Obecny!

publikacja 23.02.2018 04:45

O tym, jak można trwać w przedsionkach nieba w kinie, Lublinie, w metrze i w swetrze z o. Radosławem Rafałem MSF rozmawia Marcin Jakimowicz.

Ojciec Radosław Rafał, misjonarz Świętej Rodziny, redaktor naczelny „Posłańca Świetej Rodziny”, mieszka w Poznaniu. archiwum O. Radosława Rafała Ojciec Radosław Rafał, misjonarz Świętej Rodziny, redaktor naczelny „Posłańca Świetej Rodziny”, mieszka w Poznaniu.

Marcin Jakimowicz: „Nieustannie się módlcie” – proponuje św. Paweł. To w ogóle możliwe?

O. Radosław Rafał: Współczesny rozczarowany człowiek zazwyczaj zadaje takie pytanie. I jeśli planuje sobie rozkład dnia, pierwszą rzeczywistością, z której rezygnuje, jest modlitwa. Zamyka się jedynie w przestrzeni pacierza. „Odmówiłem? Tak. Jesteśmy kwita. O co chodzi?” Tak się niestety nauczyliśmy. Modlitwa nieustanna jest jednak możliwa. Dlaczego? Bo tak jest napisane w słowie Bożym, a konkretny do bólu św. Paweł nie bawił się w metafory. Znamy wiele przykładów takiego radykalnego życia. Św. Antoni Pustelnik na Mszy św. usłyszał: „Jeśli chcesz być doskonały, idź i sprzedaj wszystko”. I poszedł za tym słowem. Zostawił jedynie zabezpieczenie finansowe dla swej siostry, ale na kolejnej Mszy usłyszał: „Wszystko, to… wszystko”, i rozdał nawet to. Gdy św. Franciszek pisał Regułę, usłyszał od współbraci: „Nie da się tak żyć”. Odpowiedział: „Przepisałem jedynie Ewangelię”.

Tyle że Antoni czy Franciszek nie pracowali jak Kowalski w korporacji. Jak on ma trwać nieustannie w obecności Bożej?

Już w niej trwa, tylko nie ma takiej świadomości. Dzięki Jezusowi i Jego ofierze mamy pełny dostęp do nieba. „Niebo otwarte, piekło zawarte” – śpiewamy w kolędzie. Od czasów zanurzenia w wodach chrzcielnych jesteśmy nowym stworzeniem, czyli w przestrzeni duchowej nabraliśmy ogromnej wartości dzieci Bożych, które mają nieustanny dostęp do Ojca i są z Nim cały czas on-line.

To dlaczego mówi się czasami, że w czasie uwielbienia otwiera się nad nami niebo?

Powiem szczerze: boję się takich haseł. Powielamy je, często nie zastanawiając się nad nimi. Pachną mi trochę gnozą. Gnoza jest tajemną wiedzą dostępną jedynie nielicznym adeptom, którzy otrzymują ją przez wtajemniczenie. Jest dla wybranych. A trwanie w Bożej obecności jest dla wszystkich…

Często dzielimy świat na sacrum i profanum. „To jest z Ducha, a tamto nie” – mówimy. A zwykłe picie kawy?

Można pić kawę i być całkowicie zanurzonym w Bożej obecności. (śmiech) Jezus uświęcił swą obecnością wszystko, zabierał demonowi teren, który ten sobie przywłaszczył. Jeśli będziesz trwał w Bożej obecności, to wchodząc do kawiarni, możesz przemienić ludzi czy uświęcać atmosferę sali. Nawet bez słów. Pierwszy cud Jezus uczynił na weselu. Ewangelistę Mateusza powołał w jego miejscu pracy: wziął go wprost z komory celnej. Jezus wchodził w „profanum”, by uświęcić je swą obecnością.

Jak wchodzi się w Jego obecność?

Nawrócenie (metanoia) to zmiana myślenia, więc musisz przystanąć, wyciszyć się i uświadomić sobie (niezależnie od tego, czy jesteś w kościele, galerii handlowej, czy w autobusie), kim jesteś i co odziedziczyłeś dzięki Jezusowi. Całą swoją istotę skierować na to, co w tym momencie dzieje się w świecie duchowym.

