Twarzą w twarz

Gość katowicki 01/2018

publikacja 15.01.2018 04:45

O stawianiu na człowieka, posłudze biskupiej oraz wymianie darów pomiędzy Kościołami katowickim i tarnowskim w 20. rocznicę sakry mówi metropolita katowicki abp Wiktor Skworc.

Arcybiskup Wiktor Skworc podczas spotkania z członkami Ruchu Światło–Życie w lipcu 2017 r. ks. Sebastian Kreczmański /Foto Gość Arcybiskup Wiktor Skworc podczas spotkania z członkami Ruchu Światło–Życie w lipcu 2017 r.

Ks. Rafał Skitek: Chcę zapytać o początki posługi Księdza Arcybiskupa. Z jednej strony nowa, nieznana diecezja, z drugiej silne zakorzenienie w Kościele katowickim. Udało się to jakoś pogodzić?

Abp Wiktor Skworc: Nie znałem bliżej ani diecezji, ani Tarnowa. Po raz pierwszy byłem tam w 1987 roku na beatyfikacji Karoliny Kózkówny. Towarzyszyłem wtedy bp. Damianowi Zimoniowi. Po nominacji biskupiej Kościołowi tarnowskiemu po raz pierwszy przedstawiłem się 17 grudnia 1998 roku. To prawda, musiałem się pożegnać z diecezją macierzystą, gdzie też nie miałem łatwych zadań, i odnaleźć się w zupełnie innej rzeczywistości. Ale kiedy powiedziałam papieżowi „tak”, doświadczyłem tego, co w języku teologii nazywamy: „łaską stanu”. I powiem szczerze, że dla mnie było to automatyczne zamknięcie jednego i otwarcie zupełnie nowego rozdziału. Z wielkim spokojem otwarłem się na Kościół tarnowski, któremu chciałem służyć – zgodnie z moim zawołaniem biskupim – w Duchu Świętym.

A dlaczego właśnie takie zawołanie?

Bo to w Kościele najwyższa Instancja… On jest architektem Kościoła, On go kształtuje i prowadzi dzieło ewangelizacji. Pomyślałem, że Jemu trzeba się powierzyć, aby służyć Kościołowi. Od dokonania tego wyboru, wołam codziennie – Veni, Sancte Spiritus! I proszę Go, aby mi towarzyszył. Staram się być otwarty na Jego inspiracje…

I ten Duch podpowiadał Księdzu Arcybiskupowi, jak należy kierować Kościołem tarnowskim?

Przez ludzi, wyzwania, znaki – ufam, że tak. Od początku zależało mi na tym, by poznać duchowieństwo. Zacząłem więc odwiedzać wszystkie dekanaty, sanktuaria. Chciałem dobrze poznać diecezję – większą terytorialnie niż katowicka – i jej duchowość. Poza tym jest takie przekonanie, które, jak przypuszczam, towarzyszy księżom w każdej diecezji, o wyjątkowości Kościoła lokalnego, w którym się wyrasta. Tymczasem osobiście mogłem się przekonać, że tradycja Kościoła tarnowskiego jest bardzo bogata i piękna. To spotkanie dwóch tradycji: katowickiej i tarnowskiej dawało mi też poczucie, że tak jedna, jak i druga nie są kompletne. Że one mogą się nawzajem uzupełniać. Że naprzemiennie mogą się czymś inspirować, ubogacać.

Czym konkretnie?

Na samym początku posługi poprosiłem o modlitewniki diecezji tarnowskiej. Okazało się, że takich modlitewników po prostu nie ma. Wkrótce potem powstał skarbiec dla dzieci i dorosłych „Błogosławieni”. Poza tym w Tarnowie nie było duszpasterstwa samorządowców. Przeszczepiłem ten dobry zwyczaj z Katowic. Zawsze zależało mi na dobrych relacjach z władzami lokalnymi. No i otwarciu na problemy społeczne. Ale to tylko wybrane przykłady.

Czym zaskoczył Księdza Arcybiskupa Kościół tarnowski?

Myślę o błogosławieństwie powołań kapłańskich i – w konsekwencji – możliwości zaangażowania misyjnego. W pierwszym roku posługi wyświęciłem 50 prezbiterów! Byłem przekonany, że liczne powołania kapłańskie nie są tylko dla diecezji, ale dla Kościoła powszechnego. Podczas kilkunastoletniego posługiwania w Tarnowie na misje posłałem ok. 150 kapłanów; wiernych świeckich również. Zachwycałem się też akcją Kolędników Misyjnych oraz laikatem zaangażowanym w grupach modlitewnych, takich jak np. Rycerstwo Niepokalanej czy Misyjne Róże. A trudności? Tych zawsze jest wiele, bo szeroki jest zakres odpowiedzialności biskupa. Mają charakter personalny i związany z administrowaniem diecezją. Były też i inne. Niemal każdego roku doświadczaliśmy powodzi. Dotykała ona wielu gospodarstw domowych. Ludzie bardzo to przeżywali. Jednocześnie – jak to zwykle bywa – kataklizm wyzwalał wiele dobra. Zwłaszcza działalność Caritas była dla mnie czymś istotnym. Zawsze starłem się odwiedzać powodzian, pogorzelców, być niejako na linii frontu.

