Zmartwychwstać z rozpaczy

Karolina Pawłowska; Gość koszalińsko-kołobrzeski 49/2017

publikacja 19.12.2017 04:45

Duchowe konsekwencje aborcji nie muszą pojawić się od razu. Mogą wrócić po dziesięcioleciach. Doświadczają ich nie tylko kobiety. Jątrzące się wewnętrzne rany noszą całe rodziny.

Zmartwychwstać z rozpaczy Józef Wolny /Foto Gość

„Ulga”

Kinga usunęła, bo nie planowała ciąży. Nie planowała też zostać z ojcem dziecka. Decyzja była łatwiejsza niż zebranie potrzebnych pieniędzy przez studiującą dwudziestolatkę. „Po” odetchnęła z ulgą, rozstała się z chłopakiem i wróciła do swojego życia. Jak gdyby nigdy nic się nie stało.

– Nie musiałam się starać, żeby zapomnieć. Ja w ogóle o tym nie myślałam. Jakby się nie wydarzyło. Nawet napisałam na jakimś forum w internecie, że nie rozumiem, o co chodzi z tymi wyrzutami sumienia. Ze specjalną dumą o tym nie myślałam, ale też nie wracało do mnie wcale. Do czasu – przyznaje.

20 lat później zaczęło się wszystko sypać. Zanim trafiła do specjalisty, zdążyła przejść ostry atak depresji, stany lękowe i chorobę wrzodową. Nie była w stanie zbudować żadnego trwałego związku. – W końcu padło hasło „syndrom poaborcyjny”. Wyjście z tego stanu zabrało rok pracy z psychoterapeutą. Trafiłam też do dobrego spowiednika, który pomógł mi uregulować sprawy z Panem Bogiem i wrócić do Kościoła – mówi dzisiaj. Wierzy w nieskończone miłosierdzie Boże, więc wie, że On jej może wybaczyć. Sama sobie jeszcze nie umie. Ale już spokojnie reaguje, gdy słyszy płacz dzieci. Obcych. Bo swoich nie ma.

– Przez lata aborcja była traktowana jak zastrzyk, panaceum na chorobę. Liczba dotkniętych syndromem poaborcyjnym jest więc ogromna. W wielu twarzach widziałam, że to nie tylko moje doświadczenie, że noszących w sobie te zranienia jest naprawdę dużo – przyznaje Jolanta Sławińska, która swoim doświadczeniem dzieliła się na niejednych rekolekcjach i misjach. – Są kobiety, którym udaje się zagłuszyć w sobie to, co zrobiły. Najpierw jest „ulga”, bo został usunięty „problem”. U mnie też najpierw była ulga. Zrobiłam coś okropnego, ale pozbyłam się „problemu”. Z biegiem czasu zaczęło do mnie docierać. Wyrzuty sumienia przygniatały mnie do tego stopnia, że nie umiałam się podnieść. I jeszcze to poczucie izolacji. Przez prawie 40 lat nie potrafiłam sobie przebaczyć. To było możliwe tylko dzięki łasce – opowiada.

Dlatego zaangażowała się w Winnicę Racheli.

Szczepienie winnicy

Winnica Racheli to duszpasterstwo organizujące w ponad 80 krajach weekendowe rekolekcje dla osób, które bezpośrednio lub pośrednio uczestniczyły w aborcji. Podczas tych spotkań zamykają bolesną historię swojego życia, zmartwychwstając z rozpaczy i potępienia siebie. Od trzech lat duszpasterstwo działa w Polsce. Teraz również nad morzem.

– Od lat nosiłam w sobie, w kobiecie, w pielęgniarce, obraz kobiet dotkniętych aborcją. Rok temu Pan Bóg pokazał mi, że mamy takim osobom coś do zaproponowania w Kościele – wyjaśnia s. Beata Witerska ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Apostolstwa Katolickiego, która zaszczepiła Winnicę Racheli w diecezji.

W koszalińskich rekolekcjach wzięło udział sześć kobiet. Przyjechały z całej Polski. Przez trzy dni, medytując słowo Boże, z pomocą duszpasterza i terapeutki pozwalały się leczyć Jezusowi. Rekolekcje zamykają wszystkie bolesne rozdziały.

