Miejsce w sercu i w niebie

Monika Łącka; Gość krakowski 4/2018

publikacja 03.02.2018 04:45

Gdy się modliła, zupełnie traciła rachubę czasu. Miała też niezwykły dar przyciągania do siebie ludzi, którym pomagała, jak tylko umiała. I robi to nadal.

– Nasze następne wspólne Boże Narodzenie będzie w niebie – zapewnia Teresa Kmieć (po prawej) Archiwum Teresy Kmieć – Nasze następne wspólne Boże Narodzenie będzie w niebie – zapewnia Teresa Kmieć (po prawej)

Świadectwa otrzymanych łask, jak również pielgrzymki odbywane do grobu Helenki gromadzą i dokumentują kapłani pracujący w jej rodzinnej parafii. Poważnie myśli się tam bowiem o procesie beatyfikacyjnym Heleny Kmieć, który może się rozpocząć się za 4 lata. – Tę sprawę zostawiamy jednak w rękach Boga, dlatego tonujemy nastroje i sztucznie nie podsycamy kultu ani pamięci. Czekamy i modlimy się, a raz w miesiącu mamy adorację Najświętszego Sakramentu, podczas której rozmawiamy z Bogiem o Helence – mówi ks. Janusz Grodecki, wikariusz w parafii św. Barbary w Libiążu.

O tym, że niczego nie wolno przyspieszać ani Panu Bogu narzucać, przypomina również biskup senior archidiecezji krakowskiej Jan Zając, prywatnie brat dziadka wolontariuszki Wolontariatu Misyjnego „Salvator”, zamordowanej 24 stycznia 2017 r. na misji w Cochabamba w Boliwii. Nie kryje jednak, że wiele faktów wskazuje, iż prośby kierowane do Boga poprzez wstawiennictwo Helenki spełniają się. – W ten sposób wynagradzane jest więc jej piękne życie i całkowite oddanie się Bogu, aż do gotowości złożenia Mu w ofierze swojego życia – tłumaczy.

Z bąblami na palcach rąk

Rozmowa z Panem Bogiem była czymś, co Helenka bardzo lubiła, a więź, jaką budowała z Nim od najmłodszych lat, była niezwykła. Zapatrzona i zasłuchana w Niego starała się każdą decyzję podejmować tak, aby spełniać Bożą wolę i niczego nie robić po swojemu. – Gdy się modliła, zupełnie traciła rachubę czasu, a minut ani godzin poświęconych Bogu nie liczyła – wspomina ks. Paweł Król, również wikariusz w libiąskiej parafii św. Barbary.

Gdy we wrześniu 2008 r. zaczął tu pracę, nie od razu poznał Helenkę, bo akurat nie było jej w Polsce – kształciła się w Wielkiej Brytanii. Często natomiast słyszał od młodzieży: „Szkoda, że Helenki nie ma, zaśpiewałaby...”. W końcu, mocno zaintrygowany, zaczął szukać informacji na jej temat w internecie. Znalazł fotobloga Helenki, a czytając wpisy, które publikowała, coraz bardziej odkrywał, jak niezwykłą była dziewczyną. Bo choć tryskała energią, czerpiąc z życia pełnymi garściami, to ze swoimi poglądami i wiernością Ewangelii oraz dobrocią serca zdawała się być jakby z innego, lepszego świata... – Nie ma zbyt wielu młodych osób, które tak mocno wierzą w Boga i nie wstydzą się tego. A ona pokazywała, że wiara może być częścią naszego życia – przyznają Kamila i Natalia, które Helenkę poznały, współpracując z nią w parafialnym komitecie ŚDM Kraków 2016.

Ksiądz Król po raz pierwszy na żywo spotkał ją natomiast w sierpniu 2009 r., gdy prowadził libiąską grupę Pieszej Pielgrzymki Krakowskiej na Jasną Górę. Helenka była jedną z „muzycznych”, a grała i śpiewała naprawdę pięknie. Non stop. – Większość osób idących do Częstochowy ma bąble na stopach, a ona miała bąble na palcach rąk, od grania na gitarze. Czasem też miała bandaże, bo wysiadały jej ścięgna, a mimo to zarażała optymizmem – wspomina kapłan.

Gdy Helenka pracowała już jako stewardessa, nie zawsze mogła w pełni uczestniczyć w pielgrzymce, tylko dojeżdżała do grupy i zostawała tak długo, jak się dało. – Kiedyś przyjechała pod wieczór i została na nocleg. W nocy, w służbowym stroju, poszła z nami na adorację, a potem pojechała na lotnisko. Następnego dnia, choć w ogóle nie spała, wróciła i szła z nami, cały czas śpiewając – wspomina Nicola Frączek.

W 2017 r. libiąska grupa PPK nie zapomniała o Helence – wyruszyła w drogę dopiero po modlitwie przy jej grobie i zostawieniu na nim pielgrzymkowego identyfikatora „Muzyczna Helenka”. Jest tam do dziś. – Idąc, żartowaliśmy, że Helena po raz pierwszy nie ma dylematu, z którą grupą iść (chodziła też z Gliwic i Bielska), bo idzie ze wszystkimi naraz i pomaga z nieba. Nikt nie miał co do tego żadnych wątpliwości – zapewnia ks. Paweł, który odwiedza grób Heleny Kmieć i spotyka tu różnych, modlących się ludzi.

