Wiatr ze wschodu

Marcin Jakimowicz

publikacja 19.02.2018 04:30

Jeśli to ma być „Polska B”, jak często słyszę, to od słowa „błogosławieństwo”. W jeden wieczór w mieście Jagiellonii odwiedziliśmy ludzi pochylających się nad Biblią i wchodzących w przedsionki nieba. Skąd się wziął białostocki boom wspólnotowy?

Na klatce schodowej słychać śpiew: „Święty, święty”. Trwa spotkanie małej grupki Domu Jednego Serca. ROMAN KOSZOWSKI Na klatce schodowej słychać śpiew: „Święty, święty”. Trwa spotkanie małej grupki Domu Jednego Serca.

Przed rokiem poproszono mnie o wygłoszenie słowa dla młodych ze wspólnoty Ezechiasz. Ruszyłem pod Tykocin. Znając rodzime statystyki i przyglądając się oswojonym wspólnotom, spodziewałem się garstki nastolatków. Zobaczyłem tłum młodych – a była to zaledwie część wspólnoty. Do dziś pamiętam ich żarliwą modlitwę. Zdumiało mnie to. Znam krajową normę. – W Białymstoku, modli się kilkadziesiąt wspólnot charyzmatycznych: Odnowa w Duchu Świętym, grupy wyrosłe na gruncie Ruchu Światło–Życie – opowiada Tadeusz Oniśko z Ezechiasza. – Nie zapominajmy też o tłumach na spotkaniach Przyjaciół Oblubieńca.

Nie ma w Polsce wspólnoty, która rozrastałaby się w tak imponującym tempie. W ciągu 7 lat Przyjaciele Oblubieńca założyli 110 wspólnot, w których modli się 8,5 tys. osób. W Białymstoku i okolicach w ciągu 4 lat powstało aż 30 filii. Pisaliśmy już o nich. Dziś czas na inne wspólnoty miasta.

Nie ma jak w domu

Zabrzmi to dziwnie, ale to my przywieźliśmy z południa zimę. Drzewa pokryły się szronem. Pierwszy styczniowy mróz sprawił, że ulice się wyludniły. Mijamy betonowy stadion Jagi. Pędzimy na spotkanie małej grupy wspólnoty Dom Jednego Serca. Do mieszkania na Nowym Mieście – jednym z białostockich osiedli – wchodzą młodzi. Na klatce schodowej słychać ich śpiew: „Święty, święty”. Prowadzący spotkanie ks. Mateusz Bajena przypomina im, by weszli w przedsionki nieba i skupili się jedynie na Bożej obecności.

– Skąd wzięło się duchowe poruszenie na Podlasiu? – zastanawia się ks. Mateusz, na co dzień posługujący w Szkole Nowej Ewangelizacji. – Z pewnością palce maczał w tym bł. ks. Michał Sopoćko, który przez lata mieszkał w naszym mieście. Myślę, że ominie nas tragedia pustych kościołów. Każdego dnia spotykamy ludzi, którzy przechodzą z wiary bardzo tradycyjnej do pogłębionej relacji z Jezusem, otwierają się na Jego Ducha, pozwalają się Mu prowadzić. To specyfika całej diecezji: nawet w niewielkich wsiach powstają spore wspólnoty i organizowane są Seminaria Odnowy Wiary. Przykład? Giełczyn-Laskowiec czy Rozedranka Stara – na zorganizowane przez Przyjaciół Oblubieńca seminarium przychodziła jedna piąta parafii. To nie jest nagłe „przebudzenie”, to puzzle, które Bóg układa przez lata. Jednym z nich jest to, że odpowiedzialny dziś za ewangelizację w diecezji ks. Zbigniew Snarski był przez lata ojcem duchownym w seminarium – opowiada ks. Mateusz. – Uczył kleryków, by nie bali się wspólnot, by nasłuchiwali tego, co mówi Duch do Kościoła. Sam taką lekcję pobierał od ks. Blachnickiego, założyciela oazy. À propos oazy: w naszej parafii modli się w niej 120 osób: 70 młodych i 50 Dzieci Bożych. Na wakacje z parafii wysyłam ponad 90 osób…