Pytam o Tarnów, bo Ksiądz Arcybiskup niespełna 14 lat posługiwał właśnie tam. Ale wróćmy na nasze śląskie podwórko. Powrót do diecezji macierzystej był...?

Wyrazem posłuszeństwa woli Papieża. Powrót odczytuję znowu w kategoriach wymiany darów. O ile wcześniej zaszczepiłem elementy duchowości i styl duszpasterzowania Kościoła katowickiego w Tarnowie, tak teraz odwrotnie: mogę dzielić się tym wszystkim, co było i jest mocną stroną Kościoła tarnowskiego. Poza tym wiele się zmienia: diecezja tarnowska jest już nie rolnicza, a katowicka już nie robotnicza. Miałem świadomość, że wracam do zupełnie innych Katowic. Inaczej tu było w 1998 roku, gdy opuszczałem stolicę Górnego Śląska. Inaczej jest teraz. Zmieniły się realia, konteksty. Pomyślmy chociażby o samych zmianach w przestrzeni gospodarczo-społecznej. I znowu liczyłem na Ducha Świętego.

Ksiądz Arcybiskup też chyba się zmienił...

Z pewnością. Postarzałem się. Czas biegnie szybko. To wszystko też trzeba brać pod uwagę. Ale mam taką zasadę, której trzymałem się w Tarnowie, i trzymam się teraz: wszystko to, co dobre, trzeba popierać. Takie jest zadanie biskupa: troska o zbawienie i dobro wspólne.

Także w przestrzeni społecznej? Bo chyba tym należy tłumaczyć zaangażowanie Księdza Arcybiskupa w bieżące sprawy regionu?

Bliskie mi są słowa Jana Pawła II: „Człowiek jest drogą Kościoła”. Odczytuję je również tak: „Człowiek jest drogą biskupa”. Pasterz powinien znać ludzi, ich problemy i bolączki. Na przykład w Tarnowie bardzo mocno wspieraliśmy rodziny wielodzietne. Dla nich powstał specjalny program „Gniazdo”. Budowaliśmy także pokojowe relacje ze wspólnotą Romów. Angażowałem się również w rozwiązywanie konfliktów podczas strajków w fabryce samolotów w Mielcu. W Roku Jubileuszowym 2000 odwiedziłem wszystkie zakłady przemysłowe Tarnowa, aby prosić o nowe miejsca pracy, by wstrzymać migracje młodych. Biskup powinien dostrzegać problemy społeczne i na nie bez lęku reagować. Pamiętam o tym i w Katowicach. Poza tym to zaangażowanie Kościoła na Górnym Śląsku w sprawy społeczne jest już stałą tradycją.

Te najważniejsze sprawy społeczne dla metropolity katowickiego to...

Dla mnie jest to przede wszystkim sprawa wolnej niedzieli dla rodziny, troska o środowisko naturalne i walka o czyste powietrze. Tu wiele zależy od dobrej współpracy z samorządami. Poza tym jako Kościół musimy szukać sprzymierzeńców w dziele wychowania człowieka i ewangelizacji. Myślę tu przede wszystkim o nauczycielach, szkołach, zwłaszcza tych noszących imiona świętych z Janem Pawłem II na czele. Trzeba jeszcze mocniej rozwinąć duszpasterstwo nauczycieli. Ważne są też rady duszpasterskie. Próbujemy je aktywizować. Bardzo zależy mi również na nadzwyczajnych szafarzach Komunii św. Każda parafia powinna mieć po kilku szafarzy, tak aby w niedzielę nikt z chorych nie pozostawał bez Komunii Świętej. Właśnie tak budujemy wspólnotę: Kościół – komunię. No i trzeba realizować II Synod. Musimy być „wsłuchani w Ducha Świętego”, aby się przygotować na 100-lecie archidiecezji.

Dziś wielu biskupów próbuje budować tę wspólnotę także przez internet. Ksiądz Arcybiskup tego nie robi. Nie używa Facebooka ani nie tweetuje. Dlaczego?

Jest „Gość Niedzielny”. Mamy Radio eM. Jest strona internetowa archidiecezji. To wszystko jest ważne. Ja chcę być przede wszystkim blisko ludzi, diecezjan. Nie można być biskupem zza biurka albo zza monitora. Trzeba działać w terenie: jeździć od parafii do parafii, odwiedzać, wizytować. Nie lekceważyć żadnego zaproszenia. Myślę, że w posłudze biskupiej nie ma skuteczniejszego działania niż spotkania twarzą w twarz. Chodzi o dar bliskości… To najistotniejsze. A co do internetu – na e-maile odpowiadam osobiście.

I naprawdę udaje się Księdzu Arcybiskupowi wszędzie dotrzeć? Bo tych zaproszeń zapewne jest dużo.

W miarę możliwości staram się na każde zaproszenie odpowiedzieć. Jedyną przeszkodą może być pełny kalendarz. Proszę zauważyć, jak rozbudowany jest plan wizytacji. Uważam, że ofiarowany przez biskupa czas, rozmowa, wspólna modlitwa i żywe świadectwo wiary to najlepsza inwestycja.

Bez modlitwy to niemożliwe. Jak modli się metropolita katowicki? Skąd czerpie siłę do działania?

Modli się od rana. Z domu wyniosłem tradycyjne formy pobożności. Na terenie diecezji tarnowskiej, w Nowym Sączu, spotkałem się z kultem Jezusa Przemienionego. Od samego początku bycia biskupem towarzyszy mi w kaplicy Jego ikona. Jest to Jezus, który przemienił się na Górze Tabor. On przemienia też nas. Nieraz do Niego przychodzę i proszę o pomoc, o przemienienie trudnych sytuacji, pomoc w rozwiązaniu problemów i bieżących spraw. Na nowo odkryłem też św. Stanisława, biskupa i męczennika. Na terenie diecezji tarnowskiej leży Szczepanów, miejscowość, w której się urodził. Ta postać mnie nadal inspiruje. Oczywiście, myślę też o kulcie Matki Boskiej Piekarskiej. Do dziś pamiętam, jak z mojej parafii rodzinnej z Bielszowic chodziliśmy pieszo do Piekar. Sił dodaje też świadomość modlitewnego zaplecza: karmelitanki, klaryski i wizytki.

Inspirują też napotkani ludzie… Kto dla Księdza Arcybiskupa jest autorytetem?

Głównie biskupi, którzy mieli swoje korzenie w diecezji katowickiej. Na przykład od biskupa Bednorza nauczyłem się pewnej wrażliwości na sprawy społeczne i bliskości ludzi pracy. Ujmował mnie radykalizmem w sprawach zasadniczych, np. odnośnie do budownictwa sakralnego. Był też wymagający. Ale najpierw wymagał od siebie. Myślę, że to niezmiernie ważna cecha każdego biskupa: wymagać, ale najpierw od siebie. Budowania relacji z drugim człowiekiem mogłem uczyć się od księdza rektora Stanisława Szymeckiego, późniejszego biskupa kieleckiego i białostockiego. Był to człowiek ogromnej kultury słowa i relacji. Oczywiście nie mogę tu nie wspomnieć bp. Czesława Domina, apostoła pracy charytatywnej, Caritas, a nade wszystko Jana Pawła II. To papież mojego życia, którego mogłem powitać jako młody biskup tarnowski w Starym Sączu, gdzie dokonał kanonizacji bł. Kingi.

I podobnie jak Karol Wojtyła kocha Ksiądz Arcybiskup góry?

Tak, to prawda. Kocham góry. Jak tylko jest okazja, wyjeżdżam w Beskid Śląski albo Sądecki. Lubię też Pieniny, Gorce, Beskid Niski. Szlaki w tych górach są mi bardzo bliskie. Chodziłem nimi przez 14 lat. Kiedy wyjazd w góry jest niemożliwy, to maszeruję po Katowicach. Mam taką „kwadratową” trasę: z mojego domu w kierunku Osiedla Ptasiego, potem pod kościół św. Michała i z powrotem przez park Kościuszki do domu. To w sumie 4 km.

To już na koniec: co jest największą bolączką metropolity katowickiego?

Moją największą troską i obawą jest sprawa świętowania niedzieli i niedzielnej Eucharystii. Jak powiedział Jan Paweł II, „Kościół żyje z Eucharystii”. Jako biskupa bardzo mnie bolą wszelkie zaniedbania w tej materii. Zwłaszcza wtedy, gdy widzę, jak lekceważona jest Msza i spada, szczególnie w młodym pokoleniu, liczba uczestników niedzielnej liturgii. Wybudowaliśmy wspaniałe kościoły, pięknie wyposażone wnętrza, a teraz czas na wysiłek budowania… Kościoła żywego.

Takiego Kościoła sobie życzmy. Dziękuję za rozmowę.

TAGI: