Wypisz wymaluj

publikacja 05.01.2018 04:45

Ten kościół czyta się jak książkę. Promienie słońca ukazują stany emocjonalne świętego. Rano radość, wieczorem smutki. Pospacerujemy z Józefem po Sudetach?

„Smutki św. Józefa”. HENRYK PRZONDZIONO /FOTO GOŚĆ „Smutki św. Józefa”.

Krzeszów szykuje się do zimowego snu. To widać, słychać i czuć. Tym bardziej że maszerujemy przez najchłodniejszą sudecką kotlinę. Hasło: „Krzeszów”. Odzew: „Perła baroku”. I, Drodzy Państwo, nie jest to tani chwyt marketingowy.

Przyznam uczciwie, nie przebadam za barokiem, ale jest w tej regule wyjątek. Krzeszów.

Wioska zachwyca już na pierwszy rzut oka. Ileż miejsc w Polsce oszpeconych zostało przez architektów minionego systemu, zaznaczającego swój teren szaroburymi blokami czy betonowymi klockami. Typowe beskidzkie klimaty: śliczna górska wioska, drewniane chałupy, las, sielanka, a na samym środku rynku ohydny wielki Dom Handlowy „Gazda” albo „Halny”. Krzeszów (województwo dolnośląskie, gmina Kamienna Góra) jakimś cudem ocalał. Przechował skarb w czystej postaci. Na tle Śnieżki jaśnieją dwie siedemdziesięciometrowe wieże.

Skarb pod podłogą

Dopiero przed kilku laty z potężnych murów zniknęły rusztowania, a opactwo przestało być wielkim terenem budowy i zalśniło pełnią barw. Gdy Henryk Pobożny zginął w bitwie pod Legnicą w 1241 r., jego żona Anna na kresach księstwa ufundowała klasztor, w którym otaczano modlitwą poległych w bitwie. Jej wnuk – książę Bolko sprowadził do Krzeszowa cystersów. Gdy osiedli tu zakonnicy w białych habitach, wokół rozciągały się bezkresne lasy.

Spędzali 8 godzin na modlitwie i tyle samo na pracy. Zakasali rękawy i, jak to mieli w zwyczaju, rozpoczęli budowę. W kotlinie wyrósł klasztor, który niebawem stał się miejscem pochówku świdnickich książąt. Po wielu historycznych trzęsieniach ziemi i zawirowaniach (najazdy husyckie, przebudowy, remonty, wyburzenia, kasata zakonu w 1810 roku) dziś u podnóża Sudetów zastaniemy barokowe cacko.

Największym skarbem Krzeszowa jest niewielki obraz – najstarsza w Polsce i jedna z pięciu najstarszych ikon maryjnych Europy. Matka Boska Łaskawa, starsza o 200 lat od słynnej jasnogórskiej Czarnej Madonny, przeleżała przez prawie 200 lat... pod podłogą. Gdy w XV wieku śląskie klasztory zostały splądrowane przez czeskich husytów, obraz zniknął. Znaleziono go 18 grudnia 1622 r. w skrytce pod zakrystią. Od tego czasu przed Królową Sudetów padają na kolana tłumy wiernych.

Tym razem przyjechaliśmy dla innych malowideł. I do innego kościoła.

Niezawodny

– Zdumieni turyści pytają, dlaczego w maleńkim Krzeszowie stoją obok siebie dwa kościoły: jeden wielki, a drugi... jeszcze większy – śmieje się nasz przewodnik Mieczysław Gadzina (zna opactwo na wylot). – Kościół, który dziś jest bazyliką, należał do cysterskiego klasztoru, a kościół św. Józefa (pierwotnie św. Andrzeja) był kościołem parafialnym. Bernard Rosa nieprzypadkowo zwany był Złotym Opatem. To on rozebrał do szczętu gotycki kościółek i na jego miejscu wybudował obecną imponującą świątynię. Pamiętajmy, że rozgrywało się to po wojnie trzydziestoletniej, na fali kontrreformacji, wielkich zawirowań. Kogo bierze się wówczas na pierwszy ogień wstawiennictwa? Niezawodnego świętego Józefa! Czy możemy się dziwić, że w całej Europie wyrastały jak grzyby po deszczu bractwa św. Józefa? Krzeszowski opat nie miał wątpliwości, co robić na tym gorącym terenie. 19 marca 1669 r. założył Bractwo św. Józefa. Gromadziło mężczyzn żyjących wedle ustalonego kodeksu. Zobowiązywali się oni nie tylko modlić i spełniać uczynki miłosierdzia, ale również wspomagać kontrreformację, czyli otwarcie i publicznie przyznawać się do wiary katolickiej. Bernard Rosa był tak zafascynowany osobą Opiekuna Jezusa, że na ziemiach należących do opactwa wybudował aż trzy kościoły pod jego wezwaniem.