Jak powstał Dom Jednego Serca? Po jednym ze spotkań charyzmatycznych, na którym zjawiły się setki młodych ludzi, zespół posługujący muzycznie spotkał się i… odtąd już się nie rozstał. Młodzi chcieli czegoś więcej niż organizowanych od czasu do czasu akcji. Przed trzema laty pojechaliśmy do Medjugorja, by zawierzyć wspólnotę Maryi. Arcybiskup wyraził zgodę na powstanie wspólnoty, a już rok później staliśmy się stowarzyszeniem kościelnym. Łączy nas trwanie w Bożej obecności. To źródło wszystkiego: pokoju, radości, posługi. Słuchamy Jezusa, który prosił o to, by ściągać niebo na ziemię, staramy się uczyć ludzi, by twardo stąpali po ziemi, a jednocześnie byli zanurzeni w rzeczywistości Królestwa. Ktoś, wchodząc na nasze spotkanie, może się zdziwić, bo zastanie sporą ekipę, która przez pół godziny stoi w ciszy – śmieje się ks. Bajena. – Nie boimy się ciszy. W niebie nie będzie charyzmatów, pozostanie Boża obecność. Damian Stayne, który prowadził u nas na hali rekolekcje, powiedział genialną rzecz: gdy widzisz znaki i cuda czynione przez Boga, dostrzegasz Jego rękę, ale gdy się modlisz, wpatrujesz się w Jego twarz. W samym centrum Białegostoku, niedaleko Galerii Alfa, tworzymy właśnie Dom Łaski i Chwały, coś w rodzaju szpitala duchowego, miejsca, gdzie będzie trwała modlitwa uwielbienia, a ludzie będą mogli uzyskać duchową pomoc. Dziś ruszyły prace remontowe. Zaangażuje się w to kilka białostockich wspólnot.

Niezła szkoła

„Raduj się w Panu, a On spełni pragnienia twego serca” – te słowa idealnie pasują do wspólnoty Ezechiasz. Jej fenomenem jest to, że pomimo ponad 30 lat modlitwy jest ciągle dynamiczna, świeża, zaskakująca. Nie widać w niej zmęczenia materiału. Na ostatnie rekolekcje do Różanegostoku zjechało 300 członków wspólnoty.

Początki były, jak zawsze, skromne. Marzanna Oniśko, która z ruchem charyzmatycznym zetknęła się na studiach w Lublinie za pośrednictwem ks. Blachnickiego, otrzymała słowo, by wrócić do swojego miasta. Wokół niej zgromadziło się kilkoro zapaleńców i w stolicy Podlasia ruszył szturm do nieba. Dziś Ezechiasz to prawdziwe duchowe przedsiębiorstwo. Wspólnota prowadzi od lat przedszkole i szkołę. Należy do niej pół tysiąca osób. Mają dar przyciągania młodych. Organizują jednocześnie 12 kursów Alpha, w tym dwa w więzieniu.

– Za kratami zdarzyła się zabawna sytuacja – śmieje się lider wspólnoty Tadeusz Oniśko, prawnik. – Dzień po weekendzie Alpha do więzienia trafiła komisja. „Jak się wam tu żyje?” – pytała osadzonych. Znała z góry odpowiedź, bo więźniowie rzadko byli zadowoleni ze swego położenia. Urzędnicy mieli „pecha”, bo trafili na więźniów, którzy skończyli akurat ewangelizacyjny kurs. „Jak się żyje? Wspaniale! Wierzę, że trafiłem tutaj, aby usłyszeć o tym, że Bóg mnie kocha” – usłyszała komisja – wybucha śmiechem Tadeusz.

– O Ezechiaszu wspomnieliście w ostatnim „Gościu” – dopowiada jego żona Marzanna. – Katarzyna Jachimowicz, lekarka dzielnie walcząca o klauzulę sumienia w Norwegii, wywodzi się z naszej wspólnoty. Bawiliśmy się na jej ślubie.

