Bardzo długi adwent

Monika Łącka; Gość krakowski 50/2011

publikacja 24.12.2017 04:45

Ich dzieci zostały uratowane przez Boga. Teoretycznie nie powinny przeżyć pierwszych dni. – My więc możemy tylko obdarzać je witaminą M, czyli miłością – mówią Maria i Robert Kowalscy, którzy wzięli do siebie dwie dziewczynki i dwóch chłopców.

– To szczęściarze. Rodzice długo na nich czekali, znają ich wartość i są gotowi oddać im wszystko – przekonują Ola i Daniel (na zdjęciu z Oliwią i Maciejem). Monika Łącka /Foto Gość – To szczęściarze. Rodzice długo na nich czekali, znają ich wartość i są gotowi oddać im wszystko – przekonują Ola i Daniel (na zdjęciu z Oliwią i Maciejem).

Podkreślają, że w rodzinie adopcyjnej miłość powinna być maksymalnie dojrzała. – Decyzja o przyjęciu dziecka nie może być lekarstwem wypełniającym pewną bolesną lukę w małżeństwie. To rodzice muszą chcieć otworzyć się na potrzeby dziecka – mówią państwo Kowalscy.

Pomagał św. Józef

Wiedzą o tym dobrze Aleksandra i Daniel z okolic Krakowa, rodzice dwojga dzieci z okna życia. – Decyzja o adopcji była wspólna, świadoma, przemyślana i przemodlona. Wypływała prosto z serca, bo nie mogąc doczekać się własnych dzieci, zrozumieliśmy, że nasze pociechy nie zostaną przez nas poczęte biologicznie, tylko w sercu. I że gdzieś już są, zapisane nam przez Boga – opowiadają. Nie bez znaczenia był więc pierwiastek religijny. – Wierzymy, że Bóg cały czas nad tym czuwał. Pomagał też św. Józef, którzy przecież w pewnym sensie adoptował Jezusa – zauważa Daniel.

Oboje są przekonani, że przyjęcie dzieci z okna życia było przypadkiem zaplanowanym gdzieś w niebiosach. – Wobec dziecka nie mieliśmy żadnych oczekiwań. Chcieliśmy jedynie pokochać je z nadzieją, że i ono pokocha nas. Jego historia nie miała znaczenia – zapewnia Ola.

Gdy przeszli wszystkie procedury, zaczął się bardzo długi adwent, czyli oczekiwanie na telefon z ośrodka adopcyjnego. W końcu zadzwonił. Okazało się, że w oknie, którym opiekują się siostry nazaretanki, została znaleziona dziewczynka. Jej mama, nie mogąc wychować córeczki, zdecydowała, by trafiła ona do innej rodziny. – Spotykając po raz pierwszy dziecko, nie wszyscy mówią od razu „tak”. Ośrodek proponuje adopcję, ale można się wycofać. Najważniejsze jest, by poczuć, że właśnie to dziecko jest dla nas. Trudno to opisać słowami. Tak samo jest z pierwszą miłością – tłumaczą Ola i Daniel.

Dwa lata później znów zadzwonił telefon i znów padło hasło: „okno życia”. Tym razem na nowych rodziców czekał chłopiec. Dziś Maciek ma 6 lat i wesoło śmieje się do świata brązowymi oczami. – Kiedyś pewna pani w sklepie wypaliła, że bardzo jest do mnie podobny i że syna się nie wyprę. Wypierać się nie zamierzam – śmieje się Aleksandra. Z kolei 8-letnia Oliwia to wypisz, wymaluj jej adopcyjny tata. Nawet uśmiecha się podobnie, jak Daniel... – Oboje wiedzą jednak, jak to się stało, że są z nami. Oliwii tłumaczyliśmy wiele spraw, posiłkując się bajkami, a potem ona mądrze uprzedzała trudne pytania brata – mówią Ola i Daniel.

To nie bajka...

Państwo Kowalscy żartują z kolei, że radości i smutki rodzicielstwa adopcyjnego znają aż poczwórnie. – Rozprawa sądowa, po której dziecko trafia do rodziny, jest jak poród – czasem bezbolesny, a czasem bardzo trudny. U nas trzy razy poszło łatwo, raz było niemiło, ale zawsze szczęśliwie – zapewniają. Nie kryją, że procedura adopcyjna może zniechęcać i że wszystkie formalności przechodzą tylko najbardziej wytrwali.

– Mieliśmy wrażenie, że wszyscy chcą nas zniechęcić. Od ojca biologicznego nikt nie wymaga przecież intymnego życiorysu, zaświadczenia o zarobkach czy niekaralności. To może rodzić bunt, ale potem widać, że dla sądu to tylko dokumenty, a dla nas przygotowanie się do adopcji było oczyszczeniem decyzji z emocji i spojrzeniem w przyszłość – wyjaśnia Robert.

Pojawienie się pierwszego dziecka to była mała rewolucja – przez kilka lat cierpieli, nie mogąc doczekać się potomstwa, ale mogli na przykład wracać do domu w środku nocy i nie martwić się, że trzeba będzie wstawać do dziecka. Szybko przyszła jednak refleksja, że w niepołomickim domu Marii i Roberta jest jeszcze dużo miejsca. W sercach też.

– Decydując się na adopcję, warto też pamiętać, że ta rzeczywistość to nie bajka. Może się okazać, że dziecko ma za sobą trudną przeszłość, bo na przykład pochodzi z rodziny alkoholowej. Może też być chore. Czy więc zaakceptujemy je takie, jakie jest? Przy ostatnim dziecku zmierzyliśmy się z chorobą. Wątpliwości były, ale rozwiała je wspomniana witamina M – zapewniają państwo Kowalscy i podpowiadają, by przy adopcji zdać się na Boży plan. Wtedy przychodzi pewność.