Z Nysy na cały świat

Beata Zajączkowska

publikacja 27.10.2017 04:45

– Pomoc potrzebującym to nie tylko napełnienie pustych brzuchów, ale przede wszystkim serc spragnionych Boga – mówią elżbietanki. Wzorem założycielki Marii Luizy Merkert 1300 sióstr służy ludziom w 18 krajach Europy, Ameryki Południowej, Azji i Afryki.

Na Czarnym Lądzie prężnie rozwija się placówka w Tanzanii. archiwum sióstr elżbietanek Na Czarnym Lądzie prężnie rozwija się placówka w Tanzanii.

Widziała rany spowodowane niesprawiedliwością społeczną. Przekraczała bariery swych czasów. Szła do miejsc, gdzie nigdy wcześniej nie dotarły siostry zakonne. – Maria Luiza Merkert o całą epokę wyprzedziła Matkę Teresę. Służyła wszystkim bez względu na narodowość, wyznanie, płeć, pochodzenie społeczne. Wyprzedziła też Sobór Watykański II – mówi s. Margarita pracująca w Nysie, rodzinnym mieście bł. Marii Luizy, gdzie 175 lat temu założyła ona Zgromadzenie Sióstr św. Elżbiety. A zaczęło się od czterech młodych kobiet – Marii Luizy i jej siostry Matyldy oraz koleżanek Klary Wolff i Franciszki Werner. Gdy zaczęły odwiedzać chorych w domach, nikt nie przypuszczał, że rodzi się jedno z największych polskich zgromadzeń zakonnych. Przywdziały tradycyjny śląski strój, który szybko stał się ich znakiem rozpoznawczym. Mieszkańcy Nysy byli zaskoczeni ich pracą, a jednocześnie coraz bardziej je podziwiali. – To szare siostry! – szeptano, gdy wchodziły do najbiedniejszych kamienic. Modliły się przy umierającym mężczyźnie. Potem poszły do ciężko chorej kobiety. – Proszę się nie martwić. Zastąpimy panią – uspokoiły ją. Zostały na noc. Zajęły się dziećmi, przewinęły je, umyły, nakarmiły, położyły spać, a później wzięły się za pranie, sprzątanie i gotowanie obiadu. Tego nie robiły dotąd żadne zakonnice.

Z Nysy na cały świat   studio gn Wyobraźnia miłosierdzia sióstr Merkert

Maria i Matylda od dziecka widziały, w jak trudnym położeniu była ich mama. Rodzina początkowo była zamożna, ale po śmierci ojca sytuacja się odmieniła. – W aktach szkoły dziewczynki figurowały na liście dzieci ubogich. Widziały mamę, która potrzebującego nigdy nie odpędziła od drzwi z pustymi rękami. Uczyła tego też dzieci, które odwiedzały chorych i biednych – opowiada s. Margarita. Być może wtedy w dziewczęcych sercach odezwał się głos powołania do służby potrzebującym.

Zgromadzenie rodziło się w bólach, bo nowatorska działalność wielu się nie podobała. Widząc rozmach ich zaangażowania i ofiarność, próbowano je wtłoczyć w ówczesne struktury. Na próżno. Maria Merkert stanowczo wydeptywała nowe ścieżki kościelnej posługi – dziś nazwalibyśmy to nową wyobraźnią miłosierdzia. Za jej przykładem szybko poszło 500 dziewcząt i powstało 90 wspólnot zakonnych nie tylko na Śląsku. Już po beatyfikacji założycielki, która odbyła się 10 lat temu, elżbietanki otworzyły dwie nowe misje w Paragwaju i Kazachstanie.

Dom pełen dzieci

Zakonna brama w Nysie jest zawsze otwarta. Raz za razem przebiegają przez nią dzieci. Tu mieści się dom macierzysty zgromadzenia. Od czasów założycielki siostry opiekują się najmłodszymi. – W weekendy szkoły i przedszkola są zamknięte, stąd nasza działalność. 80 dzieci spędza tu czas, a ich mamy pomagają nam w opiece – mówi s. Estera. W kuchni pachnie obiadem. Pani Jasia nalewa rosół. W garnkach bulgocze gulasz. – Siostry pomagają nam w nauce, razem oglądamy filmy i bawimy się. Potrafią nawet grać w piłkę nożną – mówią z uznaniem chłopcy z najstarszej grupy.

– Tak jak nasza założycielka staramy się pomagać tym, którzy aktualnie potrzebują pomocy. Prowadzimy więc szpitale czy świetlice dla ubogich dzieci, ale mamy też cztery okna życia – mówi s. Irmina. W jednym z nich znalazły Elę – dziewczynka urodziła się dwie godziny wcześniej. – Ta forma pomocy zapewnia bezpieczeństwo noworodkom, a ich mamom przeżywającym jakieś trudności daje czas na przemyślenie sytuacji. Zdarza się, że wracają po zostawione w oknie życia dzieci – dodaje.

