Różnie się mówi o młodzieży...

Monika Łącka

publikacja 11.11.2017 04:45

Gdyby w „Betanii” nie zjawił się mężczyzna, który chciał uczcić swoje 41. urodziny w bardzo nietypowy sposób, w mieszkaniu niepełnosprawnej pani Krysi wciąż byłyby odrapane ściany i nieszczelne okno.

– Naszą siłą jest zgrana grupa ludzi, którzy pracy się nie boją – mówią wolontariusze „Betanii”. Na zdjęciu podczas wyjścia do Morskiego Oka. Archiwum „Betanii” – Naszą siłą jest zgrana grupa ludzi, którzy pracy się nie boją – mówią wolontariusze „Betanii”. Na zdjęciu podczas wyjścia do Morskiego Oka.

Mężczyzna (prosi o zachowanie anonimowości) postanowił, że podczas przyjęcia urodzinowego, na które zaprosił ok. 100 osób, jedynymi prezentami, jakie będzie przyjmował, będą pieniądze. Nie chciał ich dla siebie, dlatego zadanie liczenia złotówek powierzył wolontariuszom „Betanii”.

– Jakie intencje kierowały tym człowiekiem, niech pozostanie jego tajemnicą. Jedno jest pewne: nie myślał o sobie, ale o dobru innych, dlatego chylimy przed nim czoła – mówi ks. Krzysztof Rusnak, od 2016 r. opiekun Parafialnego Zespołu Caritas „Betania”, działającego przy sanktuarium Matki Bożej Myślenickiej, czyli przy parafii Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Myślenicach.

Na remoncie się nie skończyło

Okazało się, że zebrali aż 10 tys. zł. Cała kwota została wtedy oficjalnie przekazana na rzecz parafialnej Caritas z zastrzeżeniem, że ma zostać dobrze wydana – np. tak, by pomóc konkretnej osobie. Wybór padł na panią Krysię, niepełnosprawną podopieczną „Betanii”, której mieszkanie od dawna prosiło się o remont.

– Już wcześniej zdecydowaliśmy, że postaramy się coś z tym zrobić i planowaliśmy postarać się o pieniądze na ten cel. Wtedy przyszedł ten pan – opowiada Dorota Gabryś, koordynator młodzieżowego Centrum Wolontariatu. Choć proboszcz ks. Stanisław Makowski proponował wolontariuszom, by wynajęli profesjonalną ekipę, oni woleli wziąć sprawy w swoje ręce i nie wydawać pieniędzy na zbędne rzeczy. Co prawda, remont zajął im aż trzy miesiące, bo pracowali tylko popołudniami i wieczorami, ale efekt wart był wysiłku. Łazienkę pomalowali i położyli w niej eleganckie płytki, kupili też nowy piecyk. W pokoju pomalowali na jasne kolory ściany, które dotychczas były szaro-niebieskie i odrapane. Położyli również panele i wymienili nieszczelne okno oraz parapet. Pani Krysia dostała też używaną sofę i stolik od osoby, która chciała sprzedać te meble, lecz gdy dowiedziała się o remoncie, dała je za darmo.

– Różnica w wyglądzie mieszkania przed remontem i po nim jest ogromna. Piękne jest też to, że pomagał, kto tylko mógł, choćby wpadając na kilka chwil, by posprzątać pobojowisko – śmieje się Dorota.

Oprócz niej pracowali też ks. Krzysztof i siedmiu wolontariuszy: Janek, Ania, Patryk, Edyta, Kacper, Tomek i Bartek.

Choć pani Krysia była nieco zmęczona panującym w domu od czerwca do września rozgardiaszem, dziś patrzy na wolontariuszy z radością, podziwem i wzruszeniem. – Pieniędzy nie mam dużo, a że ciągle są jakieś wydatki, nie stać by mnie było na taką inwestycję. Zwłaszcza z okna się cieszę, bo przy tym starym w zimie było mi zimno – opowiada. Remont nie pochłonął całej zebranej kwoty, dlatego teraz „Betania” zakłada centralne ogrzewanie w mieszkaniu innego podopiecznego.

Odkrycie i zaskoczenie

„Betanię” założył w 1994 r. ks. Piotr Sulek. Następnie opiekował się nią ks. Adam Biłka, a później przejął ją ks. Leszek Harasz, który w myślenickiej parafii Narodzenia NMP spędził aż 12 lat (obecnie jest proboszczem w parafii św. Marcina w Porębie Żegoty). Szybko zauważył, że choć młode osoby pojawiają się na spotkaniach Caritas, to po kilku tygodniach znikają, nie mogąc znaleźć wspólnego języka z osobami dużo starszymi od siebie. Stworzył więc Młodzieżowe Centrum Wolontariatu, które szybko nabrało wiatru w żagle.

