Najpierw chcę słuchać

Gość Gliwicki 47/2017 |

publikacja 06.12.2017 04:45

Biskup nominat Andrzej Iwanecki o posłuszeństwie, wspieraniu ruchów odnowy Kościoła, śląskim dziedzictwie i dotknięciach Boga przez ludzi, których nam posyła.

Najpierw chcę słuchać Mira fiutak /Foto Gość – Jeśli chcemy, żeby ludzie czuli Kościół jako swoją wspólnotę, to musimy im zapalić zielone światło – deklaruje nowo ustanowiony gliwicki hierarcha.

Mira Fiutak: Jak Ksiądz Biskup przyjął nominację na biskupa pomocniczego naszej diecezji?

Biskup nominat Andrzej Iwanecki: Jeżeli człowiek na jakimś etapie swojego życia oddał je Panu Jezusowi, to dał Mu pierwszeństwo we wszystkim, i to On jest tym, który prowadzi. Nieraz zaskakuje nas to, dokąd prowadzi i w jaki sposób, ale skoro Go wybraliśmy i wierzymy, że chce naszego dobra i szczęścia, to po prostu idziemy. Wierzymy przecież, że Pan Bóg posługuje się naszymi przełożonymi, Piotrem naszych czasów, odpowiedzialnym za Kościół. A skoro tak, to jesteśmy posłuszni w duchu zaufania. Biskup ordynariusz ma mnie do pomocy w diecezji i tam, gdzie mnie pośle, chętnie będę służył najlepiej jak potrafię. Często powtarzamy przecież, że kiedy Pan Bóg daje zadania, to daję też łaskę do ich wykonania.

Na zawołanie biskupie wybrał Ksiądz Biskup słowa „Jezus jest Panem”.

Jest prawie takie samo jak to, które miałem na prymicyjnym obrazku, a które brzmiało „Panem jest Jezus”. W jego treści jest dla mnie zawarta istota bycia kapłanem, posługiwania, bo to On – Jezus – ma być zawsze pierwszy. Wtedy wszystko jest na właściwym miejscu, jak mówił św. Augustyn i często powtarzał mój poprzednik w parafii św. Franciszka, nieżyjący już proboszcz ks. Ginter Król.

Co będzie priorytetem w nowej posłudze?

Z całym zastrzeżeniem, że jest za wcześnie, aby mówić o tej przyszłości, która znana jest tylko Panu Bogu, mam przekonanie, że trzeba przede wszystkim dbać o jedność w Kościele. Na różnych płaszczyznach – w relacjach między duszpasterzami, między grupami, między parafiami. Jestem głęboko przekonany, że jedność w imię Pana Jezusa, który prosił o nią dla nas Ojca, jest źródłem owocności w posługiwaniu. Z mojego parafialnego doświadczenia wiem, że ludzie wyczuwają, kiedy kapłani stają przed nimi w jedności. W jedności przekaz Ewangelii jest bardziej przekonujący.

Z jakich doświadczeń wyniesionych z pracy w parafii skorzysta Ksiądz Biskup w pracy dla diecezji?

Parafia to Kościół w pigułce. To komórka, która razem z innymi buduje jeden organizm, dlatego tak ważne jest, żeby była zdrowa. Trzeba, jak mówił kiedyś ks. Artur Sepioło, przetłumaczyć niektóre rzeczy na język parafii, bo tu jest bezpośredni kontakt z wiernymi. A zadbać o parafię – to znaczy zadbać o diecezję. Z kolei zadbać o diecezję – to zadbać o Kościół powszechny, a przez to zadbać o zbawienie. Moja perspektywa na ten moment jest perspektywą parafialną, ale jeśli Pan Bóg potrzebuje mnie w tej szerszej rzeczywistości, to jestem gotowy.

Praca w parafii to też bogate doświadczenia współpracy ze świeckimi.