A co się dzieje?

Jesteśmy ciałem, którego głową jest Jezus. A co On robi w tej chwili? W Liście do Hebrajczyków czytamy, że stoi przed Ojcem i… wstawia się za nami. Gdybyśmy mieli „światłe oczy serca”, widzielibyśmy to nieustannie. Swoimi modlitwami nie zmuszamy nieba, by się nad nami otworzyło, ale ściągamy je na ziemię. To ten kierunek. Z góry na dół.

Można się tego nauczyć? Widziałem Ojca w akcji, gdy modlił się, z mocą wypowiadając nad ludźmi słowa poznania. Przy herbacie.

Przed laty dotknęły mnie słowa św. Pawła: „przemieniajcie swoje myślenie”. Staram się uświadamiać sobie tak często jak potrafię, kim jestem w Jezusie. Twardo stąpać po ziemi, z głową zanurzoną w niebie. To jest tak jak w małżeństwie: kochasz swoją żonę, co nie znaczy, że non stop o niej myślisz. Ale gdybym cię spytał w jakimkolwiek momencie dnia, czy ją kochasz, wiedziałbyś, co odpowiedzieć. „Pracowało” to w tobie przez wiele lat: w czasie narzeczeństwa, kilkunastu lat małżeństwa. Podobnie jest z Bogiem. Im więcej z Nim przebywasz, tym lepiej Go znasz i odczytujesz Jego myśli. Ojcowie pustyni nie fruwali pod sufitem. To byli zwykli, konkretni, prości faceci, którzy opowiadali o swym doświadczeniu modlitewnym „na chłopski rozum”. Pytali: „Co zrobić, by nieustannie trwać przy sercu Boga?” i odpowiadali: „Ogromną pomocą jest powtarzanie Jego słowa”. Więc ćwiczyli pamięć i powtarzali w nieskończoność jakieś zdanie z Ewangelii”.

Wiele osób pyta o skuteczność głoszenia słowa przez Marcina Zielińskiego. Dobrze go znamy i wiemy, ile ten chłopak się modli… Sam mówi: „Nie szukam znaków i cudów. Chcę trwać w Bożej obecności. Reszta jest jedynie dodatkiem”…

A my szukamy cudów i zapominamy o tym, co najważniejsze. Rozmijamy się z Bogiem. „Szukajcie królestwa, a wszystko będzie wam dodane”. Wszystko. Znam dobrze Marcina, widzę, ile czasu spędza, przebywając w Bożej obecności. Czasem spotykamy się jedynie po to, by razem się modlić, trwać w Bożej obecności. Damian Stayne na rekolekcjach w Białymstoku powiedział świetną rzecz: „Gdy widzisz znaki i cuda, dostrzegasz rękę Boga, ale gdy się modlisz, widzisz Jego twarz”. Nie możesz zobaczyć działania Bożej ręki, dopóki nie spojrzysz Mu w twarz.

Ksiądz Franciszek Blachnicki proponował co najmniej kwadrans dziennie trwania w Bożej obecności w czasie Namiotu Spotkania. Trwanie przed Jezusem – to klucz do sukcesu. Już słyszę te jęki: przecież to takie nudne, nieefektowne, żmudne…

Żyjemy dziś szybko i umieramy szybko. A Ojciec opowiada o Modlitwie Jezusowej, którą mistrzowie nakazywali „na dzień dobry” odmawiać adeptom, bagatela, cztery tysiące razy dziennie…

Nie skupiajmy się na tych czterech tysiącach, na formie. Jasne: forma jest potrzebna. Zwłaszcza na początku, gdy trzeba to wszystko ogarnąć, wsadzić w ramy, by się nam ta modlitwa nie rozsypała, by nauczyć się tego, jak przystępować do Bożego tronu. Gdy idziesz do prezydenta, nie zakładasz dresu i klapek. Forma jest pomocna, ale – uwaga: ona nas nie zbawi! Zbawi nas trwanie w obecności Tego, który jest Bogiem rzeczy niemożliwych. Jeśli trzeba, to On rozciągnie w twoim życiu czas. Doświadczyłem tego kilka razy. (śmiech)

Gdy opowiadałem znajomemu o modlitwie „Panie Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”, zdziwił się: „Po co to powtarzać, skoro już się zmiłował? Dwa tysiące lat temu”.

