Przyjaciele bezdomnego

Ks. Zbigniew Niemirski; Gość radomski 50/2017

publikacja 22.12.2017 04:45

Izabela Kaczor studiuje dziś ekonomię na UTH w Radomiu. Wtedy była w klasie maturalnej. – Jesienią, gdy zrobiło się już dość zimno, ks. Daniel zaproponował mi spotkanie z panem Wiesiem. Powiedział: „Jeśli chcesz, możesz być dla niego aniołem” – wspomina Iza.

Pomagają wyjść z bezdomności. Od lewej: Mateusz Kwieciński, Izabela Kaczor i ks. Daniel Glibowski. Ks. Zbigniew Niemirski /Foto Gość Pomagają wyjść z bezdomności. Od lewej: Mateusz Kwieciński, Izabela Kaczor i ks. Daniel Glibowski.

Pan Wiesio, bo tak nazywają go jego znajomi, jest bezdomnym od dobrych 10 lat. – Mieszka w krzakach w pobliżu jednego z radomskich marketów. Pierwszy raz spotkałem go w 2014 r. To była sobota. Szedłem na zakupy. Siedział na murku. Podszedłem, porozmawialiśmy. Był bardzo łagodny i grzeczny. Dałem mu różaniec, a nawet razem pomodliliśmy się. A potem spotykaliśmy się wiele, wiele razy. Było i tak, że w kościele na Drodze Krzyżowej z młodzieżą udzielałem mu Komunii św., ale bywało, że mocno zziębniętego odwoziłem go do szpitala – opowiada ks. Daniel Glibowski, wikariusz radomskiej parafii pw. św. Brata Alberta na os. Prędocinek.

Krucjata z trzeźwością w tle

Bezdomność ma tyle przyczyn, ilu jest bezdomnych. – Pan Wiesio wcześnie stracił rodziców. Na jego mieszkanie wszedł komornik i tak znalazł się na ulicy. Potem przyszły inne problemy, a wśród nich alkohol – mówi Iza.

– Gdy podpisałem Krucjatę Wyzwolenia Człowieka, czyli zobowiązanie do abstynencji, w jakiejś mierze ofiarowałem ją za uzależnionych od alkoholu, których spotkam. I zdaję sobie sprawę, że ten problem bardzo często dotyka bezdomnych, którzy stają na mojej drodze. Bo po panu Wiesiu pojawili się kolejni. Mam ich całą litanię i marzę o tym, by w Wigilię połamać się z nimi opłatkiem i złożyć im życzenia – zapewnia ks. Glibowski.

Spotkania z bezdomnymi nie są łatwe, bo ludzie bez dachu nad głową szybko izolują się od społeczności. Trzeba czasu i wysiłku, by przełamać bariery.

– Kiedy pierwszy raz zaproponowałem Izie spotkanie z panem Wiesiem, on, widząc obcą osobę, nie chciał wyjść ze swego „mieszkania” w krzakach. Nie od razu się przełamał. A potem nawiązała się między nimi taka nić przyjaźni, że gdy ona przez pewien czas była w Krakowie, poprosiłem pana Wiesia o modlitwę za nią. On nie tylko się modlił, ale po prostu płakał. To były łzy spowodowane także tym, że oto jemu zaproponowano, by zrobił coś dla innych. To taki dowód zaufania i docenienia, niosący dawno nieodczuwane poczucie własnej wartości i bycia potrzebnym. Ci bezdomni mają godność i mogą dać coś innym – wyjaśnia ks. Daniel.

Pana Wiesia zna wiele osób, w końcu całe lata pomieszkuje obok marketu i przesiaduje na murku obok wejścia. – Jeden z moich znajomych nie tylko daje mu jedzenie, ale także kupuje piwo. To jakiś znak, że można pomagać i wspierać na różne sposoby, nie zawsze do końca dobre. My chcemy zorganizować pomoc i wsparcie, które ma zaradzić trwale i wyrwać ludzi takich jak pan Wiesio na zawsze z bezdomności – mówi Mateusz Kwieciński, z żoną i trójką dzieci członek wspólnoty Domowego Kościoła w parafii na Prędocinku. A nie jest to łatwe. To istna krucjata.