Słowo daję

Pod plebanią na Dojlidach spacerują sarny. „Niechaj zstąpi ogień na Twój lud” – słychać zza rozświetlonych okien domu parafialnego. Trwa spotkanie wspólnoty Kairos. W sali kilkadziesiąt osób. – Dlaczego Duch Święty trafił tu na żyzną glebę? Bo to jest taki teren, gdzie… ludzie się modlą – opowiada ks. Zbigniew Snarski, diecezjalny koordynator ds. nowej ewangelizacji. – Na tej ziemi mieszka mnóstwo pobożnych ludzi. W żartobliwej formie pokazują to filmy „U Pana Boga za piecem” czy „U Pana Boga w ogródku”. Fenomen polega na tym, że wielu z tych ludzi szuka czegoś więcej, pogłębionego życia duchowego. Moja przygoda ze wspólnotą zaczęła się, gdy spotkałem ks. Blachnickiego i zachwyciłem się jego wizją. Stworzyliśmy grupę oazową, a ponieważ modliliśmy się w duchu charyzmatycznym, przezwano nas „duchaczami”. Jeździliśmy do Krościenka, sam zostałem szefem Centralnej Diakonii Ewangelizacji Ruchu Światło–Życie.

– Jak powstał Kairos? – dopytuję ks. Zbigniewa. – Zaczęliśmy spotykać się w parafii Matki Kościoła. Przychodzili ludzie, którzy nie mieścili się w ramach młodzieżowych grup, studenci, dorośli. Arcybiskup erygował nas jako Publiczne Stowarzyszenie Wiernych. Wedle prawa kanonicznego takie stowarzyszenie może mieć parafie czy własne seminarium. Nie wiem, czy arcybiskup wiedział, na co się pisze. (śmiech) Przejęliśmy i wyremontowaliśmy szkołę w Hermanówce, która stała się bazą naszych spotkań formacyjnych. Wspólnota się rozrastała. Dużą rolę przywiązujemy do formacji. Na comiesięczne spotkania zjeżdża ok. 125 osób. Formujemy ludzi do tak zwanych fraterni Kairos. Modli się w nich 150 osób. Mieliśmy bardzo dobre relacje z kościelną hierarchią. Ufano nam. Ten białostocki boom wspólnotowy wiąże się z błogosławieństwem biskupim. Hierarchowie zawsze nam błogosławili, nie widzieli we wspólnotach podstępu, zła. Widzieli, że odpowiedzialni za grupy księża są solidni, widzieli tłumy w kościołach. Dostrzegali owoce tych spotkań. Wszystkie białostockie wspólnoty spotykają się w czasie czuwania przed Zesłaniem Ducha Świętego. Razem też wychodzą na ulice, by ewangelizować. Ta uliczna ewangelizacja odbywa się w rocznicę przyjazdu Jana Pawła II do stolicy Podlasia.

Pękało nam serce

Sławomir Wiesławski przez lata był „z innej bajki”. W studiu nagraniowym, które prowadzi, swe krążki nagrywały czołowe metalowe kapele, które na widok księdza przechodziły na drugą stronę ulicy. Dziś Sławek modli się z żoną Ewą we wspólnocie. Odkrył, że w mieście, które zna na wylot, istnieje świat, o którego istnieniu nie miał pojęcia. – Nie szydziłem z tych ludzi, ale byli mi całkowicie obojętni. Dziś widzę w nich coś, co mnie zachwyca: ich oczy się śmieją, są pełne pokoju. To często ci, którzy modlą się we wspólnotach od 30 lat. Zachwyca mnie ich wierność. Za ich zmarszczkami widzę młodego ducha – opowiada Sławek. – Wielokrotnie wspólnota ratowała mi życie, czułem jej modlitewny oddech na plecach. To nie jest pobożna metafora. Kilka dni temu dowiedzieliśmy się, że jedna z naszych znajomych ma wielki problem. Tak nas to dotknęło, że dosłownie pękało nam serce. Nosimy swoje ciężary. To jest właśnie wspólnota… Zachwycają mnie kroki wiary, jakie wykonują ludzie ze wspólnot. Przecież młodzi, którzy przekraczają z Dobrą Nowiną bramy więzień, muszą czuć lęk, niepewność. A jednak nie pozwalają, by strach dyktował, co mają czynić. Przekraczają siebie.

Przed laty w Białymstoku o. James Manjackal wypowiedział proroctwo: „Stąd popłyną strumienie żywej wody. Bóg rzuca na tę ziemię ogień”. Po kilkunastu godzinach rozmów z ludźmi wiem, że słowo to staje się ciałem. Wyjeżdżam zbudowany. Już wiem, że przyjechałem tu nieprzypadkowo. Wiara bierze się ze słuchania. 

TAGI: