Nie chwytamy za broń

publikacja 22.09.2017 06:00

Ktoś powie: popatrz, on jest za Asadem, a tamten jest przeciwko Asadowi. Tak mówi każdy, kto myśli tylko według kryteriów politycznych, stara się podzielić ludzi, także Kościół. My jesteśmy z cierpiącymi. Kochamy nasz kraj. A to nie jest wybór polityczny.

Nie chwytamy za broń Robert Ostrowski /east news

Jacek Dziedzina: Parafia św. Franciszka w Aleppo, której Ojciec jest proboszczem, jeszcze rok temu znajdowała się dokładnie na linii ognia. To się dało przeżyć?

O. Ibrahim Alsabagh: To było życie w ciągłym poczuciu, że w każdej chwili możemy stać się celem spadających pocisków, które uderzały i w budynek kościoła, i w domy ludzi. Było też wiele nieudanych prób całkowitego zniszczenia świątyni przez grupy dżihadystów. Kiedyś w niedzielę, w czasie Mszy św., którą odprawiałem, bojówki przeprowadziły atak na kopułę naszego kościoła. Ja w tym czasie przygotowywałem się do rozdawania Komunii Świętej. Pocisk – a właściwie wypełniona materiałem wybuchowym butla gazowa – wybuchł na zewnątrz, na dachu, nie uszkadzając kopuły, więc cudem nikt nie zginął, choć było kilkoro rannych. Przez dłuższy czas wszystko się trzęsło, a na głowy spadały nam belki, kamienie, szkło i tynk. Dżihadyści dobrze wiedzieli, kiedy zaatakować – kościół był wtedy wypełniony ludźmi. Gdyby kopuła spadła wraz ze stropem, z pewnością byłoby wiele ofiar śmiertelnych.

Co robi się w takiej sytuacji? Nam trudno wyobrazić sobie, że Msza jest dalej „spokojnie” odprawiana.

Ludzie krzyczeli z przerażenia, rozbiegli się na wszystkie strony. Właściwie spodziewaliśmy się kolejnego uderzenia, ale na szczęście nic już nie wybuchło. Ludzie krzyczeli ze strachu i z bólu. Próbowałem udzielić pomocy tym, którzy potrzebowali jej od razu, potem wyszliśmy do ogrodu i tam dokończyliśmy rozdawanie Komunii Świętej. Potem modliliśmy się, dziękowaliśmy Bogu za to, że nikt nie zginął. Już po zakończeniu zauważyłem w zakrystii, że pozostałe Hostie miały na sobie ślady krwi moich parafian. Większego znaku, że Pan jest z nami w tym cierpieniu, nie mogliśmy otrzymać.

Ludzie przestali przychodzić do kościoła, bojąc się kolejnych ataków?

Nie, to są ludzie bardzo przywiązani do swojej parafii i do wiary. Przychodzili odgruzowywać świątynię. Nawet gdy bomby spadały w pobliżu niemal bez przerwy, a kolejny zamach na nasz kościół wydawał się kwestią czasu, ja powtarzałem im, że nie powinni przestać chodzić do kościoła. W dniu tego ataku w katechezie dla najmłodszych uczestniczyło ponad 160 dzieci. Wiesz, ile przyszło tydzień później? Tylko kilkoro mniej. Ale to nie koniec – zauważyłem, że z każdym dniem coraz więcej osób uczestniczy w Eucharystii. Obecnie w tygodniu mamy dwie Msze, na które przychodzi od 60 do 80, a czasami nawet 100 osób. W niedzielę mamy sześć Mszy. Chociaż wiele osób wyjechało z Syrii, ciągle mamy wielu wiernych. W ostatnim czasie musieliśmy nawet znaleźć więcej wolontariuszy, którzy robią komunikanty, bo nie nadążamy z ich produkcją. Wiele osób wróciło do Kościoła w czasie wojny. W tym złym czasie dzieje się też wiele dobra, bo niektórzy znowu odkryli chrześcijańską wiarę.

Dzisiaj parafia nie znajduje się już na linii ognia, ale wojna się nie skończyła i jej ślady ciągle są widoczne.

To zostawia odcisk na psychice. Przecież przez długi czas odgłosy pocisków słyszeliśmy dniem i nocą, budziliśmy się nagle i uciekaliśmy, sami nie wiedząc dlaczego i dokąd. Teraz dzięki Bogu grupy bojowników opuściły wschodni rejon Aleppo, ale nadal w niektórych częściach na peryferiach miasta toczą się walki. Spada wiele rakiet, nie bardzo rozumiemy, gdzie, skąd, przez kogo są wystrzeliwane, ale to znak, że wojna trwa. I choć na nasz klasztor nie spadają już rakiety, czujemy, że prawdziwy kryzys dopiero się zaczyna; teraz coraz bardziej odczuwamy skutki wojny. Widzimy to na twarzach ludzi, obserwujemy w sytuacji ekonomicznej i kondycji społecznej. Kiedy spotykamy się w oratorium dla dzieci i mamy wokół siebie ponad 800 młodych ludzi, widzimy smutek w ich oczach. Jesteśmy ciągle sparaliżowani jako miasto, wszelka działalność gospodarcza ustała. Kiedyś Aleppo było dla Syrii tak ważne jak Mediolan dla Włoch. Tutejszy przemysł stanowił 60 proc. gospodarki kraju. Dziś nie mamy prądu. Każdego dnia spotykamy się z pracownikami, którzy próbują zacząć jakąś aktywność, ale mówią, że to trudne – zaczynać od niczego.

