Teologia się liczy

GN 1/2018

publikacja 06.02.2018 04:45

O dwóch posoborowych obozach teologicznych i o przyczynach słabości Kościoła na Zachodzie mówi prof. Tracey Rowland z Australii.

Teologia się liczy zasoby i nternetu

Ks. Tomasz Jaklewicz: Pani ostatnia książka „Catholic Theology” kreśli panoramę współczesnej teologii od czasów Soboru Watykańskiego II do dziś. Od soboru minęło ponad 50 lat, a my wciąż zastanawiamy się nad jego dziedzictwem. Dlaczego tak jest?

Tracey Rowland: Historycy Kościoła mówią, że po każdym soborze pojawia się chaos, który trwa około 100 lat.

Aż 100 lat?

Tak, jesteśmy dopiero w połowie tej drogi. (uśmiech) Św. Grzegorz z Nazjanzu, który uczestniczył w soborze w Konstantynopolu w 381 roku, pisał gorzko, że żaden sobór dobrze się nie kończy. Bo zamiast wyeliminowania zła, pojawiają się ambicje i kłótnie o pierwszeństwo. Myślę, że Sobór Watykański II postawił wiele pytań, na które sam nie udzielił odpowiedzi.

Mamy przecież dokumenty soborowe.

Każdy dokument soborowy jest wynikiem jakiegoś kompromisu między różnymi teologicznymi opiniami. Z natury jest na tyle ogólny, aby mógł zostać uznany przez zdecydowaną większość. Niektóre paragrafy odzwierciedlają jeden z nurtów, inne paragrafy – kolejny. Często zdarza się tak, że teologowie, cytując dokumenty, koncentrują się na jednych fragmentach, a pomijają inne. I pojawia się konflikt. Po soborze główni teologowie, którzy byli doradcami biskupów, podzielili się na dwa obozy. Jeden z nich kojarzony jest z pismem „Concilium”. Wielkie nazwiska związane z nim to Karl Rahner, Edward Schillebeeckx czy Johann Baptist Metz. Drugi obóz związany jest z pismem „Communio”. Jego wielkie nazwiska to Hans Urs von Balthazar, Henri de Lubac czy Joseph Ratzinger.

Jakie są różnice między tymi dwoma obozami?

Teologowie „Communio” opierają się mocno na nauczaniu Pisma Świętego i ojców Kościoła. Filozoficznymi partnerami tych teologów pozostają filozofia grecka oraz filozofia personalistyczna. Obóz „Concilium” jest mocno skoncentrowany na współczesnych teoriach socjologicznych, w których widzi partnera dla teologii. Belgijscy i niemieccy teologowie z „Concilium” odwołują się często do tzw. frankfurckiej szkoły filozofii [mieszanka marksizmu, kantyzmu i psychologii społecznej – red.].

Oba obozy inaczej rozumieją relację między współczesną kulturą a Kościołem.

„Concilium” odwołuje się do pojęcia „korelacja”. Jego nowsza wersja to „rekonstektualizacja”. W latach 60. i 70. projekt Schillebeeckxa zakładał dopasowanie katolickiej wiary do nowoczesności. Jeśli muzyka rockowa jest modna, to znaczy, że powinniśmy mieć msze rockowe. Jeśli modne są zachowania nieformalne i demokratyczne, to liturgia powinna być mniej sformalizowana i bardziej zdemokratyzowana, mniej hierarchiczna, mniej skoncentrowana na wymiarze pionowym. To są idee Schillebeeckxa. Polska nie przechodziła przez konfrontację z tego typu myśleniem. Wy zmagaliście się z komunizmem. Wyszyński i Wojtyła nie interpretowali jednak soboru w taki sposób jak Schillebeeckx i jemu podobni. Ale takie kraje jak Belgia, Holandia, Niemcy, część świata anglofońskiego przeżyły na własnej skórze ten projekt pastoralny, polegający na dostosowywaniu wiary do tego, co jest w modzie w aktualnej kulturze.

Jakie jest stanowisko teologów związanych z „Communio”?

„Communio” czyta nowoczesność i postnowoczesność krytycznie. Reprezentujący go myśliciele uważają, że nowoczesność ma błędne rozumienie relacji między wiarą a rozumem oraz błędne rozumienie relacji między łaską a naturą. Ich krytyka dotyczy np. wpływu Kanta i niemieckiego idealizmu na współczesną filozofię. Pismo „Concilium”, a zwłaszcza Karl Rahner, próbowało bronić chrześcijaństwa postawionego przed trybunałem myśli filozoficznej Kanta. Reprezentanci „Communio” pytali, a co nas obchodzi to, co twierdził Kant. On błądził. „Concilium” twierdziło, że trzeba szukać takiej teologii, która jest do połączenia z Kantem. Dziś to samo dotyczy filozofii postmodernistycznej.

To, o czym mówimy, nie jest bynajmniej tylko akademicką dyskusją, ale ma wpływ na życie Kościoła, na podejście do duszpasterstwa.

Oczywiście. W życiu Kościoła praktyczne konsekwencje idei głoszonych przez „Concilium” są ogromne. Do czego prowadzi takie podejście, można zobaczyć w Belgii czy w Niemczech. To jest dramat, to upadek Kościoła w tych krajach.

Można powiedzieć, że część odpowiedzialności za katastrofalną sytuację Kościoła ponoszą teologowie szerzący błędne koncepcje?

Z całą pewnością tak. Jeśli teologowie pomniejszają znaczenie Eucharystii jako ofiary, jeśli dokonują protestantyzacji Mszy św., redukując jej znaczenie do „wspomnieniowego posiłku”, to kto będzie chciał chodzić do Kościoła na „wspomnieniowy posiłek”. Jeśli Eucharystia nie jest prawdziwym Ciałem Chrystusa, ale czystym symbolem, to wielu ludzi powie, że ma w niedzielę lepsze rzeczy do robienia niż pójście do Kościoła. Kolejna sprawa: rozumienie kapłaństwa. To wielka różnica, czy ksiądz jest jedynie działaczem społecznym, czy ma zająć miejsce Chrystusa w sakramentalnym znaczeniu. Jednym z najważniejszych problemów Kościoła na Zachodzie jest to, że teologia sakramentów została tak zsekularyzowana. Ochrzczeni ludzie nie rozumieją tego, w jaki sposób Bóg spotyka się z człowiekiem poprzez sakramenty. W katolickiej kulturze utraciliśmy zmysł sakramentalności. Ludzie nie rozumieją małżeństwa jako sakramentu. A wtedy po co sobie zaprzątać głowę małżeństwem, skoro można żyć razem bez ślubu. Żeby zrozumieć poziom zniszczenia Kościoła w Belgii czy Niemczech, trzeba zobaczyć to zubożenie teologii sakramentów, zwłaszcza sprotestatyzowanie teologii Eucharystii i odejście od rozumienia kapłana jako „alter Christus”.

Jak bronić tezy, że teologia ma znaczenie?

To trochę tak, jakby pytać, dlaczego rozum ma znacznie. Rozumność to jedna z najważniejszych zdolności osoby ludzkiej. Broniąc teologii, bronimy rozumu. W historii Kościół zawsze był po stronie rozumu i edukacji. To Kościół (przez katolickich królów lub biskupów) zakładał pierwsze europejskie uniwersytety. Papież Benedykt XVI mówi, że miłość i rozum to dwa filary całej rzeczywistości. Problemy pojawiają się wtedy, gdy jeden z tych filarów występuje bez drugiego. Kiedy w Kościele są tacy intelektualiści, którzy nie kochają i nie widzą ludzi ubogich, to to jest złe. Ale jeśli ktoś powiada, że troska o ubogich i utylizacja śmieci to jedyne kwestie, które mają znaczenie, a rozum, Pismo Święte czy tradycja nie mają znaczenia, to jest to także błędne stanowisko. Oczywiście niektórzy ludzie mogą być lepsi w jednym, inni w drugim. Na przykład dominikanie mają w motcie słowo „veritas” (prawda) i byli od początku wspólnotą nauczycieli wiary. Ich wkład w życie Kościoła to wkład intelektualny. Powołaniem franciszkanów jest troska o ubogich – i to jest ich wkład w życie Kościoła. Są różne powołania w Kościele, które powinny razem pracować w symfonicznej harmonii. Ale jeśli w życiu Kościoła wszyscy zajmowaliby się pracą społeczną, a zabrakłoby ludzi nauki, to byłby problem. I odwrotnie – problemem byłoby, gdybyśmy mieli samych naukowców, bez ludzi zaangażowanych w czynne miłosierdzie.

