Święty bez kantów

Marcin Jakimowicz

publikacja 10.11.2017 04:45

„Ciebie, święty, dały Kęty” – słyszę w ukrytym u stóp Beskidów miasteczku o kanonizowanym 250 lat temu profesorze, który oddawał biedakom swe buty.

Mistrz Jan pobłogosławił porozrzucane na ziemi skorupy, a zdumiona dziewczyna podniosła z ziemi sklejony dzban wypełniony mlekiem. reprodukcja henryk przondziono /foto gość Mistrz Jan pobłogosławił porozrzucane na ziemi skorupy, a zdumiona dziewczyna podniosła z ziemi sklejony dzban wypełniony mlekiem.

Co zaułek to kościółek, co uliczka to kapliczka – tak mówią o Kętach. – To nie jest przesada. W samą niedzielę odprawia się tu aż 15 Mszy św.: trzy u klarysek, sześć w kościele parafialnym i tyle samo u franciszkanów. Kościoły są wypełnione – opowiada ks. Krzysztof Rębisz, kęcki wikary. – Rozmawiamy w kościele, który, jak głosi tradycja, powstał w miejscu urodzenia św. Jana. Jak żywy musiał być kult świętego, skoro na miejscu jego narodzenia wybudowano kościół. Ilu świętych może poszczycić się taką budowlą?

Miasteczko ukryło się u stóp Beskidów. W 1390 r., gdy urodził się Jan, należące do Księstwa Oświęcimskiego Kęty, otoczone płynącą dwoma korytami Sołą, miały za sobą ponadstuletnią historię. Gdy mały Janek biegał po tutejszych uliczkach, mijał 50 drewnianych domów, w których mieszkało zaledwie 300 mieszkańców. Gdy przyszły święty miał roczek, książę oświęcimski Jan III nadał Kętom prawa magdeburskie. Wytyczono nowy rynek i zaplanowano sieć otaczających go uliczek.

Pójdę boso…

– Jaka historia z życia świętego robi na mnie największe wrażenie? Chyba ta o tym, że oddał swe buty biedakowi – opowiada ks. Krzysztof. – Może dlatego, że pochodzę z Koniakowa, gdzie przed laty proboszczem był ks. Antoni Goliasz. Przychodził do ubogich rodzin Trójwsi i wręczał im pieniądze. Na przykład na węgiel na zimę. Ile razy ratował im życie! Pochowany został w swoich starych zniszczonych butach…

Wygłodzonym żakom fundował obiady, a zarobione na uczelni pieniądze miał rozdawać ubogim. Opowiadano, że wracał czasem do domu… bez butów. Gdy przychodził do niego żebrak, Jan Kanty witał go słowami: „Chrystus przychodzi” i… ustępował mu miejsca.

W 1413 r. Jan rozpoczął studia na wydziale sztuk wyzwolonych Akademii Krakowskiej, uiszczając 6 groszy wpisowego. Miał 23 lata. Po dwóch latach został bakałarzem, a w semestrze 1417/1418 skończył studia z tytułem magistra. Prawdopodobnie między 1418 a 1421 rokiem przyjął święcenia kapłańskie w Tuchowie. Potem przez osiem lat prowadził klasztorną szkołę u bożogrobców w Miechowie, zwanym „polską Jerozolimą”. To tu zaczął przepisywać rękopisy, co stało się jego wielką życiową pasją. Aż do późnej starości kopiował traktaty najważniejszych chrześcijańskich filozofów i teologów. W 1429 r. wrócił na Akademię Krakowską, gdzie zaczął wykładać jako profesor na wydziale sztuk wyzwolonych. Równocześnie studiował teologię – magisterium otrzymał w 1443 roku. Zrobił błyskotliwą karierę naukową. W niezwykły sposób łączył obowiązki uczonego z funkcją duszpasterza akademickiego, a dzięki pracowitości, pokorze i dobroci zyskał sobie wśród żaków ogromny autorytet. W planie jego dnia niewiele było odpoczynku – wypełniały go praca i modlitwa.