Nigdy nie chciałem być hamulcem dla różnych działań podejmowanych w parafii; tak bardzo nad wszystkim panować, żeby życie we wspólnotach nie mogło się swobodnie rozwijać. Nie chodzi oczywiście o zupełną improwizację czy brak zarządzania. Ale jeśli chcemy, żeby ludzie czuli Kościół jako swoją wspólnotę, to musimy im zapalić zielone światło; pozwolić nawet popełnić błędy w tej służbie, by ucząc się na tych błędach, stali się dobrymi współpracownikami kapłanów i innych odpowiedzialnych osób. Jeżeli z góry zakłada się, że świeccy nic nie potrafią, to zostajemy jako kapłani w Kościele sami. Chcę też dać świadectwo tego, co również jest moim doświadczeniem z parafii, że jeśli pomagamy hojnym i szczerym sercem, to niczego nam nie zabraknie. Pan Bóg to wynagrodzi. Dziś chcę swoimi ramionami objąć całą diecezję. Tak jak kiedyś najważniejsza dla mnie była parafia, tak teraz jest cała diecezja.

Wiele z tych działań w parafii wynikało z fundamentu, jakim był Ruch Światło–Życie.

Przyszło mi żyć w takim czasie, kiedy sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki z ogromną mądrością i otwartym sercem próbował przybliżać ludziom Kościół. Jestem związany z Ruchem Światło–Życie od wczesnych lat młodości. Bardzo dużo mu zawdzięczam, ale już jako proboszcz, żeby ogarnąć opieką duszpasterską całą parafię, nie zawężałem swojego myślenia do tego jednego ruchu. Jestem przekonany, że trzeba popierać wszystkie ruchy odnowy Kościoła. Nasza praca to posługa na żywym organizmie, którym jest człowiek i Kościół jako wspólnota ludzi. Szukajmy najpierw tego, co nas łączy, a nie co nas dzieli. Zasada jest prosta: najpierw jestem człowiekiem, potem chrześcijaninem, a dopiero później kapłanem. Mamy wiele wspólnego z innymi ludźmi przez fakt człowieczeństwa, o wiele więcej niż tego, co nas dzieli.

Diecezja gliwicka powstała z wydzielenia części diecezji opolskiej i katowickiej. Jak łączą się te dwie tradycje w rzeczywistości Kościoła gliwickiego?

Kiedy 25 lat temu powstawała diecezja, byłem wikarym w Strzybnicy i bardzo ucieszyłem się, że drugim wikarym został tam ks. Eugeniusz Bill z dawnej diecezji opolskiej. Uważałem to za bardzo cenne doświadczenie. W ten sposób lepiej poznawaliśmy się wzajemnie, mogliśmy porównać różne doświadczenia seminaryjne czy diecezjalne. Starałem się zawsze szukać tego, co w każdej z diecezji jest wartościowe. Wydaje mi się, że naszym wspólnym mianownikiem jest także szeroko pojęta mentalność śląska.

Patrząc z perspektywy tych 25 lat możemy już zobaczyć, co się udało, a co w diecezji jest dla nas wyzwaniem?

Nowy podział Kościoła w Polsce miał sprawić, żeby biskup był bliżej ludu, ale też żeby ludzie mogli być bliżej siebie nawzajem. Żeby mieli możliwość lepszego wzajemnego poznania, spotkania, budowania więzi. Nie gubimy się wtedy w wielkim, nierozpoznawalnym tłumie. Kiedy mamy ze sobą bliższy kontakt, łatwiej też zadbać o to, co jest naszą wspólną sprawą, czyli o diecezję. Pojawia się pytanie, czy Kościół diecezjalny dobrze służy ludowi na tym terenie. Pozytywnym aspektem tych 25 lat jest na pewno budowa nowych kościołów. Pamiętam, jak kiedyś moich gości z zagranicy, którzy opowiadali o zamykaniu u nich kościołów, zawiozłem do kolegi, który właśnie go budował. Cieszyłem się, że mogłem dać takie świadectwo – że w naszych czasach ludzie z poświęceniem budują świątynie, a nie pozbywają się ich.

A w jakim obszarze mamy najwięcej do zrobienia?