– Dziś wspominam to jako piękną przygodę i doświadczenie niezwykłych przyjaźni. Uczyłem się współpracy z młodymi, a oni byli chętni do działania. Tak bardzo, że nawet jeśli po skończeniu szkoły średniej wyjeżdżali na studia do Krakowa, w wakacje wracali, by jechać na obóz dla osób niepełnosprawnych – opowiada ks. Leszek.

Te obozy to jeden z flagowych projektów „Betanii”. – Pierwszy był odkryciem i zaskoczeniem, bo świat osób niepełnosprawnych zachwycił nas, zdrowych – mówi ks. Harasz, a wolontariusz Janek Litwa przekonuje, że obozy za każdym razem są czasem obustronnego kształtowania charakterów i uczenia się odpowiedzialności za drugiego człowieka. – Jeżdżą z nami zarówno osoby chodzące, jak i jeżdżące na wózkach inwalidzkich oraz niepełnosprawne intelektualnie (łącznie jest ich 22), a mamy na koncie prawdziwe wyczyny – mówi Janek.

Rok temu udało się np. załatwić wszystkie pozwolenia na to, by do Morskiego Oka dojechać tak daleko, jak tylko się da. Później – pchając i niosąc wózki inwalidzkie – wolontariusze zeszli po skalnych schodach, by w przygotowanym miejscu uczestniczyć w Mszy św. odprawionej przez ks. Leszka. – W tym roku, już z ks. Krzysztofem, wdrapaliśmy się na Gubałówkę – dodaje Dorota Gabryś.

Koszt organizacji obozu to ok. 14 tys. zł i bez pomocy hojnych parafian wyjazd nie byłby możliwy. Dawniej wolontariusze tylko kwestowali przed kościołem w jedną niedzielę czerwca. Zbierali ok. 8 tys. zł. Rok temu wymyślili, by po Mszach św. mówić krótkie świadectwa. Musiały one poruszyć słuchaczy, bo w puszkach znalazło się aż 18 tys. zł. W tym roku pieniędzy było jeszcze więcej. – To, czego nie wydamy w jednym roku, przechodzi na kolejny i możemy planować odważniejsze przedsięwzięcia – cieszą się Dorota i Janek.

Bez trzęsienia ziemi

Kolejnym projektem „Betanii” są prowadzone trzy razy w roku (we wrześniu lub w październiku, na Boże Narodzenie i Wielkanoc) zbiórki żywności. Włączają się w nie szkoły z Myślenic i okolic, co pozwala skompletować zespół nawet 300 wolontariuszy. W akcji bierze udział 27 sklepów z samych tylko Myślenic. Rekord padł, gdy zebrano aż 5 ton żywności. Tajemnica sukcesu tkwi w tym, że ks. Leszek od początku dawał młodzieży dużo samodzielności.

– Przez ostatnie trzy lata dyskretnie się wycofywałem, wiedząc, że kiedyś w końcu zmienię parafię i nie może być wtedy trzęsienia ziemi – wspomina. Kiedy miejsce ks. Leszka zajął ks. Krzysztof, okazało się, że właściwy człowiek (w czasach seminarium angażował się w klerycką Caritas) przyszedł na właściwe miejsce. Ostatni egzamin na opiekuna „Betanii” zdał podczas remontu u pani Krysi – gdy trzeba było, chwytał za miotłę, malował i kładł panele.

– Różnie mówi się o młodzieży. Ja w tej parafii spotkałem młodych, którzy nieustannie chcą działać. Wystarczy tylko z nimi być – przekonuje ks. Rusnak i dodaje, że wszystko to jest owocem przywiązania osób tworzących zespół do idei oraz ludzi, którym pomagają, a nie do księdza. – Oni nie są tu dla siebie ani dla mnie, ale dla innych, o których walczą – zapewnia.

Warto dodać, że wolontariusze „Betanii” odwiedzają też chorych i starszych, a dzieciom dają korepetycje. Z osobami niepełnosprawnymi nie tylko jeżdżą na obozy, ale także spotykają się z nimi w każdą 3. sobotę miesiąca, a raz w roku zabierają ich na jednodniową pielgrzymkę (w tym roku 21 października byli na Jasnej Górze). Działają również w kuchni albertyńskiej, a przed Bożym Narodzeniem współorganizują (wraz z OSP Śródmieście i Kongregacją Kupiecką) wigilię dla samotnych. Potrzebujących przyjmują też w biurze. Nikomu nie dają pieniędzy, ale – po rozeznaniu sytuacji – opłacają rachunki, kupują leki i węgiel.

– Jedyną rzeczą, jaka nas czasem ogranicza, są pieniądze, choć często zdarza się, że gdy już coś zaczynamy robić, one same się znajdują. Remont u pani Krysi chcieliśmy przypieczętować (o ile byłyby na to finanse) kupieniem telewizora, który ostatecznie spadł nam z nieba – cieszy się Dorota Gabryś. Podkreśla, że siłą „Betanii” jest zgrany zespół ludzi, którzy pracy się nie boją. – I ten zespół to słowo klucz, bo on znaczy więcej niż suma osób – mówi.