Siostra Barbara Jóźwiak w ośrodku rehabilitacji w Zielonej Górze.   Katarzyna Buganik /Foto Gość Siostra Barbara Jóźwiak w ośrodku rehabilitacji w Zielonej Górze.
W Polsce siostry elżbietanki – podzielone na 6 niezależnych prowincji: nyską, katowicką, toruńską, warszawską, wrocławską i poznańską – prowadzą szpitale, ambulatoria, przedszkola, hospicja, ośrodki dla niepełnosprawnych, domy opieki społecznej, dom samotnej matki. Pomagają też potrzebującym w ich domach. – Od beatyfikacji założycielki dynamicznie rozwinęły się prowadzone przez nas stołówki. Korzystające z nich osoby nie tylko otrzymują tu ciepły posiłek, ale mogą też spędzić czas i pobyć z innymi ludźmi – mówi s. Samuela Werbińska, przełożona generalna elżbietanek. A w Zielonej Górze właśnie siostry otwierają dom dziennego pobytu dla osób starszych. – Społeczeństwo się starzeje, potrzeba takich miejsc – mówi s. Irmina, zdradzając, że ośrodek będzie się nazywał „U Pana Boga za piecem”.

Trudności to ich specjalność

Jedna z pierwszych placówek elżbietanek powstała w Sztokholmie. Na prośbę królowej Józefiny siostry przyjechały do pracy w zakładzie opiekuńczym dla chłopców. Opiekowały się też służącymi na królewskim dworze. – Spotkały tam bardzo trudne warunki. Dopiero co do szwedzkiej konstytucji wprowadzono zapis o wolności religijnej, ale w mentalności ludzi niewiele to zmieniło i katolickie zakonnice nie były mile przyjmowane – opowiada s. Margarita. – Ale to dzięki elżbietankom katolicyzm w Szwecji przetrwał – dodaje. Dziś można je spotkać także w innych miejscach na Półwyspie Skandynawskim. Na przykład w norweskim Tromsö prowadzą ośrodek rehabilitacyjny oraz dom dla osób starszych i samotnych. Przez wiele lat prowadziły szpital, ale zamknęły go w latach 70. ub. wieku, kiedy w Norwegii zalegalizowano aborcję. Siostry nie mogły zgodzić się na zabijanie w ich placówce nienarodzonych dzieci.

Siostra Bernadetta pracuje w Berlinie, w przychodni dla bezdomnych. Prawie połowa pacjentów to Polacy, których zgubił alkohol, narkotyki czy kłopoty z prawem. Brak księży sprawia, że w Niemczech elżbietanki przejmują niektóre ich obowiązki. Siostra Bazylia na przykład odprawia pogrzeby i udziela duchowych porad. Siostra Bernadetta towarzyszy chorym i umierającym. W elżbietańskim szpitalu organizuje też pogrzeby dzieci zmarłych w wyniku poronienia. – Zbieramy dzieci w prosektorium, następnie każde owijam w kolorowy materiał i wkładam do trumny. Zawsze się staram, by rodzice mogli się z nimi pożegnać – mówi elżbietanka. Taki pogrzeb odbywa się dwa razy do roku. Jest modlitwa, błogosławieństwo i złożenie do grobu z napisem „Urodzeni w Bogu”. Leżą w nim też muzułmańskie dzieci.

– Wizytówką elżbietanek w ojczyźnie Jezusa są sierocińce – mówi Iwona Flisikowska, która wspierała budowę ośrodka w Betlejem. Wspomina ponad 80-letnią s. Rafałę, która nadzorowała prace budowlane, a majstrom pokazywała, jak kłaść cegły. Wcześniej wybudowała podobny dom na Górze Oliwnej mimo sprzeciwów społeczności żydowskiej. O elżbietance stało się głośno, gdy w czasie wojny sześciodniowej wzięła w ręce krzyż oraz watykańską flagę i ruszyła ratować dzieci, które kilka dni wcześniej zawiozła na wypoczynek do Betlejem. Na jednym z punktów kontrolnych młody żołnierz wycelował w nią karabin. Przepuścił ją dopiero, gdy powiedziała: „Zapytaj dziadków o obozy koncentracyjne, o dzieci, którym nikt podczas wojny nie pomógł”. Odnalazła dzieci i bezpiecznie wróciła z nimi do Jerozolimy.

– Dbamy o edukację, ale i o to, by dzieci wyrosły na dobrych ludzi – mówi s. Lidia pracująca w jerozolimskim Domu Pokoju. Ten w Betlejem stał się konieczny, gdy kraj podzielił mur. – Izrael to trudny teren. Nasze siostry prowadzące dwa domy pielgrzyma są niewygodne dla Żydów. Ostatnio z dachu zrzucono nam ogromny betonowy krzyż – mówi s. Lidia.