W Ojca książce „Tuż przed świtem. Syria. Kroniki czasu wojny i nadziei z Aleppo” przeczytałem o przedsięwzięciu, które po ludzku wydaje się niemożliwe do wykonania w warunkach pokoju, a co dopiero wojny: spłacacie ludziom ich pożyczki bankowe…

Tak, to jest jeden z wielu cudów, jakich jesteśmy tutaj świadkami. Najczęściej chodzi o kredyty na mieszkania i domy, jakie ludzie zaciągnęli jeszcze przed wojną. Dziś nie są w stanie ich spłacać, ale banki oczywiście nie zrezygnowały z roszczeń. Ludzie dostają wezwania do spłaty wraz z groźbami, że sprawa trafi do sądu. Tym bardziej jesteśmy wdzięczni wszystkim osobom z zagranicy, które wpłacają jakiekolwiek kwoty. To są programy Caritas, w tym Rodzina Rodzinie, to jest działalność takich organizacji jak Pomoc Kościołowi w Potrzebie i wszelkie inne wpłaty, czasem nawet niewielkie sumy. One nam tutaj pozwalają nie tylko pomagać tym, którzy nie mają jak spłacać kredytów (choć to chyba największe obciążenie, spłaciliśmy już wiele rat setkom rodzin, pozostało jeszcze wiele innych), ale też studentom, którzy w innych częściach kraju chcą kontynuować naukę. Oczywiście duża część tych środków jest też przeznaczana na zakupy żywności.

Kto właściwie pozostał w Aleppo?

Najbiedniejsi z najbiedniejszych. Rodziny, które nie miały innego wyboru. I osoby, które zostały tu, bo mają poczucie misji wobec swojego kraju, świadectwa, które muszą dać. Mówią: nie mogę opuścić kraju w tej sytuacji, muszę pomóc w jego odbudowie, bo sam otrzymałem wiele od mojego państwa, które teraz mnie potrzebuje. W ciągu pierwszych dwóch lat wojny z Syrii wyjechali najbogatsi – do Libanu i Europy.

Mówi Ojciec o stronach walczących, o bojownikach, ale czy w tym chaosie odróżniacie jeszcze, kto jest kim, kto przeciwko komu i o co właściwie walczy?

W Syrii toczy się wojna międzynarodowa, można powiedzieć, że wojna światowa, w której są bardzo różne grupy interesu. Media podają, że albo Asad jest winny, albo rebelianci. A tymczasem to jest przeważnie dalekie od rzeczywistości, bo ta jest bardziej skomplikowana. Ja najczęściej nie mówię o „rebeliantach”, tak jak podają zachodnie media. Dzisiaj z armią rządową walczą już głównie dżihadyści, którzy też są bardzo zróżnicowani i często walczą ze sobą nawzajem.

W książce pisze Ojciec, że chrześcijanie starają się nie popierać żadnej ze stron, ale jednak w praktyce patriarchowie i biskupi wyraźnie stają po stronie prezydenta Asada. Zdaję sobie sprawę, że po drugiej stronie są bojówki zagranicznych i lokalnych dżihadystów, podczas gdy Asad zapewniał chrześcijanom względną swobodę religijną. Ale nie obawiacie się, że to poparcie Asada, którego reżim też ma swoje zbrodnie na sumieniu, także w czasie tej wojny, może obrócić się przeciwko Wam? Przecież nie wiadomo jeszcze, jak ta wojna się skończy, kto przejmie władzę.

My staramy się nie mówić o polityce, tylko o cierpieniu ludzi. Staramy się patrzeć na ten kryzys z ludzkiego punktu widzenia. Przekonanie, że chrześcijanie wspierają Asada, nie jest do końca słuszne. Tyle że mając na uwadze bezpieczeństwo, nie mamy zbyt dużego wyboru. To był wybór patriarchów i biskupów od pierwszego momentu wojny. Kiedy mówiono o mniejszościach w Syrii, o stabilności kraju i o tym, kto powinien go prowadzić i zapewnić mu bezpieczeństwo, kto gwarantuje mniej terroru, i kiedy zrozumiano, że możemy wybierać pomiędzy Państwem Islamskim a Baszszarem al-Asadem, stało się naturalne, że wszyscy wolimy Asada. To była realistyczna decyzja. Zawsze podkreślaliśmy, od samego początku wojny, że jako chrześcijanie jesteśmy za zmianami, że wiele rzeczy powinno się zmienić w systemie politycznym, w życiu społecznym, w konstytucji. Ale jednocześnie mówiliśmy, że to nie może się dokonać drogą zbrojną, bo widzieliśmy, jak to wyglądało kiedyś w Libanie. Po 30 latach niszczenia kraju wszystkie walczące grupy, które przez wojnę niczego nie osiągnęły, w końcu wróciły do stołu rozmów. Również chrześcijanie, którzy zaangażowali się w wojnę. Powiedzieliśmy sobie, że my nie pójdziemy tą drogą zniszczenia, użycia armii, zabijania. To dialog jest drogą realnej zmiany. Ktoś powie: popatrz, on jest za Asadem, a tamten jest przeciwko Asadowi. Tak mówi każdy, kto myśli tylko według kryteriów politycznych, stara się podzielić ludzi, także Kościół. My jesteśmy z cierpiącymi. Kochamy nasz kraj. A to nie jest wybór polityczny.

Ojciec Ibrahim Alsabagh należy do zakonu franciszkańskiego. Jest Syryjczykiem urodzonym i wychowanym w Damaszku. proboszcz parafii św. Franciszka w Aleppo. Niedawno w Polsce ukazała się jego książka, opisująca życie w ogarniętym wojną Aleppo, zatytułowana „Tuż przed świtem. Syria. Kroniki czasu wojny i nadziei z Aleppo”.