Bractwo stało się niezwykle popularne i niebawem rozrosło się do tego stopnia, że kościół św. Andrzeja pękał w szwach, a tysiące mężczyzn przestało mieścić się w świątyni. Raz w miesiącu bractwo zbierało się tu na tzw. schadzki. Jego znakiem rozpoznawczym były pierścienie z monogramem JMJ (skrót imion Jezusa, Maryi i Józefa). Tłum tysięcy mężczyzn przechodzących przez progi kościoła musiał robić wrażenie (dla porównania dziś w Krzeszowie mieszka 1650 osób!). Za każdym razem uroczyście odśpiewywano „Veni Creator”, a potem odmawiano litanie i słuchano kazań. Najpopularniejszą modlitwą był tzw. Różaniec do św. Józefa. Bractwo rozrastało się w błyskawicznym tempie, bo już w połowie XVIII w. modliło się w nim ponad 100 tys. mężczyzn reprezentujących wszystkie stany.

Oto czynię wszystko nowe

– Bernard Rosa nie bawił się w przeróbki i przebudowy. Rozebrał kościółek do zera, a na jego miejscu wybudował dzisiejszą świątynię. Jej patronem został – a jakże! – św. Józef. Kościół stał się rodzajem pomnika, bo w 1692 roku obchodzono 400-lecie obecności cystersów w Krzeszowie. Nie wniesiono nic ze starego wyposażenia, by świątynia nie stała się „architektonicznym kundlem”. Wszystko wybudowano od nowa w stylu baroku.

Ten kościół czyta się jak książkę. A wszystko za sprawą zatrudnionego przez opata mistrza Michała Leopolda Willmanna, nieprzypadkowo zwanego obecnie Śląskim Rembrandtem.

Mistrz przyjechał tu z Lubiąża i namalował aż 50 fresków. Powstała barwna obrazkowa opowieść, coś w rodzaju duchowej podróży, podręcznika: „Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o Józefie”. Przodkowie Opiekuna Jezusa na sklepieniu, a na ścianach bocznych cały życiorys Józefa. Artystyczna notka biograficzna. Plus zapis stanów emocjonalnych świętego: siedem radości i siedem smutków.

Cystersi zadbali o to, by freski, które będą oglądać wierni, były małym przewodnikiem po Biblii, katechizmem dla średnio zaawansowanych. Ta forma zwana była „Biblią dla ubogich”, a ponieważ jesteśmy dzień przed wypłatą, wchodzimy w tę propozycję.

Żadnych poprawek!

– Powstało arcydzieło. Zapierająca dech w piersiach ekspozycja ponad 50 polichromii, a tym samym największy zbiór fresków w Europie na północ od Alp – cmoka z zachwytu Mieczysław Gadzina. – Sceny biblijne rozgrywające się w śląskiej scenerii. Wierni (ludzie zazwyczaj niepiśmienni) potrafili rozpoznać nie tylko swe miejscowości, ale szczyty Gór Stołowych, czy zielone lasy. Willmann przybył do Krzeszowa jako protestant, nie znając doświadczenia kultu świętych. Myślę, że godzinami rozmyślał nad tym, w jaki sposób oddać w sposób mistyczny naturę Józefa. Artysta był początkowo bezradny. Po trzech latach od rozpoczęcia malowania… dokonał konwersji. Stał się katolikiem. To pokazuje, jak wiele dało mu kontemplowanie przez parę lat życia Świętej Rodziny.

Wraz z pomocnikami malował na mokrym tynku. Nie było mowy o poprawkach. Trzeba mieć pewną rękę, bo jeśli farba wsiąknie w tynk, można zapomnieć o zamalowaniu niedociągnięć. W postaci karczmarza, który stanowczym ruchem wygania Józefa spod bram gospody, rozpoznamy samego Willmanna. Historycy sztuki widzą w tym geście malarski zapis jego duchowej wędrówki. W świątyni znajdziemy jeszcze dwa jego autoportrety. We wspomnianym wyżej geście artysta przedstawił siebie jako protestanta, który odmawia Świętej Rodzinie noclegu. Na fresku „Obrzezanie” (jedyne przedstawienie tego aktu w polskich kościołach!) Willmann stoi zapatrzony w postać maleńkiego Mesjasza, a w scenie przedstawiającej znalezienie Jezusa w świątyni przysłuchuje się naukom dwunastolatka, będąc już gorliwym katolikiem.

By nie rozpraszać uwagi ludzi i skupić ich myśli jedynie na Józefie, w kościele nie znajdziemy figur, ozdobników, dekoracji ani… żyrandoli. Świątynia jest nietypowo orientowana na osi północ–południe. Poranne wpadające przez okna promienie słońca pokazują siedem radości świętego, a zachodzące słońce oświetla jego smutki.

Ten kościół czyta się jak książkę. Józef na freskach jest młody i niezwykle modnie ubrany. Mistrz Willmann uczył się w Niderlandach, więc postać świętego wygląda jak wycięta z żurnala.

– O tu, na fresku, klęczy przed Maryją. Jak to możliwe? Przecież Żydzi nie klękają, a już na pewno nie przed kobietami! Żyd może klęknąć jedynie przed Najwyższym! Odpowiedź jest prosta: Józef klęczy przed Mesjaszem, który zamieszkał w łonie jego żony. I adoruje Go – opowiada przewodnik. – W tradycji żydowskiej małżeństwo zawierano dwustopniowo. W pierwszym etapie pan młody składał wobec narzeczonej zobowiązania. Młodzi byli już sobie przypisani, ale nie mogli jeszcze mieszkać pod jednym dachem. Dopiero po drugim etapie pan młody w uroczystym orszaku wprowadzał małżonkę do domu.

Pastuszkowie mają twarze miejscowych chłopów. Nisko kłaniają się Nowonarodzonemu. Willmann oświetla jeden punkt obrazu. To na nim skupia nasz wzrok. Jeden z pasterzy niesie baranka. Jest to jasna zapowiedź pełnego zachwytu okrzyku Jana Chrzciciela: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata”.

Idziemy dalej. Maryja szukająca cienia pod ogromnym drzewem karmi Jezusa. Siedzący obok żony Józef stara się uspokoić upartego ryczącego osła. Na drugim planie fresku siepacze Heroda na tle wielkiego zamku Bolków mordują niemowlęta…

Jak w ulu

– Nasze opactwo odwiedza rocznie 120 tys. turystów i pielgrzymów. Józef stoi nieco w cieniu Maryi Łaskawej. Tak zresztą jak w samej Biblii – opowiada Grzegorz Żurek, kierownik ds. sanktuarium. – Chcesz odwiedzić Krzeszów? Nawet latem ciepło się ubierz. W kościołach nie może działać ogrzewanie, bo zderzenie ciepłego powietrza z zimnym sprawia, że ściany pokrywają się parą, która niszczy freski.

Próba ogrzania świątyni skończyła się przed laty małą katastrofą. Specjaliści odkryli aż 18 różnych bakterii, które zadomowiły się na freskach, wybierając sobie poszczególne barwniki. Musiano szukać leku, który trzeba było „zaaplikować” wiekowym malowidłom.

Po pysznym obiedzie w tutejszej klasztornej restauracji wchodzę do sklepiku z pamiątkami. – Wielką popularnością cieszy się u nas „Nowenna do świętego Józefa o uproszenie potomstwa”. Człowiek, który ją rozpropagował, opowiadał, że jest bardzo skuteczna. Sam po piątym dziecku przestał się nią modlić – wybuchają śmiechem pracownicy opactwa.

Nie ma w całej Polsce kościoła, który byłby w całości (i w najmniejszych detalach) hołdem złożonym mężowi Maryi. Przed wiekami modliły się w nim tysiące mężczyzn zrzeszonych w Bractwie św. Józefa.

– 19 marca 1995 r. bractwo został wskrzeszone – cieszy się jego rektor i kustosz gigantycznego opactwa ks. Marian Kopko. – Dziś działa na innych zasadach niż za czasów kontrreformacji. Ma charakter przede wszystkim modlitewny. Ruszyło, gdy tylko powstała diecezja legnicka. Odrodzenie i rozwój bractwa to zasługa zmarłego w marcu bp. Tadeusza Rybaka. Skupia i mężczyzn, i kobiety. Myślę, że rozpoczęty właśnie Rok św. Józefa jest znakomitą okazją, by bractwo mające tak piękne tradycje ponownie rozwinęło skrzydła. Powstał niedawno mały nieformalny sojusz: Krzeszów–Kalisz–Święta Góra w Gostyniu. To trzy ośrodki, które postawiły sobie za cel wyprowadzenie z cienia tego wielkiego patrona Kościoła. W naszym kościele w każdy wtorek ludzie modlą się do niego nowenną. Mają nosa: to niezawodny święty i patron na trudne czasy.