Nie tylko o. Pio

Agata Puścikowska

publikacja 21.04.2018 04:45

Niepojęte są te postaci. Przyjmowały ból, ofiarowywały wszystko Bogu, a ich życie może być inspiracją.

Stygmatyczki: Wanda Boniszewska i...   zasoby internetu Stygmatyczki: Wanda Boniszewska i...
Dwie kobiety z dwóch różnych światów. Zakonnica z Polski, tercjarka z Francji. Co je łączy? Umiłowanie cierpienia, które dawało siłę i które pozwalało objąć modlitwą grzeszników. Współcierpiały z Jezusem .

Siostra Wanda

Siostra Wanda Boniszewska urodziła się 2 czerwca 1907 r. w Nowej Kamionce koło Nowogródka. Zmarła 2 marca 2003 r. w Konstancinie-Jeziornie. W 1925 r. wstąpiła do bezhabitowego Zgromadzenia Sióstr od Aniołów. Była stygmatyczką, mistyczką chrześcijańską. Jej życie to gotowy scenariusz na film, w którym dzieje skromnej zakonnicy przedstawione są na tle wojny, prześladowań komunistycznych i przemian społecznych.

Cierpiała niewyobrażalnie. Bardzo chorowała: na zapalenie płuc, anemię, często na grypy i anginy, przeszła szereg operacji, w tym guza mózgu. Być może dlatego, że przyjmowała na siebie choroby innych. Chociażby wtedy, gdy znajomy ksiądz rekolekcjonista nie mógł dokończyć kazań z powodu silnego bólu gardła. Siostra Wanda modliła się za niego, prosząc, by ból przeszedł na nią. Tak się stało i ksiądz dokończył rekolekcje. Wzięła na siebie również ból i cierpienie, którego doświadczał jej ojciec.

W 1934 r. w Wielki Czwartek została obdarzona stygmatami. Cierpiała z tego powodu bardzo: miała niegojące się rany na rękach, stopach, głowie, prawym boku i tułowiu oraz rany po biczowaniu. Ukazywały się one głównie w czwartki po południu, w piątki, a przede wszystkim w Wielkim Poście i w Wielkim Tygodniu. Z 18 na 19 kwietnia odczuwa strach fizycznie, trwogę Getsemani, doznaje wizji Jezusa cierpiącego. Przeżywa Jego mękę na swoim ciele tak konkretnie i namacalnie, że pielęgniarka znajduje ją nieprzytomną. Pisała potem: „Byłam w Getsemani z modlącym się Zbawicielem, z pojmanym – pojmaną, i zespoliłam się z Nim i razem zostałam do krzyża przybitą”. Jednak już 26 kwietnia, w świąteczny piątek, doznaje ekstazy: „Dziś duch mój porwany był poza światy”. Z bólu i cierpienia w niewyobrażalne szczęście z Panem...

Zachowały się zapiski s. Wandy, w których opisuje swoje cierpienia, ale także, a może przede wszystkim to, jak Jezus ją wspiera i prowadzi w trudnym doświadczeniu. Swoje powołanie – do cierpienia za innych i do współodczuwania z Chrystusem – odkrywała w łączności z Nim. „Chcę – mówił do niej Jezus – abyś została ukrzyżowana za tych, którzy nie chcą krzyża znać, a szczególnie chcę ukrzyżować ciebie dla tych, którym łask nie skąpię”. Te słowa miała usłyszeć podczas obłóczyn, gdy kapłan podawał jej krzyż do ręki. Jezus przygotowywał ją też do życia w ciszy i uczył, jak przyjmować życie naznaczone różnego rodzaju cierpieniem: „Będziesz całe życie za nic mianą, niezrozumianą, będą cię usuwać, będziesz napastowaną przez Szatanów, i złych ludzi, ogarną cię ciemności wewnętrzne te same, co już doznawałaś, i jeszcze większe, ale Ja cię wspomogę”.

Siostra Wanda, prześladowana, schorowana, cicha, modlitwą, ofiarowywaniem cierpienia za innych „otwierała niebo na bóle tamtych czasów” – jak napisał we wstępie do książki „Dziennik Duszy. Ukryta przed światem” ks. prof. Stanisław Urbański. Szerzący się kult s. Wandy wydaje się wskazywać, że jej postać otwiera niebo i na bóle naszych czasów.

...Marta Robin.   reprodukcja HENRYK PRZONDZIONO /foto gość ...Marta Robin.
Tercjarka z francuskiej wioski

Marta Robin to francuska mistyczka i stygmatyczka. Urodziła się 13 marca 1902 r. w Châteauneuf-de-Galaure, a zmarła 6 lutego 1981 r. w swojej wiosce, w łóżku, w którym przeżyła kilkadziesiąt lat... Przez 52 lata była sparaliżowana, w tym przez 49 nie spała i nie jadła. Żyła Eucharystią, a od czwartku do niedzieli przeżywała mękę Chrystusa. Na ciele i w duszy... Cierpiała zresztą od dziecka. Zapadła na tyfus jako maleńka dziewczynka i ledwie uszła z życiem. Potem była już wątłego zdrowia. Ponieważ pochodziła z ubogiej, wiejskiej rodziny (niepraktykującej, choć rodzice byli ochrzczeni i ochrzcili swoje dzieci), pomagała w gospodarstwie. Uczyła się tylko do ukończenia 12 lat. Cztery lata później zapadła na zapalenie mózgu. Jej stan był krytyczny: przez 27 miesięcy pozostawała w śpiączce. Odzyskała świadomość, jednak już 1929 r. została sparaliżowana. Z niewiadomej przyczyny utraciła władzę w rękach i nogach.

Już w 1922 r. stworzyła akt miłości i oddania się Bogu: „Powierzam się dziś Tobie bez ograniczeń i bez drogi odwrotu”. I Jezus wziął jej deklarację absolutnie serio, bo już 8 lat później Marta otrzymała stygmaty. Cierpienie fizyczne znosiła we własnym łóżku, zawsze w półmroku, bo jej oczy nie tolerowały światła. W swojej pustelni (do której przybywały tłumy, by dotknąć i poznać świętość; prawdopodobnie ponad 100 tys. osób) czytała książki, modliła się, wstąpiła w końcu do III Zakonu św. Franciszka. Co absolutnie zdumiewające, biorąc pod uwagę jej położenie i cierpienie, była osobą... wesołą, radosną wręcz, często śmiejącą się na głos. Gdy przychodzili do niej goście – po poradę, rozeznanie, modlitwę – poświęcała im czas i uwagę. Podchodziła do nich z troską, mimo że sama potrzebowała ciągłej troski i uwagi. Pamiętała o wydarzeniach z życia i dramatach swoich gości nawet po latach. Gościem Marty był m.in. śp. o. Jan Góra, dominikanin. Wspominał to potem wielokrotnie jako spotkanie ze świętą, maleńką, uśmiechniętą, choć cierpiącą kobietą.

Choroba i cierpienie Marty wciąż postępowały: w 1939 r. straciła całkowicie wzrok. Nie przeszkodziło jej to w tworzeniu dzieła, jakim była szkoła dla dziewcząt, a następnie ośrodków życia duchowego zwanych Ogniskami Światła, Miłosierdzia i Miłości. Obecnie podobnych ognisk na całym świecie jest blisko sto. Prowadzone przez świeckich i księży, przyjmują tysiące osób na rekolekcje i modlitwę.

Życie wieśniaczki spod Lyonu fascynowało jej współczesnych. Tłumy pielgrzymów odwiedzają jej dom do dziś, kilkadziesiąt tysięcy osób rocznie przyjeżdża, by pomodlić się przy łóżku nieżyjącej stygmatyczki. Sama tercjarka pisała m.in. tak: „Moje modlitwy, czyny, cierpienia mają tylko jeden cel: odkrywać wszystkim tajemnicę szczęścia, które posiadam w pełni, i dawać Boga – wszystkim i zawsze. A więc – złożyć się w ofierze, dać się spalić i pochłonąć Miłości dla uświęcenia wszystkich, aby przyciągnąć dusze – wszystkie! – do Boga, prowadząc je na wierzchołek góry, którą jest Chrystus”.