Najtrudniejsze misje

Najprężniej rozwijają się najtrudniejsze misje elżbietanek. W Tanzanii na przykład prowadzą szpital. – Wybudował go miejscowy biskup. Nikt nie chciał tam jednak pracować. Kiedy powiedziałam ludziom, że my się tego podejmiemy, zaczęli płakać z radości – wspomina przełożona generalna. Pierwsze Afrykanki dopiero rozpoczęły formację zakonną, a siostry już myślą o uruchomieniu sali operacyjnej. – Dziś ośrodkiem kierują Polki, ale kiedyś zastąpią nas miejscowe siostry. Także w przedszkolu, które zamierzamy wybudować – mówi s. Samuela.

Wszechobecna bieda to także realia Ameryki Południowej. – Ci ludzie dosłownie nie mają nic. Jest mnóstwo samotnych matek, a małe dzieci, pracując, utrzymują całe rodziny. Stąd nasze działania skierowane głównie na edukację – mówi s. Anna z Paragwaju. Podobnie jest w Boliwii. – Spotkałam dzieci, które nie umiały czytać ani pisać, ale dokładnie znały cały proces produkowania kokainy, bo przy tym pracują – opowiada s. Violetta.

Santa Cruz, gdzie pracują elżbietanki, jako duża aglomeracja miejska jest miejscem o wysokiej przestępczości. Podobnie jak w Cochabambie. – Do naszego miasta schodzą ludzie z gór i dorzeczy Amazonki za pracą i lepszym życiem. Nagle okazuje się, że „nie istnieją”, ponieważ nie mają aktów urodzenia. Pomagamy im uzyskać tożsamość, bo bez tego dzieci mają zamkniętą drogę do szkoły – mówi s. Anna.

W Boliwii elżbietanki muszą pokonywać dalekie trasy.   ARCHIWUM SIÓSTR ELŻBIETANEK W Boliwii elżbietanki muszą pokonywać dalekie trasy.
Misyjne placówki powoli krzepną. Brazylia stała się właśnie niezależną prowincją. Stery przejęły tam miejscowe zakonnice. – Cieszą nas powołania w Rosji. Przychodzą dziewczyny po studiach, wiedzące, czego chcą. Często muszą jednak stoczyć z rodzinami prawdziwą walkę o swą drogę – mówi przełożona generalna. Pochodzą z rodzin niewierzących, ale i muzułmańskich. – Nie jest to jednak łatwy kraj. Jako warunek podjęcia pracy w szpitalach czy innych placówkach publicznych postawiono nam zdjęcie habitu, a tego nie chcemy – mówi s. Samuela. – W czasie kilkunastogodzinnej podróży pociągiem na naszą misję w Atyrau pasażerowie często proszą o wspólne zdjęcie, bo wcześniej zakonnice widzieli tylko w telewizji – opowiada s. Luiza.

Elżbietanki są jedynym żeńskim zgromadzeniem w zachodnim Kazachstanie. To ziemia szczególnie trudna. – Teren ten jest dwa razy większy od Polski, a mamy tylko 6 kościołów, 11 księży i 5 sióstr – wylicza pracująca tu s. Anna. Gdy rozmawiamy, maluje kolorowe rybki na ścianach sali, gdzie ruszy rehabilitacja dzieci niepełnosprawnych. Własnoręcznie robiąc breloczki w kształcie jurty czy wielbłąda, siostry zarabiają na potrzeby ubogich. Pamiątki trafiają do turystów, a pieniądze na wyprawki szkolne dla dzieci. W Kazachstanie praktyki religijne nie mogą wyjść poza plac kościelny, ale siostry są coraz bardziej doceniane przez mieszkańców. Ostatnio o pomoc poprosiła je schorowana muzułmanka. Kościół na tym terenie trzeba tworzyć od zera. Pierwszy ksiądz zaczął tu pracować dopiero w 1999 roku. – Siostry są nieocenioną pomocą, a młodzi potrzebują ich przykładu. Wielu do księdza nie podejdzie, a z nimi porozmawia – mówi ks. Dariusz Buras, administrator apostolski Atyrau. Gdy pytam, czego Kazachstan najbardziej potrzebuje, mówi: „Naszego świadectwa życia”. – Kazachowie, którzy prosili o chrzest, niejednokrotnie mówili, że chcą tego, ponieważ widzieli, jak służymy ludziom – podkreśla.

Marzy nam się Azja

Podobnie jest w na Ukrainie, w Gruzji czy Nowosybirsku, gdzie elżbietanki prowadzą dom samotnej matki, świetlicę dla dzieci i stołówkę dla osób samotnych, starszych i wielodzietnych rodzin. Pochodzącej z tego miasta siostrze ojciec batami chciał wybić powołanie z głowy. Przetrwała. – Dużym świadectwem są dla nas powołania z Wietnamu. Dziewczyny pochodzą z rodzin prześladowanych za wiarę – mówi przełożona generalna. Formację przechodzą w Norwegii, gdzie mają wsparcie wietnamskich księży. – Marzy nam się Azja, ale byśmy mogły otworzyć dom w Wietnamie, nasze siostry muszą skończyć formację i okrzepnąć w życiu zakonnym – mówi s. Samuela.