Mądre pomaganie

Spotkania z bezdomnymi w parafii na radomskim Prędocinku tylko na pozór wyglądają na sentymentalny poryw serca. – Rozmawiałem o bezdomnych z Caritas naszej diecezji, ze streetworkerkami pracującymi z bezdomnymi oraz z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej. Poznałem procedury i w pełni je akceptuję. Chcemy nasze działania jakoś wpisać w to, co robią te ośrodki – mówi ks. Glibowski.

W efekcie działalność parafialnej grupy podzielili na trzy sekcje. Pierwsza to sekcja modlitewna. – Na wzór margaretek, które modlą się za konkretnych księży, czy osób, które podejmują modlitwę za dzieci zagrożone aborcją, chcemy stworzyć grupę modlącą się za konkretnych bezdomnych – mówi ks. Glibowski. Druga sekcja ma charakter wręcz poszukiwawczy. Jej członkowie chcą wyszukiwać bezdomnych, nawiązywać z nimi kontakty i proponować im spotkania i rozmowy. Trzecia sekcja będzie docierała do tych osób, rozmawiała z nimi i pomagała im, na ile się da.

– Taka pomoc to nasze zadanie. Chcemy docierać do bezdomnych, dawać im świadectwo naszej wiary, a obok tego oferować im pomoc. To osoby często wymagające interwencji medycznej. Problemem jest nie tylko choroba alkoholowa, ale też inne, liczne schorzenia. No i sama bezdomność – stan, który czasem trudniej leczyć niż uzależnienie. Zadań przed nami wiele. Wyzwanie trudne, ale warto i trzeba je podjąć – deklaruje Mateusz Kwieciński.

Bezdomność i kolejne kroki

Prawna procedura jest prosta, a zarazem wymagająca. Bezdomny, o ile jest uzależniony od alkoholu, zgłasza się na odtrucie, czyli detoks. To trwa kilka tygodni. Potem chory trafia na terapię, która trwa kolejne 5–6 tygodni. Po tym procesie zostaje przyjęty do domu dla bezdomnych i z tego miejsca otrzymuje mieszkanie socjalne. Proces tu niby się kończy, ale nadal obowiązują procedury sprawdzające. Jeśli były bezdomny nie jest w stanie sprostać wymogom, znów ląduje w przestrzeni bezdomności. Pan Wiesio nadal nie poddał się tej procedurze.

– Pomagam, ale także czekam na efekty. Spotykając się z panem Wiesiem, pytam go, czy zgłosił się na detoks. Nie tylko mu coś daję, ale także się domagam. W moim działaniu kieruję się książką Henryka Krzoska pt. „Bóg odnalazł mnie na ulicy i co z tego wynikło”, bezdomnego Polaka, który w Niemczech odnalazł skuteczną pomoc w wyjściu z tego położenia. Lektura książki przybliżyła mi pracę z bezdomnymi, jaką prowadziła Matka Teresa z Kalkuty i siostry z jej zgromadzenia. Ważne w ich pracy były codzienne odwiedziny u podopiecznych. To te wizyty budowały poczucie godności.

– W tym duchu także my chcemy każdego dnia być, choć na kilkanaście minut, razem z bezdomnymi – mówi ks. Daniel.

Spotkania i marzenia

Rozmowy i przyjaźnie z bezdomnymi zdumiewają. – Opowiadam moim znajomym o moich spotkaniach i rozmowach z panem Wiesiem. Są zdumieni. Jakoś to akceptują, ale jednocześnie mówią, że nie byliby w stanie robić czegoś takiego – mówi Iza. – Moje spotkania z ludźmi, którzy jako bezdomni żyją poza społecznością, po prostu mnie ubogacają i dostarczają wręcz ekstremalnych doświadczeń. Pewnego dnia, na deptaku w centrum Radomia, zaprosiłem bezdomną kobietę na obiad do restauracji. Kelnerka miała z początku opory, by nas obsłużyć. Ale ostatecznie to zrobiła – mówi ks. Glibowski. I zdradza coś więcej: – W kontakcie z bezdomnymi tym, co budzi opór, i to naturalny, jest ich smród. Ja pozbyłem się tego oporu i traktuję to jako Bożą łaskę. Od dawna pragnąłem gościć u siebie w mieszkaniu bezdomnego. I wreszcie to się spełniło. Pewnego dnia zadzwonił do mnie taki człowiek i mogłem go podjąć posiłkiem. Ta kolacja była dla mnie goszczeniem samego Pana.