Czy Kościół powinien być aktywnym uczestnikiem współczesnych wojen kulturowych, czy raczej – jak twierdzi część środowisk katolickich, także w Polsce – szukać pokornie zgody z nowoczesnym światem? Jak to Pani widzi?

Kościół w Polsce przeszedł przez wiele zmagań. Może pojawić się zmęczenie. Ale moja rada jest jedna: trzeba nadal toczyć walkę. Gdy Kościół na Zachodzie, także w Australii, przestał brać udział w tzw. wojnach kulturowych, niechrześcijańska inteligencja nie polubiła go przez to. Nie stali się naszymi przyjaciółmi, ale nadal promują coś, co jest w istocie alternatywną religią. Współczesna ideologia liberalna zawiera w sobie określoną antropologię, ma także swoistą soteriologię czy eschatologię. Ma więc wiele elementów alternatywnej religii. Amerykański teolog William Cavanaugh rozwija tezę, że współczesne liberalne państwa stają się parodią Kościoła. W tym „państwie-Kościele” miejsce nauczających księży zajęli biurokraci pracujący w różnych resortach, np. w edukacji czy służbie zdrowia. W niektórych krajach biurokraci z ministerstwa edukacji decydują o programie nauczania w szkołach katolickich, np. promując treści progejowskie. W niektórych zachodnich państwach edukacja domowa (homeschooling) jest nielegalna. W niektórych krajach lekarze nie mogą odmówić skierowania na aborcję pod groźbą utraty prawa do wykonywania zawodu. Wam, Polakom, powiedziałabym tak: patrzcie uważnie na państwa zachodnie, na to, jak dominująca ideologia liberalna prześladuje chrześcijan. Chrześcijanie są zmuszani do całkowitej prywatyzacji wiary. To schodzi do takiego poziomu, że nawet rodzice mogą mieć kłopoty z powodu przekazywania dzieciom określonych idei, które zostały uznane za złe przez ekspertów od edukacji. Musimy kontynuować naszą walkę.

Kościół jako szpital polowy to za mało?

Kościół zawsze był szpitalem polowym. Ale w szpitalu polowym jedyne, co możesz robić, to opatrywać rany, bandażować. Nie można tam wykonywać poważnych operacji. Szpital polowy nie zajmuje się profilaktyką. A Kościół przecież nie chce, żeby ludzie kończyli w szpitalu polowym. Kościół musi wciąż mówić ludziom o tym, co mówił Chrystus, czego nauczał. To jest medycyna zapobiegawcza, profilaktyka. Kiedy ludzie są zranieni, pasterze muszą wykazać się wielką życzliwością wobec nich, ale sama empatia to za mało, bo jeśli oni są zranieni, to być może potrzebują operacji. Czyli na przykład solidnej spowiedzi.

Tracey Rowland - profesor teologii na Uniwersytecie Notre Dame w Australii, od 2014 r. należy do Międzynarodowej Komisji Teologicznej, w latach 2001–2017 kierowała Instytutem Jana Pawła II ds. Małżeństwa i Rodziny w Melbourne. Napisała m.in. książkę „Wiara Ratzingera”. Ostatnio wydała „Catholic Theology”.