Wracamy do punktu wyjścia – obiektywnie tak. Dokonało się to na krzyżu. Ale teraz ja muszę przekonać o tym każdą moją myśl i komórkę mojego ciała. Gdy Izajasz stanął twarzą w twarz przed chwałą Bożą, padł na ziemię i wołał: „Jestem mężem o nieczystych wargach!”. Gdy wchodzimy w Bożą obecność, jednocześnie uświadamiamy sobie, że jesteśmy „cieńcy jak świąteczne barszcze”, że jesteśmy pyłem. I wtedy padamy na kolana, wołając: „Ulituj się nade mną!”. Kto klęczy na ziemi, stoi w niebie. Gdy jednego ze świętych zapytano: „Dlaczego jesteś taki uśmiechnięty?”, odparł: „Bo przez całą noc płakałem nad swoimi grzechami”. Widziałeś film „Wyspa”? To jest obraz o mnie. Naprawdę mam nad czym zapłakać i za co pokutować. Wypływam na swą wyspę i wołam: „Ulituj się nade mną. Nie odbieraj mi Świętego Ducha Twego”.

„Do tej pory o nic nie prosiliście w imię Moje: Proście, a otrzymacie” – nauczał Jezus. Co to znaczy?

To potężny temat, o którym tak niewiele mówimy. Mamy prawo modlić się w autorytecie Jezusa. O. John Bashobora powiedział mi kiedyś: „Radek, przecież ty jako kapłan chodzisz przez cały czas w autorytecie imienia Jezus!”. Na mocy święceń nie modlę się, aby na imię Radosław zgięło się każde kolano. Cała liturgia, która jest sercem Kościoła, przypomina nam, że wszystko dzieje się „przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie”. Co ma zrobić Kowalski, gdy zaczyna chorować jego dziecko albo gdy w jego domu zaczynają się kłótnie? Stanąć w autorytecie imienia Jezus i przypomnieć sobie, że walczy nie przeciwko ciału, ale przeciw zwierzchnościom i władzom, a awantura naprawdę nie jest przejawem działania Bożego królestwa.

To ty masz przemieniać atmosferę twojego środowiska, a nie odwrotnie. Przykład? Przychodzisz do pracy i widzisz, że wszyscy kogoś obgadują. Nie chodzi o to, byś teraz wyciągnął różaniec i ostentacyjnie odciął się od tych ludzi. Ale możesz zacząć modlić się w sercu, zacząć uwielbiać Jezusa. A jaka jest najwyższa forma uwielbienia? Biblia mówi o tym wyraźnie, wspominając wiarę Abrahama. Najwyższą formą uwielbienia jest wiara. W ciemno. A wiara nie jest widzeniem. Wierząc Bogu „na słowo”, oddajesz Mu uwielbienie w najwyższym stopniu…

Jan Klimak, święty Wschodu, pisał: „Uderz twego przeciwnika imieniem Jezusa; nie uświadczysz bowiem równie potężnej broni”. To naprawdę działa? Pytam wieloletniego egzorcystę…

Jasne. Imię Jezus, jak mówi Katechizm Kościoła Katolickiego, jest obecnością. Dostojewski powiedział, że Ojciec wypowiedział w wieczności najpiękniejsze słowo, które będzie trwało wieczność − Jezus. Gdy wypowiadasz to Imię ponad wszelkie imię, drży piekło. Dlaczego? Bo w Modlitwie Jezusowej wypowiadasz słowa, na których opiera się cały wszechświat: „Jezus jest Panem, jest Synem Boga”, a tym samym przypominasz demonowi jego miejsce w szeregu. Modląc się w galerii handlowej czy w autobusie, przynosisz Bożą obecność. Nie musisz nawet nic mówić, krzyczeć. Jezus, krzycząc w tobie, dotyka innych. Nie musisz mieć żadnych mistycznych „odjazdów”. Powtarzasz imię Jezusa, a to musi przynieść owoc.