Do tej pory moje myślenie, chociaż otwarte na Kościół diecezjalny, skierowane było na potrzeby lokalne. Teraz muszę poszerzyć tę perspektywę. I najpierw chciałbym jak najlepiej poznać, jakie potrzeby są w różnych miejscach, i co ja mógłbym zrobić, jak mógłbym tam służyć. Chcę najpierw posłuchać wikarych, proboszczów, dziekanów i dzięki temu lepiej zorientować się, jaka jest kondycja Kościoła diecezjalnego w różnych miejscach. My dzisiaj wchodzimy w dzieło wypracowane przez naszych poprzedników. Nie jesteśmy jakimiś odkrywcami, jesteśmy zanurzeni w dziedzictwie biskupów i kapłanów naszej śląskiej ziemi. Wspominam tu też swoich proboszczów. Wszyscy już dzisiaj nie żyją. W ostatnim czasie miałem okazję modlić się nad grobem każdego z nich.

Od spotykanych na różnych etapach życia kapłanów można uczyć się tego, jak być dobrym księdzem?

Spotkałem na swojej drodze bardzo wielu wspaniałych kapłanów, którzy wywarli wpływ na moje życie. Kiedy byłem klerykiem, jednym z nich był ks. Tadeusz Skrzypczyk, odpowiedzialny za wspólnotę Odnowy w Duchu Świętym w mojej rodzinnej parafii Świętego Krzyża w Siemianowicach Śląskich, z którą byłem związany. Pracowałem wtedy na kopalni, bo w czasie seminarium przechodziliśmy staż pracy. Bp Herbert Bednorz postanowił, żeby klerycy przerywali studia na rok i ten czas poświęcili na pracę wśród ludzi, do których potem pójdą. Poznawałem realia pracy, ale też uczyłem religii, byłem zaangażowany w parafii i uczestniczyłem w spotkaniach modlitewnych. A ks. Tadeusz był, można powiedzieć człowiekiem permanentnej modlitwy. Kiedyś spotkałem go późno wieczorem, a tego dnia nie mogłem być na Mszy św. Kiedy się o tym dowiedział, poszedł po klucz, otworzył kościół, podszedł do tabernakulum i dał mi Pana Jezusa. To było dla mnie bardzo duże przeżycie.

Przypominam sobie też inne, podobne wydarzenie, kiedy jako kleryk jechałem w góry na rekolekcje oazowe. Akurat było to w niedzielę. Po drodze, w miejscowościach gdzie miałem przesiadki, wszędzie było już po Mszy św. Na miejsce dotarłem bardzo późno. Był tam ks. Stanisław Gawlas, dziś już świętej pamięci. Kiedy dowiedział się, że nie byłem na Eucharystii, odprawił ją tylko dla mnie. To były takie dotknięcia Pana Boga, dzięki którym możemy przeżyć prawdę, że jesteśmy osobiście potraktowani i osobiście kochani przez Niego. A czyni to przez ludzi, daje nam odczuć swoją obecność przez tych , których do nas posyła. A to znaczy też, że każdy z nas może być człowiekiem objawiającym innym Pana Boga.

Dlatego powinniśmy być bardzo uważni na codzienne, zwykłe spotkania?

Dla kogoś wierzącego wszystko, co go w życiu spotyka, może być znakiem Pana Boga, a ktoś, kto jest zamknięty na Jego obecność albo Mu jeszcze nie ufa, nie zauważy Go nawet w wielkich cudach. Ale jeśli nosimy w sobie choćby minimalną otwartość, to Boże światło może do nas dotrzeć i rozświetlić naszą ciemność. Jeśli jestem zamknięty, a Bóg przecież nie jest włamywaczem, wtedy nie doświadczę tego. Ta delikatność Boga zawsze mnie fascynowała. Nie „obnosi się” z tym, że ciągle nam pomaga. Czeka, aż sami to odkryjemy, a to może trwać latami. A czasem ktoś może odkryje to dopiero w wieczności.

Dostępne jest 14% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.