Wieczności nie kupisz

Agnieszka Otłowska

publikacja 14.02.2018 04:45

Anna Golędzinowska, modelka, aktorka i prezenterka telewizyjna we Włoszech, o ranach, które mogą stać się światłem, gdy się przebaczy.

– Gdy dzielę się świadectwem mojego życia, mam świadomość, że jest to również swoista autoterapia. Wtedy sobie uzmysławiam: „Zobacz, kim byłaś i jakie cuda Pan sprawił  w Twoim życiu, nie zmarnuj tego”  – mówi Anna Golędzinowska. Joanna Juroszek /Foto Gość – Gdy dzielę się świadectwem mojego życia, mam świadomość, że jest to również swoista autoterapia. Wtedy sobie uzmysławiam: „Zobacz, kim byłaś i jakie cuda Pan sprawił w Twoim życiu, nie zmarnuj tego” – mówi Anna Golędzinowska.

Agnieszka Otłowska: W jaki sposób znana modelka, aktorka i prezenterka telewizyjna z Włoch znalazła swoją przystań w Rogowie k. Rypina?

Anna Golędzinowska: Szukałam w Polsce właśnie takiej oazy zewnętrznego spokoju i wewnętrznego pokoju, i znalazłam ją właśnie tutaj. W Rogowie jestem z dala od codziennego biegania i podróży, z dala od chaosu. Tu mogę się wyciszyć i zrelaksować. To jest piękne miejsce, urzekły mnie te tereny: lasy, natura, zwierzęta, okolice i ich mieszkańcy. Kupiłam więc kawałek ziemi, ale – niestety – z lokatorami... z bobrami, które wycięły mi ok. 30 drzew. Już pierwszego dnia poznałam wspaniałych ludzi z okolicy. Każdy z nich na swój sposób chciał mnie i mojemu mężowi pomóc, przychodzili się przedstawić, ktoś przyniósł obiad, ktoś jagody, ktoś pomagał nam przy pierwszych pracach. Niektórzy pukali się w głowę, czemu kupiłam kawał bagna i łąkę z kawałkiem lasu, ale ja właśnie jestem dumna z tego miejsca i je kocham, bo kiedy tu jestem, czuję się zupełnie innym człowiekiem. Na samym początku poprosiłam naszego proboszcza, by poświęcił ten teren, chociaż tam jeszcze nic nie było zbudowane.

Ale skąd ten pomysł, aby tu zamieszkać?

To był czysty przypadek, albo i nie, bo przypadki nie istnieją. Może tak miało być. Moim marzeniem od dawna było postawić sobie mały drewniany domek i żyć sobie tak, jak to było kiedyś, w prosty sposób. Wiem, że dla wielu ludzi to nie do pomyślenia, aby zrezygnować z wielkiego świata i wielkiej kariery dla życia w skromności. Ale ja w tym znajduję moje szczęście. Nie muszę już latać prywatnym samolotem, żeby poczuć, że żyję. Wystarczy mi moja oaza pokoju w Rogowie.

Przypomnijmy króciutko: jaka była Anna Golędzinowska kiedyś?

Urodziłam się w Warszawie w skromnej rodzinie, gdzie często brakowało nawet chleba. Mój tata był alkoholikiem i zmarł, gdy miałam 10 lat. Od tamtego czasu zaczęłam się zmieniać, schodzić na złą drogę; jako 13-latka miałam próbę samobójczą, wpadłam w narkotyki, popełniałam kradzieże. Padłam ofiarą nadużyć seksualnych – molestowania i gwałtu. Wyjechałam do Włoch i tam udało mi się zrobić karierę w modzie i telewizji. Miałam wziąć ślub z siostrzeńcem byłego premiera Włoch. Spędziliśmy razem trzy lata. To było życie w luksusie, z gosposią i ochroniarzami, z prywatnym samolotem i wielkim jachtem do dyspozycji, z niekończącymi się imprezami. Co chciałam, to miałam, ale mimo wszystko czegoś mi brakowało. Nie miałam wtedy kontaktu z moją rodziną, nie rozmawiałam z moją mamą. Nienawidziłam mojej przeszłości i ran wtedy doznanych. Myślałam, że sukces i pieniądze mogą ukoić te braki, które nosiłam w sobie od chwili, gdy umarł mój tata.

A jaka jest teraz Anna Golędzinowska? Jak tę historię odbierają młodzi ludzie?

Widzę, że daje im do myślenia nie tyle to, co udało mi się osiągnąć w „wielkim świecie”, ale to, co stało się potem. Pewnego dnia, po wyjeździe do Medjugorie w 2010 r., zostawiłam to wszystko, żeby zamieszkać u sióstr zakonnych. Trzy lata spędzone u nich dały mi możliwość przebaczenia sobie, mojej mamie, rodzinie i innym osobom, które w życiu zadały mi rany. To był czas, gdy zrozumiałam, że nikt nie jest święty, że każdy ma za sobą jakąś historię, która zostawia na nim blizny i one czasami przez wiele lat nie mogą się zagoić. Dlatego te osoby popełniają błędy i nie umieją kochać, bo same nie były kochane. Świat cierpi, ponieważ najważniejszym lekarstwem, które każdy powinien nosić przy sobie, jest miłość. A niestety tej miłości dziś bardzo brakuje, bo jest mylona z seksem. Pożądanie i namiętność przechodzą, prawdziwa miłość nie przemija. Wiele osób w życiu z jakiegoś powodu cierpi, dlatego gdy słyszą moją historię, po spotkaniach przychodzą lub piszą do mnie, żeby opowiedzieć swoje koleje losu. Często pytają, jak przebaczyć. Nie ma na to uniwersalnej odpowiedzi, ale jeśli zrobisz ten pierwszy krok, od razu poczujesz się sto razy lepiej!

Proszę powiedzieć kilka słów o tym, co mówiła Pani mówiła ostatnio w Popowie, spotykając młodzież z Laboratorium Wiary naszej diecezji.

Mówiłam między innymi o Ruchu Czystych Serc i o zachowaniu czystości aż do ślubu. Nawet jeśli ktoś już ją stracił, można zawsze do niej wrócić! Tak jak ja to zrobiłam i żyłam w czystości z narzeczonym aż do ślubu. Św. Jan Paweł II kiedyś poprosił młodych ludzi o rok czystości. Rok to nie dużo. Czemu nie spróbować? Po roku można odnowić obietnicę na rok następny.

Jakie jest przesłanie, które chce Pani przekazać młodym?

Mówię im, żeby nigdy się nie poddawali! Bo tam, gdzie dziś im się wydaje, że jest ciemny tunel, po drugiej stronie jest zawsze wyjście. Po nocy wstaje zawsze dzień. Muszą mieć odwagę być sobą i iść pod prąd. Tylko w ten sposób zostawią po sobie ślad na tym świecie. Jeśli będą chodzić jak barany, jeden za drugim, to nikt ich nie zauważy. Zobaczy tylko stado baranów. Dziś, żeby iść za Jezusem, trzeba mieć odwagę iść pod prąd i przyznawać się do tego! Możesz zdobyć nawet cały świat, ale wieczności za to nie kupisz. Więc co jest więcej warte?