ich niechęci. W pierwszym przypadku powinienem pozostać bezkompromisowym świadkiem Chrystusa - nie zapominając jednak o zobowiązaniu do braterskiego upomnienia, a przede wszystkim o nakazie miłowania nieprzyjaciół.

Trudno kochać, gdy szydzą i opluwają.

Nie chodzi o gorące uczucie, ale o postawę miłości, która jest cierpliwa i łaskawa. Nie unosi się gniewem i nie odpowiada pięknym za nadobne. Tyle razy słyszymy w kazaniach, w mediach, nawet w wystąpieniach polityków odwołania do błogosławionego męczennika, księdza Jerzego Popiełuszki, i jego dewizy, żeby zło dobrem zwyciężać. A patrząc na życie społeczne w Polsce — nie ma pan, jak sądzę, poczucia, żebyśmy chcieli postępować według tych słów.

Trzeba się jednak bronić również przed postawą przeciwną. Kościół nie jest gwarantem bezproblemowego życia, a głównym zadaniem katolika nie jest strachliwie unikać wszelkich kontrowersji i być lubianym przez wszystkich. Nasza wiara prowadzi aż na Golgotę. Kiedy przyjdą rzeczywiste prześladowania, powinniśmy być gotowi cierpieć razem z Chrystusem i dla Chrystusa, mając na względzie życie wieczne. Kardynał Stefan Wyszyński mówił, że patrząc na Kościół atakowany za wierność Ewangelii, może się wydawać, że zmierza ku zagładzie, ale on po trzech dniach zmartwychwstaje. Bo w chrześcijaństwie nie chodzi o sprzeciw dla samego sprzeciwu i cierpienie dla samego cierpienia, lecz o zbawienie.

O tym już mówiliśmy: Ewangelia jest Dobrą Nowiną, ale nie chodzi o jakiś good news, jakąś generalnie pomyślną wiadomość. To jest Dobra Nowina o zbawieniu. O wyzwalaniu się z grzechu dzięki łasce Boga i o happy endzie, który ostatecznie nastąpi w wieczności, dopiero po przekroczeniu progu śmierci.

TAGI: