Leczą z misją

ks. Marek Piedziewicz

publikacja 05.09.2017 20:45

- To był dla nas szok, kiedy zorientowaliśmy się, że ani klinicyści, ani pielęgniarki nie wiedzieli, jak prawidłowo przeprowadzić reanimację - mówi Dawid.

Leczą z misją archiwum D.Adamkiewicza Dawid studiuje medycynę w Bydgoszczy. Pochodzi z Prabut.

Od kilku lat studenci medycyny z Poznania organizują pomoc dla szpitali misyjnych w Kenii. Dostarczają sprzęt medyczny, przeprowadzają szkolenia dla personelu oraz pracują w placówkach medycznych i szkołach.

W ubiegłym roku Dawid Adamkiewicz z Prabut pomagał w zniszczonym przez trzęsienie ziemi Nepalu. Akcja była autorskim dziełem studentów Collegium Medicum z Bydgoszczy. W tym roku studenci z Poznania rozszerzyli swoją coroczną akcję „Leczymy z misją”. Do swojego grona zaprosili studentów z innych uczelni. Z tej szansy skorzystali Dawid i jego dziewczyna Monika.

- Do Kenii zdecydowało się udać troje z wolontariuszy, którzy rok temu pomagali w Nepalu. Wylecieliśmy z Polski na początku lipca. W projekcie łącznie uczestniczy około 40 osób. Należeliśmy do 13-osobowego zespołu skierowanego do Consolata Mission Hospital w miejscowości Kyeni (Kieni). Wieś ta znajduje się około 50 km od równika, nieopodal Mount Kenya - najwyższego wzniesienia Kenii i drugiego po Kilimandżaro w Afryce - opowiada Dawid.

- Byliśmy częścią sekcji „How KenYa Help You” - mówi Monika Sypniewska. - Przez prawie 6 tygodni udało się nam przeszkolić prawie cały personel placówki z najczęstszych technik medycyny ratunkowej. Pielęgniarki, studenci szkoły pielęgniarskiej, tzw. klinicyści, i lekarze ćwiczyli resuscytację krążeniowo-oddechową na fantomach, które przywieźliśmy z Polski. Poza tym stworzyliśmy pięcioosobowy zespół ratunkowy, „Emergency Team”, zupełną nowość w szpitalu w Kyeni. Ta ekipa ma reagować w sytuacjach zagrożenia życia. Musieliśmy więc przeprowadzić szkolenie z udrożniania dróg oddechowych, obsługi defibrylatora i resuscytacji płynowej. Dzięki przywiezionemu z kraju sprzętowi uruchomiliśmy też małe ambulatorium, czyli pierwsze w historii tego szpitala miejsce, gdzie można spokojnie monitorować parametry życiowe pacjenta, a w razie zatrzymania akcji serca natychmiast przystąpić do reanimacji.

Warunki panujące w kenijskiej służbie zdrowia, podobnie jak w całym kraju, są pełne kontrastów. Wolontariusze wielokrotnie się o tym przekonali.

- Z jednej strony sam budynek szpitala był imponujący - mówi Dawid. Jego zdaniem, w niejednym mieście w Polsce życzylibyśmy sobie takiego. Z drugiej strony - jak mówi - był kiepsko wyposażony i zdecydowanie przepełniony. Szpital prowadzony jest przez Kościół katolicki, który od lat daje Kenijczykom naprawdę dużo. Zapewnia dostęp nie tylko do opieki medycznej, ale też kształci i wychowuje młode pokolenia w wielu założonych przez misjonarzy szkołach. Służba zdrowia jest jednak nadal bardzo niedoinwestowana, dlatego jednym z głównych założeń „Leczymy z misją” jest wysłanie kontenera ze sprzętem medycznym. - W szpitalu, w którym pracowaliśmy, aparat rentgenowskich pochodzi z 1963 r., a pierwszy w historii placówki elektrokardiograf dostarczyliśmy dopiero my. Do tej pory pacjenci wożeni byli na tak proste badanie jak EKG do szpitala oddalonego o 30 km. Wiązało się to każdorazowo z wydatkiem rzędu 130 dolarów amerykańskich! A przecież Kenia jest krajem bardzo ubogim - mówi Dawid.

- W naszym szpitalu pierwszy raz spotkałam się z sytuacją, że pacjenci byli położeni w łóżkach po dwie osoby. Leżeli „na zakładkę”, czyli jeden miał głowę tam, gdzie drugi nogi. Szpital był przepełniony. Dysponuje 250 miejscami, a momentami przyjętych było ponad 300 chorych - wspomina Monika.