Zmarł w opinii świętości w Wigilię Bożego Narodzenia 1473 roku. 27 września 1680 r. wraz z Józefem Kalasantym został beatyfikowany przez Innocentego XI, a dokładnie 250 lat temu Klemens XIII ogłosił go świętym Kościoła. Jest patronem nie tylko rodzimych Kęt, ale i Krakowa oraz swej ukochanej uczelni: Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jego relikwie spoczywają w pięknej konfesji w kolegiacie św. Anny w Krakowie. Miejsce było od samego początku celem licznych pielgrzymek.

Pochowany w tym samym kościele bp Jan Pietraszko, dziś kandydat na ołtarze, opowiadał o nim w 1963 r.: „Umiał święty profesor pochylić się i dotknąć końcówek najcieńszych gałązek. Owoc Ewangelii leżał u jego stóp, gdy przyodziewał biedaka w swoje buty, gdy okrywał jego plecy swoim płaszczem. Umiał spytać małe dziecko na ulicy, dlaczego płacze”.

Nieźle się spisał

W 1988 r. wikarym w parafii Świętych Małgorzaty i Katarzyny w Kętach został świeżo wyświęcony na kapłana 24-letni Grzegorz Ryś, dzisiejszy arcybiskup. Parafianie zapamiętali obrazek: ks. Grzegorz spacerujący wokół kościoła i odmawiający Różaniec – słyszę na plebanii. – Jan z Kęt zafascynował młodego historyka. Nic dziwnego, że poświęcił mu kilka tekstów.

„Jan z Kęt przemawia do nas przede wszystkim swoją spuścizną rękopiśmienną, równie ogromną, co wyjątkową” – pisze abp Ryś. „Zachowała się ona aż w 29 rękopisach (dziesięć z nich znajduje się w Watykanie). Lista autorów jest bardzo obszerna... W sumie Jan spisał blisko 14 tysięcy stron – ich przegląd pozwala wychwycić jego zainteresowania nie tylko naukowe, ale także pastoralne (samych przepisanych kazań można doliczyć się blisko sześćset, a towarzyszące im polskie glosy wskazują na to, że były przez Jana wygłoszone). Z dat dziennych wynika, iż średnio w ciągu jednego dnia Jan potrafił przepisać dziesięć do piętnastu stron tekstu. A przecież nie był zawodowym kopistą, co więcej, w tekstach dokonywał skrótów, czasami opatrywał je komentarzem, co dowodzi, że nie wykonywał swej pracy mechanicznie. Pracę pisarską Mistrz Kanty traktował jako modlitwę – stąd zamykał ją zwykle formułą modlitewną – i to wcale nie w postaci powszechnego »Deo gratias«. Modlitewne kolofony Jana są różnorodne, pisane z rozmysłem, kierowane do Boga, do Chrystusa Pana, do Matki Bożej i świętych. Przykład? »Ukończone w środę w oktawie Wielkiejnocy. Panu Bogu, który umęczon za nas, zmartwychwstał i siedzi po prawicy Ojca, chwała za to na wieki wieków. Amen. Bogu niech będą dzięki«” („Jeden, święty, powszechny, apostolski”).

– Co ciekawe, ks. Ryś przyszedł do naszej parafii dokładnie 100 lat po tym, jak wikarym był tu św. Józef Bilczewski. Przypadek? – słyszę w kościele św. Jana z Kęt. – Święty arcybiskup Lwowa, rektor tamtejszego uniwersytetu, pracował w Kętach przez dwa lata. Był mnemonikiem, czyli osobą obdarzoną fenomenalną pamięcią. Potrafił z głowy recytować dłuuugie fragmenty książek. Datę jego kanonizacji wyznaczył jeszcze Jan Paweł II, ale dokonał jej już 23 października 2005 r. Benedykt XVI.