Gdy świat się zatrzymał...

Do Helenki zagląda na przykład jej sąsiad z dawnych lat, pan Wojciech, który z tatą dziewczyny pracował w kopalni. – Wciąż trudno jest się pogodzić z tym, że już nie ma jej tu, na ziemi – przyznaje. – Uśmiechamy się jednak w domu, że mamy teraz orędowniczkę w niebie i powierzamy jej wiele spraw – dodaje.

Przy grobie Heleny przystaje też często pani Maria, która w Libiążu mieszka od 6 lat i choć zamordowanej wolontariuszki osobiście nie znała, to dużo o niej słyszała. Nawet uczestniczyła w jej pogrzebie. – To była dobra dziewczyna, pomagała najbiedniejszym, jeżdżąc po świecie. Nie rozumiem, czemu Pan Bóg zabrał ją tak wcześnie do siebie, ale wiem, że jeśli kiedyś zostanie błogosławioną, to dlatego, że na to zasłużyła – mówi, nie kryjąc wzruszenia, pani Maria.

Co ciekawe, na grobie Heleny, pośród zniczy i kwiatów, można znaleźć też listy i prośby, które zostawiają zarówno mieszkańcy Libiąża, jak i pielgrzymi przyjeżdżający z różnych stron Polski i świata. Bo salwatorianie, z którymi była związana, o jej życiu i śmierci opowiadają wszędzie tam, gdzie pracują.

Prośby o modlitwę za wstawiennictwem Helenki dostaje również jej starsza o dwa lata siostra Teresa Kmieć. Jedną z nich, w sierpniu ubiegłego roku, opublikowała nawet na swoim profilu na Facebooku, by wszyscy, którzy ją przeczytają, włączyli się w szturm do nieba. Dziś 3-letni już Wiluś, u którego lekarze zdiagnozowali wtedy guza mózgu, ma się dobrze. Wyzdrowiał.

Sama Teresa też często opowiada Helenie różne rzeczy i prosi o pomoc. – Jej odejście podzieliło moje życie na dwie części. Ona doskonale wypełniała swoje miejsce w moim sercu – wyznaje Teresa i dodaje, że gdy dowiedziała się o śmierci siostry i gdy świat się dla niej zatrzymał, pocieszeniem była myśl: „Helenka poszła do nieba”. – Pan Bóg nie zesłał człowieka, który ją zabił – to pewne. Ze zła wyciągnął jednak dobro i zabrał Helenkę do siebie w najlepszym dla niej momencie. To On ostatecznie zwyciężył, dlatego nie zatrzymuję się na śmierci, ale patrzę w przyszłość. Wierzę, że nasze ostatnie wspólne Boże Narodzenie w 2016 r. nie było tak naprawdę ostatnim ani pożegnaniem na zawsze, bo spotkamy się w niebie – przekonuje Teresa Kmieć.

Ta krew jest odkupieńcza

Jak wspomina pracujący w Boliwii od 7 lat franciszkanin o. Kasper Kaproń, 26 stycznia 2017 r. wieczorem w Cochabambie odbyła się Msza św. Przewodniczył jej abp Oscar Aparicio. – Zgromadzili się na niej posługujący tam Polacy i liczna grupa mieszkańców – opowiada o. Kaproń.

Chociaż przepełnia nas gorycz i zagubienie, chociaż nie rozumiemy tego, co się wydarzyło, obyśmy chociaż zrozumieli dogłębnie tę prawdę: Bóg nas przeogromnie kocha – mówił w homilii abp Aparicio.

Podkreślał też, że choć Helena w Boliwii była niedługo, to cel jej pobytu był jasno określony: być apostołką, posłaną, aby głosić Dobrą Nowinę

„Młoda dziewczyna przybyła do nas z całą swą młodzieńczą energią, aby przepowiadać nam radość Ewangelii, którą w dużym stopniu już zagubiliśmy. Jej życie było głoszeniem Życia w naszej parafii. Było głoszeniem zbawienia w naszej parafii. I czyniła to, pomimo że została posłana pomiędzy wilki. Bracia moi, ta krew jest odkupieńcza, tak samo jak Eucharystia, którą celebrujemy” – przekonywał abp Aparicio. „Wzywam was zatem – jesteśmy tutaj z licznych miejsc i reprezentujemy liczne instytucje Cochabamby – wszystkich nas tutaj obecnych wzywam, abyśmy uznali, że nasz Kościół i nasza wspólnota potrzebuje tych, którzy przepowiadają Życie. Potrzebujemy tych, którzy głoszą pokój. Potrzebujemy apostołów pokoju i odrzucamy przemoc” – apelował biskup Cochabamby.

Ojciec Kasper wspomina również, że o śmierci polskiej wolontariuszki pisały lokalne media, a sprawa poruszyła mieszkańców. – Przestępczość tam rośnie, głównie przez to, że ludzie ze wsi masowo migrują do miast, ale i tak Boliwia uchodzi za najspokojniejszy kraj Ameryki Łacińskiej. Morderstw nie ma tam dużo – mówi. – Wiele osób, wiedząc, że jestem Polakiem, wyrażało swoją solidarność, proponowało pomoc – dodaje.

Miłosz Kluba