Misja w Kenii to prowadzenie szkoleń, związane z tym trudności i pierwsze sukcesy. - W tak dużym szpitalu pracowało na stałe tylko 5 lekarzy - zaznacza Dawid. - Razem z naszą grupą prowadziliśmy szkolenia dla lekarzy, pielęgniarek i ratowników oraz dla uczniów w pobliskiej szkole. Proszę mi uwierzyć, że zebranie Kenijczyków punktualnie o umówionej porze oraz w komplecie w sali szkoleniowej to nie lada wyzwanie - praktycznie niewykonalne. W szpitalu istnieje punkt przyjęć pacjentów w stanach nagłych, w którym pracują klinicyści odpowiadający niejako naszemu ratownikowi medycznemu. To był dla nas szok, kiedy zorientowaliśmy się, że ani oni, ani pielęgniarki nie wiedzieli, jak prawidłowo przeprowadzić reanimację. Dlatego szczególnie leżało nam na sercu solidne przeszkolenie wszystkich pracowników szpitala z zakresu pierwszej pomocy.

- Na największą nagrodę za pracę nie musieliśmy długo czekać. Już podczas pobytu w szpitalu jedna z pielęgniarek opowiadała o tym, że dzięki udziałowi w naszych szkoleniach, podczas nocnego dyżuru udało im się uratować dwoje dzieci - dodaje Monika.

Praca w kenijskiej służbie zdrowia - jak wspomina Dawid - wiąże się z trudnościami, jakich nie napotkamy w Polsce.

- W całym szpitalu nie było odpowiedniego pomieszczenia do przeprowadzania reanimacji i monitorowania pacjenta znajdującego się w ciężkim stanie. To zadanie zaczęło spełniać przygotowane przez nas ambulatorium. Z reguły tam łóżka pacjentów z reguły nie mają kółek. Gdyby ktoś potrzebował szybkiej interwencji, nie było możliwości aby go przenieść do ambulatorium. Postanowiliśmy więc przygotować specjalny wózek reanimacyjny. Użyliśmy na początek zwykłego wózka kuchennego, na którym ustawiliśmy defibrylator, maski i worki do wentylacji pacjenta, zestawy do intubacji, potrzebne leki. Problemem był jedynie brak szuflad na te wszystkie rzeczy. Pojechaliśmy zatem do warsztatu, który mógłby takie wykonać, ale pan za zrobienie kilku szuflad zażyczył sobie 700 dolarów! Ogromna suma pieniędzy, na którą nie mogliśmy sobie pozwolić!

W pamięci i w sercach Moniki i Dawida pozostanie wiele wspomnień z Afryki. - Kenia to przepiękny kraj z zachwycającą przyrodą i ludźmi jednocześni tak innymi, a jednocześnie podobnymi do nas - zaznacza Dawid. - Byliśmy tam w okresie wyborów prezydenckich, po ich rozstrzygnięciu sytuacja w kraju nieco się skomplikowała i wybuchły demonstracje. Rodzice i przyjaciele bali się o nas, bo polskie serwisy informacyjne na bieżąco mówiły o kolejnych ofiarach zamieszek. W trakcie ich trwania, głównie w Nairobi, stolicy kraju, zginęło ponad 20 osób. Ogromne kontrasty… Jadąc samochodem przez Nairobi, oglądaliśmy przez okno bogate, zadbane miasto, dobrze ubranych mieszkańców po jednej stronie, a spoglądając w przeciwnym kierunku, widzieliśmy rozpadające się domki, ubogich ludzi pędzących bydło.

Średnia wieku Kenijczyków to 18 lat. Wolontariusze zaznaczają, że w kraju zauważalny jest problem niechcianych ciąż wśród nastolatek. - Podczas naszego pobytu została przyniesiona do szpitala jednodniowa, śliczna dziewczynka porzucona na polu herbaty. Tak bardzo przykro było patrzeć na to maleństwo, wiedząc, że została sama na tym świecie, że nie może zostać przytulona przez kogoś, kto ją kocha - mówi Dawid.

- Choć wróciliśmy do Polski, mamy nadzieję, że praca, którą wykonaliśmy na Czarnym Lądzie, powiększy liczbę medycznych „happy endów” - podsumowuje Monika.