Siostra Kinga Skórska, psycholog i terapeuta, po raz pierwszy posługiwała w Winnicy. – Oczywiście są możliwe inne drogi. Do mojego gabinetu przychodzą osoby, które zostały bezpośrednio lub pośrednio dotknięte aborcją, i tam też możliwe jest uzdrowienie. Ale po przeżyciu tego czasu mam wrażenie, że na rekolekcjach dokonuje się to szybciej. Rekolekcje dają możliwości przeżycia całej historii życia w ciągu trzech dni. To czas bardzo intensywny, skondensowany: od przebaczenia sobie po przeżycie żałoby – mówi pallotynka.

– W trakcie rekolekcji jest wiele emocji, bo otwieramy bardzo trudne rzeczy, nazywamy je po imieniu. Tu potrzeba bardzo intymnej atmosfery, przestrzeni spotkania z Jezusem Miłosiernym. Jedno ze spotkań polega na wejściu do grobu Łazarza, do którego przychodzi Jezus, aby dać nowe życie. W niedzielę po południu w tych samych oczach można zobaczyć pokój, radość, pojednanie – opowiada s. Beata.

Nie tylko kobiety

Byli 3 lata po ślubie, z malutkim dzieckiem w wynajętej kawalerce, kiedy żona powiedziała, że znów jest w ciąży. Najpierw się przestraszył.

– Pierwsza ciąża była trudna, wymagająca leżenia plackiem przez pół roku. Córka była wcześniakiem, wymagała więcej opieki, chorowała. Żona powiedziała, że absolutnie nie ma mowy, żeby jeszcze raz przez to przechodziła – opowiada Michał. – Przez głowę przewijało mi się mnóstwo argumentów, że jakoś wszystko ułożymy, gdzieś dorobię, poprosimy rodziców o pomoc. Ale nie powiedziałem nic – przyznaje.

Nic nie powiedział też wtedy, gdy po trzech latach spakował swoje rzeczy do jednej walizki i wyszedł z domu po kolejnej awanturze, która wybuchła z nie wiadomo jakiego powodu. Dzisiaj wie, że syndrom poaborcyjny dotyka nie tylko kobiety.

– Na naszych rekolekcjach pojawiają się mężczyźni. Trochę inaczej to przeżywają, niełatwo im się otworzyć, ale bez wątpienia oni także są poranieni aborcją. Wiemy też, że coraz częściej o syndromie poaborcyjnym zaczynają mówić głośno lekarze dokonujący przerywania ciąży i asystujące pielęgniarki – przyznaje Hanna Czelakowska, koordynatorka Winnicy Racheli z Warszawy. Na pierwszą polską edycję rekolekcji pojechała jako uczestniczka. – Czułam się tak połamana, tak niegodna bycia matką, że nie potrafiłam oddać się swoim dzieciom. Samopotępienie jest ogromne – przyznaje.

Z własnego doświadczenia wie, że konsekwencje aborcji rozlewają się po całej rodzinie. – Moja córka przechodzi teraz terapię, tak wielkie było w niej poczucie winy. Wiem, że to ja projektowałam na swoje dzieci, które „ocalały”, to, co sama przeżywałam – dodaje.

Ocaleńcy

Wiele kosztowało ją stanięcie w prawdzie. – Dzieci mnie idealizowały, stawiały na piedestale. Najpierw powiedziałam najmłodszej córce, potem średniemu synowi. Najbardziej bałam się, jak zareaguje mój najstarszy syn, bardzo prawy człowiek. Sam miał już malutkie dzieci, bałam się, czy on zrozumie. Zaczął płakać, przytulił mnie i – chociaż to straszne – próbuje mnie zrozumieć – spokojne słowa płyną razem z toczącymi się po policzkach łzami. – Skorzystałam z szansy narodzenia się na nowo. Oddałam Jezusowi wszystko, co jak łańcuchy u nóg ciągnęło się za mną. Teraz On leczy mnie i moją rodzinę – dodaje Hania.

Duchowe konsekwencje odczuwa też rodzeństwo zabitego dziecka. O tym, że jest „ocaleńcem”, Dorota dowiedziała się przypadkiem. – Wydawało mi się, że problem aborcji nie dotyczy nikogo z moich bliskich. Kiedy mama zachorowała na chorobę onkologiczną, przy okazji jakiegoś badania lekarz zapytał ją o liczbę ciąż. Powiedziała, że trzy. A jestem tylko ja i brat – opowiada. – Dopiero wtedy dotarło do mnie, że ja całe życie odczuwałam jakiś brak, miałam poczucie niewytłumaczalnej pustki. Zrozumiałam, że to luka po rodzeństwie, które nie przyszło na świat. Zrozumiałam też, dlaczego relacje między moimi rodzicami w pewnym momencie się zmieniły – mówi.

Bez kamieni słów

Rekolekcje dają także poczucie bezpieczeństwa. – Czasami zbyt łatwo przychodzi nam rzucanie kamieniami. Także słów. Aborcja jest złem, jest zabójstwem, nie ma co do tego wątpliwości. I my same najlepiej o tym dzisiaj wiemy. Ale wiemy też, że taka decyzja nie bierze się znikąd. Najczęściej wynika ze strachu, z osamotnienia, z bezradności. Jeśli mężczyzna mówi: „Zrobisz, co zechcesz”, to nie tylko daje przyzwolenie, ale wręcz popycha do tego. Jeżeli rodzina załamuje ręce: „Jak wy sobie poradzicie z kolejnym dzieckiem?”, zabieg wydaje się jedyną możliwością nabrania powietrza, żeby nie utonąć – mówi Hania.

– My, ludzie Kościoła, też powinniśmy uderzyć się w piersi: a co ja zrobiłem dla kogoś, dla kogo dziecko jest „problemem”, nie błogosławieństwem? Myślę o tym ciągle. Jak zrobić jeszcze więcej, jak mówić, jak wspierać, jak docierać do kobiet, które potrzebują tego gestu – dopowiada Jola.

Bywa i tak, że do pogłębienia ran przyczyniają się sami ludzie Kościoła. – Oceniamy czyn, który bez wątpienia jest zły, ale potrzeba nam miłosierdzia w spojrzeniu. Papież Jan Paweł II w encyklice Evangelium vitae zwraca się wprost do kobiet, które dokonały aborcji. Z wielką miłością, z wielkim zrozumieniem. Daje nadzieję tym kobietom także co do tego, że ich nienarodzone dzieci są u Boga, a to bardzo ważne – przyznaje ks. Piotr Skiba, który zapewniał uczestnikom rekolekcji opiekę duszpasterską.

Miłosierdzie

Wielu z tych, którzy bezpośrednio i pośrednio uczestniczyli w aborcji, przed szukaniem pomocy blokuje strach. Także przed tym, co usłyszą w konfesjonale. – Strach może wynikać ze świadomości ogromu winy, poczucia, że jest to coś tak strasznego, że Bóg nie może tego wybaczyć. Może, bo Jego miłosierdzie jest większe niż najgorszy grzech. Listem Misericordia et misera papież Franciszek przedłużył swoją decyzję, która obowiązywała w Roku Miłosierdzia, udzielając wszystkim kapłanom władzy rozgrzeszania osób, które popełniły grzech aborcji – mówi ks. Skiba.

Siostra Beata chciałaby, żeby Winnica się rozrastała. – Jedni przyjeżdżają na rekolekcje i zostają uzdrowieni ze swoich zranień, nie chcą więcej wracać do tego. Ale są osoby, które są w takim stanie, że potrzebują, by ktoś im towarzyszył. Jeśli będzie taka potrzeba, będziemy chcieli im zaproponować cykliczne spotkania raz w miesiącu. Na pewno będziemy mieć jakiś program związany z modlitwą, adoracją, pochylaniem się nad słowem Bożym – zapowiada. Chciałaby również dotrzeć z informacją o Winnicy Racheli do księży.

– Zależy nam, żeby duszpasterze, do których trafią osoby z takim problemem, wiedzieli, gdzie szukać fachowej pomocy – dodaje.