Rozsypane skorupy

– Jan Kanty umiłował nabożeństwo pasyjne. Całe jego życie było wielką adoracją krzyża – opowiada ks. Krzysztof Rębisz. Rozmawiamy przy woskowej figurze świętego (ma naturalne włosy!). Na pamiątkę kanonizacji w 1767 r. ufundowali ją profesorowie Akademii Krakowskiej.

Czytam zapisane w kościele zawołania św. Jana: „Patrz swego, nie pragnij cudzego” czy „Złe nabyte nie będzie nigdy dobrze spożyte”. Idealne dewizy na czasy galopującego konsumpcjonizmu i szaleństwa szukania wolnego miejsca na parkingu pod hipermarketem.

Za życia Jana z Kęt w Grodzie Kraka powtarzano opowieść o tym, jak spotkał na ulicy dziewczynę, która rozbiła dzban z mlekiem. Widząc, jak bardzo rozpacza (była służącą, więc czekała ją w domu pewna bura), pobłogosławił porozrzucane skorupy i pobiegł na poranną Mszę. Zdumiona dziewczyna miała podnieść z ziemi sklejony dzban wypełniony mlekiem.

Kanonizując Jana w 1767 r., papież Klemens XIII pisał: „Co myślał, to i mówił. A gdy spostrzegł, że jego słowa, choć słuszne, wzbudzały niekiedy niezadowolenie, przed przystąpieniem do ołtarza usilnie prosił o wybaczenie, choć winy nie było po jego stronie... To, co głosił z ambony i wyjaśniał wiernym, potwierdzał swą pokorą, czystym życiem, miłosierdziem, umartwieniem i wielu innymi cnotami, cechującymi prawdziwego kapłana”.

Noce i dnie

Do kościoła klarysek od Wieczystej Adoracji co chwilkę ktoś wchodzi, by uklęknąć przed Najświętszym Sakramentem. Po drugiej stronie monstrancji klęczą mniszki. Nie widać ich. Ukryte są za kratą. W Kętach Jezus nie może narzekać na samotność.

„Tracą czas przed kawałeczkiem chleba” – wzruszą ramionami sceptycy. „Uwiodłeś nas, a my pozwoliłyśmy się uwieść” – uśmiechną się klaryski. I wrócą do adoracji.

Gdy pod wzgórza Asyżu podchodziły wojska Saracenów, a ludzie w popłochu uciekali w pobliskie lasy, św. Klara w „milczeniu czekała ratunku od Pana”. Wyszła na balkonik, trzymając w dłoniach Najświętszy Sakrament. Blask bijący z Hostii miał zrobić na armii muzułmanach tak piorunujące wrażenie, że cofnęli się w popłochu i zaniechali plądrowania miasta. Taka scena na obrazie wita mnie za furtą klasztoru.

– W herbie Kęt znajdują się trzy orle jaja. Legenda głosi, że z miasta wyjdą trzy wielkie postaci świętych. Liderem jest oczywiście Jan Kanty – uśmiechają się zza kraty siostry Bonawentura i Rafaela. – A dwie pozostałe osoby? Czy to nasza matka Łempicka, zmarła przed 99 laty w opinii świętości? Klaryska, nazwana Damą Krzyża, która wystartowała z budową kościoła bez grosza przy duszy, ale za to z ogromnym zaufaniem? Błogosławiona Celina Borzęcka, która w wraz z córką Jadwigą założyła zgromadzenie zwane powszechnie zmartwychwstankami? A może wciąż czekamy na nowych świętych z Kęt?

– Pochodzący z Kęt franciszkanin Grzegorz Wiśniowski opowiadał w czasie pielgrzymek do grobu Kazimierza Królewicza w katedrze wileńskiej: „Jak wielkim autorytetem musiał był Jan z Kęt, skoro sam syn królewski chodził do niego na piechotę po nauki! – słyszę zza krat. – Jaka dewiza życiowa Jana Kantego jest nam najbliższa? Chyba ta: „Strzeż się obrazić kogo, bo przepraszać jest niebłogo”. Święta prawda, co tu dużo mówić…

TAGI: